17. W miarę możliwości. cz. 2
*Nataniel*
Minęły już 2 dni, odkąd Rin próbowała sobie odebrać życie, a ja dalej jej nie odwiedziłem. Zrobili to już wszyscy. Lysander, Kentin, Alexy, Armin, Aiko, Arai, Roza, Iris, Violetta, Melania, Kim, nawet Kastiel. Tylko nie ja. Muszę w końcu zrobić, nawet kosztem wyrzucenia z sali. Rozmawiałem już z ojcem, ale skończyło się tylko na tym, że mam podbite oko. Wszyscy się mnie pytali o co chodzi. Melania widziała, że coś się dzieje, ale nic jej nie mówiłem. Kij że jest moją dziewczyną, to nie znaczy, że musi wiedzieć o wszystkim, co dzieje się u mnie w domu. Po lekcjach wyszedłem ze szkoły. Chciałem odwiedzić Rin w szpitalu i ją przeprosić. Roza bardzo mnie do tego zachęcała, ale mimo wszystko sam również bym przyszedł. Będąc na dziedzińcu, wpadłem na Kastiela. Chciałem go wyminąć, ale mi nie pozwolił.
- Stary, musimy pogadać – powiedział.
- Niby o czym?
- O tym wszystkim.
- To znaczy?
- No o tej twojej sytuacji. I przy okazji wyjaśnić sobie sprawę sprzed kilku miesięcy.
- Którą sprawę?
- Zobaczysz. A teraz chodź – pociągnął mnie za sobą do szatni.
Usiedliśmy na jednej z ławek i zaczęliśmy rozmowę.
- Nat, słuchaj, to nie może tak dalej być.
- Co masz na myśli?
- Jeszcze pytasz!? A kto ci to niby zrobił, bo nie przypominam sobie, żebym ci ostatnio przywalił? - wskazał na moje podbite oko.
- ...
- Twój ojciec, prawda?
- Prawda...
- No właśnie. Człowieku, ta sytuacja jest nienormalna!
- Wiem...
- To czemu nie reagujesz!?
- Przecież wiesz, że to zniszczy moją rodzinę.
- Wiem, ale co z tego!? Chyba twoje bezpieczeństwo też jest ważne! Pomyślałeś w ogóle, co by to było, gdyby z przyzwyczajenia do zadawania ci bólu zacząłby cię ciągle bić, kopać, rzucać o ścianę, aż w końcu by cię zabił!? - wściekł się. - Pomyślałeś o tym? - spytał już spokojniej.
- Nie...
- A powinieneś. A teraz popatrz na to z innej strony. Opowiedziałeś o wszystkim Rin, tak?
- Tak...
- Ona się przejęła, prawda?
- Prawda...
- No właśnie. Zawsze cię wspierała. Martwiła się o ciebie. Chciała dla ciebie jak najlepiej. Aż trudno uwierzyć, jak bardzo jej na tobie zależało. To ona zadzwoniła po pomoc społeczną, ale nie po to, by zniszczyć ci rodzinę, tylko po to, by ci pomóc. By było ci lepiej. A ty jak ją potraktowałeś?
- Uderzyłem i odepchnąłem od siebie.
- A ona przez ciebie pociąć się chciała.
- Wiem...
- Odwiedziłeś ją tak w ogóle?
- Nie... bałem się, że mnie znienawidzi.
- Bałeś się, że cię znienawidzi? Człowieku, ona cały czas próbuje wyciągnąć rękę na zgodę, tylko ty ją odpychasz! A wiesz, że ona może cię znienawidzić, bo nawet na chwilę do niej nie przyszedłeś?
- Nie pomyślałem o tym...
- Potraktowałeś ją jak śmieć. Odrzuciłeś swoją najlepszą przyjaciółkę i zastąpiłeś ją Melanią, choć to nie ona cię wspierała w każdej sytuacji. Człowieku, Rin zawsze była przy tobie, a ty przy niej. A teraz? Teraz, przez twój egoizm, możesz to stracić. Stracić najlepszą przyjaciółkę.
- Masz rację, Kastiel. Trudno mi to przyznać, ale muszę. Masz rację, zachowałem się jak śmieć. Muszę z nią porozmawiać i ją przeprosić.
- Nareszcie przejrzałeś na oczy. I mam dla ciebie dobrą radę. Nie możesz dalej mieszkać z ojcem. Wyprowadź się.
- S-Słucham? Wyprowadzić się? Wiesz że to nie takie proste, no nie?
- Wiem. Ale musisz w końcu wyjść z tego bagna.
- Wiem. Chyba masz rację.
- Oczywiście, że mam.
Spojrzał na mnie z tym swoim uśmiechem, lecz po chwili znów zmienił wyraz twarzy na kamienny.
- Ale musimy obgadać jeszcze jedną rzecz.
- Co takiego?
- Sprawę z Debrą sprzed 3 miesięcy.
- Przecież nawet mi nie wierzysz.
- Chciałbym usłyszeć TWOJĄ wersję z TWOICH ust.
- Debra zadzwoniła do waszego menadżera i nazmyślała mu, że wolisz śpiewać sam. Słyszałem to, więc chciała mnie zmusić, żebym nic ci nie powiedział. Złapała mnie za ręce i położyła je na swoich biodrach no i... wtedy ty wszedłeś. Resztę znasz.
- A więc to ona wtedy kłamała!
- Słucham? - byłem szczerze zaskoczony.
- Ostatnio spotkałem ją na ulicy. Rozmawiała z kimś. Mówiła coś, że „wykiwała Kastiela i skłóciła go z Natanielem". Podszedłem do niej, a ona się rozłączyła. Zaczęła się wykręcać, że się przesłyszałem i inne głupoty. I dopiero wtedy do mnie dotarło, że przez cały ten czas nienawidziłem cię bez powodu. Przecież nic nie zawiniłeś. Przepraszam – wyciągnął rękę w moją stronę.
Zdziwiłem się szczerze. Nie wiedziałem, że w słowniku Kastiela istnieje takie słowo, jak „przepraszam". Naprawdę nie chciałem się z nim dłużej kłócić. Uściskałem jego dłoń, a on przyciągnął mnie do siebie i przytulił.
- Nat, możemy... możemy przestać się już kłócić? I być... przyjaciółmi?
- Tak, Kastiel. Możemy.
W końcu mnie puścił.
- Kastiel, wielkie dzięki. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby nie ty.
- Nie ma za co, stary. A teraz idź załatwić tę sprawę z wyprowadzką.
Aż trudno uwierzyć, jak ten człowiek się zmienił. Zawsze mnie denerwował ten jego chytry uśmiech, a teraz... teraz wydaje mi się, jakby to był najładniejszy uśmiech u tego chłopaka, jaki w życiu widziałem. Nie, nie, nie jestem homo. :) wsiadłem do najbliższego autobusu i pojechałem do domu. Tam, wyjaśniłem wszystko rodzicom i Amber. Powiedziałem im również, że jeśli nie dadzą swojej zgody, wszystko opowiem pomocy społecznej. W końcu ustąpili.
*Po 5 dniach*
Już jestem po rozprawie. Oficjalnie stwierdzam, że nie mieszkam już z rodzicami, ale sam. :D do pełnego szczęścia zostało mi tylko odwiedzić Rin i... przeprosić ją. Wsiadłem w autobus i pojechałem do szpitala. Na miejscu, wbiegłem do budynku. Musiałem oczywiście okłamać rejestratorkę, że jestem bratem Rin, bo inaczej nic by mi nie powiedzieli. Poszedłem na salę obserwacji i wszedłem do środka. Rin spała. Dotknąłem jej ramienia. Obudziła się. Kiedy na mnie spojrzała, w jej oczach zobaczyłem zapalone iskierki nadziei i radości, które odwiecznie jej towarzyszyły.
- N-Nat? Co ty tutaj robisz?
- Musimy porozmawiać. Wydaje mi się, że jestem ci winien... przeprosiny.
*Perspektywa Rin*
Nie wierzę! Myślałam, że nigdy mi nie wybaczy!
- To, co zrobiłaś, nie było łatwe. To był gest, który wymagał wielkiej odwagi i... przyjaźni. Nie chciałem tego przyjąć do wiadomości. Przykro mi...
Spojrzałam na niego bez słowa.
- Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała mi wybaczyć tych strasznych rzeczy, które powiedziałem... ale błagam cię, obiecaj mi, że to przemyślisz.
- Pff... idiota.
- Tak myślałem – chciał wyjść z sali, ale złapałam go za rękę.
- Naprawdę nie rozumiesz? Oczywiście, że ci wybaczam!
- A-Ach, tak?
- Tak! Byłabym głupia, gdybym miała się na ciebie obrażać!
- Dziękuję. Bałem się, że mnie znienawidzisz.
- Co za pomysł! Ale powiedz... co się teraz dzieje? Czy twój ojciec...
- Nie mieszkam już z rodzicami. Gdy tu leżałaś, Kastiel poradził mi, abym się usamodzielnił. Musieli podpisać zgodę w sądzie.
- Nie mów mi, że tak po prostu się zgodzili?
- Nie dałem im wyboru. W razie czego, byłem gotowy wszystko opowiedzieć pomocy społecznej. Uzgodniliśmy, że będą płacili mój czynsz i wydatki. Uprzedziłem też ojca, aby nie wyładowywał swojego gniewu na Amber. Nie zniósłbym tego i załatwiłbym tę sprawę raz na zawsze.
- Tak... to pewne.
Nie mówię o przemocy, ale rodzice Amber powinni być dla niej trochę bardziej surowi.
- Nigdy bym nie pomyślał, że kiedyś zaszantażuję własnych rodziców. A teraz mieszkam sam.
- Będę mogła je kiedyś zobaczyć?
- Och... ech... tak... kiedyś...
Rozmawialiśmy jeszcze długo. Po jakimś czasie, kiedy do mnie przyszedł, nie rozpoznałam go. Kompletnie się zmienił. Wydawał mi się bardziej wyluzowany i otwarty niż wcześniej. Zmienił nawet wygląd! Można by pomyśleć, że nagle wydoroślał. Mam wrażenie, że teraz łatwiej jest się do niego zbliżyć. Nie tylko mi, ale także innym. Pogodził się z Kastielem... cóż za cud. :D Mam nadzieję, że wszystkie te zmiany wyjdą Natanielowi na dobre i że utrzyma mu się to do końca roku. Oraz że nie dojdzie znowu do sytuacji, w której będę chciała ze sobą skończyć.
**********
Kochani! To już 3 część, którą dzisiaj dodałam. Mój rekord! :D chyba zacznę jeszcze jedną część, bo jest dość wcześnie, a ma przyjechać babcia, więc będę mogła sb na kompie posiedzieć. :D jak Wam się podoba? Pozderki. Wera9737. :* <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro