Rozdział drugi
James był rozpieszczonym dzieckiem. Wiązało się to głównie z tym, że był jedynakiem i oczkiem w głowie rodziców. Zawsze dostawał czego chciał.
Pierwszą osobą, z którą musiał nauczyć się dzielić, był jego młodszy o pięć lat kuzyn Kenny. Jednocześnie jednak młodszy Potter wzbudzał w nim dużą sympatię. Wydawało się wręcz, że starszy kuzyn wzbudza w Kennym podziw.
Kuzynostwo to jednak nie to samo co rodzeństwo i nie widzieli się codziennie.
Miał znajomych wśród dzieci sąsiadów, a także wśród dzieci przyjaciół rodziców. Jednakże to przecież było zupełnie co innego.
W pewnym momencie jednak jego rodzice, Euphemia i Fleamont uznali, że powinni nauczyć go dzielić się z innymi. Dlatego też powiedzieli mu, by wybrał swoje już niepotrzebne zabawki, a potem razem zaczęli rozdawać je w prezencie biednym dzieciom z ich miasteczka.
W Hogwarcie natomiast James poznał swoich przyjaciół. On miał to, czego nie mieli pozostali Huncwoci. Syriusz nie zaznał miłości w domu, Remus nie miał zdrowia, a Peterowi brakowało pewności siebie. To właśnie sprawiło, że coś ich ciągnęło do Pottera, gdyż odnaleźli te cechy w nim.
Chociaż nie stało się to od razu, to w pewnym momencie Huncwoci stali się jak bracia, a James w późniejszych latach był nawet nazywany żartobliwie "mamą grupy". To wszystko dlatego, że tak dobrze opiekował się swoimi przyjaciółmi.
Martwił się z powodu blizn Remusa - Chociaż Lupin starał się je ukrywać, to były one widoczne na rękach i twarzy. Widział też jego zmęczenie i to, że się słabo czuje. Nawet gdy nie wiedział jeszcze, czym jest to spowodowane, to kazał mu zostać w łóżku czy iść do Skrzydła Szpitalnego zamiast iść na lekcje. Widząc, że Remus ma pocerowane szaty, czy inne zniszczone rzeczy, starał się mu pożyczać coś swojego. Pilnował też, by ten zjadł posiłek, gdy nawet gdy nie miał apetytu.
Widział reakcję Syriusza, gdy była mowa o jego rodzinie. Słyszał wyjce, które ten dostawał od rodziców oraz niepokój przyjaciela, gdy ten dostawał listy. Jak się dowiedział później, ich treść bywała nawet gorsza i bardziej okropna od wyjców. Przygarniał też Syriusza do siebie w praktycznie każde wakacje, gdyż ten miał już dosyć pobytu w znienawidzonym domu.
Opiekował się też Peterem, który zawsze był dość zagubiony oraz niezbyt pewny siebie. Zawsze z podziwem patrzył na pozostałych Huncwotów, a James miał nadzieję, że to mu pomoże. Że dzięki nim otworzy się na innych i zacznie być bardziej śmiały.
W taki o to sposób James dzięki swoim przyjaciołom mocno się zmienił przez te wszystkie lata szkolne. Kiedyś na przykład mama przysłała mu zbyt dużo babeczek i podzielił się ze wszystkimi, którzy akurat byli w Pokoju Wspólnym.
Jednakże oprócz tych pozytywnych cech, były też negatywne. Bo prawda, w pewnym momencie Huncwoci zaczęli robić żarty, czasami niekoniecznie przyjemne. Jednocześnie jednak brzydzili się czarną magią, którą stosowali znani im Ślizgoni. To był też powód, dla którego tak bardzo ich nienawidzili.
🎃
Lily była naprawdę dobrą uczennicą. Wynikało to zapewne z tego, że była po prostu ciekawa tego nowego świata i chciała się dużo dowiedzieć. Jednak chociaż była naprawdę świetna z eliksirów czy zaklęć, dużo gorzej radziła sobie z historią magii oraz zielarstwem.
Z tym pierwszym mało kto sobie radził. Ciężko było nie usnąć na wykładach Binnsa. Chociaż dziewczyna starała się robić notatki, to i tak musiała dużo sama się nauczyć. Zdecydowanie wolała praktyczne rzeczy, jakie miała chociażby na eliksirach, niż wkuwanie suchej teorii.
Z zielarstwem natomiast była dziwna sytuacja. Lubiła je, ale czasami gubiła się w tych wszystkich łacińskich nazwach roślin. Może nie była z tego jakaś koszmarna, ale i tak czasami potrzebowała pomocy przyjaciół.
Zresztą nikt nie mógł być we wszystkim najlepszy.
Lily starała się pomagać innym, nawet zanim jeszcze została Prefektem. Chociażby na swoim drugim roku pocieszała rok młodszą Mary Macdonald, która została nazwana szlamą. Gryfonka sama była tak nazywana i rozumiała, co czuje współdomowniczka.
Razem zasnęły na kanapie, jednak Lily miała dość lekki sen. W pewnym momencie otworzyła oczy i ze zdziwieniem poczuła, że ktoś położył na nie koc. Po chwili rozpoznała stojącego obok Jamesa.
- Co ty tu robisz? - zapytała nieufnie, jednak starając się nie mówić zbyt głośno.
- Położyłem na was kocyk - odparł Potter. - Mama czasami tak robi mnie i mojemu kuzynowi, gdy razem zaśniemy.
- To nie wybuchnie? Nie będziemy pokryte jakąś mazią? - spytała dziewczyna, a on wzruszył ramionami.
- Chcesz, to się przekonaj - odparł.
James sam nie wiedział do końca, co nim kierowało. Może nie mieli szczególnie zażyłych relacji, ale i tak jakoś chciał ją przykryć.
Dziewczyna była zbyt zmęczona, więc zostawiła koc.
Niestety to całkiem miłe zdarzenie padło w niepamięć kilka dni później, gdy Lily zobaczyła jak Potter i Snape się pojedynkują na korytarzu.
- Chłopaki, przestańcie! - krzyknęła Lily, podchodząc do nich. - Potter, czemu znowu atakujesz mojego przyjaciela?
- Bo to gnojek - burknął James. Nie podobało mu się, że Snape kilka dni wcześniej rozmawiając z kolegami nazwał Marlenę i Dorcas zdrajczyniami krwi. Miał zamiar dowalić im za to już wcześniej, ale akurat przyszła McGonagall.
Teraz natomiast Snape się napatoczył, więc Potter chciał wymierzyć mu karę. Niestety Lily mu to przerwała.
- Powiedział to tępy mięśniak - burknął Snape.
- Ja ci dam! - ryknął okularnik, ale Lily stanęła między nimi.
- Przestańcie!
- Jak sobie życzysz, Evans - powiedział James. - Ale może najpierw zapytaj swojego przyjaciela, jak nazwał Marlenę i Dorcas?
Następnie poszedł sobie, nie chcąc robić krzywdy Lily. Innym razem Snape oberwie.
Lily surowo popatrzyła na Ślizgona, chcąc usłyszeć wyjaśnienia. Ten na początku starał się wszystkiego wyprzeć, zmienić temat, a w końcu powiedział, że jego znajomi mu tak kazali powiedzieć.
Było jej przykro z tego powodu, ale naprawdę starała się go zrozumieć. W końcu musiał mieć ciężko w Slytherine.
Gdy jednak rudowłosa porozmawiała z przyjaciółkami o tym, te nie wyglądały na przekonane.
- Jak dla mnie, to brzmi jak kiepska wymówka - powiedziała Ruby. - Niby dlaczego ma mówić to, co mu każą koledzy?
- Bo inaczej nie miałby życia w Slytherinie - stwierdziła Lily. Starała się zrozumieć przyjaciela, jednak pozostałe Gryfonki pokręciły głowami.
- Co to za życie, jeśli cały czas starasz się zaimponować innym, zamiast trzymać się osób, które lubią cię za to, jaki jesteś? - zapytała Marlena.
- No chyba, że mu wcale nie przeszkadzają poglądy Rosiera i reszty - zasugerowała Dorcas, na co Lily się oburzyła.
- Jestem pewna, że przeszkadzają - stwierdziła z przekonaniem. Nie powiedział tego wprost, ale chyba nie przyjaźniłby się z nią, gdyby było inaczej?
- W takim razie, czemu trzyma się ich, a nie osób o innych poglądach? Przecież nie wszyscy w Slytherinie są tacy sami. Moja siostra Pearl, która skończyła Hogwart w zeszłym roku była sobą. Podobnie jak Birdie Chase z jej roku czy Andromeda Black, która końcowo okazała się być inna od rodziny - powiedziała Ruby. - Da się, jeśli się chce.
- Słyszę, że gadacie o mojej ukochanej kuzynce? - zapytał Syriusz, który wraz z pozostałymi Huncwotami przysiadł się do nich. Znajdowali się bowiem w Pokoju Wspólnym.
- Pearl, Andromeda i Birdie to najlepsze Ślizgonki. Legendy - potwierdziła Ruby.
- W przeciwieństwie do niektórych - mruknął James, na co Lily prychnęła.
- One są pełnoletnie. A ty przyczepiasz się do dwunastolatka, który po prostu jeszcze nie miał okazji się wykazać - powiedziała Evans.
- Lily, nie musisz sprowadzać każdej uwagi Jamesa do kpin ze Snape'a. James, postaraj się nie wspominać o nim w jej towarzystwie - rzekł Remus.
- Właśnie. Są też inne tematy do rozmowy - powiedziała Dorcas.
Lily starała się poradzić Ślizgonowi, by ten na siebie uważał. Ten jednak nie przestał przyjaźnić się z Rosierem, Averym i Mulciberem. Z tą paczką Ślizgonów często widać było też innych, jak chociażby rok młodszego Luciana Wilkesa.
Lily nie miała ochoty zbytnio podchodzić do przyjaciela, gdy ten z nimi był. Wiązało się to z tym, że ci często nazywali ją szlamą i drwili sobie z niej.
I chociaż przyjaciel nie nazwał jej osobiście tym słowem, to jednak czasami zdarzało mu się tak powiedzieć chociażby o Mary Macdonald czy innych mugolakach. I chociaż potem przepraszał rudowłosą, to jednak często się to powtarzało.
Pozytywną rzeczą było jednak to, że oboje dostali wstęp do Klubu Ślimaka, prowadzonego przez profesora Slughorna. Wydawało się, że to wielkie wyróżnienie, bo jednak ktoś doceniał talent.
Ku zdziwieniu wszystkich jednak chociaż profesor Slughorn nie pałał zbytnio sympatią do Jamesa (z powodu często wybuchających kociołków) to i tak go zagadał. Okazało się bowiem, że jego ojciec, Fleamont Potter, jest twórcą eliksiru do włosów, Ulizanna. Ewidentne jednak James nie korzystał z wynalazku ojca, a wręcz przeciwnie - ciągle czochrał swoje włosy jeszcze bardziej.
- Czy pana ojciec planuje jeszcze coś wynaleźć? - zapytał profesor Slughorn, a cała klasa popatrzyła z zaciekawieniem na Pottera, który wzruszył ramionami.
- Nie wiem, na razie nic nie mówił - odparł James. - Ale mam nadzieję, że będzie to coś, co będę chciał używać.
Kilka osób zachichotało, a niektórzy przewrócili oczami.
- No tak, tak... - odparł profesor Slughorn. - Rozumiem. Życz mu ode mnie powodzenia.
Nauczyciel chyba obawiał się zapraszać go do swojego Klubu, mimo znanego ojca. Wiązało się to zapewne z tym, że James dużo rozrabiał.
Jednakże Potter się zbytnio tym nie przejmował. Był zajęty treningami Quidditcha - udało mu się zakwalifikować do drużyny razem z Syriuszem, którego na to namówił.
Naprawdę uwielbiał ten sport i jako dziecko marzył, by zostać sportowcem.
Z czasem to marzenie przeminęło, na co wpływ miały też okoliczności, w jakich stał się nastolatkiem i dorosłym.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro