Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Od dwóch tygodni próbowałam wymyśleć jak dostać się do kuchni Michaela. Albert nie szczędził mi kąśliwych uwag, przypominając jaka jestem niezdarna, słaba i rzucająca się w oczy.

Przez ten czas zdążyłam się już pogodzić z tym jak wyglą... No dobra, nie będę kłamać - nie mogę zaakceptować tego ciała! Za nic! W żaden sposób! Tęsknię za swoimi włosami i skórą... Za tamtą siłą i zdrowiem.

Ach... Znowu się dobijasz! Jeszcze ci mało? Przestań!
Dałam sobie mentalnego kopa.

- Chyba wiem jak się tam dostać - usłyszałam głos szczura dochodzący z zarośli obok. Po chwili Albert podszedł do mnie i usiadł na tylnych łapach.

- Jaki tym razem będzie przejaw twego geniuszu? - zapytałam przewracając przy tym oczami.

W ciągu naszego pobytu za rezydencją Barkley'ów, przepełnionego głównie kradzieżą resztek jedzenia z koryt zwierząt, rzucił już co najmniej piętnaście fatalnych propozycji.

- Widzisz tamten wóz? - zapytał, wskazując na pojazd zbliżający się do posiadłości.

- Tak.

- To trupa śpiewaków i tancerzy objazdowych.

- Ja nie umiem śpiewać ani tym bardziej tańczyć w tym, jak to niejednokrotnie ująłeś - bezużytecznym wcieleniu, więc to odpada - odparłam, dając upust swojej irytacji jego wcześniejszymi przytykami.

- Spokojnie, Księżniczko. Zluzuj kaptur, bo coś ci chyba mózg ściska - odparł niezrażony moją reakcją - Nikt ci nie będzie kazał śpiewać! Zresztą nikt by tego nie zcierpiał...

- Podaruj sobie - prychnęłam.

- Ach! Takiego ubawu nie miałem od 1374 - zachichotał, zacierając przednie łapki.

- Do rzeczy.

- Wtopisz się w tłum. Zakamuflujesz. Wemkniesz i wymkniesz bez większych problemów - opowiadał z wielkim entuzjazmem - Tylko musisz zmienić stylówę, bo w tym to ślepy by cię w tłumie zauważył.

- Co proponujesz?

- Wiesz czego jestem zwolennikiem...

- O nie! Nikogo więcej już nie okradnę!

Tydzień wcześniej musiałam jakoś zdobyć srebo, żeby zetrzeć z niego proszek i... Cóż, musiałam okraść mężczyznę. Przebiegłam wtedy istny maraton, uciekając, aż w końcu zgubiłam pościg zaszywając się w bocznej, ciemnej uliczce.

- Nie masz wyjścia. No chyba, że chcesz tu tkwić przez całe, cholernie długie stulecia, czekając aż jaśniepan łaskawie umrze...

- Dobra. To jak zdobyć te ciuchy? Mam kogoś ogłuszyć i rozebrać, czy jak?

Poluzowałam kaptur, bo chyba coś rzeczywiście ściskało mi mózg. Zgodzenie się na to było jakimś wariactwem.

- Można i tak - przyznał szczur szczerząc się do mnie szeroko - Ale wystarczyłoby dostać się do skrzyni z ubraniami, ukraść jedno i po krzyku.

- A potem tak po prostu wparaduję sobie do kuchni?

- Tutaj zaczyna się moją mała rola w tej grze - odpowiedział z chytrym uśmieszkiem.

- Boże miej nas w opiece...

- Powiedzmy, że będę powodem małej rozróby w kuchni dzięki czemu ty zdążysz bez zbędnych pytań i świadków dodać do dania głównego piorunującej mieszanki...

- Ale ja nie chcę zabijać nikogo innego prócz Michaela.

- Srebro nie zaszkodzi ludziom... No dobra, trochę ich zatka albo przeczyści i będzie powodem długotrwałych wymiotów... Ale tu przecież chodzi o wyższe cele! Chcesz dalej mieć wiele pytań bez odpowiedzi czy może szybko utwierdzić się w jak fatalnym położeniu się aktualnie znajdujesz? - zaśmiał się.

- Świetnie, że bawi cię moje nieszczęście - powiedziałam sarkastycznie - Zgadzam się.

- No proszę, nie myślałem, że przystaniesz na coś tak absurdalnego - powiedział i zniknął w krzakach.

- Gdzie idziesz?

- Zacząć ci kopać mogiłę - usłyszałam z zarośli.

- Niepoprawny optymista - parsknęłam, ale musiałam się z nim zgodzić - BYŁAM szalona, zdesperowana i... niebywale egoistyczna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro