Rozdział 6
Aaa! - pisnęłam z przerażeniem patrząc na swoje ciało.
Miałam pomarszczoną, wyschniętą skórę dłoni. Skórczyłam się i zgarbiłam. Na ramiona opadały mi siwe, skołtunione kosmyki, zamiast lśniących brązowych pasem. Zmienił się też mój strój. Zamiast sukni byłam ubrana w podartą tunikę z kapturem. W korycie z wodą dostrzegłam też odbicie swojej twarzy. Złapałam się za blade, zryte zmarszczkami poliki. Miałam popękane usta, a brwi praktycznie zniknęły. Jedyne co się nie zmieniło to moje oczy, które dalej były tak szafirowe jak kiedyś i wyrażały właśnie czyste przerażenie.
- O mój Boże! - krzyknęłam, a zabrzmiało to jakbym skrzeczała. Odwróciłam się do Michaela - Co mi zrobiłeś, Barkley? I dlaczego?
- Musiałem się ciebie pozbyć, a nie byłbym sobą, gdybym nie zrobił tego tak oryginalnie...
- Oryginalnie?! Zmieniłeś mnie w pokrakę! - wrzasnęłam ze łzami smutku i wściekłości w oczach.
- Tylko na sto lat. Nie przesadzaj - machnął lekceważąco ręką - Potem wrócą ci wszystkie kształty i gładka cera.
- Sto lat? Mam czekać STO lat, żeby wrócić do normalności?
- Po stu latach wróci twoja forma, Rosemary. Nic nie mówiłem o normalności - odparł wymijająco.
- Nie rozumiem.
- Jesteś przeklęta. Musisz znaleźć prawdziwą miłość i wtedy dopiero się zestarzejesz w spokoju. Podpowiem, że ja zdecydowanie nie jestem twoją prawdziwą miłością...
Przeklęta. To słowo uderzyło we mnie jak obuch. To niemożliwe! Przecież magia nie istnieje, więc przekleństwa również nie mogą! A jednak jestem teraz pomarszczoną staruszką z garbem i skrzekliwym głosem. Prawdziwa miłość - to był cel mojej ucieczki, a teraz chyba cel mojej wiecznej egzystencji...
O ironio! Jakby mi czytał w myślach!
- Właściwie to mogę czytać ci w myślach - powiedział Michael z cwaniackim uśmiechem. Wytrzeszczyłam oczy i zaniemówiłam - Jestem wilkołakiem.
- Że czym? - szepnęłam zdezoriętowana.
- Człowiekiem-wilkiem. Magiczną istotą.
- Michael, powiedz, że śnię.
- Nie, Rosemary, zdecydowanie jesteś w pełni świadoma.
Odsunęłam się do tyłu, żeby złapać się Alberta i uciec na nim jak najdalej z tego miejsca. Jednak moje ręce natrafiły na pustkę. Obruciłam się i zamiast konia zobaczyłam biegającego wokół wiadra szczura. Podeszłam do niego.
- Albert? - zapytałam nie wierząc, że właśnie gadam do gryzonia.
Zatrzymał się i spojrzał na mnie.
- Od setek lat nie miałem tak parszywej formy! - usłyszałam jak mówi. Potrząsnęłam głową.
Ja zwariowałam! To nie jest możliwe!
- Mogłaś mnie nie dotykać przy przemianie to dalej byłbym koniem! - fuknął na mnie i odwrócił się machając przy tym ogonem.
- Ty... Ty mówisz - zająknęłam się.
- Tak, jakaś ty bystra! - mruknął zirytowany.
Odwróciłam się, aby wypytać o wszystko Michaela, ale jego już nigdzie nie było.
No pięknie!
W oddali słyszałam męskie głosy, a po chwili zza rogu wyłonił się stajenny.
- Co tu robisz włóczęgo?! - krzyknął zbliżając się do mnie z grabiami w ręce.
Z początku byłam zdezoriętowana, ale potem przypomniałam sobie jak wyglądam i jego zachowanie stało się dla mnie jasne.
- Wara albo psami poszczuję! - groził podchodząc coraz bliżej.
Nie ma to jak być intruzem we własnym domu!
Zerwałam się do biegu, a raczej pokuśtykałam w stronę Alberta i porwałam go w ramiona.
- Hej, ej ej! To, że ty masz kłopoty nie znaczy, że ja też muszę je mieć! - pisnął, chcąc się wyrwać.
- Jesteś mi potrzebny. Nie marudź! - syknęłam uciekając w miarę szybko ze stajni i kierując w mrok nocy.
***
Jestem oficjalnie zakochana w postaci Alberta 😍 Mam nadzieję, że Wam też się spodobał.
Do następnego ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro