Rozdział 25
Aiden
Otworzyłem z trudem oczy czując pulsujący ból w czaszce. Czułem też, że moje ręce są unieruchomione ale nie na tyle mocno, abym nie mógł sobie z tym poradzić, tym bardziej że dłonie leżały na moich udach. Poruszyłem nadgarstkami i zaśmiałem się chrapliwie.
- Co cię tak śmieszy?
- Nie stać cię było na porządną linę?
Chłopak spojrzał na mnie ze zmrużonymi brwiami.
- Opaski kablowe, idioto. Naprawdę? – powiedziałem z niedowierzaniem, na co warknął i dał mi w twarz.
Znowu się zaśmiałem. Co za głupek. Przyszedł akurat do mnie. Do mnie! Jakim trzeba być skończonym kretynem, aby ze wszystkich ludzi na świecie udać się akurat do faceta, który chce cię rozerwać na strzępy i może to zrobić na tysiąc możliwych sposobów.
- Podobasz mi się… Jesteś inny niż William-cipka-Holder. Świętej pamięci, oczywiście – Tristan usiadł koło mnie, jakby rozmawiał ze swoim kumplem przy piwie.
- Panie świeć nad jego duszą – dodałem z ironią. Co za skurwiel.
- Dokładnie. Okej… Przejdźmy do istotnych kwestii. Byłem u ciebie w domu, ale Arii jak się domyślasz nie znalazłem, więc chyba musimy sprawdzić tutaj naszą dziewczynę, jak myślisz? – odparł beztrosko i wstał z krzesła wyciągając ze swojej kieszeni mój telefon – Dzwoniła do ciebie… Swoją drogą, ta mała jest słodka… Moja, czy Holdera?
Zacisnąłem zęby z rządzą mordu wypisaną na twarzy.
- Holdera – westchnął z zawodem przyglądając się z uwagą fotografii na moim wyświetlaczu. Aria trzymała na niej Ellie na rękach i obie uroczo się uśmiechały. – Cholera ten dupek wygrywa nawet, kiedy jest martwy. Co za ironia. Trudno… To co zdzwonisz do niej z własnej woli, czy mam to rozegrać nieco bardziej krwawo?
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
- Ty nie możesz być, aż tak głupi…? – spytałem patrząc na niego wnikliwie - … A może jednak? – dodałem po chwili.
Znowu dał mi w twarz, ale ja ledwo to poczułem. Miałem ochotę go zniszczyć i zamierzałem to zrobić. Nie było na tym świecie nic, co mogłoby mnie powstrzymać.
- Przecież ona z pewnością już wie, że uciekłeś. Nie wspominając o policji, pewnie obstawili jej dom ze wszystkich stron, w końcu to bezbronna kobieta z maleńkim dzieckiem, w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, że nie masz najmniejszych szans się do niej dostać?
- Jeśli zadzwonisz do niej mówiąc, że w przeciwnym razie skończysz z kulką w głowie…
- Jej telefon jest na podsłuchu, dopóki cię nie znajdą będą monitorowali dosłownie każdy jej ruch. Zabiłeś człowieka, jesteś psycholem, mordercą, gwałcicielem, wszyscy cię szukają. Naprawdę myślisz, że masz szansę do niej dotrzeć?
- Więc może po prostu zastrzelę cię jak psa – skierował pistolet w moją głowę – I będę napawał się jej cierpieniem? Co mi zrobią, nawet jeśli mnie złapią? Jestem w końcu chory – odparł robiąc żenującą minę - W najgorszym wypadku wyląduję zpowrotem w szpitalu gdzie pielęgniarka będzie mi dawała dupy, robiła co jej każę i zdawała relację ze wszystkiego co dzieję się u moich dawnych znajomych. Będzie mi opowiadała jak Aria załamała się po śmierci swojego kolejnego ukochanego, jak przeżywa żałobę, jak znowu próbuje wrócić do normalnego życia, z zapewne żałosnym skutkiem… To całkiem satysfakcjonujące, biorąc pod uwagę fakt, że ona i Holder zrujnowali moje życie.
- Tak, rozumiem. Aria zrujnowała je dlatego że pozwoliła ci się porwać i zgwałcić, a Will dlatego, że pozwolił ci się zabić. Jesteś tak strasznie poszkodowany, Tristan, współczuję ci, naprawdę…
- Zamknij się... Nie obchodzi mnie jak ty to widzisz. A poza tym jeśli ona nie będzie moja, nie będzie należała do nikogo, więc… Jeśli nie mogę jej mieć, ty też nie będziesz jej miał, przyjacielu.
Znowu podniósł pistolet, by po chwili go odblokować.
- Miło cię było poznać, Aiden. W innych okolicznościach, może nawet stalibyśmy się kumplami, kto wie? Mamy w końcu podobny gust, sporo wspólnych tematów, ale…Nie w tym życiu.
Niewiele myśląc uderzyłem moimi nadgarstkami o udo. Zrobiłem to tak mocno, że opaski kablowe krępujące moje ręce pękły. Rzuciłem się na Tristana słysząc huk wystrzału, pocisk co prawda wystrzelił, ale nie trafił w moją głowę tylko gdzieś w okolicę klatki piersiowej. Bolało jak cholera, ale byłem napędzany nienawiścią, adrenaliną i nie miałem czasu się nad tym zastanawiać, bo właśnie złapałem jebanego Tristana Clarka za szyję uderzając nim o podłogę. Mogłem mu skręcić kark, ale chciałem patrzeć w jego oczy, zanim go zabiję. Chciałem widzieć jak opuszcza go życie, jak powoli zdaje sobie sprawę z tego że umiera.
Gapił się na mnie zszokowany, kiedy powoli miażdżyłem mu tchawicę.
- Marzenia się spełniają, Tristan. Marzyłem żeby cię zabić za to co zrobiłeś kobiecie którą kocham. Zastanawiałem się jak wyciągnąć cię z tego cholernego zakładu, aby zrobić to w wyjątkowo paskudny sposób. A ty przeszedłeś do mnie sam. Powinienem ci podziękować…
Robiłem się coraz słabszy, bo krew z mojej rany postrzałowej wypływała nieco zbyt obficie, ale nawet jeśli miałbym umrzeć, musiałem zabrać go ze sobą. Dla Arii.
Skręciłem jego kark, aby mieć stuprocentową pewność, że nie żyje. Wyprostowałem się zerkając na swoją pierś. Spora dziura w okolicy mostka. Cholera... Rozejrzałem się za telefonem, ale powoli robiło mi się ciemno przed oczami. Upadłem na podłogę, myśląc o Arii. O tym, że nie mogę umrzeć, nie dla siebie – nie mogę umrzeć dla niej. W ostatniej myśli poprosiłem Boga żeby tego nie robił, żeby mnie od niej nie zabierał, ale kiedy traciłem przytomność, wątpiłem w to, że mnie wysłucha.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro