Rozdział 10
Rozdział dedykowany jest dwóm osobą: Pogibany oraz Samuel7210, bo o dziwo obaj daliście podobny pomysł. Użyłam go, ale podciągając trochę pod fabułę. Mam nadzieję, że Wam się spodoba i dziękuję bardzo <3
Pov. Czkawka
Z samego rana obudziłem się i otrzepując spodnie, wstałem z lodowatej ziemi. Od razu odwróciłem się w kierunku Berk i uważnie spojrzałem na poszarzałe niebo. Chyba los mi dzisiaj sprzyja, bo chmur jest tam naprawdę wiele. Z uśmiechem na ustach, który nie wyrażał nic więcej niż zadowolenie z obecnego stanu sytuacji, przemieniłem się w Nocną Furię i poleciałem z niesamowitą prędkością w stronę mojego celu. Bez skrupułów zostawiłem za sobą zdemolowaną wioskę z licznymi martwymi ciałami. Od teraz to będzie opuszczona wyspa.. he he. Po solidnym posiłku mam co prawda ogromne pokłady energii, ale mam również wrażenie, że coś tracę.
Tracisz siebie.. tracisz wszystko i nic wartościowego przy tym nie zyskujesz..
Bynajmniej nie przejmowałem się tym, bo jeśli się o czymś nie wie, to tego nie ma.. czy jakoś tak. Błyskawicznie przemierzałem kolejne kilometry i będąc niemalże metr pod chmurami, w głowie układając rozmowę z Sączyślinem. W końcu najpewniej to on teraz sprawuje tam władzę, bo od zawsze był zastępcą Stoika. Jeśli nie zmienił się na przestrzeni tych wszystkich lat, to na pewno nie będzie chciał zawrzeć pokoju ze smokami, co dla mnie jest najkorzystniejszą opcją, bo znów się najem. Po niecałych dwóch godzinach zobaczyłem moje piekło z dzieciństwa, Berk. Owalna wyspa, która jest w sumie jest dość niewielka i w większości porośnięta lasami iglastymi, a jej cechą charakterystyczną jest obecność licznych klifów, plaż czy wodospadów. Na krawędzi tej wyspy była złożona z drewnianych domów osada, która miała świetny dostęp do morza. Ze stoickim spokojem skierowałem się w stronę centrum wioski i już po chwili wylądowałem wśród tłumu. Do moich nad wyraz wrażliwych uszu docierało wiele szeptów, które zaczęły mi się zlewać w jeden głośny hałas, spośród którego udało mi się wyłapać swoje imię. Czyżby wiedzieli, że mam tutaj przylecieć?
-Chcę rozmawiać z waszym wodzem. -powiedziałem głośno znudzonym tonem.
Szepty niemalże od razu ucichły, a z tłumu wyszedł ojciec Sączysmarka, który szydził ze mnie podobnie jak reszta osady. Jest on tym samym wysokim i dobrze zbudowanym wikingiem co osiem lat temu. Jego oczy, mimo że są zielone, to w żadnym stopniu nie dorównują temu odcieniowi, który ja posiadałem. Jego twarz jest szeroka i kwadratowa z mocno zarysowaną szczęką, a usta przypominają mi wszystkie obelgi jakie do mnie kierował. O dziwo jest dokładnie taki sam, jakiego go zapamiętałem przed ucieczką z Berk.
-Czkawka.. -powiedział, patrząc na mnie jak zahipnotyzowany.
Nawet ton jego głosu nie uległ zmianie, przez co po tym jednym słowie ta rozmowa zaczęła mnie nudzić.
-Nie obchodzi mnie, co masz do powiedzenia. -postanowiłem nie cackać się z nimi tak, jak na poprzedniej wyspie. -Chcecie zawrzeć pok..
Chciałem dokończyć zdanie, ale nie było mi to dane. Czemu? Bo usłyszałem rozpaczliwy ryk trzech uwięzionych smoków, w którym był ogromny ból, smutek i błaganie o pomoc. Spojrzałem na Wandali wzrokiem seryjnego mordercy i bez żadnych skrupułów podsumowałem całą sytuację jednym słowem.
-Nieważne.
Bijąca ode mnie obojętność wobec byłego plemienia była wręcz namacalna. Nie przejmując się nimi w wampirzym tempie pobiegłem na arenę i solidnym kopnięciem wyważyłem drzwi dzielące smoki od wolności. Za nimi zobaczyłem trzy Śmiertniki Zębacze, a jeden z nich był zdaje mi się całkiem poważnie ranny.
-Dacie radę stąd odlecieć? -zapytałem je spokojnym głosem.
Smoki delikatnie pokiwały głowami, a ja od razu odsunąłem się, aby mogły wylecieć. Patrzyłem jak spokojnie odlatują i nie spuściłem ich z oczu, dopóki nie odleciał dostatecznie daleko. Po jakiś pięciu minutach wyszedłem z areny i wszedłem w tłum, który o dziwo rozstąpił się przede mną.
-No to się doigraliście. -powiedziałem głosem przesiąkniętym jadem oraz obojętnością.
Nie czekałem na ich dalsze odpowiedzi czy komentarze, tylko po prostu zacząłem zabijać Wandali. Pierwszą moja ofiarą był Sven, wiking od którego niejednokrotnie za dzieciaka obrywałem łopatą w głowę, nawet nie wiem za co. Wgryzłem się w jego szyję i z szaleńczą satysfakcją zacząłem wysysać jego krew, przy okazji wpuszczając trochę swojego jadu. Po jakiś trzech sekundach puściłem go, by słuchać jego pięknych krzyków, które składały się z czystego bólu i przerażenia. Tuż obok niego był Sączyślin, którego oczywiście nie zamierzam pominąć. Rzuciłem się w jego kierunku, wyciągając swoją prawą rękę w stronę jego klatki piersiowej. Bez wahania z wampirzą siłą przebiłem jego mostek i z dziką satysfakcją wyrwałem jego serce.
-Usp. -powiedziałem w stronę jego opadającego ciała. -Tak bardzo nie chciałem. -zaśmiałem się bez krzty radości.
To nie ty..
Na oczach tłumu wgryzłem się w jego serce, a potem zacząłem je przeżuwać. O dziwo, smakowało wybornie, bo było w nim dużo krwi. Resztę tego już i tak niepotrzebnego narządu rzuciłem na ziemię i wycierając swoje usta, wyciągnąłem piekło. Zacząłem zabijać po kolei będących najbliżej mnie ludzi, między innymi Pleśniaka, Wiadro czy Grubego. Po niecałej godzince powybijałem niemalże pół wioski, zaspokajając przy tym swój wręcz wilczy apetyt. Już miałem się wgryźć w szyję Gustawa, gdy nagle usłyszałem jak ktoś ląduje na środku wioski.
-Synu.. -usłyszałem zrozpaczony głos tak dobrze znanej mi osoby.
Stałem do nich tyłem z zakrwawionym mieczem wzdłuż ciała, czekając na dalszy rozwój sytuacji. Słyszałem jak cała reszta schodzi ze smoków.. kurcze coś dużo ich tutaj przyleciało. W końcu odwróciłem się i ujrzałem oczywiście Stoika, Albrechta, Nopara, Śledzika, Mieczyka, Sączysmarka i.. o dziwo Pyskacza.
-No proszę, a któż to raczył się pojawić na prawie że bezludnej wyspie? -zapytałem z kpiną w głosie.
-Czkawka, chłopie. -zaczął zrozpaczony Pyskacz, wychodząc lekko do przodu. -Ogarnij się i wróć do nas.
Zaśmiałem się mrożącym krew w żyłach śmiechem. Za sobą miałem ciemny las oraz kilkanaście martwych ciał, które najpewniej dodawały tej scenie jeszcze bardziej przerażający charakter.
-Wy tak serio? -zapytałem obojętnie, przerzucając piekło z jednej ręki do drugiej. -Wiecie, że i tak was zabiję?
Nie odpowiedzieli mi. Zacząłem iść spokojnie w ich kierunku, ale nagle coś mi przeszkodziło. Słońce. Czy naprawdę to małe gówno musiało wyjść dopiero teraz? Nie mogło jeszcze z dziesięciu minut poczekać? Świetlna fala powoli zaczęła sunąć za moimi teraźniejszymi przeciwnikami, aż w końcu dotarła do mnie. Powoli cofałem się w stronę lasu, patrząc na nich morderczym wzrokiem. To cholerstwo jak zawsze krzyżuje moje plany.
-To jeszcze nie koniec. -powiedziałem do nich. -Słońce wiecznie nie będzie was bronić.
Mówiąc to, w wampirzym tempie pobiegłem w stronę lasu, aby się tam ukryć. Tylko na jakiś czas.
Pov. Elina
Wpadłyśmy do ciemnej dziury tuż pod posągiem, z której jak na złość nie mogłyśmy uciec. Do tego nie miałyśmy żadnych pochodni, żadnego źródła światła, więc nawet nie wiedziałyśmy, w którą stronę trzeba by było iść. Nie wiem dlaczego w ogóle pozwoliłam smokom pomóc nam i lecieć do tego głupiego lasu, żeby poszukać jakiś żywych istot.
-Chyba musimy tu przenocować.. -powiedziałam cicho.
W blasku powoli pojawiającego się księżyca ujrzałam moje towarzyszki.
-Chyba tak. -poparła mnie o dziwo Astrid.
Bez dalszych dyskusji położyłyśmy się na.. bynajmniej tak mi się wydaje kępce mchu. Najlepiej być w jednym miejscu i nigdzie się nie rozchodzić. Żadna z nas oczywiście nie zamierza całkowicie zasypiać, tylko być w tak zwanym przeze mnie trybie czuwania. Polega on na tym, że człowiek ma normalnie zamknięte oczy z tą różnicą, że nie śpi. Tak jakby leży sobie normalnie i jest na krawędzi jawy i snu. Na szczęście w spokoju spędziłyśmy noc, a wraz z pierwszymi promieniami słońca wstałam i rozejrzałam się po jaskini. Dzięki naturalnemu światłu mogłam coraz to więcej widzieć, a jako że obudziłam się pierwsza, to obserwowałam powoli odsłaniające się przede mną tajemnice. Po chwili dosłownie nie wierzyłam swoim oczom, więc szybko obudziłam Selene.
-Ej, spójrz tam! -krzyknęłam do niej półszeptem. -Widzisz to, co ja?
W lekko oświetlonej jaskini w jaką wpadłyśmy po mojej lewej stronie była jakaś oświetlona dziura z pięknie rzeźbionymi drewnianymi drzwiami. Jak zahipnotyzowana zaczęłam powoli iść w tamtą stronę i wyciągając rękę przed siebie, otworzyłam drzwi. Moim oczom ukazała się ogromna biblioteka z wieloma księgami.
-Dziewczyny chodźcie tu! -zawołałam je uradowana. -Znalazłam coś!
Selena przybiegła zaciekawiona, a dwie Wandalki wstały ogromnie zaspane. Od razu wzięłam się za przeglądanie książek, co najpewniej zajmie nam czas do wieczora. No chyba że znajdziemy coś ciekawego szybciej.
***
No.. to Berk troszkę zubożało XD Ale to jeszcze nie koniec mordobicia, he he he ^^
~9:00 rozdział 8 "W blasku mocy" -opublikowane
~10:00 rozdział 9 "Wszystko i nic" -opublikowane
~11:00 rozdział 9 "W blasku mocy" -opublikowane
~12:00 rozdział 10 "Wszystko i nic" -opublikowane
~13:00 rozdział 10 "W blasku mocy"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro