Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12.

Następnego dnia czwórka braci przyszła do szkoły. Leonardo i Raphael po wczorajszym zdarzeniu nie odzywali się do siebie słowem. Czerwonowłosy gdy tylko zobaczył swoich znajomych od razu do nich podbiegł i razem udali się na zewnątrz budynku. Leo, Donnie i Mikey poszli pod salę gdzie za dwadzieścia minut mają mieć lekcje.

— Chłopcy! — krzyknęła z oddali rudowłosa i podbiegła do swoich przyjaciół. Przytuliła się do każdego z nich, zaczynając od Donnie'go i zadała pytanie. — Gdzie Raph? — brązowowłosy spojrzał na pozostałych braci i głośno westchnął.

— Nie chciałem nic mówić, ale... Leo proszę, jak się kłócicie to krzyczcie ciszej, albo po prostu wyjdźcie na zewnątrz.

— Mam rozumieć, że pokłóciłeś się z Raphaelem? — spytała, spoglądając na przyjaciela, który pokiwał twierdząco głową, a następnie spuścił wzrok na swoje dłonie. — Coś poważnego? Jeśli mogę wiedzieć...

— Tak. To coś poważnego — westchnął.

— Będzie dobrze Leoś — powiedziała i przytuliła do siebie czarnowłosego. Chłopak wtulił się w April.

— Przepraszam — odchrząknął najwyższy. — My też tutaj jesteśmy — przyjaciele oderwali się od siebie. Brązowowłosy zabijał brata wzrokiem. April w tym czasie zauważyła, że blondyn, który cały czas się nie odzywał nie ma już gipsu na nodze.

— Mikey, jak noga? Już lepiej? — spytała, podchodząc do blondyna.

— Tak, jest w porządku — uśmiechnął się do niej sztucznie i odwrócił wzrok.

— Coś się stało? — dopytała, widząc zachowanie najniższego z rodzeństwa. Ten jedynie nadal się uśmiechając pokiwał przecząco głową.

— Idę poszukać Raph'a — rzucił w pewnym momencie najstarszy i oddalił się od przyjaciół. Wyszedł z budynku szkoły i z automatu poszedł na tyły budynku. Przeczuwał, że właśnie tam mógł się udać jego brat z przyjaciółmi. Nie mylił się. Czerwonowłosy stał tam razem z starszymi kolegami i palił papierosy. Leonardo wykorzystał to, że Raphael stał tyłem do niego i podbiegł do brata, pchając go. Zielonooki upadł przy okazji, wyrzucając papieros z dłoni.

— Popierdoliło Cię?! Miałeś z tym skończyć! — krzyknął i kucnął przy młodszym.

— Przypominam tylko, że to właśnie przez Ciebie! Ty dalej to robisz! — odgryzł się bratu i także pchnął go na ziemię. Przyjaciele Raph'a przyglądali się zaistniałej sytuacji.

— Może masz rację i to wszystko moja wina! Może lepiej by było gdybym ze sobą skończył, co?!  — wykrzyczał czarnowłosy i uderzył brata w policzek. Zezłoszczony Raph wstał z ziemi, lekko unosząc brata w powietrzu i przycisnął go do ściany.

— To wspaniały pomysł! Zgiń, tak jak ojciec! W męczarniach! — padło z ust Raphaela, który nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo zabolało to jego brata. Leonardo nie odezwał się słowem tylko nogą uderzył młodszego z brzuch. Gdy był już wolny spokojnym krokiem wrócił się, lecz nie poszedł do szkoły. Skierował się do domu z nadzieją, że jego wujka nie będzie.

Tymczasem Raphael nadal stał na tyłach szkoły.

— E Raph — zaczął mówić wysoki brunet. — Kto to był? Atakuje Cię, a potem sam ucieka..

— Mój brat — powiedział i spuścił wzrok.

— Jak to "Twój brat"?! — krzyknął chłopak z fioletowymi włosami.

— Normalnie! Boże zadaję się z idiotami... Nara idę na lekcję, może później się spikniemy — powiedział i poszedł pod główne wejście do szkoły. Odnalazł swoich braci i stanął obok nich.

— Gdzie Leo? — spytał Mikey. — Poszedł Ciebie szukać. Ty tu jesteś, a jego nie ma.

— Nie interesuje mnie on — wzruszył ramionami. — Rozmawialiśmy przed chwilą, ale jak zwykle wywołał kłótnie. Powiedziałem mu co o nim sądzę.

— Co masz na myśli? — zdenerwował się Donnie.

— Powinien... — zaczął mówić, lecz przerwał gdy zdał sobie sprawę z tego co powiedział bratu. Raphael dobrze wiedział w jakim stanie psychicznym znajduje się Leo, a te słowa, które padły z jego ust mogły go wykończyć. — Kurwa mać! — wrzasnął i pobiegł w stronę wyjścia. Za sobą słyszał jedynie krzyki April i jego braci, lecz Raphaelowi zależało teraz tylko na jego bracie.

Tymczasem Leonardo wszedł do domu. Otarł łzy z swojej twarzy i zaczął się upewniać czy jego wujka nie ma w domu. Sprawdził kilka pokoi, a następnie krzyknął "wujek" by upewnić się, że w domu nikogo nie ma. Odpowiedziała mu cisza. Nie powstrzymując już łez poszedł do swojego pokoju, a z szafki znajdującej się tam wyciągnął żyletkę.

— Lepiej będzie jeśli umrę — wyszeptał i usiadł na podłodze, opierając się o łóżko. — Raph ma racje... to jest wspaniały pomysł. Powinienem zginąć — powiedział. Do jego oczu napływały coraz to nowsze łzy. Leonardo podwinął rękaw bluzy i przyłożył żyletkę do ręki. Przycisnął ją mocniej do skóry i delikatnie zaczął przesuwać nią po ręce. — Jestem bezużyteczny.. każdemu będzie lepiej gdy umrę — szepnął i powtórzył czynność. Z jego nadgarstka zaczęła się sączyć krew. Ponownie przyłożył żyletkę do ręki i znów pociągnął. W  pewnym momencie cisnął żyletką o ścianę i podwinął kolana pod brodę. Rozpłakał się na dobre. Nawet nie usłyszał jak ktoś wchodzi do domu i zmierza jego pokoju.

— Leo! — krzyknęła zdyszana osoba i podbiegła do czarnowłosego.

— Raph, miałeś racje — wyszeptał Leonardo i wtulił się mocniej w brata. — Miałeś racje... jeżeli umrę każdemu będzie lepiej — mówiąc to okropnie się jąkał.

— Cco? Leo o czym Ty gadasz? — spytał zdenerwowany i spojrzał na jego zakrwawioną rękę. — Nie... coś Ty zrobił! — wrzasnął i pobiegł do łazienki. Wyciągnął z szafki bandaż i wrócił do starszego brata. Uklęknął obok niego i zaczął owijać rękę Leonarda bandażem.

— Po..po co tto zrob..zrobiłeś? — wyszeptał, spoglądając na opatrunek znajdujący się na jego ręce.

— Leo — zaczął i przy okazji objął brata ramieniem. — Ja wtedy kłamałem. Nie chcę żebyś umarł i nie uważam, że jeśli zginiesz to każdemu będzie lepiej na świecie — powiedział, a w jego oczach zaczęły gromadzić się łzy. — Nawet nie wiesz jak się bałem o Ciebie. Całą drogę tutaj biegłem, od razu gdy dotarło do mnie co powiedziałem.

— Mogłeś mnie zostawić... nikomu bym nie przeszkadzał. Każdemu byłoby lep..

— Nie mów tak! — przerwał mu czerwonowłosy i przytulił do siebie starszego brata. — Po Twojej śmierci załamalibyśmy się. Ja w szczególności... niewybaczyłbym sobie tego, że to przeze mnie chciałeś się zabić — powiedział i uklęknął przy bracie. Jedną ręke ułożył pod kolana Leonarda, a drugą w pasie. Uniósł czarnowłosego i poszedł z nim do pokoju Raphael'a. Ułożył go na łóżku przy ścianie, a sam położył się na krawędzi. Przykrył siebie i Leonardo kołdrą i spojrzał bratu w jego czerwone od płaczu oczy.

— Leo..

— Tak Raph'ie?

— Nie wiem co się ze mną dzieje.. mam nadzieję, że mi to wybaczysz — powiedział i złączył swoje usta w pocałunku z Leonardem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro