28. Rin zostaje bohaterką.
*Rin*
Obudziłam się wcześnie, około 6 rano. Nat spał na poręczy łóżka, wyglądał tak słodko. Miałam nadzieję, że wszystko to, co wydarzyło się wczoraj, było tylko koszmarem. Złapałam za kosmyk włosów. Był czarny. Na szafce leżał telefon Nataniela. Wzięłam go do ręki i spojrzałam w szybkę. Moje oczy miały kolor krwi. Odłożyłam telefon i schowałam głowę w poduszce. To nie mogła być prawda... po chwili, Nat się obudził.
- Witaj, Rin.
- Hej – westchnęłam smutno.
- Jak się czujesz?
- Nie wiem... z jednej strony cieszę się, że jest po wszystkim, ale z drugiej strony jestem bardzo zestresowana. To naprawdę trudne.
- Będzie dobrze, wierzę w to.
- Mówisz tak, bo to nie ty zostałeś oszpecony na lata – odwróciłam się do niego plecami.
- Hej, przecież nie miałem nic złego na myśli – dotknął mojego ramienia. - posłuchaj mnie, proszę.
Spojrzałam na niego.
- Co z tego, że uczniowie będą cię wyzywać, co z tego, że mogą się z ciebie śmiać, skoro na zawsze pozostaniesz miła, pomocna, optymistyczna i zawsze uś...
- Nat, nie, nie chcę tego słuchać. To nieprawda. Nieprawda, rozumiesz!? Nic już nie będzie takie samo! Ani ja, ani ty, ani mój wygląd, ani moje zachowanie, nawet my nie będziemy tacy sami!
- Uspokój się. Nawet gdybyś miała jeździć na wózku, nawet gdybyś straciła wszystkie włosy, nawet gdybyś miała żyć jeszcze tylko jeden dzień czy nawet gdybyś miała za chwilę zostać stracona, zawsze będzie cię chciał i zawsze będę cię kochał. Nie bój się, jestem tu. I nie opuszczę cię przenigdy – przytulił mnie.
Odwzajemniłam uścisk. Przed salą zobaczyłam Kari. Kiedy nas zobaczyła, weszła do środka. Wyglądała na wściekłą.
- Nat, ładnie to tak Rin zdradzać!?
- O co ci chodzi?
- Dobrze wiesz, o co! Zdradzasz Rin z jakąś w ogóle nieładną idiotką za jej plecami!
Do moich oczu napłynęły łzy. Nawet rodzona siostra mnie nie poznała.
- Wiesz, że ona to wszystko słyszy!?
- Naprawdę? Gdzie jest?
- Tutaj – wskazał moje łóżko.
- Pff, na pewno. Ta brzydula to nie jest moja siostra.
- Kari, zrozum to, to jest Rin! Uwierz mi, proszę!
- Nie ma mowy. To nie ona.
Schowałam głowę w poduszce. To niemożliwe. Teraz nikt mnie nie rozpozna. Usłyszałam zbliżające się do mojego łóżka kroki. Poczułam cudzą dłoń na ramieniu.
- R-Ri? To naprawdę ty?
- Tak, to naprawdę ja! Jak mogłaś!? Jak mogłaś uwierzyć, że Nat mnie zdradza!? I jak mogłaś powiedzieć, że jestem... brzydką idiotką!? - odwróciłam się na plecy i wykrzyczałam jej całą swoją złość w twarz.
- Ri, naprawdę cię przepraszam, ja po prostu...
- Po prostu co? Po prostu stwierdziłam, że moja siostra nie byłaby jakąś brzydotą!?
- No... można to tak nazwać...
- Nawet moja siostra uważa, że jestem brzydka!
- Ri, to nie to miałam na myśli. Po prostu... jesteś niepodobna do dawnej ciebie. Tamta była roześmiana, optymistyczna, blondwłosa, złotooka, a teraz jesteś... smutna, przybył do ciebie pesymizm, czarnowłosa, czerwonooka... nie rozpoznałam cię. Naprawdę mi przykro. Ale wiedz, że mimo że jesteś kompletnie inna, będę cię cały czas kochać tak samo, jak wtedy. Nie wolno ci ani przez chwilę pomyśleć, że mogłabym cię przestać kochać. Nie ma takiej opcji. Nigdy nie przestanę. Obiecuję – mocno mnie przytuliła.
Nie wiedziałam, jak mam zareagować. Z jednej strony byłam na nią wściekła, ale z drugiej strony... sama nie rozpoznałabym jej, gdyby to ją tak oszpecono. Mojej błękitnookiej blondyneczki. W końcu odwzajemniłam uścisk.
- Ri, mam pytanie...
- No, słucham cię, Kari.
- Kto ci to zrobił?
- Raczej nie będziesz znała. Dake.
- ... powtórz.
- Dake. Dake Jones.
- Ty sobie chyba żarty stroisz!?
- N-Nie? A co jest? Znasz go?
- Czy go znam!? No pewnie, że go znam!
- Skąd?
- Dwa lata temu, miałam podobną sytuację. Zostałam porwana przez jakiegoś gościa, wraz ze swoim chłopakiem. Zrobił mi to samo, co tobie. Pobił, a potem... wstrzyknął mi jakąś substancję. Możecie mi oboje nie uwierzyć, ale kiedyś wyglądałam inaczej. Miałam ciemnobrązowe włosy i szare oczy. Tylko mojemu chłopakowi na mnie zależało. Ale... ten porywacz pobił go na śmierć – po jej policzku spłynęła łza. - zdołałam wyjść na zewnątrz, ale zemdlałam na chodniku. Obudziłam się w szpitalu. Lekarze mi powiedzieli o wszystkim. Niby wyszło mi to na dobre, bo teraz jestem ładna, ale mimo wszystko... czuję się dziwnie. Przyzwyczaiłam się do tego, że nikt mnie nie lubi, że wszyscy mnie nienawidzą. A tutaj... wszyscy są dla mnie tacy mili, tyle osób mnie lubi... no i znalazłam prawdziwą rodzinę. Tutaj jest mi dobrze tak, jak jest. Nie chcę tego zmieniać.
- Ale Dake musi ponieść konsekwencje – wtrącił się Nat.
- Wiem – dopowiedziałam. - i poniesie. Choćby nie wiem co, ale poniesie. Ale ta substancja chyba ci wyszła na plus, teraz jesteś śliczna i wszyscy bardzo cię lubią.
- Tak, ale... dalej trudno mi się do tego przyzwyczaić. Zawsze byłam towarzyska, ale po prostu ludzie mnie nie lubili. A tu... tak, jakby wszyscy uczniowie Amorisa byli moją rodziną. Jedną, wielką rodziną. Nigdy nie było mi łatwo. Ale teraz jest. Kocham was. Każdego z osobna. Ciebie, Nata, Armina, wszystkich.
- Będzie dobrze. Też cię kocham – przytuliłam ją.
Nat podszedł do nas i rozłożył ramiona. Wtuliłyśmy się w niego.
- Moje dziewczyny – pocałował Kari w czoło, a mnie w usta.
***
Kari i Nat odwiedzali mnie praktycznie codziennie. W następną sobotę mogłam wrócić do domu. Ojciec przeprosił mnie i Kari za to, że nas uderzył. Wybaczyłyśmy mu. Tego dnia, siedziałam sobie na łóżku i przeglądałam Facebooka. Kari siedziała obok, ze swoim laptopem, a Nat pojechał do rodziców. Wieczorem, około 20:00, usłyszałam dźwięk telefonu. Na wyświetlaczu pojawiła się nazwa Nat :* . Natychmiast odebrałam.
- Hejka, Nat.
- To nie Nataniel – usłyszałam zdenerwowany damski głos.
- Kto to?
- Jego matka – zaniemówiłam.
- ... coś się stało?
- Tak, stało się. Natychmiast do nas przyjeżdżaj.
- Co się stało? Coś nie tak?
- Nataniel jest chory, prawdopodobnie na krup.
- Ale na to choruje się jesienią!
- Zdarzają się także inne przypadki. Dzwoniłam do każdego i dopiero... niejaki Kastiel?, powiedział, że wiesz, jak należy pomóc choremu na krup.
- Tak, wiem. Dobrze, zaraz przyjadę.
- Pośpiesz się, on zaczyna się dusić!
- Proszę się uspokoić, za 10 minut przyjdę.
- Dobrze. Szybko!
Rozłączyłam się.
- Coś się stało? - spytała Kari.
- Tak, stało się. Nataniel jest chory. Muszę jechać do niego do domu.
- Co!? Co mu jest!?
- Krup.
- To prawda, że jak do ciebie przychodził to często miał lekkie zadyszki...
- I oto efekt. Jedź ze mną. Pomożesz mi.
- Okej.
Szybko założyłam ulubioną sukienkę i wyjęłam z apteczki w pokoju rodziców ipekakuanę.
- Co to jest, ta ipekakuana? - spytała Kari.
- Środek wykrztuśny. Nat musi odkrztusić flegmę, żeby mu się poprawiło. Dlatego biorę ją ze sobą.
- Aaa, okej.
Powiedziałam rodzicom, że idę do Nataniela, bo jest chory i tylko ja mogę mu pomóc. Strasznie marudzili, że mam zostać w domu, że na pewno jest ktoś inny, kto wie, jak mu pomóc... ble, ble, ble. Wzięłam torebkę, schowałam do niej ipekakuanę, założyłam niebieskie koturny i skórzaną kurtkę, a Kari - kurtkę i szare koturny, po czym wybiegłyśmy z domu. Rodzice coś tam jeszcze krzyczeli, ale myśmy się zbuntowały i pobiegłyśmy na przystanek. Wsiadłyśmy do autobusu i modliłam się, żeby nie było za późno, gdy przyjedziemy. Kiedy przyjechał na właściwy przystanek, wiele osób tam wysiadało. Kiedy w końcu wyskoczyłyśmy z autobusu, mało się nie przewróciłyśmy, gdy biegłyśmy. Gdy kliknęłam guzik na domofonie i zostałam wpuszczona, wpadłam do mieszkania jak huragan.
(aut. W tym miejscu pozdrawiam Zacka, Gosię, Wikę i Pałę, jeszcze raz dzięki za wspólne przedstawienie :* wy ogarniecie, o co chodzi mi z ostatnim zdaniem :) )
Natychmiast wbiegłam do pokoju, który niegdyś należał do Nataniela. Na widok tamtejszej sceny, przestraszyłam się. Matka Nata i Amber trzymało go za dłonie, a jemu się ciężko, bardzo ciężko oddychało. Z trudem łapał oddech. Weszłam szybko do pokoju, a Kari tuż za mną.
- Kim ty jesteś? - spytała jego matka.
- To ja, Rin.
- Co ci się stało?
- Później pani opowiem, to teraz nie jest ważne. Przyszłam tutaj, żeby pomóc Natanielowi.
- No a... kto to jest? - wskazała Kari.
- To Karitell, moja siostra. Ona też się martwi o Nata, dlatego przyszła ze mną.
- Dobrze, to teraz nie jest ważne. Powiedz, co jest z moim synem!
Uklękłam obok łóżka. Kiedy Nat się zorientował, że koło niego jestem, złapał mnie za rękę.
- R... R... Ri... K... Ka... Kari...
- Cii, nic nie mów. Już i tak jest ci ciężko.
Dokładnie sprawdziłam, co mu jest. Faktycznie, jego matka miała rację.
- Tak, to jest krup. Jest w ciężkim stanie, ale widywałam gorsze przypadki. Okej, musimy go przenieść gdzieś, że gdzie jest cieplej, tutaj jest zimno jak w psiarni.
Chwyciłyśmy go wszystkie pod rękami i nogami i zaniosłyśmy do kuchni, w której, w rogu, stała kanapa. Ułożyłyśmy go w wygodnej pozycji. Jego matka wyjęła z jednej z salonowych szafek koc i przykryła chłopaka.
- Okej, robimy tak. Pani, proszę, niech zagotuje jak najwięcej wody. Musimy nawilżyć powietrze, będzie mu łatwiej oddychać.
- Dobrze – wyjęła 2 duże garnki bez pokrywek i 2 duże czajniki, po czym napełniła je wodą i zaczęła ją gotować.
- Amber, znajdź dla mnie jak najwięcej czystych, suchych ręczników. Najlepiej miękkich.
- No dobra... - odpowiedziała niechętnie.
- Amber, chociaż raz zaniechaj wojny z tą dziewczyną i jej posłuchaj – wtrąciła się jej matka.
- No dobra, okej, już idę – poszła.
- A ty, Kari, będziesz pomagać mi, okej?
- Okej.
- Dzięki. Na początek, trzeba zdjąć z niego tę ciasną koszulę, będzie mu łatwiej oddychać.
Zaczęłam odpinać guziki od góry, a Kari – od dołu. Delikatnie pomogła Natowi się podnieść, podczas gdy ja zdjęłam mu koszulę. Rzuciłam ją gdzieś na podłogę. Amber przyniosła mi ręczniki.
- Okej. Kari, idź do ich matki i spytaj, czy mają gorczycę, jeśli tak, zrób z niej, proszę, okład – podałam jej jeden ręcznik.
- Okej.
Natowi zaczęło się naprawdę ciężko oddychać. Wyjęłam z torebki buteleczkę z ipekakuaną i wzięłam ją do lewej ręki, delikatnie wsunęłam swoją prawą dłoń pod jego głowę i pomogłam mu się podnieść, po czym przysunęłam butelkę bliżej jego ust. Upił 1/8 zawartości. Przez chwilę bałam się, że zacznie się dusić, ale było lepiej. Kari przyniosła mi okład z gorczycy. Położyłam go na torsie chłopaka. Spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem, chciał się podnieść, ale mu zabroniłam.
- Leż, nie przemęczaj się. Spokojnie, proszę cię, wytrzymaj jeszcze trochę.
Złapał mnie za rękę. Po chwili, znów zaczął z trudem oddychać. Znów podałam mu 1/8 butelki. Zostało jej jeszcze ¾.
- Amber, gdzie jest twój ojciec?
- Pojechał po lekarza. Myśleliśmy początkowo, że to tylko przeziębienie, ale jak zaczął z trudem oddychać, wsiadł w auto i pojechał po lekarza.
- Rozumiem.
Woda już była zagotowana. Uchyliłam okno, żebyśmy się nie ugotowali. Matka Nataniela przygotowała nowy okład z gorczycy. Sprawnie go zmieniłam. Minęły 2 godziny. Robiłam się śpiąca. Złapałam Nata za rękę i oparłam o nią swoją głowę. Po jakimś czasie zasnęłam.
***
Godziny mijały, a sytuacja się nie poprawiała. Kiedy zasypiałam, Nat budził mnie swoimi problemami z oddychaniem. Kilka razy zmieniałyśmy okłady, gotowałyśmy nowe porcje wody, ale nic się nie działo. Zero poprawy. Czasem wydawało mi się, że jest nawet gorzej, że może przyjechałam za późno, że nie uda się go już uratować... podawałam mu kolejne dawki. Za którymś razem, gestykulując, poprosił mnie, abym podała mu kartkę i długopis. Zrobiłam to. Napisał coś na papierze, po czym podał mi go.
Rin! Dziękuję, że się o mnie martwisz, ale to nic nie . To na nic. Ciągle źle się czuję, źle mi się oddycha i mi się nie poprawia. Chciałbym tylko, żebyś wiedziała, że, nawet stamtąd, będę Cię kochał. Zawsze. Jeśli umrę, ułóż mnie na różanym łóżku, pożegnaj się ze mną, utop mnie w rzece o świcie i odeślij mnie ze słowami miłosnej piosenki na ustach. Naprawdę Cię kocham i nic tego nie zmieni.
- Nat, przestań, proszę. Nie umrzesz, nie ma mowy. Wytrzymaj jeszcze troszkę, proszę cię – prosiłam przez łzy, przeczesując delikatnie jego blond włosy.
Po chwili, znowu zrobiło mu się ciężko i znów z trudem oddychał. W końcu podałam ostatnią, 1/8 całości. Przez chwilę byłam przerażona, że to nie zadziała. Dogotowałyśmy kolejną część wody i po raz kolejny zmieniłyśmy okład z gorczycy. Stanęłam przy oknie i słuchałam kaszlu chłopaka. Naprawdę się bałam.
- Ri, chodź tutaj, coś się z nim dzieje – zawołała mnie Kari.
Podeszłam szybko do chłopaka. Mocno kaszlał. Kiedy w końcu przestał, głośno odetchnęłam z ulgą i przytuliłam go do siebie.
- Wszystko już dobrze? - spytała jego matka. - czuje się lepiej?
- Tak, teraz jest już wszystko w porządku. Właśnie o to chodziło. Żeby odkrztusił flegmę.
Wzięłam do ręki jeden z czystych ręczników i przetarłam mu usta i czoło. Minęło kilka chwil i chłopak zasnął. Po jakichś 2 minutach, drzwi frontowe się otworzyły. Do kuchni wszedł ojciec Nata i lekarz.
- Kto to jest? - spytał znienawidzony przeze mnie mężczyzna.
- To jest Rin – odpowiedziała matka rodzeństwa.
- Kto jej pozwolił wchodzić do mojego mieszkania!? I kim jest ta obok niej!?
- To jest jej siostra, Karitell.
- Niech się stąd wynoszą!
- Nie, nie pójdziemy stąd! - odezwałam się. - martwimy się o Nataniela i chcemy wiedzieć, czy teraz wszystko już jest okej!
Jego ojciec zaczął się do mnie zbliżać. Naprawdę się przestraszyłam. Zaczęłam się cofać. W końcu potknęłam się i upadłam. Ojciec Nata podniósł dłoń, aby mnie uderzyć. Zacisnęłam powieki. Byłam przygotowana na silny ból, jednak do tego nie doszło. Otworzyłam oczy. Nataniel był podniesiony na łokciach i trzymał ojca za nadgarstek.
- Nawet.Nie Próbuj.Jej.Tknąć! Tylko ją ruszysz to nie ręczę za siebie!
Puścił go. Podniosłam się i podbiegłam do chłopaka. Uklęknęłam obok kanapy i dotknęłam jego dłoni.
- Nat... tak się o ciebie bałam...
- Ale to ty mi pomogłaś. I to ty wiedziałaś, co zrobić – położył dłoń z tyłu mojej głowy, delikatnie przyciągnął mnie do siebie i wykonał na moich ustach kilka ruchów wargami. Oczywiście je oddałam z wielką chęcią.
- No dobrze – klasnął w dłonie lekarz. - na razie dosyć tych czułości. Chciałbym zbadać mojego pacjenta.
Oddaliłam się od Nataniela. Kari złapała mnie za ramiona. Lekarz pomógł Natowi podnieść się delikatnie, po czym go osłuchał. Po kilku chwilach, chłopak zasnął. Amber podeszła do niego i przytuliła, a lekarz zaczął rozmowę ze mną.
- I co, doktorze? Wszystko z nim dobrze?
- Teraz nie mogę nic więcej zrobić. Niech się wyśpi, rano wszystko będzie w porządku. Zrobiłaś wszystko tak, jak trzeba, moje dziecko.
- Prawie straciłam nadzieję. Bałam się, że przyszłam tutaj z Karitell za późno. Wyglądał bardzo niedobrze przez pewien czas. Dałam mu całą butelkę ipekakuany, gotowałyśmy całe mnóstwo wody i zmieniałyśmy okłady z gorczycy. Zdjęłyśmy mu koszulę, żeby mu się łatwiej oddychało. Naprawdę się denerwowałam, że coś pójdzie nie tak. Było mu ciężko praktycznie od kilku dni, ale dopiero dzi... wczoraj około 21 tutaj przyszłam i do tej pory starałam się, jak mogłam. Dopiero jakiś czas temu zaczął kaszleć i odkrztusił flegmę. Naprawdę mi ulżyło.
- Wyobrażam to sobie. Byłaś bardzo dzielna – podał mi dłoń. Uściskałam ją.
- Dziękuję.
- Skąd wiedziałaś, jak leczy się krup?
- Interesuję się medycyną, więc czytałam trochę o tym. Dzięki temu wiedziałam, jakie są objawy oraz co należy zrobić, aby go wyleczyć.
- Powinnaś odpocząć. Ja zajmę się pacjentem.
- Nie, doktorze. Dziękuję za troskę, ale chciałabym zostać z nim tutaj.
Po chwili, do mieszkania wpadł mój ojciec.
- Co wy tu robicie!? Mówiłem, żebyście zostały w domu!
- Tato, ale my musiałyśmy tu przyjść, nikt inny by mu nie um...
- Nie przerywaj! Miałyście zostać w domu, a nie przychodzić tutaj! - podszedł do mnie i mocno złapał mnie za nadgarstek. Dokładnie ten sam, za który chwycił mnie po „nieidealnej kolacji". Wciąż jeszcze mnie bolał.
- Proszę na nie nie krzyczeć – odpowiedział lekarz. - bardzo dzielnie się spisały. Uratowały temu chłopakowi życie. Gdyby nie one, nie miałbym już tu nic do zrobienia.
- Nie obchodzi mnie... co? Moje córki... uratowały jego? - puścił mnie i wskazał Nata.
- Tak. To bardzo dzielne dziewczyny. Powinien pan być z nich dumny.
Lekarz jeszcze raz pogratulował mi i Kari, po czym pożegnał się i wyszedł. Podeszłam do Nata. Spał. Dotknęłam jego dłoni. Zsunęłam mu z czoła kosmyk włosów, po czym pocałowałam go w policzek. Przytuliłam go do siebie.
- Już wszystko jest w porządku – mówiłam do niego. Mimo że spał, byłam pewna, że mnie słyszał. - już jesteś zdrowy. Kocham cię.
- Ri, Kari, podejdźcie tutaj – poprosiła matka Nata.
Wstałam i wraz z siostrą podeszłyśmy do kobiety. Uściskała nam dłonie.
- Uratowałyście mojego syna. To dzięki wam on jeszcze żyje. Naprawdę wam dziękuję.
- To nic takiego – odpowiedziała Kari.
- To znaczy, że pani już się na mnie... nie gniewa?
- O tej sytuacji nigdy nie zapomnę i nigdy ci nie wybaczę – przybrała poważny wyraz twarzy.
- Rozumiem... to my już pójdziemy.
Ostatni raz podeszłam do Nata i mocno go przytuliłam.
- Dobranoc. Kocham cię – wyszeptałam mu do ucha, po czym pocałowałam w policzek.
Razem z Kari i ojcem wróciliśmy do domu. Przespałam cały dzień. Nie wiedziałam jednak, że następnego dnia dowiem się o kolejnej właściwości stworzonej przez Dake'a substancji...
**********
Bez opisu. :P pozdrawiam, wera9737.
Enjoy! =^.^=
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro