10.
Niedziela minęła spokojnie. Rodzeństwo razem z April rozmawiali na różne tematy przez prawie cały dzień. Gdy nadeszła godzina siedemnasta Donatello odprowadził rudowłosą pod jej dom. Niedługo potem przyjechał wujek braci. Nie trudno było zauważyć, że ich opiekun zachowuje się bardzo dziwnie, lecz Saki starał się wszystko ukryć przed bratankami. Mimo wymówek to Michelangelo nadal naciskał na wujka, mając nadzieję, że w końcu powie o co chodzi, lecz to nie przynosiło skutków.
Nadszedł poniedziałek. Dzień znienawidzony przez rodzeństwo. Jednakże Mikey się cieszył z tego dnia, gdyż właśnie dzisiaj jedzie z wujkiem na ściągnie gipsu z nogi. Razem z braćmi zszedł na dół zjeść śniadanie przygotowane przez Saki'ego, a następnie rodzeństwo poszło się ubrać. Gdy cała czwórka już była gotowa, wpakowała się do samochodu.
— Eh.. — westchnął blondyn. — A co jeśli lekarze nie ściągnął mi gipsu? — spytał, wpatrując się w swoją chorą nogę.
— Nie masz się czym denerwować Mikey — uspokoił go Donnie. — Powinni ściągnąć, minął prawie miesiąc, a przypominam, że Twoje złamanie nie było tak bardzo poważne.
— A propo Twojego złamania — przerwał Saki. — Wiem jak bardzo ten temat jest dla was wrażliwy, ale wiecie co będzie za kilka dni? — spytał, spoglądając przez lusterko w samochodzie na jednego z braci, który siedział na środkowym siedzeniu. Był nim Leonardo. Niebieskooki spuścił wzrok na swoje kolana.
— Wiemy — powiedział nagle Raphael, łapiąc brata za dłoń. Dobrze widział, że bratu zaszkliły się oczy na to wspomnienie.
— Pasuje tam pojechać, to wasz ojciec...
— Wujku to jest dopiero w czwartek. Mamy jeszcze trzy dni.
— No dobrze — powiedział i zatrzymał się na parkingu przed szkołą. — Pojechać po was jak skończycie lekcje? — zapytał, patrząc się na Donnie'go.
— Wrócimy na nogach — odpowiedział mu Raphael i wyszedł z pojazdu. — Cześć! — krzyknął na pożegnanie i zamknął drzwi gdy wyszedł z nich Leonardo.
Trójka braci ruszyła w stronę wejścia głównego do szkoły. Nie odezwali się do siebie słowem ze względu na wspomnienia, które zostały przywrócone, gdy tylko Saki poruszył temat ich zmarłego ojca.
— Myślicie, że.. — zaczął Raph, zamyślając się na chwilę. — ah no.. nic by się nie stało gdybyśmy nie pojechali na grób taty? — spytał i otworzył drzwi wejściowe braciom.
— To jest nasz rodzic. Musimy tam pojechać Raph — powiedział Donnie i razem z starszym rodzeństwem wszedł do szatni.
— No tak, ale... boję się, że tam nie wytrzymam i się po prostu rozrycze jak jakiś dzieciak — wyjaśnił czerwonowłosy lekko się rumieniąc. Odłożył swoją kurtkę na wieszak i tak jak bracia zmienił buty na te, w którym chodzi po szkole. Rodzeństwo wyszło z szatni w ciszy, kierując się do swojej klasy. Stanęli przed odpowiednią i czekali na lekcje.
— Siema chłopaki! — krzyknął Casey, zbliżając się do bliźniaków.
— Tylko nie on — wyszeptał brązowowłosy na widok swojego wroga. — Czego chcesz Jones? — spytał z pogardą w głosie. Czarnowłosy lekko się zdenerwował gdy zobaczył Donatella. Wczoraj dowiedział się, że April u niego spała i nie był zadowolony z tej wiadomości.
— Od Ciebie niczego. Przyszedłem do chłopaków — powiedział i oparł się na Raphaelu. Rozejrzał się i po chwili spytał. — Gdzie macie Michael'a?
— Pojechał na ściąganie gipsu — odpowiedział mu jak dotąd milczący Leonardo.
— To chyba dobrze? Czemu się nie cieszycie?
— Bo w czwartek nas nie będzie w szkole — zaczął wyjaśniać Raphael. — Jedziemy na grób taty. Mija miesiąc od jego śmierci.
— Oh kurcze.. Wybaczcie, nie wiedziałem — powiedział.
Zadzwonił dzwonek na lekcje. Klasa weszła do sali oczekując na nauczycielkę. Casey usiadł z Raphaelem, natomiast Donnie z Leo w ostatnich ławkach pod ścianą. Uczniowie jak zwykle darli się na pół szkoły, dopóki nie usłyszeli otwierających się drzwi, lecz zamiast nauczycielki, weszła dziewczyna, która rzadko przychodziła do szkoły. Miała krótkie czarne włosy, a końcówki jej włosów były rozjaśnione. Kobieta usiadła przed Leonardem. Wykorzystując tego, że nauczycielki jeszcze nie było odwróciła się do najstarszego z braci.
— Cześć. Jak tam? — zaczęła mówić, a tym samym niebieskooki odłożył długopis, który trzymał w ręce.
— Cześć.. emm.. — zamyślił się na chwilę. — Karai, tak? — spytał, mając nadziejé, że właśnie tak nazywa się owa dziewczyna. Czarnowłosa zaśmiała się i przytaknęła głową. Leonardo również się zaśmiał, lecz bardziej nerwowo.
— Nie byłam w dniu waszego przyjścia do tej szkoły i niezbyt dużo wiem o waszej przeszłości. Mogę wiedzieć jak się tutaj znalazłeś? — spytała i przy okazji uderzyła w czuły punkt najstarszego z braci. Leonardo wbił wzrok w ławkę i głęboko zaczął się zastanawiać. Donatello, widząc zaistaniałą sytuację z boku chciał zainterweniować, lecz czarnowłosy przerwał mu, unosząc rękę przed jego twarz.
— Zwykły dzień, w którym tata i Mikey jechali samochodem. Jakić pacan w nich uderzył ciężarówką. Nasz brat wyszedł z tego wypadku prawie bez szwanku, lecz tata doznał zbyt poważnych ran. Przewieziono go do szpitala gdzie stwierdzili, że nie ma sensu go ratować. Śmierć mózgu — przerwał na chwilę. — Nasza mama umarła, gdy mieliśmy pięć lat, dlatego musieliśmy wyjechać do Nowego Jorku — powiedział i zaczął coś rysować na zeszycie.
— Smutne historia, naprawdę wam.. — zaczęła, lecz właśnie w tym momencie do sali weszła nauczycielka. Karai odwróciła się do swojej ławki - zresztą jak inni uczniowie, którzy siedzieli tyłem do tablicy - i już grzecznie siedziała, czekając na koniec lekcji.
Po czterdziestu minutach uczniowie wyszli z sali, przechodząc do kolejnej. Leonardo szedł wraz z Karai, uważnie obserwowani przez Raphael'a. Nie wiedzieć czemu, ale czerwonowłosy czuł się zazdrosny gdy widział dziewczynę przy swoim starszym bracie. W pewnym momencie zauważył jak Leo się głośno śmieje, co wywołało u niego złość. Od tygodni najstarszy z rodzeństwa głównie chodził przybity, rzadko się uśmiechał. Od czasu do czasu się śmiał, ale tylko wtedy, gdy Raphael go rozśmieszał.
— Raph! Ej, słuchasz mnie?! — wykrzyczał w pewnym momencie Donnie, machając ręką przed twarzą czerwonowłosego. Donatello westchnął. — No tak, Ty nigdy mnie nie słuchasz.
— Ej sorry bracie, po prostu zapatrzyłem się na Karai — wyjaśnił zielonooki. Okularnik spojrzał na niego niezrozumiale.
— Karai? Spodobała Ci się czy co? — spytał na co Raphael się zaśmiał.
— W ogóle nie jest w moim typie.. tyle że... spójrz na nią. Stoi z Leonardem. No nie wydaje Ci się to conajmniej... a nie wiem. Dziwne? — spytał, spoglądając w górę, gdyż jego brał był od niego wyższy o ponad dwadzieścia centymetrów. Donatello zmarszczył brwi na zdanie brata.
— O co Ci chodzi? Leo jest z nią szczęśliwy i to się chyba liczy, nie?
— Nic nie rozumiesz! — wykrzyczał i szybkim krokiem poszedł do męskiej łazienki, zostawiając oszołomionego brata samego. Pchnął drzwi do toalety i wtargnął niczym do swojego pokoju. — Co się ze mną dzieje?! — wrzasnął zdenerwowany, uderzając o ścianę w łazience. — Jestem zazdrosny o brata! Jestem.. jestem chory.. — powiedział i zsunął się po ścianie.
Tymczasem Donatello podszedł do starszego brata, który w najlepsze prowadził żywą rozmowę z Karai. Poczekał chwilę, aż brat przestanie się śmiać i zaczął mówić.
— Możemy porozmawiać? Ale tak w cztery oczy — powiedział i nie czekając na odpowiedź pociągnął brata kilkanaścje metrów od czarnowłosej dziewczyny. — Co się dzieje Raphael'owi? W ogóle to zwróciłeś uwagę na to jak na Ciebie patrzył? — spytał starszego.
— Nie, nie zwróciłem uwagi. Nie wiem co się mu dzieje i daj mi spokój. Rozmawiam z kimś — rzucił i wrócił do Karai by ponownie z nią rozmawiać. Donatello westchnął z bezsilności i jedyne co mógł teraz zrobić, to pójść do toalety i spytać się brata o co chodzi.
*
Jej! Nowy rozdział! A tak przy okazji to w takiej aplikacji na telefon zrobiłam naszych głównych bohaterów. W sensie ich wygląd tak jak ja sobie ich wyobrażam, więc jeśli chcecie to mogę pokazać jak ich zrobiłam. ;)
W
ybaczcie za błędy, już nie mam siły ich poprawić :(( zrobię to jutro.
Do następnego rozdziału!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro