Rozdział ósmy
Tygodnie mijały, a stosunki Lily i Jamesa chociaż nie idealne, to i tak były już znacznie lepsze w porównaniu do tych, które były kilka miesięcy wcześniej. Może nie była to jeszcze przyjaźń, ale akceptacja już tak.
Przy okazji odkrył też, że Lily ma perfumy o zapachu kokosowym. Stało się to przypadkiem, po prostu był przy tym, jak Lily rozmawiała o tym z Dorcas i Marleną.
Lekko go to zaskoczyło, ale zarazem pomyślał o tym, że od teraz to jego ulubiony zapach.
Zdziwiła się, gdy dał jej flakonik takich perfum na święta.
- Eee... Dziękuję - powiedziała rudowłosa, gdy mieli szansę o tym porozmawiać. - Nie musiałeś...
Poczuła się trochę niezręcznie.
- Ale chciałem - odparł James. - Zresztą naprawdę wiele dla mnie zrobiłaś.
- Niby co? - zdziwiła się dziewczyna.
- Uratowałaś mi życie. Pomagasz mi w lekcjach. Oraz dałaś mi szansę pokazać, że się zmieniłem - odparł okularnik z uśmiechem.
- I mam nadzieję, że tego nie zmarnujesz - rzekła Lily. - Mam cię na oku.
James popatrzył na nią z rozbawieniem.
- I kto tu kogo podrywa, co? - zapytał, na co ona prychnęła i walnęła go w ramię.
- Potter!
- Przecież tylko żartowałem! - bronił się James.
Dziewczyna przewróciła oczami, jednak mimowolnie się uśmiechnęła.
🎃
James myślał, że już będzie lepiej. Może nie był w stanie w pełni pogodzić się ze śmiercią kuzyna i wujka, ale miał nadzieję, że są szczęśliwi, gdziekolwiek się znajdują.
Niestety pewnego dnia nadszedł kolejny cios.
Dostał bowiem list z informacją o śmierci Dorei Potter.
Wpatrywał się w list z niedowierzaniem.
Dlaczego? Czemu jego rodzinę spotkało takie coś? Kto będzie następny? Jego rodzice? Przyjaciele?
Poczuł smutek i pustkę w sercu. Miał wrażenie, że jego świat, kiedyś taki pełen radości, stawał się coraz bardziej mroczny i gorzki.
- James, co jest? - spytał Syriusz, widząc, że Potter wpatruje się w kartkę.
- Nic - powiedział James, wstając od stołu i wkładając kartkę do kieszeni. - Chcę pobyć sam.
Pomimo protestów, wyszedł szybko z Wielkiej Sali. Naprawdę nie miał ochoty z nikim gadać. Czuł się fatalnie i wciąż nie mógł uwierzyć w to, co przeczytał.
Całe szczęście, że akurat tego dnia on miał przy sobie Mapę Huncwotów. Dzięki temu nie będą mogli go znaleźć. A przynajmniej będzie im trudno to zrobić.
Wiedział, że może liczyć na wsparcie przyjaciół, ale po prostu teraz chciał pobyć sam.
Czuł się koszmarnie.
Rzecz jasna jego znajomi i przyjaciele byli zaniepokojeni tym, że tak nagle wyszedł. Zaczęli go szukać - Lily też się w to zaangażowała. Uznała, że musiało stać się coś naprawdę strasznego, a poza tym jednak byli w jednej paczce znajomych. Do tego wszystkiego była też Prefektem...
To ostatnie było postrzegane różnie przez każdego. Niektórzy wręcz nadużywali swojej władzy, czy puszyli się z tego powodu. Ona jednak chciała pomagać innym i opiekować się.
Syriusza znalazła kiedyś na Wieży Astronomicznej, gdy wszyscy go szukali. Uznała, że może James wziął przykład z przyjaciela.
Rzeczywiście tak było. Gdy weszła na górę, zobaczyła Jamesa. Ten szybko wstał, zaskoczony jej widokiem. W rękach trzymał okulary, a policzki miał zaczerwienione. Szybko z powrotem założył okulary i wytarł łzy z policzków.
- Eee... Irytek coś na mnie wylał i dlatego jestem mokry. Daj mi szlaban, odejmij punkty i już - powiedział Potter, patrząc na nią. Chciał sobie iść, ale ona go powstrzymała.
- Czekaj. Co ci się stało? Dostałeś jakiś list i gdzieś pobiegłeś, nikt nie wiedział gdzie. A teraz widzę cię tu płaczącego - rzekła zaniepokojona Lily.
Był to niecodzienny widok, więc musiało stać się coś naprawdę strasznego.
James przez chwilę patrzył nią, po czym bez słowa podał jej zmięty i mokry list. Najwyraźniej nie był w stanie powiedzieć, co tam było napisane.
Gdy Lily przeczytała treść listu, zbladła.
List informował o śmierci Dorei Potter, którą śmierciożercy napadli, gdy wracała z cmentarza. Była tam odwiedzić grób synka i męża, a po chwili sama do nich dołączyła...
- Przykro mi - powiedziała dziewczyna po chwili. - Naprawdę ci współczuję.
- Nie chcę kondolencji. Chcę tylko, żeby moja rodzina żyła - odparł James łamiącym się głosem. - Dlaczego...
Lily chwilę pogrzebała w kieszeni i znalazła chusteczkę.
- Masz. I nie wstydź się, każdy czasami musi popłakać. Dziwne to by było, gdyby nie było ci smutno, skoro umarł ci ktoś bliski - powiedziała rudowłosa, a chłopak sięgnął po chusteczkę i się wytarł.
- Dziękuję Lily - powiedział z wdzięcznością James. - Ale i tak wolę, by nikt nie widział mnie takiego.
- Rozumiem. W końcu nikt nie lubi okazywać słabości, ale czasami trzeba. Chociażby przy tych najbliższych osobach - powiedziała dziewczyna i westchnęła. - Twoi przyjaciele wszędzie cię szukają.
- Po prostu nie czułem się gotowy, by z kimkolwiek rozmawiać - odparł Potter.
- A teraz? Jak się czujesz? - spytała Lily. - Głupie pytanie...
- Nadal czuję się koszmarnie. I niedowierzam w to, co tu jest napisane - przyznał brunet.
- Usiądźmy - powiedziała ku jego zdziwieniu, ale posłuchał. Usiedli koło siebie pod ścianą, w co obojgu zresztą trudno było uwierzyć.
- Gdy miałam osiem lat, umarła moja babcia ze strony taty - powiedziała dziewczyna, wzdychając ciężko. - Pamiętam z tamtego czasu głównie to, że dużo płakałam. Moi rodzice i Petunia też, wszyscy byliśmy zrozpaczeni. Jednak moja mama czuła, że musi być silna za nas wszystkich i starała się jak mogła, by nas uspokoić.
- To musi być naprawdę wspaniała kobieta - powiedział brunet z uznaniem.
- Tak, moja mama jest naprawdę cudowna - przyznała Lily. - Powiedziała mi wtedy, że babcia zawsze będzie przy mnie czuwać. I że nie chciałaby, żebym całe życie tylko płakała na jej myśl. Chciałaby, żebym była szczęśliwa. Mimo wszystko.
- Podziałało? - spytał James.
- Nie od razu. Ale minęło już wiele lat i gdy o niej myślę, staram się skupiać na dobry wspomnieniach - powiedziała dziewczyna. - Nie jest to łatwe, szczególnie na początku. Ale na pewno twoja rodzina chciałaby, abyś był szczęśliwy.
- Może - odparł James, po czym popatrzył przed siebie. - Przynajmniej ty mnie rozumiesz.
- Wojna bywa okrutna - powiedziała Lily z goryczą w głosie.
- I to bardzo. Nie rozumiem jak można zabijać ludzi za pochodzenie, czy dlatego, że nie spełniali ich chorych wymogów - powiedział James z goryczą.
- To okropne - powiedziała Lily, myśląc jednocześnie o swoim dawnym przyjacielu, który nigdy nie powiedział takich słów. A wręcz przeciwnie, zdaniem Snape'a śmierciożercy dobrze postępowali.
- Niby czym się różni nasza krew? - spytał okularnik. - Ja mam czerwoną, a ty?
- Też czerwoną - powiedziała rudowłosa.
- To jednak mamy coś wspólnego - stwierdził Potter, po czym westchnął. - Zresztą jak widać, wystarczy nie popierać ich idei i też...
Urwał, ale domyślała się, co chciał powiedzieć. Położyła mu rękę na ramieniu.
- Wiem, że słowa nic nie dadzą, ale... Na pewno twoi bliscy zawsze będą zawsze przy tobie. Pamiętaj o tym - powiedziała Lily. - Jak chcesz posiedzieć samemu, to sobie pójdę.
- A chciałabyś zostać? - zapytał Potter. - I chwilę ze mną posiedzieć? Chyba już nie chcę być sam...
Popatrzyła na niego zaskoczona, ale skinęła głową.
- Dobrze. Zostanę.
🎃
Na pogrzeb ciotki James pojechał wraz z przyjaciółmi, którzy go wspierali.
Cieszył się, że ich miał. A zarazem bał się, że ich też pewnego dnia zabraknie.
W ciągu kolejnych tygodni chłopak starał się jakoś pozbierać. Przynajmniej teraz Dorea była wraz ze swoim mężem i synem.
W szkole tymczasem toczyło się zwyczajne życie. Z zimy zrobiła się wiosna. W tym semestrze szóstoroczni mieli mieć lekcje teleportacji. Były trudne, ale wszyscy chcieli się tego nauczyć. W końcu to była naprawdę przydatna umiejętność.
Wszyscy szóstoroczni ćwiczyli w Wielkiej Sali. Chociaż nikt tego nie kazał, zazwyczaj grupowano się domami.
Lily czuła frustrację, że źle jej idzie. Często gubiła kawałek brwi, czy nie lądowała w tym miejscu, co powinna. Minęło już kilka miesięcy, ale nadal jej to nie wychodziło.
Tym razem była naprawdę pewna, że się w końcu uda. Skupiła się.
Cel. Wola. Namysł.
Teleportowała się i straciła równowagę.
Myślała, że wyląduje na ziemi, jednak w porę złapał ją zaskoczony James, obok którego się znalazła.
- Miło, że wpadłaś na mnie - powiedział Potter, pomagając jej stanąć. Czuła, że trochę kręci jej się w głowie po teleportacji, więc przytrzymała się jego ramienia. - Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
Spojrzał na nią z troską i pozwolił, by się go przytrzymała. Kiedy go dotknęła, przeszedł go miły dreszcz.
- Już lepiej, dziękuję - powiedziała speszona Lily. Sama nie wiedziała, czemu się tak speszyła.
- Na pewno? Wciąż trzymasz moje ramię - zauważył James, a ona nagle oderwała rękę. Parsknął.
- Na pewno. Nie zamierzam trzymać twojego ramienia dłużej, niż to konieczne - stwierdziła rudowłosa. Jednak w jej głosie nie było już takiej złości, jak kiedyś. Teraz bardziej pojawiło się zakłopotanie całą tą sytuacją.
- Nie powiedziałem, że mi to przeszkadzało - zauważył James. - Spokojnie, dasz sobie radę.
- Niby skąd masz taką pewność? - zapytała Lily.
- Bo jesteś najbardziej upartą osobą jaką znam i wiem, że dasz radę - rzekł Potter. - Jesteś dzielna, odważna i nie boisz się spróbować jeszcze wiele razy. Wierzę w ciebie.
Dziewczyna była zaskoczona jego zapewnieniami, ale uświadomiła sobie, że miał rację.
Była prawdziwą Gryfonką z krwi i kości. Dzielną, upartą i taką, która nie boi się wyzwań.
A to właśnie było wyzwanie, które zamierzała przyjąć.
- Spróbuję ponownie. A ty nie próbuj mnie asekurować, poradzę sobie - twardo stwierdziła Lily.
- Nie wątpię w to - odparł okularnik, uśmiechając się z uznaniem.
Rudowłosa mocno się skupiła i po chwili się deportowała.
Znalazła się kawałek dalej, jednak tym razem nie straciła równowagi.
- Udało mi się! - powiedziała z radością, a gdy odwróciła się w jego stronę, James zobaczył jak szeroko się uśmiecha.
- Brawo! - rzekł James, podchodząc bliżej niej.
Podobało mu się, jak była taka szczęśliwa. Jednak był też z niej dumny.
James dodał jej motywacji i podwyższył jej pewność siebie. Chcąc nie chcąc, musiała to przyznać.
🎃
Pewnego dnia Huncwoci, Lily, Maya, Ruby, Glenn, Dorcas i Marlena przyszli do Hagrida, ponieważ ten chciał im pokazać swoje nowe zwierzęta.
Były to hipogryfy. Gajowy pokazał im, jak powinni się zachować, by ich nie urazić. Dopiero później można było podejść do nich bliżej.
Lily głaskała jednego z hipogryfów i patrzyła na niego z zachwytem. Po chwili James dołączył, by również go pogłaskać.
- Ten hipogryf jest cudowny - powiedziała Lily. - Ogólnie lubię zwierzęta.
- Ja też - rzekł James z uśmiechem. - A jakie najbardziej lubisz? Na przykład jelenie są bardzo majestatyczne, nie uważasz?
Wiedział, że dziewczyna nie zna jego animagicznej formy. Był więc ciekawy, co powie.
Dziewczyna popatrzyła na niego zaskoczona, ale kiwnęła głową.
- Prawda, są ładne. Ogólnie kiedyś widziałam na błoniach ślicznego, czarnego pieska. Ale raczej nie sądzę, by był kogoś z Hogwartu... - zastanawiała się Lily.
James przelotnie spojrzał w stronę stojącego nieopodal Syriusza, po czym odwrócił się z powrotem do niej.
- Nie wiem, ale dobre pytanie - mruknął James. - A ogólnie, to miałaś jakieś zwierzęta przed swoją sową?
- Miałam kiedyś kotka, nazywał się Dąbek - powiedziała Lily, a James popatrzył na nią z lekkim niedowierzaniem, ale uśmiechnął się.
- Dąbek?
- No byłam mała, jak wymyśliłam mu to imię! - rzekła Lily, chcąc się wybronić. - Był naprawdę ładny, miał taką śliczną, białą sierść! Niestety zdechł jakiś czas przed moim wyjazdem do Hogwartu.
- Współczuję - powiedział James, smutniejąc. - Utrata kotka musiała być dla ciebie ciężka.
Dziewczyna pokiwała głową ze smutkiem.
- Była. I to bardzo - rzekła rudowłosa. - Se... Mój dawny przyjaciel mówił, że to tylko głupi zwierzak. Nie rozumiem jak można mieć takie podejscie.
- Nie znam go, ale już go nie lubię. Jak mógł tak powiedzieć? - spytał James z oburzeniem.
- Prawda, to okropne. Teraz już wiem jaki był - gorzko powiedziała Lily, błądząc myślami po przeszłości. - Ale to już koniec tej znajomości.
Nie wiedziała, czy James nie domyślił się o kogo chodzi, czy po prostu nie chciał podejmować tego tematu. Jednak cieszyła się, że tego nie poruszył.
Musiała też przyznać, że podobało jej się podejście Jamesa do zwierząt.
🎃
Mijały kolejne tygodnie. Relacja Lily i Jamesa była coraz lepsza. Wiadomo, nic nie dzieje się od razu, ale już dawno zniknęła wszelka wrogość czy niechęć.
Zresztą wiązała się ona wcześniej z powodami, których teraz już nie było.
James zastanawiał się, czy Lily zgodziłaby się pójść razem w ostatnie wyjście do wioski w tym roku. Nie musieli nazywać tego randką, ale chodziło po prostu o wyjście we dwójkę, bez całej paczki znajomych obok.
Napomknął o tym kiedyś Syriuszowi i Mayi podczas jednej z rozmów.
- Zostaw to nam, my się tym zajmiemy - obiecał Syriusz.
- Będzie ciekawie - stwierdziła Maya.
W pewnym momencie podeszła do nich Lily.
- Co tam u was? - zapytała.
- Właśnie gadaliśmy o naszych planach dotyczących wyjścia do wioski - powiedział Syriusz.
- Masz jakieś plany? - zapytała Puchonka, a rudowłosa pokręciła głową.
- Nie mam.
- A ty James? - spytał Syriusz.
- Eee...
- To świetnie - przerwał mu Black. - Ja i Maya jesteśmy zajęci, reszta paczki też, więc idźcie sami.
Następnie Syriusz i Maya poszli sobie z uśmiechami na ustach.
- Czy oni właśnie...
- Co...
- Oni...
Lily i James spojrzeli na siebie przez chwilę zszokowani.
- Skoro Syriusz i Maya już nas w to wplątali... Lily, zgodzisz się wybrać razem ze mną do wioski? - zapytał Potter.
- Ja...
Zawahała się. Jasne, zaczęli się dogadywać, ale nie wiedziała, czy to dobry pomysł.
James zauważył jej zawahanie i westchnął.
- Nie mówię, że to randka, czy coś. Po prostu chciałbym pójść z tobą na miłe spotkanie, bez towarzystwa całej naszej paczki.
Przyjacielskie spotkanie nie brzmiało źle. Był już prawie koniec ich szóstego roku, a zatem mijał już prawie rok, odkąd James postanowił się zmienić.
Udało mu się to, chociaż miały na to wpływ też inne, niezbyt przyjemne czynniki.
Ich relacja znacznie się polepszyła. Zresztą wcześniej Lily była też trochę zmanipulowana i podjudzana przez dawnego przyjaciela. Po uwolnieniu się z tamtej toksycznej przyjaźni, zaczęła więcej dostrzegać.
Oboje się zmienili.
Myślała przez dłuższą chwilę, a James czekał na odpowiedź. Byli właściwie sami, bez tłumu gapiów, jaki niegdyś towarzyszył im przy tym zapraszaniu. To było dobre, ponieważ ona nie chciała robić z tego jakiegoś widowiska.
- Cóż... - zaczęła Lily, po czym przygryzła lekko wargę. - Zgoda. Możemy pójść na przyjacielskie spotkanie.
James uśmiechnął się szeroko.
- Dziękuję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro