Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4.

Czwartek. Prawie weekend, ale to nadal nie piątek, lecz lepiej jak środa czy wtorek. Tak ten dzień odbierali bliźniacy. Poranek zazwyczaj mijał im tak samo. Dzień zmieniał się dopiero gdy przekroczyli próg szkolny. Bracia, albo się rozchodzili w swoje strony, albo po prostu razem szli do rudowłosej dziewczyny. Wyjątkiem jest Raphael, który często uciekał z lekcji by zapalić papierosy z nowymi kolegami z klasy. Oczywiście w domu tłumaczył to tym, że się bardzo źle czuł, a ich naiwny wujek wszystko usprawiedliwiał czerwonowłosemu.

Tego dnia chłopcy weszli razem do szkoły. Żaden nie odezwał się do siebie ani słówkiem, tylko poszli do szatni, gdzie zastali April całującą się z Casey'm.

Bracia zatrzymali się w połowie kroku, ponieważ przyglądali się najwyższemu z rodzeństwa. Donatello jednak po chwili podszedł do całującej się pary. Pchnął Casey'ego na ścianę i lekko uniósł nad ziemię. Ludzie znajdujący się w szatni spojrzeli na dwójke wrogów.

— Możesz mi wyjaśnić co Ty robisz?! — krzyknął, spoglądając groźnym wzrokiem na chlopaka. Zdziwieni przyjaciele tylko patrzyli na przebieg sytuacji.

— A co mam robić?! Ona jest moją dziewczyną! — krzyknął i próbował uderzyć swojego napastnika nogą.

— April jest Twoją dziewczyną?! Niby od kiedy?!

— Właśnie Jones? Możesz mi powiedzieć od kiedy?! — spytała zirytowana rudowłosa.

— Całowałaś się ze mną!

— Bo sie na mnie rzuciłeś! — krzyknęła i wybiegła z szatni. Donnie, widząc ją opuścił Casey'ego na ziemię i pobiegł za dziewczyną — Bracia stali dalej w tym samym miejscu, nie wiedząc co właśnie przed chwilą się stało.

— Panowie, my się lepiej wycofajmy i udajmy, że nie znamy tych ludzi, a już na pewno nie Donnie'go — zaczął Raphael, przy okazji kierując się w stronę wyjścia z szatni. Rodzeństwo także się wycofało i udało pod salę, gdzie mieli mieć lekcję fizyki.

W końcu zadzwonił dzwonek i uczniowie weszli do sali. W klasie zaczęły latać różne samolociki, a nawet niektórzy ławki przesuwali. To wszystko dlatego, że pani od fizyki jeszcze nie było. Uczniowie w najlepsze się bawili, dopóki nie weszła nauczycielka. W klasie natychmiast stała się cisza, a ławki w bardzo krótkim czasie wróciły na swoje miejsce.

— Dzień dobry dzieci. Nie marnujmy już czasu i wyciągnijcie karteczki — powiedziała nauczycielka. W tym momencie serce wielu uczniów zaczęło walić jak młot. Leonardo przekłą cicho pod nosem i posłusznie wykoanał polecenie nauczycielki. Zdał sobie sprawę z tego, że nic nie umie, bo przez wczorajszą sytuację zapomniał pouczyć się czegokolwiek.

Nauczycielka zaczęła podawać pytania. Leo próbował chociaż trochę coś napisać, ale nic nie mógł sobie przypomnieć z ostatniej lekcji. Po dziesięciu minutach przeznaczonych na kartkówkę oddał pustą kartkę.

Po skończonej godzinie lekcyjnej, jak to w każdej klasie, uczniowie pytali siebie nawzajem jak poszła im kartkówka bądź sprawdzian. Mikey jako ten zawsze ciekawski wypytywał swoich braci co napisali.

— Coś umiałem.. uczyłem się trochę.. mam nadzieję, że trója będzie — odpowiedział Raphael z założonymi rękima oparty o ścianę.

— Don, Leo? Jak wam poszło? Chociaż nie musicie mówić. Z fizyki zawsze byliście kujonami.

— Tym razem nie — przerwał Leo.

— Nie uczyłeś się? — dociekał Mikey.

— Za pustą kartkę piątek nie dają — rzucił i wolnym krokiem poszedł do męskiej łazienki.

— Ehh chłopaki wiem, że dziwnie to zabrzmi. W dodatku z moich ust, ale.. nie wydaje wam się, że z Leo nie jest w najlepszym humorze ostatnimi czasy? — spytał Raph, spoglądając na braci.

— Prawda, nie jest z nim najlepiej — przyznał mu rację Mikey. Rudzielec chwilę się zastanowił i pochwili doszedł do wniosku, że musi odreagować.

— Idę na fajki — rzucił czerwonowłosy po krótkim namyśle i nie czekając na reakcje braci zniknął za ścianą.

— Ten to ma fajnie. Chce iść na papierosy, to idzie.

— No tak... Mkey, jakby Leo się pytał gdzie jest Raph, to weź powiedz, że się źle poczuł. Nie wiem, jak chcesz to skłam, ale za wszelką cenę nie mów mu prawdy.

— No spoko, ale czemu? — dociekał blondyn.

— Leo strasznie się zamartwia o nas. Raph tego nie widzi, ale taka jest prawda. On nie chce, aby Raphael palił papierosy, a kiedy on go opieprza i mówi, że nie jest jego matką to Leo..  po protu zamartwia dię jeszcze bardziej. To przez Rapha on jest taki smutny — powiedział swoje przypuszczenia okularnik. Brat chciał coś jeszcze dodać, ale zadzwonił dzwonek na lekcję. Uczniowie weszli do klasy i tym razem grzecznie czekali na nauczyciela.

Wieczór

Leonardo siedział przy biurku, odrabiając zadanie na jutrzejszy dzień. Zastanawiał się nad jednym przykładem z matematymi, gdy z dołu usłyszał krzyk wujka, a po chwili Raphaela. Czarnowłosy zaciekawiony krzykami zszedł po schodach w dół, aby więcej usłyszeć. Zastał tam pozostałą dwójkę braci, która także nasłuchiwała wrzasków rodziny.

— Co to jest?! — wrzasnął wujek, spoglądając na czerwonowłosego.

— Papierosy — odpowiedział na spokojnie swojemu wujkowi, w ogóle nie przejmując się konsekwencjami.

— Od kiedy palisz?! — krzyknął i tak mocno uderzył w stół, że nawet Raphael się przeraził.

— Od roku — rzekł nieco ciszej, patrząc na wujka. — Ale to nie tak.. zrobiłem sobie przerwę... to po śmierci taty znów zacząłem. Wujku.. — mówił, ale Saki przerwał mu, uderzając ponownie w stół.

— Po śmierci ojca?! Najlepiej zwalić wszystko na niego! — krzyknął i złapał bratanka za nadgarstek. — W moim domu nie będzie papierosów, alkoholu, a co gorsza narkotyków. Zrozumiałeś?!

— Tak — wyszeptał i spuścił wzrok na swoje nogi. Między Raphaelem, a mężczyzną nastała cisza, która trwała tylko przez chwilę.

— Te wszystkie zwolnienia, które Ci pisałem.. — zaczął i przetarł dłonią twarz. — wychodziłeś wtedy na papierosy? — spytał już bardzo spokojnie. Raphael jedynie pokiwał głową nie podnosząc wzroku ze swoim nóg.

— Szkurwa mać. Jak mogłem być takim idiotą...

— Wujku — spojrzał na opiekuna i kontynuował. — już nie będę palił. Skończę z tym.

Brat Yoshi'ego westchnął głośno i usiadł na przeciw bratanka. Złapał jego dłoń i zaczął mówić.

— Raph. To nie będzie takie proste. Jeżeli Ty paliłeś od dawna, regularnie i w dużych ilościach to nie będzie dla Ciebie łatwe.

— Paliłem mało, rzadko i nieregularnie — obronił się czerwonowłosy.

— Eh... oddaj mi wszystkie papierosy jakie masz w domu.

Raphael posłusznie wstał i poszedł do drugiego pokoju po plecak. Wyciągnął dwie paczki papierosów, lecz jedną schował do kieszeni spodni. Wrócił do kuchni, w której czekał na niego Saki i usiadł przy stole, podając mu jedną paczkę papierosów.

— Tylko jedna? — spytał wujek, biorąc do ręki fajki.

— Tak — odpowiedział mu i spuścił głowę w dół.

— Raph. Powiedzmy, że Ci wierzę, a teraz idź do pokoju. Mówiłeś, że musisz się pouczyć — powiedział Saki, a zielonooki posłusznie skierował się na górę.

Rodzeństwo czym prędzej weszło schodami na górę i schowała się w pokoju Leo. Czekali aż Raphael przejdzje, lecz wszedł bez pukania do pokoju starszego brata.

— Wiem, że tu jesteście. Teraz mówcie, który mnie wsypał — powiedział, patrząc na trójkę braci.

— Przecież on sam zajrzał Ci do kurtki — odpowiedział Mikey. Czerwonowłosy prychnął na jego wypowiedź.

— Poważnie pytam. Powiecie?

— No naprawdę! Przekładał Twoją kurtkę i wypadły z niej fajki! Dlaczego Ty mi nigdy nie wierzysz?! — jęknął blondyn, który jako jedyny widział zdarzenie. Mówił zgodnie z prawdą, lecz starszy faktycznie nie mógł uwierzyć bratu.

— Dobra nie drzyj się. Głowa mnie boli... — stwierdził i zamknął drzwi od pokoju Leo. Bracia spojrzeli po sobie, a po chwili wyszli z pokoju najstarszego z braci i każdy z nich udał się do swojego by nauczyć się na następny dzień.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro