Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

ARIA

obecnie

Był upalny poranek, kiedy krzątałam się po niemal pustym mieszkaniu. Spędziłam tu ostatnie lata mojego życia, ale choćbym nie wiem jak się starała nie potrafiłam nazwać go domem. Bagaże stały spakowane w rogu pokoju, a ten widok przypomniał mi, że za kilka godzin wrócę do miejsca, które tak bardzo kochałam. Cieszyłam się z tej perspektywy, choć tak często wydawała mi się równie przerażająca, co kusząca. Wiedziałam jednak, że nadszedł czas na zmierzenie się z przeszłością. Nie mogłam pozwolić, aby ciemność mnie pochłonęła i odebrała mi to co dla mnie najcenniejsze.

Kiedyś myślałam, że duże miasto da mi przestrzeń, której potrzebowałam, sprawi że zapomnę. Z perspektywy czasu mogłam powiedzieć jedynie, że to nie takie proste. Nic nie zmieni naszej przeszłości, tylko my sami możemy się z nią uporać, wygrać  z demonami, które próbują nas dopaść podczas samotnych wieczorów i długich, bezsennych nocy. I ja zamierzałam wygrać, wiedziałam, że nigdy się nie poddam.

Moja córeczka Ellie, była więcej niż podekscytowana naszą wyprowadzką. Kochała swoich dziadków, no cóż - byli wspaniali. Dzięki nim i moim przyjaciołom udało mi się względnie dojść do siebie i skończyć studia w najmroczniejszym, ale i jednocześnie na swój sposób cudownym okresie mojego życia. Cudownym tylko i wyłącznie ze względu na Ellie, która była moim osobistym światełkiem w ciemności.

Tęskniłam za moją rodziną. Tęskniłam za naszą plażą, domem i stadniną, oraz za moją zwariowaną przyjaciółką Natalie.

Pora, aby wrócić do gry i odzyskać to co utraciłam.

Chad przybył punktualnie. Był przystojnym, wysokim szatynem z szerokim uśmiechem i dużymi jasnobrązowymi oczami, byliśmy zatrudnieni  w tej samej firmie, ale widywaliśmy się rzadko ponieważ ja pracowałam głownie zdalnie.

- Gotowe? - zapytał biorąc nasze bagaże.

- Naprawdę ci dziękuję, Chad – powiedziałam z wdzięcznością. Był dobrym kolegą i porządnym facetem. Mimo natłoku obowiązków, chciał nas zawieść do Marco Island. Doceniałam to tym bardziej, że już kilkakrotnie odmówiłam mu, gdy zapraszał mnie na randkę. Niestety w obecnej sytuacji randki były ponad moje siły, zbyt dużo uwagi musiałam poświęcać na pracę, opiekę nad dzieckiem, załamania nerwowe i usilne próby, aby nie zwariować i przetrwać kolejną bezsenną, lub co gorsza pełną koszmarów noc. Tak, to wymagało całkiem sporo energii.

Rany, byłam chyba najbardziej ponurą, a przy okazji też najnudniejszą dwudziestojednolatką na tej planecie.

- Żaden problem, chociaż zdecydowanie wolałbym żebyście zostały...- uśmiechną się do mnie i pacną Ellie w nos. Mała zapiszczała radośnie biegnąc na parking, a my podążyliśmy za nią.

Chad pomógł mi w zapakowaniu bagaży do swojego auta, ponieważ  niestety tuż przed wyjazdem moje odmówiło posłuszeństwa i musiało zostać u mechanika. Na szczęście Miami nie było tak daleko od Marco Island, a Chad miał wolne popołudnie. Za nic nie chciałam przekładać wyprowadzki.

Droga minęła szybko i już po dwóch godzinach zobaczyłam znajome tereny. Otworzyłam okno, patrząc z uśmiechem na ukochane plaże i klimatyczne uliczki pełne zieleni. Słońce świeciło tak mocno, że mogłam poczuć je całą sobą. Podobnie jak niemal czułam słone krople morskiej bryzy na wargach, jak wtedy kiedy jechałam konno brzegiem oceanu, rozkoszując się spokojem i promieniami powoli wschodzącego słońca

Kiedy wjechaliśmy na naszą ulicę radość, ekscytacja i tęsknota mieszały się z niepokojem i strachem. I zupełnie innym, głębokim i bolesnym rodzajem tęsknoty, której nigdy nie pozbędę się ze swojego serca. Wysiadłam z auta zaciskając zęby i z trudem przełknęłam ślinę, a rodzice czekali na nas w ogrodzie i uściskali wnuczkę, która wybiegła do nich z prędkością światła.

- Dobrze was widzieć, córeczko - zawołał mój tata i pochwycił mnie w niedźwiedzi uścisk. Był naprawdę przystojnym  dziadkiem. Czarne włosy, teraz lekko szpakowate wiły się falami wokół jego głowy a duże,  intensywnie niebieskie oczy, tak podobne do moich, przykuwały uwagę. Przywitał się z Chadem i zaprosili go wspólnie z mamą na obiad, a zaraz po nim pobiegłam do stadniny, do boksu Oriona, mojego ulubieńca. 

Mój czarny jak noc rumak przywitał mnie radośnie, a ja wtuliłam się w niego wdychając znajomy zapach. Kochałam tego konia, kochałam to miejsce, moją stadninę, moje plaże i nie mogłam pozwolić na to aby on zabrał mi również to.

- Cholera, Arii ale tu jest pięknie! Nie dziwę ci się, że chciałaś tutaj wrócić – Chad powiedział za moimi placami, a ja cała podskoczyłam, przeganiając natarczywe myśli - Aria wszystko dobrze?

Pokiwałam entuzjastycznie głową, zmuszając się do szerokiego uśmiechu.

- Jest wspaniale. – kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa. - Wzruszyłam się, że wróciłam do domu. Wiedziałam, że ci się spodoba, to miejsce jest wyjątkowe, chodź, oprowadzę cię…

Byłam świetną aktorką. Każda mama nią jest, nieprawdaż? Nawet jeśli sypie się nasze życie, chichoczemy bawiąc się Świnką Peppą lub z szerokim uśmiechem opowiadamy bajki o miłości i księciu na białym koniu, w które nawet odrobinę nie wierzymy. Ala ja moje sztuczne uśmiechy i pełne optymizmu teksty opanowałam wręcz do perfekcji. Wzięłam Chada pod ramię i zabrałam  na spacer po posiadłości, zabawiając rozmową i co chwila wybuchałam perlistym śmiechem. Mój znajomy był szczególnie zachwycony stadniną, wzięłam go więc na przejażdżkę i chociaż jeździł ostatnio jako dziecko, naprawdę nieźle sobie radził.  Wieczorem odjechał z powrotem do Miami, obiecując, że niebawem przyjedzie do nas w odwiedziny.

Kiedy zostaliśmy sami, poszłam  z mamą do mojego domu, znajdującego się nieopodal posiadłości moich rodziców i właściwie graniczącego ze stadniną, aby zacząć rozpakowywać bagaże i porozmawiać przy kieliszku wina. Jednak po jakiejś godzinie zauważyłam, że Ellie była już naprawdę zmęczona całym dniem. Jak na tak małe dziecko chodziła spać dość późno, ale tym razem usnęła na kanapie przed dziewiętnastą.

- Tak się cieszmy, że będziemy mogli spędzać teraz więcej czasu z Ellie. Mała była zachwycona, że jutro będzie u nas spała - powiedziała mama, obserwując jak odkładam córeczkę do jej łóżeczka. – Ciebie też dobrze widzieć, kochanie.

Podziękowałam jej za wszystko i mocno się przytuliłyśmy.

- Jak się trzymasz? - zapytała wpatrując się we mnie z troską

- Wszystko dobrze mamo, cieszę się, że wróciłam – odpowiedziałam, ściskając ją mocno - Nic się nie martw, świetnie sobie radzę.

Mama uśmiechnęła się do mnie, pożegnałyśmy się i zostałam sama ze śpiącą Ellie.

Zbliżał się czas którego bałam się zawsze najbardziej w ciągu dnia. Samotny wieczór, samotna noc. Myśli i wspomnienia zaczęły atakować mnie ze wszystkich stron. Pulsujący, intensywny ból. Strach. Jego obłąkane oczy, pełne wściekłości i nienawiści. Krzyk, bezsilność, krew zbierająca się wokół nieruchomego ciała kogoś, kogo tak bardzo kochałam. Potrząsnęłam głową próbując przegonić niechciane obrazy. Zacisnęłam powieki, a z oczu popłynęły mi gorące łzy. Nie spałam za wiele tej nocy, jak i zresztą niemal każdej poprzedniej.

Czasami zastanawiałam się nad, tym gdzie podziała się tamta dziewczyna. Ta wesoła, zawsze uśmiechnięta, beztroska dziewczyna, z głową pełną marzeń  i sercem przepełnionym nadzieją. Jak wiele z niej zostało? Czy jest szansa, że jeszcze kiedyś ją w sobie odnajdę? Szczerze w to wątpiłam. Ona odeszła. Odeszła tamtej nocy, podczas której straciła wszystko. Odeszła razem z chłopcem, którego kochała.

Ludzie mówili, że świetnie się trzymam, a ja z uśmiechem potwierdzałam : „Tak, wszystko w porządku!” . Starałam się wmówić wszystkim dookoła że sobie radzę, że pogodziłam się z tym co się stało. Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa. Prawda była taka, że każdej nocy rozpadałam się na milion kawałków, a w ciągu dnia walczyłam, dla siebie, dla moich bliskich, dla Ellie. Tak bardzo ją kochałam, przelałam na nią wszystko co miałam, całą miłość, która pozostała w moim smutnym, zniszczonym sercu. Co mi pozostało?

Gdy dowiedziałam się o ciąży, to był tylko kolejny cios, miałam pewność, że ją usunę. Nie chciałam jego dziecka. Nawet jeśli kiedyś był dla mnie  jedną z najbliższych mi osób. Byłam przecież taka głupia, prawda?

 Wiedziałam, że to mnie zrani, zawsze uwielbiałam  dzieci, wzbudzały we mnie silny instynkt opiekuńczy, ale nie chciałam ciąży, choć ciężko było mi pogodzić się z tym, co miało nastąpić. Byłam wrakiem samej siebie i nie widziałam w tym wszystkim nadziei. Jednak dzień przed zabiegiem przyśnił mi się pewien sen, przyśnił mi się Willie. Było z nim malutkie dziecko. Śliczne i podobne do niego, moje - nasze. Wyciągało do mnie rączki, a ja poczułam … miłość.  Nie umiałam tego wytłumaczyć ale czułam, że to mój przyjaciel podarował mi ten sen, zesłał mi go. Zawsze chciał dla mnie dobrze, zawsze nade mną czuwał, nawet teraz czułam jego obecność  i wsparcie. Obudziłam się i już wiedziałam gdzie jest moja nadzieja, przynajmniej malutka. Pamiętam jak pogłaskałam się po brzuchu i po raz pierwszy od wielu dni  się uśmiechnęłam: „To co maluchu, chyba to jakoś ogarniemy we dwoje co? Damy rade? Jasne, że damy, jak nie my to kto?” Zaczęłam dyskutować ze swoim brzuchem, a później już samo poszło. Wszyscy byli zaskoczeni, ale zaakceptowali moją decyzję o zachowaniu dziecka. Wróciłam na studia, nie przerwałam nauki nawet na chwilę, a bliscy bardzo mi pomagali. Dałam małej imię, które już zawsze będzie kojarzyło mi się z  kimś, kogo tak bardzo kochałam , z kimś kto - czułam to całą sobą - sprawił, że zatrzymałam ciążę. Z moją bratnią duszą.

Willie wiedział co robi. Ellie okazała się moim światełkiem w ciemności.

Kiedy jest ciężko, każdy musi odnaleźć w sobie powód. Powód by żyć, wstać z łóżka, oddychać, próbować. To tak naprawdę może być cokolwiek. Nawet coś bardzo małego. Swoją własną nadzieję. Nieważne jak niewiele z nas pozostało.

***

Tydzień później

Ellie wciąż smacznie spala, kiedy wyszłam z gorącą kawą na ganek. Nie miałam już ochoty leżeć w łóżku, prawie za każdym razem, kiedy zasypiałam nawiedzały mnie koszmary.

Przez ostatni tydzień niemal codziennie byłam na plaży. Wiedziałam, że od poniedziałku czeka mnie powrót do pracy, więc chciałam wykorzystać kilka ostatnich dni, kiedy miałam trochę więcej czasu. Raz nawet dało mi się pojechać tuż przed wschodem słońca. Moja mama spała wtedy u nas, zagadałyśmy się z wieczora i zasnęłyśmy na kanapie. Najbardziej lubiłam jeździć po plaży bladym świtem, kiedy nie było jeszcze ludzi.

Dziś szczególnie nie mogłam się doczekać przejażdżki, dlatego kiedy Ellie wstała i zjadła śniadanie zaniosłam ją do dziadków z czego bardzo się cieszyła, a sama osiodłałam konia. Orion pognał w znajomy kierunku i już po chwili spacerowaliśmy brzegiem oceanu, było bardzo gorąco więc woda przynosiła nam ochłodę, niebawem podbiegły do nas dzieciaki, które tylko na nas czekały i specjalnie przychodziły na plażę o tej porze, aby na nas trafić.

Zeskoczyłam z konia, po czym spojrzałam na ocean, który od zawsze dawał mi ukojenie. Był taki piękny i majestatyczny, tak potężny i spokojny zarazem. Przymknęłam oczy rozkoszując się dotykiem wiatru, który delikatnie rozwiewał mi włosy. Westchnęłam głęboko, powoli otwierając oczy i konsternacją zauważyłam że przygląda mi się jakiś mężczyzna.

Stał bardzo blisko mnie, nie usłyszałam kiedy się zbliżał. Musiał być ode mnie starszy, ale przy okazji był też najatrakcyjniejszym facetem jakiego widziałam. Miał dość ciemną karnacje i był bardzo wysoki, zmrużył swoje czekoladowe oczy w kształcie migdałów patrząc na mnie intensywnie. Proste, ciemnobrązowe włosy, sięgały mu poniżej ucha i w tym momencie były rozwiane przez wiatr, który wpychał mu przydługie kosmyki do oczu. Miał naprawdę piękne rysy, wysokie kości policzkowe, prosty nos, pełne, idealnie zarysowane usta.

Rany co tu się dzieje, do cholery? To jakaś erotyczna wizja która pojawiła się w mojej głowie przez to że za bardzo przynudzałam i wykreśliłam z grafiku seks i życie intymne? Cholera, ten facet był faktycznie zbyt seksowny, aby był prawdziwy, więc tak, na bank zaczęłam świrować.

Jego wielkie, męskie ciało sprawiło, że przeszedł mnie dreszcz i mimowolnie drgnęłam. Wtedy mężczyzna przeniósł swoją uwagę na Oriona dzięki czemu mogłam przyjrzeć jego atletycznej sylwetce odzianej w czerń. Czarny podkoszulek opinający szerokie ramiona i wąską talie. Czarne spodenki na długich, umięśnionych nogach. Wydawał się taki mroczny i nierealny, jakbym wyciągnęła go żywcem z moich nastoletnich, bardzo nieprzyzwoitych fantazji.

Okej, musiałam się ogarnąć... Może zaintrygował go Orion? Mnóstwo obcych ludzi zaczepiało mnie kiedy z nim byłam, chcąc o coś zapytać lub umówić się na przejażdżkę.

- Hej! – przywitałam się wesoło, a mężczyzna zamrugał, jakby mój głos wyrwał go z jakiś przemyśleń.

- Hej -  odpowiedział cicho, wręcz ponuro, skupiając spojrzenie na moich oczach. Zagryzł dolną wargę przenosząc wzrok na moje usta i przełkną ślinę - Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć… - wymruczał niskim, lekko zachrypniętym głosem, którego dźwięk poczułam aż w podbrzuszu. Wystraszyć? Sprawiałam wrażenie wystraszonej? - Masz pięknego konia. – zerknął w kierunku Oriona.

No tak, oczywiście. Piękny koń. Ariana, przykro mi.

– Nie martw się, nie wystraszyłeś mnie – znów się uśmiechnęłam, pogłaskałam mojego wierzchowca i tak oto rozpoczęłam swój monolog -  A ten, który tak przykuł twoją uwagę, to Orion. Jest naprawdę wspaniały, mam go od dziecka. Jesteśmy bardzo blisko, dostałam go kiedy był źrebięciem, był wtedy taki dziki i szalony i od razu wiedziałam, że przypadniemy sobie do gustu. – zachichotałam. Zachichotałam! I to dość histerycznie biorąc pod uwagę okoliczności.  Serce łomotało mi niczym młot pneumatyczny, chyba zaczęłam się pocić, bylebym tu za chwile nie padła na zawał! Zmieszana zaczęłam paplać jak najęta -  Nie pozwalał się nikomu do siebie zbliżać z wyjątkiem mnie. Byłam zachwycona ponieważ od zawsze uwielbiam zwierzęta zwłaszcza konie. Czuję z nimi swego rodzaju więź...- zaczęłam zawzięcie gestykulować rękami, najpewniej chcąc pokazać ową więź, chociaż byłam tak zestresowana, że nie do końca kontrolowałam swoje ruchy. Aria, błagam wyluzuj bo robi się coraz bardziej dziwnie! -   Od tamtej pory jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Mamy tutaj niedaleko stadninę i kilka pięknych koni, ale Orion jest wyjątkowy. Marco Island to moja rodzinna miejscowość ale nie było mnie  od jakiegoś czasu, jednak już wróciłam, więc teraz nadrabiamy zaległości… No cóż, uwielbiamy jeździć po plaży – zakończyłam robiąc wymach ręką. Co za żenada... Najpierw ślinotok, a teraz słowotok i to jeszcze w najgorszym wydaniu. Rewelacja. Bezradnie parzyłam jak jego lewa brew wędruje do góry w niemy zdziwieniu. Biedak, jak do tej pory prawie nie odezwał się słowem, a ja niemal wyskoczyłam ze swoim życiorysem. Chcąc nadrobić pierwsze, zapewne nieciekawe wrażenie znów uśmiechnęłam się szeroko.

Wciąż wpatrywał się we mnie i grzecznie pokiwał głową, dając mi w ten sposób znać, że uznał moją historię za całkiem interesującą, ale minę miał delikatnie mówiąc ponurą, może nawet poirytowaną. Jabłko Adama przesuwało się w górę i w dół po jego szyi, kiedy przełykał. Wiem, że nie muszę tak tego wciąż podkreślać, ale cholera, to była naprawdę seksowna szyja. Nieznajomy zdecydowanie miał w sobie to coś. I również coś we mnie obudził.  Te pragnienia o których prawie zapomniałam, uśpione głęboko w moim brzuchu, w moim sercu, w moim wnętrzu, poderwały się do życia jak stado motyli. Nie byłam pewna, czy mi się to podoba, ale jedno było pewne – w końcu czułam, ze żyje. A już z pewnością czułam swoje serce.

-  Ariana Vidal, bardzo mi miło. – przedstawiłam się, a on uśmiechnął się delikatnie, ale po chwili zmarszczył brwi jakby nieco zaskoczony. Czekałam aż on również się przedstawi, uśmiechając się do niego zachęcająco, i już miał coś powiedzieć, gdy usłyszeliśmy głosy odbiegające z oddali.

- Aria! Niemożliwe, dziewczyno to ty?

Moi znajomi Josh i Travis biegli w naszym kierunku. Nie mieli na sobie koszulek i wyglądali jakby uprawiali poranny jogging, truchtając brzegiem plaży, ale kiedy mnie zobaczyli gwałtownie przyspieszyli, najwyraźniej chcąc przywitać się ze swoją dawną przyjaciółką. Nie wiedziałam, czy są sobie w stanie wyobrazić, jak niewiele z tamtej dziewczyny zostało.. Dopadli do mnie co mnie absolutnie przeraziło, ponieważ miałam awersje do dotykania przez mężczyzn, a już szczególnie półnagich. Odsunęłam się taktownie uśmiechając się szeroko i witając z nimi. Po chwili spojrzałam w stronę Pana Mroczne Ciacho, ale  zauważyłam, że zaczął się taktycznie oddalać.

- Hej! Już idziesz ? - zawołałam za nim. Mój  głos lekko drżał. Nie chciałam wyjść na desperatkę,  a on nie powinien tak odchodzić bez słowa ale .... Nie wiem, nie mogłam w jakiś sposób znieść myśli, że mogę już go nie zobaczyć.  Może to turysta i jutro już go tu nie będzie, a ja nawet nie poznałam jego imienia.

- Tak, muszę już iść, ale naprawdę miło było cię poznać… Dziękuję ci za rozmowę. Do zobaczenia, Ario. – powiedział, a  młot udarowy w mojej klatce zaczął pracować na pełnych obrotach. Więc jeszcze go zobaczę?

- A twoje imię ? To jakaś tajemnica? - spytałam niby od niechcenia.

- Aiden– powiedział dość cicho. Miałam wrażenie że jest zawstydzony, ale pewnie nadinterpretowałam. Spojrzeliśmy na siebie zanim odwróciłam się w stronę znajomych i posłałam mu swój, mam nadzieję najlepszy uśmiech.

- Do zobaczenia, Aiden. –  obym nie musiała długo czekać, dodałam w myślach.

Josh i Travis zaczęli zasypywać mnie pytaniami, a ja zupełnie nie mogłam się skupić. Pogadaliśmy chwilę, zapraszali mnie na jakaś imprezę, mówili że muszę przyjść, nawet nie zapamiętałam gdzie i kiedy miałaby być. Powiedziałam, że miło było ich zobaczyć i pożegnałam się, pomachałam do dzieciaków  i wskoczyłam na Oriona.

Kiedy biegliśmy do domu wyobraziłam sobie czekoladowe oczy i pełne usta, a w myślach kołatało mi jego imię. Musiała minąć dłuższa chwila zanim uspokoiłam swoje serce, mimo to wciąż biło szybciej, niż miarowo uderzające kopyta Oriona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro