Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

52. "Ale wiem jedno. Też cię kocham.

*Rin*

Propozycja chłopaków z Angers była dosyć kusząca, ale... z jednej strony chciałam się w końcu uwolnić od tego zboczonego kosmity, a z drugiej... nie chciałam opuszczać przyjaciół. Lysa, Kasa, Kari, Armina, Alexy'ego... tak naprawdę nikogo tam nie znałam. A tu, w Nicei, znałam dosyć dużo osób. Myślałam o tym wszystkim całą noc. Zboczony kosmita zaczął mi wyjątkowo działać na nerwy. Cały czas próbował mnie odciągnąć od moich rozważań. Jednakże w końcu udało mi się podjąć decyzję. Następnego dnia, po zajęciach, zostawiłam swoje rzeczy w pokoju. Zabrałam kurtkę i już wychodziłam, kiedy poczułam dłoń na ramieniu. Odwróciłam się.

- Gdzie idziesz?

Zboczony kosmita znów mnie wkurza...

- Do Angers.

- W sprawie...?

- Coś ty się taki ciekawski zrobił!? W sprawie ich propozycji.

- Chcesz nas zostawić?

- Tego nie powiedziałam.

- Czyli zostajesz?

- Tego też nie powiedziałam. Zostaw mnie, działasz mi na nerwy. Chcę już iść i to obgadać z Aronem – odtrąciłam jego dłoń.

- Rin, poczekaj – złapał mnie za rękę.

- Czego chcesz? - westchnęłam.

- Obiecaj mi jedno: bez względu na wszystko, nie zapomnisz o mnie.

- Zastanowię się. Zostaw mnie – wyswobodziłam nadgarstek z jego uścisku i wyszłam z pokoju.

Trzasnęłam drzwiami. Gdy wyszłam na korytarz, zobaczyłam Lysandra, Kastiela, Armina, Alexy'ego i Kari.

L: Rin, wszystko okej?

Kar: Gdzie idziesz?

Nie odpowiedziałam. Szłam korytarzami i schodziłam po schodach, aż w końcu wyszłam z budynku Nicei. Do Miyabigaoka było około kilometra drogi. Weszłam do budynku. Podszedł do mnie zastępca przewodniczącego, tyle że nie pamiętam, jak miał na imię. Kazał mi usiąść w pokoju naprzeciwko gabinetu Arona i na niego poczekać. Wykonałam polecenie. Byłam zdenerwowana. Bałam się, jak ta rozmowa się potoczy. Kiedy drzwi do pokoju się otworzyły, wstrzymałam oddech. Aron zatrzymał się metr od kanapy, na której siedziałam.

- Wiedziałem, że przyjdziesz – zaczął.

- Przewodniczący Aron...

- Zakładam, że zamierzasz przyjąć naszą ofertę.

- Jeśli o to chodzi...

Po chwili, do pokoju wszedł zastępca przewodniczącego z dwoma szklankami wypełnionymi sokiem. Potknął się i wylał ich zawartość na mnie. Swoją wściekłość musiałam w sobie dusić. Zostałam skierowana do łazienki, gdzie mogłam wziąć prysznic. Zdjęłam swoje ubrania i wrzuciłam je do szafki. Weszłam pod prysznic i pozwoliłam kroplom wody na taniec na moim ciele. Na półce stało mnóstwo szamponów, żeli, balsamów... Wypróbowałam każdy z nich po trochu. W końcu postawiłam stopy na zimnych kafelkach i otuliłam się ręcznikiem, który był trochę (bardzo) za krótki, bo ledwo zasłaniał mi tyłek.

- Niewiarygodne, rada uczniowska ma własną łazienkę. Tylko co ja tu robię!?

Podeszłam do szafek. Otworzyłam trzecią w najwyższym rzędzie i...

- Nie ma ich... jestem pewna, że je tu położyłam.

Przeszukałam pozostałe szafki. Znalazłam w jednej z nich ciuchy, ale... one nie były moje.

- Co.To.Jest!? Przecież to...

- Wszystko w porządku, Rin? - usłyszałam głos przewodniczącego.

- Nie mogę znaleźć swoich ubrań...

- Poprosiłem jedną z uczennic, aby je wyprała.

- Więc co mam na siebie założyć?

- Nie zostawiła niczego na zmianę?

- Mam to założyć? - spytałam sama siebie szeptem.

- Coś nie tak?

- To ubranie jest zbyt skąpe.

- Chyba się nie oparzyłaś, jak brałaś prysznic?

- Co?

- Może chcesz to ukryć, żeby nas nie martwić?

- Nie.

- A może potknęłaś się i upadłaś?

- Nie, nic takiego.

- Na pewno nic ci się nie stało?

- Naprawdę, tylko...

- Wchodzę – drzwi zaczęły się uchylać.

- NIE!!! - chwyciłam mocno klamkę. - nic mi nie jest! Naprawdę!

- Łamie ci się głos.

- To przez te ubrania. Są nie do zaakceptowania!

- Nie kłam, proszę.

- Nie kłamię!

- W takim razie pozwól, że sam to sprawdzę.

- Zaraz się przebiorę, daj mi z... 10 sekund!

- Tyle wystarczy? Okej. 10...

Natychmiast puściłam klamkę i podbiegłam do szafki. Zdjęłam ręcznik i błyskawicznie założyłam białe podkolanówki, czarną rozkloszowaną sukienkę do kolan, czarno-białe opaski na ramiona, biały fartuszek i białą opaskę. Gdy Aron zawołał „0", wyszłam z łazienki.

- Oddaj mi moje ubrania!

Nic nie odpowiedział. Zamiast tego odwrócił się i zaczął chichotać.

- Widzisz!? Wyglądam śmiesznie!

- Mimo że miałaś tak mało czasu, założyłaś go idealnie – odwrócił się w moją stronę.

- Cholerne przyzwyczajenie – powiedziałam szeptem sama do siebie.

- „Przyzwyczajenie"?

- N-Nie, przesłyszałeś się.

- Jesteś pewna? - pokazał mi... moje zdjęcie w stroju służącej!

- S-Skąd ty... - zaczęłam się cofać, jednakże w końcu poczułam chłód drzwiowego drewna.

- Kto by pomyślał, że dziewczyna taka, jak ty, będzie pracowała w takim miejscu... jesteś naprawdę interesująca.

Zdanie skończył takim głosem, jakby chciał mnie uwieźć. Próbowałam otworzyć drzwi, ale były zamknięte na klucz. Szeroko otworzyłam oczy. Pobiegłam w stronę drzwi na ścianie obok.

- Nigdzie nie pójdziesz. Wszystkie wyjścia są dobrze pilnowane.

Nie odpowiedziałam nic, ale byłam wściekła i na niego, i na siebie, że dałam się tak nabrać, że byłam taka naiwna.

- Cóż... podejdź – rzekł Aron, zdejmując białą kurtkę i rzucając ją na oparcie kanapy, po czym wygodnie się na niej rozsiadając.

Podeszłam do niego.

- A więc to jest twoja prawdziwa twarz. Przyznaję, dałam się nabrać.

- Od pierwszego spotkania wiedziałem, że nie jesteś zbyt bystra.

- Niech cię...

- Zawiodłaś mnie jednak. Nie myślałem, że tak łatwo wpadniesz. Sądziłem, że potrwa to dłużej.

- Co?

- W szkole przewodnicząca, a po niej służąca. Jestem ciekaw, kim będziesz, kiedy zaczniesz TU chodzić.

- Chwila, ja nie...

- Rozumiem – wyjął zza kanapy walizkę, po czym ją otworzył i wyrzucił z niej pieniądze. - tyle wystarczy?

Znowu otworzyłam szeroko oczy.

- Jeśli nie, zabaw mnie bardziej.

- „Zabaw"?

- Ponieważ jestem przyszłym spadkobiercą fortuny mojej rodziny, kobiety lgną do mnie jak pszczoły do miodu. Jestem już znudzony uległymi kobietami – złapał mnie mocno za nadgarstek. - mam nadzieję, że jesteś inna.

Chwycił mnie za drugi nadgarstek i popchnął. Upadłam na stół, uderzając mocno plecami o blat, a on upadł na mnie. Jego ręce wciąż ściskały moje nadgarstki, jego lewe kolano znajdowało się obok mojej prawej nogi, a prawe – było między moimi nogami, blisko mojej kobiecości.

- Przyszłaś tu zwiedziona zapachem pieniędzy. Niczym nie różnisz się od innych. Kolejna bezwartościowa kobieta.

Na początku byłam przestraszona, ale potem zebrałam się w sobie i wygarnęłam mu, co o nim myślę.

- Pff, żal mi cię – wydawał się zaskoczony. - całe życie patrzysz na ludzi z góry? - zmieniłam oczy w szparki. - więc nie dziw się, że wszyscy wydają ci się bezwartościowi. Ale wiedz, że prawda jest inna!

Spróbowałam się poruszyć i podnieść, ale ciężar ciała Arona mi na to nie pozwolił. Doszło tylko do tego, że jego lewe kolano znalazło się między moimi nogami, a prawe przycisnęło mi brzuch, co wywołało u mnie ból, którego jednak nie okazałam.

- Przyszłam tu dzisiaj, aby ci powiedzieć, że NIE PRZYJMUJĘ TWOJEJ OFERTY! Nie mam zamiaru opuszczać Nicei!

Zaczął się cicho śmiać. Już myślałam, że udało mi się go przekonać, ale się pomyliłam...

- Naprawdę jesteś... interesująca.

Jego ręce jeszcze mocniej przycisnęły moje dłonie i nadgarstki do blatu stołu. Znów chciałam się poruszyć, ale tym razem już nie potrafiłam.

- Zapomnij. Jestem mistrzem judo. Na macie nikt nie jest ode mnie lepszy.

Zaczął się wiercić. Sprawiał, że moja kobiecość robiła się mokra bez mojego pozwolenia. Jego twarz zaczęła się zbliżać do mojej coraz bardziej... i bardziej... i bardziej... bałam się. Bałam się tego, co mógł mi zrobić. Już kiedyś kilka razy przeżyłam coś takiego, jednakże moje przerażenie było wciąż takie samo. Kiedy jego twarz znalazła się 2 cale od mojej...

- Na... ta... niel...

- Nataniel ci nie pomoże – wyszeptał, po czym wpił się w moje usta.

Zaczęłam się mocno wyrywać. W moich oczach zbierały się łzy oraz z trudem łapałam oddech. Kiedy Igarashi zobaczył, że chcę się wyrwać, wyjął, sama nie wiem skąd, sznurek, siłą mnie podniósł i zaciągnął do jego sypialni, po czym przywiązał mnie do poręczy łóżka.

- Co ty mi chcesz zrobić!?

- Od początku mnie intrygowałaś. Teraz będziesz tylko moja.

***

Nie wierzę, że mi to zrobił... gdy skończył, pozwolił mi ubrać bieliznę, ale zaraz potem znów przygwoździł mnie do łóżka.

- Na.. ta... niel... - wyszeptałam, po raz drugi w tym dniu.

Wtedy, zupełnie nagle i znikąd...

*Nataniel*

Gdy Rin wyszła z pokoju, usiadłem na łóżku. Nie mogłem uwierzyć, że aż tak bardzo zmieniła się przez tego barana, Erica. Minęło kilka minut, po czym zabrałem torbę, wyszedłem z pokoju i wszedłem do pokoju gospodarzy. Było tam zebranie. Kari, sekretarz, rozdawała pozostałym członkom samorządu jakieś kartki. Podszedłem do biurka i zacząłem swoją przemowę.

- Wybaczcie, że przeszkadzam. Czy ktoś z was tu zebranych zechce pójść ze mną do Angers?

Cisza.

- Rin chyba chce się przenieść.

- Rin!? - zawołała Kari.

- Tak. Rin. Nie wiem jak wy, może to samolubne z mojej strony, ale chcę, żeby wróciła. A wy?

- Nie mogę sobie wyobrazić kogoś innego na stanowisku przewodniczącej – powiedziała siostra Rin.

- Chodźmy ją odzyskać – dodał Lysander, po czym wstał.

- Tak, chodźmy – rzekł Kastiel.

- My też pójdziemy! - usłyszałem głos bliźniaków.

- W takim razie... w drogę!

Wybiegliśmy ze szkoły. Mieliśmy szczęście, że byliśmy po zajęciach i mieliśmy czas wolny. Gdy stanęliśmy przed bramą Angers, odwróciłem się w stronę uczniów.

- Zostańcie tutaj, ja tam pójdę – czyiś wrzask z okna. - to na razie!

Natychmiast wbiegłem do budynku. Nie słyszałem już żadnego krzyku. Musiałem wszędzie biegać i szukać dziewczyny. Przy każdym wejściu stali jacyś chłopacy. Nie chcieli mnie wpuścić, więc każdy dostał pięścią w mordę. W żadnym z pokoi nie było Rin. Z jednego z nich pozwoliłem sobie „pożyczyć" jeden ze szkolnych mundurków, noszony w Angers, a w innym znalazłem ubrania należące do Rin. Bałem się, że ktoś ją skrzywdził. Przechodziłem obok ostatniego, niechronionego pokoju. Cisza. Już miałem odejść, kiedy usłyszałem, jak ktoś wyszeptuje moje imię. Tylko jedna osoba tutaj mnie znała. Rin. Otworzyłem drzwi z kopniaka i wszedłem do środka.

- Oto jestem – powiedziałem z delikatnym uśmiechem.

Mimo wszystko, widok tej sceny był mocno szokujący. Rin leżała na łóżku, przywiązana do jego poręczy, a obok niej leżał... brr, Aron i całował ją w szyję. Tylko ja miałem do tego prawo.

- Gdzie moi ludzie? - spytał przewodniczący.

- Nie chcieli mnie wpuścić, więc musiałem ich przekonać – odwróciłem się w stronę drzwi. - Przepraszam! - zawołałem, po czym znów odwróciłem się w stronę Arona. - jednak widzę, że ty zachowujesz się jeszcze gorzej, zboczeńcu.

- Masz jaja – powiedział przewodniczący z chytrym uśmiechem.

- Jak każdy facet. Wracając do tematu – podszedłem do łóżka. - mógłbyś ją puścić?

Błyskawicznie rozwiązałem nadgarstki Rin. Oba były spuchnięte i wciąż było widać jej blizny po próbie samobójczej, więc grube, mocno zawiązane sznury musiały sprawiać jej ogromny ból. Zdjąłem torbę i swoją koszulę i okryłem ciało dziewczyny, po czym złapałem ją za rękę i pomogłem jej wstać.

- Nie wolno jej od tak sobie dotykać.

- I kto to mówi!? - zawołała Rin.

- Poczekaj chwilkę – powiedziałem spokojnie do dziewczyny, po czym zwróciłem się do Arona. - mógłbyś wyjść na chwilę, wiesz? Trochę szacunku dla dziewczyny – wywaliłem go za drzwi, po czym zamknąłem je na klucz. Rin, okryta moją koszulą, szukała sukienki.

- Powiedziałeś „trochę szacunku dla dziewczyny", a sam go nie masz za grosz! Odwróć się! - wrzasnęła.

- Dlaczego?

- Bo tak! Już!

Westchnąłem cicho i podniosłem ręce na znak, że się poddaję, po czym odwróciłem się. Minęły 2 minuty. Usłyszałem, jak Rin cichutko „stęka". Odwróciłem się i zobaczyłem, że mocuje się z zamkiem sukienki.

- Daj, pomogę ci – powiedziałem i wyciągnąłem w jej stronę rękę.

Spiorunowała mnie wzrokiem.

- Spokojnie, nie skrzywdzę cię, chcę ci tylko pomóc.

W końcu ustąpiła. Złapałem jedną dłonią za zamek sukienki, a drugą za materiał. Zapiąłem jej sukienkę. Oddała mi koszulę. Założyłem ją, po czym złapałem ją za rękę. Podeszliśmy do drzwi. Otworzyłem je, po czym szybko wyszliśmy z pokoju.

- Poczekaj – powiedziała Rin, po czym odwróciła się w stronę przewodniczącego. - Aronie, jeśli kiedykolwiek chciałbyś ze mną porozmawiać, chętnie cię wysłucham. Możemy iść – zwróciła się do mnie.

Przeszliśmy kilka korytarzy w ciszy, którą wkrótce przerwałem.

- Nie wiedziałem, że tak łatwo dasz się nabrać.

- Wiem, ale ja po prostu jestem naiwna. I... Nat...

- Hm?

- Ja...

- O co chodzi?

- ... dziękuję.

Spojrzałem na nią z zaskoczeniem. Od sprawy z Ericiem nigdy się tak grzecznie do mnie nie odezwała. Po chwili jednak moje zaskoczenie zniknęło, a zastąpił je serdeczny uśmiech.

- Nie ma za co. Jestem z ciebie dumny. Świetnie się spisałaś – pogłaskałem ją po głowie.

Myślałem, że będzie spokojna, jednakże, jak to ona, odepchnęła mnie.

- Można było przewidzieć. A właśnie, przypomniało mi się coś – zdjąłem torbę z ramienia i wyjąłem mundurek Angers oraz jej śliczną białą sukienkę, którą zazwyczaj nosiła w szkole. - w lewej ręce mam wspaniały mundurek Angers, a w prawej twoją białą, szkolną sukienkę. Co wolisz?

- Oddawaj! - wyrwała mi z ręki biały materiał.

- Tak myślałem.

Poszła do łazienki się przebrać. Nie wychodziła już od kilku minut. Zapukałem do drzwi. Nie usłyszałem odpowiedzi. Wszedłem do środka. Siedziała w kącie, nogi miała przyciągnięte do piersi, głowę schowała w kolanach, rękoma oplotła nogi, obok leżała sukienka służącej. Podszedłem do niej i podniosłem jej głowę palcami. Pod jej oczami, aż do szyi, znajdował się mokry ślad.

- Płakałaś?

- Zostaw mnie, nie podchodź do mnie! - odtrąciła moją dłoń i odwróciła głowę.

- Wiem, że nie powinienem pytać o takie rzeczy, ale... czy on cię...

- Tak! Zrobił to! Zadowolony!?

- Nie, nie jestem zadowolony. Raczej jestem na niego wściekły. Tylko... jednej rzeczy nie rozumiem. Dlaczego Z KIMŚ tutaj nie przyszłaś? Przecież na pewno ktoś by z tobą tutaj przyszedł.

- Nie potrzebowałam pomocy. Po co ty tu w ogóle przylazłeś!?

- Czemu? Ponieważ...

Nie dokończyłem. Przyłożyłem swoje usta do jej warg i wykonałem kilka ruchów.

- ... cię kocham – dokończyłem.

- Co? Niby dlaczego? Nie możesz tego czuć.

- Ale czuję to. Kocham cię, bo przy tobie wszystkie inne panny w Nicei wydają się brzydkie

- Pff, jesteś taki sam, jak zawsze. Jesteś zboczonym kosmitą, który tylko bawi się moimi uczuciami i który mnie później wystawi.

- Nie wystawię cię. Za nic. Kocham cię i nic tego nie zmieni. Choćbyś miała mnie nienawidzić do końca życia, ja cię nie znienawidzę. I wierzę, że ty czujesz to samo, Ri.

Położyłem dłoń na jej policzku i otarłem mokre ślady po łzach. Złapała mnie za rękę. Po chwili, zarzuciła mi ręce na szyję i schyliła głowę.

- Nat... wiem, że mnie kochasz. Wiem, że mnie nigdy nie znienawidzisz. I... nie wiem, co bym zrobiła, gdybyś nie pojawił się w moim życiu. Gdybyśmy się od dzieciństwa nie znali. Gdybym nie przeprowadziła się do Paryża. Gdybym nie zapisała się do Słodkiego Amorisa. Ale wiem jedno. Też cię kocham .

Podniosła głowę i przycisnęła swoje wargi do moich warg. Po raz pierwszy nie zwróciłem uwagi na dotyk jej ust i ciepło jej ciała. Słyszałem jedynie nasze bijące we wspólnym rytmie serca. Pocałunek był długi i namiętny.

*Rin*

Kiedy Nataniel mnie pocałował i powiedział mi, że mnie kocha, coś w mojej głowie zakołatało. Nagle przypomniało mi się cało moje życie. Nasze dzieciństwo, nauka w Słodkim Amorisie, nasz związek... oraz nasz wspólny pierwszy raz. Nie umiałam być mu obojętna. Od razu zaczęłam go całować. Tak bardzo tęskniłam za jego bliskością, że teraz, gdy znów jej doświadczam, serce aż boli mnie z radości. Wychodzimy z łazienki. Nat pomaga mi podrzeć sukienkę od Arona na strzępy. Wyrzucamy je do kosza. Chwytamy się za ręce i wychodzimy z Angers. Stajemy przed bramą, a tam stoją Lys, Kas, Kari, Armin i Alexy.

- Rin! - woła Lys.

- Przewodnicząca! - dodają pozostali.

- Odrzuciłam ich ofertę, więc możecie się o nic nie martwić – mówię spokojnie.

Wszyscy rzucają mi się na szyję, przez co się przewracam. Nie udaje mi się w porę puścić Nata i wpadam prosto na niego. Cicho syczy, gdy ciężar sześciu ciał na niego spada.

- Wszystko okej? - pytam.

- Tak, ale byłbym wdzięczny, gdybyście na mnie się więcej nie przewracali.

- Sory...

- Spoko.

- Fajnie. A teraz... zejdźcie ze mnie wszyscy!

Wszyscy wykonują polecenie. Nat pomaga mi się podnieść. Wszyscy wracamy do Nicei ze słowami „Por eso te amo" na ustach. Idziemy do swoich pokoi. Biorę szybki prysznic, zakładam piżamę i wychodzę. Po mnie wchodzi Nat. Czekam kilkanaście minut, po czym wraca i siada na łóżku, ubrany w czarne bokserki. Uśmiecham się do niego. Kładziemy się do łóżka. Odwracam się plecami do Nata.

- Dobranoc – szepcze, po czym całuje moje włosy.

- Dobranoc – odpowiadam.

Potem czuję jedynie jego ciepły oddech na mojej szyi i splecione dłonie na brzuchu. Po kilku chwilach zasypiam, wtulona w niego.

**********

Hej kochani! Przepraszam, że rozdział znowu jest w czasie przeszłym, ale był gotowy już dawno i nie wiedziałam wtedy, że zmienię styl na czas teraźniejszy. Teraz mam kilka spraw.

1. Dziękuję Wam za ponad 12K wyświetleń! <3

2. Dziękuję Wam za 104 obserwujących! <3

3. Jeśli chcecie do mnie napisać, róbcie to śmiało. Uwielbiam wiadomości od czytelników. <3

4. Jak Wam się podoba nowa okładka? <3

5. Trochę (bardzo) smutniejsza wiadomość. Niestety, ten rozdział jest przedostatnim rozdziałem tej książki. Następny rozdział to będzie jedynie epilog. :(

Proszę, nie płaczcie! Na pewno będę tę książkę kontynuować! <3

Pozdrawiam, wera9737.

Enjoy! =^.^=

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro