Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Aaa! - pisnęłam z przerażeniem patrząc na swoje ciało.

Miałam pomarszczoną, wyschniętą skórę dłoni. Skórczyłam się i zgarbiłam. Na ramiona opadały mi siwe, skołtunione kosmyki, zamiast lśniących brązowych pasem. Zmienił się też mój strój. Zamiast sukni byłam ubrana w podartą tunikę z kapturem. W korycie z wodą dostrzegłam też odbicie swojej twarzy. Złapałam się za blade, zryte zmarszczkami poliki. Miałam popękane usta, a brwi praktycznie zniknęły. Jedyne co się nie zmieniło to moje oczy, które dalej były tak szafirowe jak kiedyś i wyrażały właśnie czyste przerażenie.

- O mój Boże! - krzyknęłam, a zabrzmiało to jakbym skrzeczała. Odwróciłam się do Michaela - Co mi zrobiłeś, Barkley? I dlaczego?

- Musiałem się ciebie pozbyć, a nie byłbym sobą, gdybym nie zrobił tego tak oryginalnie...

- Oryginalnie?! Zmieniłeś mnie w pokrakę! - wrzasnęłam ze łzami smutku i wściekłości w oczach.

- Tylko na sto lat. Nie przesadzaj - machnął lekceważąco ręką - Potem wrócą ci wszystkie kształty i gładka cera.

- Sto lat? Mam czekać STO lat, żeby wrócić do normalności?

- Po stu latach wróci twoja forma, Rosemary. Nic nie mówiłem o normalności - odparł wymijająco.

- Nie rozumiem.

- Jesteś przeklęta. Musisz znaleźć prawdziwą miłość i wtedy dopiero się zestarzejesz w spokoju. Podpowiem, że ja zdecydowanie nie jestem twoją prawdziwą miłością...

Przeklęta. To słowo uderzyło we mnie jak obuch. To niemożliwe! Przecież magia nie istnieje, więc przekleństwa również nie mogą! A jednak jestem teraz pomarszczoną staruszką z garbem i skrzekliwym głosem. Prawdziwa miłość - to był cel mojej ucieczki, a teraz chyba cel mojej wiecznej egzystencji...

O ironio! Jakby mi czytał w myślach!

- Właściwie to mogę czytać ci w myślach - powiedział Michael z cwaniackim uśmiechem. Wytrzeszczyłam oczy i zaniemówiłam - Jestem wilkołakiem.

- Że czym? - szepnęłam zdezoriętowana.

- Człowiekiem-wilkiem. Magiczną istotą.

- Michael, powiedz, że śnię.

- Nie, Rosemary, zdecydowanie jesteś w pełni świadoma.

Odsunęłam się do tyłu, żeby złapać się Alberta i uciec na nim jak najdalej z tego miejsca. Jednak moje ręce natrafiły na pustkę. Obruciłam się i zamiast konia zobaczyłam biegającego wokół wiadra szczura. Podeszłam do niego.

- Albert? - zapytałam nie wierząc, że właśnie gadam do gryzonia.

Zatrzymał się i spojrzał na mnie.

- Od setek lat nie miałem tak parszywej formy! - usłyszałam jak mówi. Potrząsnęłam głową.

Ja zwariowałam! To nie jest możliwe!

- Mogłaś mnie nie dotykać przy przemianie to dalej byłbym koniem! - fuknął na mnie i odwrócił się machając przy tym ogonem.

- Ty... Ty mówisz - zająknęłam się.

- Tak, jakaś ty bystra! - mruknął zirytowany.

Odwróciłam się, aby wypytać o wszystko Michaela, ale jego już nigdzie nie było.

No pięknie!

W oddali słyszałam męskie głosy, a po chwili zza rogu wyłonił się stajenny.

- Co tu robisz włóczęgo?! - krzyknął zbliżając się do mnie z grabiami w ręce.

Z początku byłam zdezoriętowana, ale potem przypomniałam sobie jak wyglądam i jego zachowanie stało się dla mnie jasne.

- Wara albo psami poszczuję! - groził podchodząc coraz bliżej.

Nie ma to jak być intruzem we własnym domu!

Zerwałam się do biegu, a raczej pokuśtykałam w stronę Alberta i porwałam go w ramiona.

- Hej, ej ej! To, że ty masz kłopoty nie znaczy, że ja też muszę je mieć! - pisnął, chcąc się wyrwać.

- Jesteś mi potrzebny. Nie marudź! - syknęłam uciekając w miarę szybko ze stajni i kierując w mrok nocy.

***
Jestem oficjalnie zakochana w postaci Alberta 😍 Mam nadzieję, że Wam też się spodobał.

Do następnego ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro