Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11.

— Raph? — zaczął brązowooki, wchodząc do toalety w szkole. Pierwsze co mu się rzuciło w oczy to jego starszy brat, który siedział skulony w kącie. — Raph! Co się stało? — spytał, podchodząc do czerwonowłosego. Usiadł obok niego i objął ręką.

— W porządku. Źle się czuję — powiedział i spojrzał na młodszego.

— Raph przecież widzę, że coś jest nie tak.

— Głowa mnie boli Don. To nic takiego. Chodźmy stąd, bo zaraz mamy lekcję — powiedział i wstał z podłogi. Donatello jedynie pokręcił głową i poszedł w ślady brata. Dogonił go, gdy szybkim krokiem zmierzał przez zatłoczony korytarz do klasy, w której mają mieć lekcje. Raph oparł się o ścianę naprzeciw swojego starszego brata, który śmiał się w najlepsze z nowo poznaną dziewczyną.

— Raph.. — zaczął najwyższy z rodzeństwa, ale w tym momencie zadzwonił dzwonek. Uczniowie weszli do sali i zajęli swoje miejsca. Donnie dosiadł się do swojego starszego brata. — Raph — ponownie powiedział, lecz czerwonowłosy unikał jego wzroku. — Raphaelu Hamato wysłuchaj mnie! — wykrzyczał w pewnym momencie i szarpnął za jego nadgarstek. Zielonooki spojrzał na niego z przerażeniem w oczach. — Nareszcie.. — jęknął zrezygnowany. —Raph ja widzę, że coś jest na rzeczy.

— Masz rację — przerwał bratu. — Jest coś na rzeczy. Od tego Twojego pierdolenia głowa boli mnie jeszcze bardziej — powiedział i sięgnął do swojego plecaka. Wyciągnął z niego potrzebne podręczniki, odłożył plecak i położył głowę na ławkę.

— Jasne. Prosze, nie odzywam się już.

— Bardzo dobrze — powiedział, a do sali weszła nauczycielka. Uczniowie wstali z zajmowanych miejsc i przywitali się.

Minęła kolejna lekcja. Leo i Karai musieli się rozstać na cały dzień gdyż czarnowłosa zwolniła się do domu. Najstarszy z braci zauważył swoje młodsze rodzeństwo. Nie chcąc stać samemu na przerwie podszedł do nich.

— Jak tam? — spytał na wstępie i schował ręce do przednich kieszeni spodni.

— Dziewczyna Ci zwiała? — wypalił Raph z pogardą w głosie. Leo spojrzał na brata niezrozumiałym wzrokiem.

— O co Ci chodzi?

— O to, że znalazłeś sobie nową osobę od pocieszania! — krzyknął i oddalił się od braci. Donatello spojrzał na czarnowłosego.

— Możesz mi wyjaśnić o co chodzi? Jaką osobę od pocieszania? Czy ja tu czegoś nie rozumiem?

— Chyba też czegoś nie ogarniam.. — powiedział zrezygnowany i poszedł do toalety.

Po zakończonych lekcjach rodzeństwo wróciło na nogach do domu. Nie odzywali się do siebie słowem po dzisiejszej "sprzeczce". Leonardo wyciągnął klucz do domu i otwarł drzwi. Przepuścił w nich swoich młodszych braci. Donatello i Raphael od razu poszli do kuchni i zaczęli nakładać sobie obiad na talerz.

— Leo nie je? — spytał w pewnym momencie najwyższy z rodzeństwa.

— Nie obchodzi mnie to — stwierdził krótko i szybko. Donnie zmarszczył brwi, spoglądając na starszego brata.

— Teraz Cię nie obchodzi? — dopytał.

— Daj mi może spokój! — krzyknął i wstał od stołu, rzucając widelec na podłogę. Wyszedł z kuchni, zostawiając oszołomionego brata samego.

— Mam dziwną rodzinę — mruknął sam do siebie Donny i kontynuował jedzenie.

Kilka godzin później do domu przyjechał Michelangelo razem z wujkiem. Blondyn mimo, że ściągnęli mu gips nie był szczęśliwy, gdyż w szpitalu spędził kilka godzin. Wparował do kuchni nadal lekko utykając na chorą nogę.

— Mikey musisz oszczędzać nogę. Załóż jeszcze tą ortezę i chodź w niej przynajmniej tydzień — powiedział Saki i podał blondynowi ortezę.

— No dobrze.. — westchnął z bezsilności i wziął rzecz od wujka. Założył ją na swoją nogę i skierował się do pokoju Donatella. Nie pukając wszedł do środka, gdzie jego starszy brat odrabiał zadanie.

— Oo Mikey, jak noga? — spytał brązowooki na widok młodszego rodzeństwa.

— W porządku już... Muszę jeszcze chodzić w tym czymś — odpowiedział i położył się na łóżku Donnie'go. Brązowowłosy zauważył zmianę w zachowaniu blondyna. Wstał od biurka, przy którym robił zadanie i ułożył się obok brata. Ręką objął go w pasie i spojrzał mu w oczy.

— Mikey, co się dzieje? — spytał zmartwiony.

— Nic — wyszeptał i odwrócił się do brata plecami. Donatello wywrócił oczami i przybliżył się do Michelangela.

— Rozumiem, że nie chcesz mi powiedzieć co się stało? — dopytał z nadzieją, że blondyn wkrótce pęknie i powie wszystko co go gryzie.

— Nie teraz. Może kiedyś — odpowiedział krótko i wstał z łóżka brata. Wyszedł z jego pokoju i udał się do siebie.

Tymczasem Raphael siedział w swoim pokoju. Pustym wzrokiem wpatrywał się w czarną ścianę. Od kilku godzin męczyła go pewna sytuacja, która wydarzyła się rano w szkole. Chodzi tutaj o sytuację podczas której Raphael poczuł ogromną zazdrość o brata kiedy to on śmiał się w najlepsze z Karai.

W pewnym momencie usłyszał pukanie do drzwi. Z tego powodu, że siedział zamknięty w pokoju zmuszony był do wstania z łóżka i otworzyć drzwi. Przekręcił kluczyk, a za drewnianą konstrukcją stał jego starszy brat. Na jego widok serce szybciej mu zabiło.

— Można? — spytał niemalże szeptem czarnowłosy. Raphael pokręcił twierdząco głową i przepuścił brata w drzwiach. Zamknął ponownie pokój i usiadł na łóżku. — O co Ci chodziło dzisiaj w szkole? Dziwnie się zachowywałeś — zaczął.

— Źle się czułem i dlatego to wszystko. Ale jest już wszystko w porządku — uśmiechnął się do brata.

— Kłamiesz — stwierdził i dotknął jego dłoni. — O co chodzi? — ponowił pytanie. Raph nie wiedział co zrobić. Rozglądał się po pokoju z nadzieją, że coś wymyśli i nie będzie musiał mówić bratu rzeczy którą podejrzewa. W pewnym momencie postanowił podwinąć rękaw niebieskiej bluzy Leonarda. Miał nadzieję, że nie zobaczy tam nowej rany, lecz jak zwykle musiał się mylić. Czarnowłosy odsunął się od brata i czekał na jego reakcje.

— Co to jest?! — wykrzyczał Raphael, wstając z miejsca. — Miałeś z tym skończyć, a w zamian ja przestanę palić! — krzyczał i małymi krokami przybliżał się do brata.

— Ra...raph — zaczął, okropnie się przy tym jąkając.

— Obiecałeś mi coś! — krzyknął i tym razem uderzył Leonarda w policzek. Z automatu najstarszy złapał się za obolałe miejsce. Do Raphaela właśnie dotarło co zrobił. — Leo...

— Wiesz, że nie chciałem tego robić — mówiąc to, w jego oczach zaczęły gromadzić się łzy.

— Ja.. ja wiem..

— Nie było Cię. Nie chciałeś być.

— Nie wiedziałem, Leo ja...

— To w takim razie dlaczego muszę poraz kolejny obrywać? — spytał spoglądając na brata, któremu łzy spływały po policzkach. Czerwonowłosego zatkało. Nic z siebie nie mógł wydusić, jedynie wpatrywał się w młodszego. — No właśnie.

Leonardo wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami. Raphael z trzęsącymi rękami usiadł na łóżku. Schował twarz w dłonie i zaczął płakać, z nadzieją, że wszystkie dzisiejsze zdarzenia to tylko jeden, wielki koszmar.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro