Wszystko przemija
To musiało nastąpić. Wszyscy o tym wiedzieli, nikt nie mógł być nieśmiertelny. Nawet on.
Nie każdy wyraził tę myśl na głos. Nie każdy o tym pomyślał, a może po prostu nikt nie chciał o tym myśleć. Ale to zawsze było z nimi, kryło się w podświadomości, czekało z wypłynięciem na powierzchnię do ostatniego momentu. Ale oliwa w końcu musi znaleźć się na górze.
Kryło się w nieśmiałym uśmiechu Molly, kiedy odwiedzali ją w kostnicy. Kryło się w każdym spojrzeniu, każdym słowie wypowiedzianym przez Moriarty'ego. On też wiedział.
Kryje się wciąż, w zduszonym „nie jestem gosposią!" pani Hudson, w zdziwionym spojrzeniu Lestrade'a.
John słyszy je w docinkach Donovan i Andersona, widzi w posępnym spojrzeniu Mycrofta, który zawsze najmocniej zdawał sobie z tego sprawę.
Sherlock Holmes też kiedyś umrze.
John pamięta o tym, kiedy detektyw w czarnym płaszczu wyciąga go z domu bez słowa, kiedy radosna iskierka tańczy w jego szaroniebieskich oczach podczas rozwiązywania kolejnej sprawy. Pamięta, kiedy szczupła sylwetka jego przyjaciela przechyla się w przód i spada w dół, a on stoi nieruchomo z jego imieniem na ustach.
Pamięta też wtedy, gdy bezwładne ciało przedziurawione kulą upada na ziemię, a ciemne loki rozsypują się wokół twarzy detektywa. Ogłuszający huk wystrzału wciąż dźwięczy mu w uszach, choć tyle czasu minęło od tamtego dnia.
Pamięta o tym, kiedy podbiega do nieruchomego przyjaciela, kiedy ujmuje jego twarz w swoje dłonie, nawet kiedy zanosi się niekontrolowanym szlochem, wciąż ma tę świadomość.
Wisi nad nim podczas tych niesamowicie długich dwóch godzin spędzonych na szpitalnych korytarzach, towarzyszy mu, kiedy lekarz wychodzi z sali ze spuszczoną głową, a John podrywa się w górę, choć wie, co zaraz usłyszy.
Pogrzeb jest skromny. Wokół grobu ustawia się garstka osób najbliższych zmarłemu, jego rodzina, jego przyjaciele, choć – jak twierdził – nigdy ich nie miał. John wie, że to nieprawda, ale wcale nie zmniejsza to bólu rosnącego w jego sercu.
Podchodzi do nagrobka jako ostatni, patrzy z mieszaniną przerażenia i żalu. Na czarnej tabliczce widnieją tylko dwa słowa: Sherlock Holmes – i widnieją tam nadal, choć nagrobek pokryły już pajęczyny, a wiatr uszczerbił jego rogi. Próbuje się pożegnać, ale przez jego ściśnięte żalem gardło nie przechodzą żadne słowa. „Wszystko kiedyś przemija", wykrztusza gorzko, po czym odwraca się. Ludzie rozchodzą się w ciszy, ale on pamięta.
Po pogrzebie dzwoni do siostry. Spotykają się pierwszy raz po tylu latach, ale całe napięcie między nimi znika po pierwszym kieliszku alkoholu.
Z tego spotkania wytacza się na czworakach, ale przynajmniej usypia szybko, kiedy kładzie się na kanapie w salonie na Baker Street. Nagle to miejsce wydaje mu się zupełnie obce.
Sen jednak wcale nie przynosi ulgi. Stara się o tym pamiętać, nawet po tylu latach, kiedy wyczerpany płaczem przykłada głowę do poduszki. W końcu jednak przymyka oczy, a koszmary powracają.
Znów jest przed szpitalem, zadziera głowę do góry, przyciskając komórkę do ucha. A on stoi tam, na górze, szykując się od skoku. Z jego gardła wydziera się zduszone „Sherlock!", kiedy sylwetka detektywa przechyla się w przód.
Znów słyszy huk wystrzału. Znów pochyla się nad rannym Sherlockem, zapewnia drżącym głosem, że wszystko będzie dobrze, a on w odpowiedzi zachłystuje się krwią.
Czasem przenosi się do momentów, które ledwo pamięta, jakby jego podświadomość chciała mu wypomnieć: On nie żyje, John. Spójrz, ile wspólnych chwil zmarnowałeś.
Po takich snach rzadko udaje mu się zasnąć z powrotem, a kiedy następnego dnia przyjaciele pytają o jego zaczerwienione oczy, tłumaczy to przemęczeniem.
Jednak sny nie są jeszcze najgorsze. Budzi się po nich zlany potem, z sercem bijącym jak oszalałe, ale nie jest to nic, czego nie załagodzi kieliszek mocnego alkoholu.
Stół Johna jest pełen opróżnionych butelek.
Zdarzają się czasem momenty, kiedy zupełnie traci nad sobą panowanie. Chce wyrzucać Gregowi, że dopuścił Sherlocka do sprawy, obwinia Mycrofta o śmierć przyjaciela, a mężczyzna posępnie spuszcza głowę; krzyczy na przestraszoną Molly, że tym razem nie pomogła detektywowi.
A potem siada w fotelu na Baker Street z kieliszkiem w dłoni i próbuje wykasować wspomnienia związane z przyjacielem tak, jak to robił Sherlock.
Sherlockowi zawsze się udawało.
Sherlock.
Widzi jego twarz, kiedy zamyka oczy, kiedy otwiera lodówkę i nie dostrzega odciętych kciuków w jej kącie. Widzi ją, kiedy przytula Rosie i próbuje znaleźć słowa, jakimi wyjaśni jej kiedyś śmierć jej ojca chrzestnego, którego nawet nie będzie pamiętać.
Widzi ją, kiedy zalany w trupa przychodzi do domu i bezsilnie opada na kanapę, pozwalając, by wspomnienia powróciły.
Czasem miewa lepsze dni. Wtedy bierze dzień wolny i całkowicie skupia się na rodzinie, jednak i tam dostrzega cień Sherlocka.
Bywają też momenty, kiedy zaczyna wierzyć, że detektyw wcale nie umarł. Że była to kolejna sfingowana śmierć, że postanowił zrobić to znowu...
Ale Sherlock nienawidził się powtarzać.
W każdym śnie widzi jego twarz, tak dokładnie, że ciężko mu uwierzyć, że ostatni raz patrzył na nią kilka lat temu. Te same arystokratyczne rysy, wysokie kości policzkowe, te same radosne iskierki w szaroniebieskich oczach. Te same ciemne loki, które rozsypały się wokół jego głowy po upadku, całe we krwi...
Czas nie zaleczył ran.
Jego terapeutka radzi mu zmianę otoczenia, przypisuje nieznanego pochodzenia leki, których jednak nigdy nie zażywa. Na pytanie „dlaczego?" odpowiada zduszonym głosem:
- Ponieważ tylko w ten sposób mogę go zobaczyć jeszcze raz.
Po takiej wizycie zawsze obiecuje sobie, że z tym skończy.
Ma już na sumieniu dziesiątki złamanych obietnic.
W końcu układa sobie życie na nowo. Wyprowadza się na obrzeża Londynu z Mary i Rosie, z dumą patrzy na jego małą córeczkę wymawiającą jej pierwsze słowa, uczącą się chodzić i samodzielnie sznurować buty. Na brzoskwiniowej ścianie dziecięcego pokoiku zawisa zdjęcie w różowej ramce poobklejanej naklejkami, na którym John z Rosie na rękach obejmuje uśmiechniętą Mary. Pod białą sukienką lekko wypukły brzuch jest doskonale widoczny.
Jednak nawet to nie zmienia tego, że John pamięta.
Lata przemijają, ludzie razem z nimi. Jednak wspomnienia zostają.
I kiedy siwy już John odwiedza panią Hudson w jej mieszkaniu, a staruszka zapoznaje go z jej nowymi lokatorami, były wojskowy nadal przyłapuje się na tym, że jego wzrok w pierwszej kolejności wędruje na schody prowadzące do ich dawnego mieszkania, a jego uszy starają się wychwycić dawno nie słyszane dźwięki skrzypiec i strzały w dziurawą ścianę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro