Jędrzejczyk/Mączyński
- Chłopaki, idziecie na rowery? - Do mojego pokoju, gdzie siedziałem z Krzyśkiem, wpadł uśmiechnięty Grosik.
Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo. Nie mieliśmy ochoty integrować się z kolegami. Woleliśmy w zaciszu pokoiku pograć w gry czy pooglądać telewizję, aby potem pomiziać się na kanapie.
- Jędza... Mąka... - Kamil spojrzał na mojego przyjaciela, robiąc oczy jak szczeniaczek. - Proszę...
- No dobra... - Krzysiek skapitulował i zgodził się w naszym imieniu.
- Hip, hip hurra! - krzyknął i pociągnął nas na zewnątrz, gdzie reszta już kłóciła się, na którym rowerze będą jechać.
Parsknąłem śmiechem, kiedy zauważyłem, że Krycha ze Szczęsnym wybrali podwójny, kłócąc się przy tym, kto jedzie z tyłu. Wyglądali przy tym uroczo jak dwa, małe gołąbeczki.
Grosik nas puścił i pobiegł walczyć o różowy rower z Lewym.
Wzruszyliśmy ramionami i wzięliśmy ostatnie wolne. Gdy tylko Krzyś usiadł na siodełku, zaczął marudzić, że go dupa boli. Spojrzałem na niego z powątpiewaniem i wsiadłem na rower. Nie było tak źle.
- Wszyscy gotowi?! - krzyknął Grosik. Pokiwaliśmy głowami raz większym, raz z mniejszym entuzjazmem. - No to jazda!
Narzucił tempo, a my staraliśmy się zanim nadążyć. W najlepszej sytuacji był Wojtek, którego wiózł Grzesiek, bo bramkarzowi nie chciało się pedałować. Z kolei Krzyś jechał jak pijany i trzeba było przed nim uciekać. Na jego nieszczęście drzewa nie zeszły z wytyczonej przez niego trasy i biedak wywalił się. Zszedłem z roweru, aby zobaczyć jego obrażenia. Zdarł tylko kolano. Reszta się zatrzymała, chcąc na nas poczekać.
- Jedźcie. My z Mąką wrócimy do hotelu, bo jeszcze ta kaleka sobie coś zrobi.
Reszta się roześmiała, a Krzyś zrobił obrażoną minę.
- Bawcie się dobrze! - krzyknęli równocześnie Krycha z Wojtkiem.
I wszyscy odjechali. Zostaliśmy sami.
Pocałowałem jego kolano.
- Mniej boli?
Popatrzył na mnie zamglonym wzrokiem.
- Bardzo boli. - Po jego policzkach spłynęły łzy.
- A gdzie dokładnie? - Całowałem delikatnie jego kolano i powoli składałem pocałunki coraz wyżej. - Niżej, wyżej?
- Zdecydowanie wyżej - wysapał.
Podwinąłem jego spodenki i zacząłem całować jego udo.
- Jędza... Ja już...
Uśmiechnąłem się z satysfakcją.
- Mój ty biedaku. Nie gorszmy wiewiórek.
- Jędza, jesteś okrutny.
Parsknąłem.
- I tak mnie kochasz!
Złączył nasze usta w pocałunku i wstał z ziemi, biorąc rower.
- Gorszenie sprzątaczek lepiej brzmi...
- Krzysiu, też cię kocham.
Udaliśmy się do hotelu, aby kochać się na małej kanapie przed telewizorem.
--------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że Wam się podoba.
Pozdrawiam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro