Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XIII NICO XIII

TAK, MIAŁEM SNY. I zobaczyłem w nich chyba tą wyższą formę zła, o której mówił mój ojciec. Wyglądała znajomo... Ciało kobiety, brzydkie zwierzęce twarze formujące się w talii: wilk, niedźwiedź, lew. Ogromne smocze ciało ze skrzydłami. Dwie szable, ociekające trucizną. To była Kampe. Ta wredota, którą Percy znalazł w Labiryncie, ta która uwięziła Briareusa i została przez niego zabita. Ta brzydka kobitka wróciła z Hadesu. I, niestety, czułem, że jest ona niedaleko. Wtedy zobaczyłem, że stoi przy klatce. W środku byli uwięzieni Boreasz, Kalais (Kal ;d) i Zetes. Nie wiem, skąd wiedziałem, że to oni. Po prostu wydawało mi się to oczywiste. Nie było nigdzie widać tej starej jędzy Chione. Akurat ona mogłaby tam siedzieć. Brzydkie stworzenie chyba nie zdało sobie sprawy, że patrzę na nie przez sen. Wpatrywało się w oczy Boreasza, jakby toczyła z nim wojnę spojrzeń. Może tak było. Przecież Kampe nie umie mówić. Sceneria zmieniła się. Zobaczyłem mojego ojca, siedzącego na tronie Podziemia. Chyba właśnie wywalał owsiankę. Ach, ta Demeter. Obok Persefona kłóciła się właśnie z nią.


-Córciu, jesteś taka chuda! Po 4 miski owsianki codziennie!

-Mamo, proszę cię...

-Wiedziałam, że ten Hades ma na ciebie zły wpływ! Ale nie, ty musiałaś zjeść ten owoc granatu!

-MAMO!

-NA MATKI NIE PODNOSI SIĘ GŁOSU! JAK WYJDZIESZ NA LATO Z PODZIEMIA, ZNAJDĘ CI JAKIEŚ POLE DO UPRAWY! Mam paru znajomych rolników...

-To nie wyjdę, Demeter. I nie mów do mnie CÓRCIU! Zgorzkniałaś, mamo. Kiedyś taka nie byłaś.

Demeter strzeliła focha. Zmieniła się w zboże, które później znikło. Teraz mnie zauważyli.

-No tato, nie powiem, fajną masz teściową.

Uśmiechnął się. Persefona też. Zauważyłem, że trzymają się za ręce. Czyli wiodło im się coraz lepiej. Fajnie. Może i mój tata zachowywał się kiedyś jak rasowy gbur, ale zaczynało mu przechodzić.

-Cześć, synu. Domyślam się, że widziałeś już Kampe.

Pokiwałem głową.

-Owszem. Cześć... Ciociu.

-Cześć, Nico - powiedziała Persefona z miłym uśmiechem - dobrze Cię widzieć.

Wow. Są dla mnie mili!

-Nico - powiedział mój ojciec - Na pokonanie tej paskudy macie dwa dni. Na trzeci musicie być już w Obozie Herosów. Dacie radę?

-Damy z siebie wszystko.

-OK, otrzymacie pomoc. Będziesz trochę zaskoczony, od kogo.

Wizja zaczęła się rozmazywać.

-Nie wiem, co się dzieje, synu, ale żegnaj!

-Narka, Nico! - dodała Persefona.

Ciemność. A potem zobaczyłem tą, która mnie nienawidziła. Czemu teraz?!

-Afrodyta - powiedziałem sucho.

-Witaj, skarbie - bogini mrugnęła do mnie. Była ubrana w (co trochę mnie zszokowało) kurtkę pilotkę i jeansy. Nie miała makijażu. I wyglądała, no, bosko.  - jesteście słodcy, ty i Reyna.

-Nic ci do tego.

-Nie zapędzaj się tak , kochanie. Nie wiesz o klątwie. (Dla tych, co nie pamiętają, ja sam nie zacytuję, bo nie pamiętam słowo w słowo: Afrodyta do Reyny: Nie znajdziesz miłości tam, gdzie byś chciała albo tam, gdzie masz nadzieję. Żaden półbóg nie uleczy Twojego serca.)

-Jakiej klątwie? Co ty jej zrobiłaś?

-Och nic, słodziutki. Jak się obudzisz, to przekaż jej, że jej serce nie potrzebuje leczenia. Nigdy nie potrzebowało. Po prostu robiłam jej życie ciekawszym.

Skinąłem głową. Nie wiedziałem, o czym ona mówi, ale wiedziałem, że to ważne.

-Dzięki, Afrodyto.

Mrugnęła do mnie. Znowu.

-Nie ma sprawy. I Nico. Ja cię nie nienawidzę, nawet jak ci się tak wydaje. Szczerze mówiąc jesteś moim ulubieńcem. Masz takie ciekawe...

Nie dokończyła. Zatkałem uszy i udało mi się od niej uciec w ciemność. A potem się obudziłem.

Obok mnie siedziała Reyna. Patrzyła na coś, co formowało się ze śniegu. Spojrzałem w dół, na moją dłoń. Trzymała mnie za nią. Ścisnąłem lekko. Popatrzyła na mnie. Podchwyciłem jej spojrzenie. Teraz ona też spojrzała w dół, po czym uśmiechnęła się do mnie. Odwzajemniłem uśmiech. I dalej trzymaliśmy się za ręce.

-Jak długo spałem?

-Około 6 godzin. Tak, ta postać formuje się bardzo długo.

Popatrzyłem na śnieg. Została już tylko głowa do końca. Coś w tym było dziwnie znajomego. Szczupła sylwetka, suknia... O nie. To się nie dzieje naprawdę.

-Reyna - powiedziałem - Kiedy ona się pojawi, może się stać coś złego.

-Wiem, ale nie zostawię ciebie, Hedge' a i Ateny Partenos. I nie mogę uciekać, bo wiesz... - tu wskazała na swoje żebra, krzywiąc się przez chwilę z bólu.

-Rozumiem.

Patrzyliśmy razem na śnieżną kobietę. I stało się. Moje koszmary się spełniły. Otworzyła oczy, kawowe. Blada skóra. I oczywiście nie pasująca do jej zachowania piękna twarz.

-Chione - powiedziałem, zaskoczony i zły jednocześnie.

-Tak, to ja - powiedziała, a coś w jej głosie się zmieniło. Był smutny, pełen jakby... Żałoby? - bogini śniegu.

Reyna kiwnęła głową.

-Witaj, pani.

-Słuchajcie. Zmieniłam się - to były pierwsze słowa przybyszki od powitania - nie wierzycie zapewne. Ale ja naprawdę chcę pomóc. Wiem, że źle robiłam. Przepraszam. Wybaczycie?

Zastanowiłem się chwilę.

-Możemy cię poddać okresowi próbnemu. Trochę jak probatio w Nowym Rzymie. Jak będziesz się dobrze spisywała, wybaczymy. Umowa stoi?

-Stoi - powiedziała, bez cienia podstępu w oczach lub głosie - i już wiem, co zrobię pierwsze. Pan nie mógł. Ale ja mam swoje boskie moce.

Zbliżyła się do Reyny. Chciałem powiedzieć, żeby się nie podchodziła, w obawie, że to podstęp, ale było już za późno. Chione jednak naprawdę pomogła. Wykonała parę gestów dłonią nad Reyną, z palców spłynęła niebieska poświata. Wymamrotała jakieś zaklęcie i opuściła dłoń. Pretorka przyłożyła niepewnie wolną dłoń do żeber i nacisnęła. A potem zaczęła się śmiać. Też się uśmiechnąłem. Bo w sumie to nigdy się nie  śmiałem. Ale uśmiech był u mnie czymś wręcz niesamowitym.
Chione odchrząknęła.

-Idę do lasu. Nazbieram patyków na ognisko.

I poszła. Gdy tylko oddaliła się na większą odległość, Reyna zarzuciła mi ręce na szyję. Prawie upadłem. O ile da się upaść, jak się siedzi. Objąłem ją. Wreszcie, choć przez chwilę, mogliśmy żyć szczęśliwie, bez ciążącego nad nami widma porażki i tak dalej. A potem do głowy przyszła mi kolejna myśl, jak poprawić jej humor. Lekko popsuć, ale potem poprawić.

-Reyna - powiedziałem - miałem sny.

Spojrzała mi w oczy z niepokojem. Zacząłem opowiadać. O Kampe. O mojej rodzinie. Tak, z jakiegoś powodu nie bałem się jej powiedzieć o moich wcześniejszych problemach z Hadesem i o tym, jak się cieszyłem z tego,  że się zmieniał, że Persefona mnie polubiła. Pretorka przemówiła:

-Kampe... Niedobrze. Szczególnie, że do jej pokonania potrzebny był Sturęki. A my jesteśmy sami...

-Hej, nie przejmuj się. Mamy Chione u boku. O ile nas nie zdradzi. I mamy Trenera Hedge' a.

Na Hedge' a parsknęła śmiechem. Dobrze było to widzieć.

-No i... - powiedziałem - spotkałem we śnie Wenus.

I opowiedziałem jej o Afrodycie. O rozmowie. Z każdą sekundą jej oczy robiły się coraz szersze. Na koniec wtuliła twarz w moją kurtkę. Wręcz emanowała ulgą. Cieszyłem się razem z nią. Potem wróciła Chione. Przestaliśmy się obejmować, ale dalej trzymaliśmy się za ręce. I byłem z tego powodu szczęśliwy. Tak szczęśliwy, że aż chciało mi się śmiać.

Koniec! Rozdział miał być wczoraj, ale nie zdążyłem dopisać do końca. Sorry! Komentujcie, przyjmuję konstruktywną krytykę. Trzymajcie się!




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro