Rozdział 5
Dobiegłam do boksu Alberta z niemałą zadyszką. Stwierdziłam, że podaruję sobie siodło i pojadę na oklep.
Chyba do reszty zwariowałam! Na oklep w sukni ślubnej?
W sumie cały ten mój genialny plan to jakaś jedna, wielka klapa! Rodzina mnie wyklnie, Michael wpadnie w szał i też mnie wyklnie. W ogóle cały świat mnie wyklnie!
Ugh... Co ja sobie myślałam? Prychnęłam.
No, ale jak już się w to wkopałam to muszę skończyć...
Pogłaskałam Alberta między oczami i po boku, po czym przysunęłam sobie wiadro i wdrapałam się na grzbiet zwierzęcia. Wyprowadziłam konia z boksu. Już miałam go skierować na padok, gdy nagle jakieś silne ręce oplotły mnie od tyłu w tali i ściągnęły na ziemię.
Wydałam z siebie stłumiony pisk i zaczęłam wyrywać z żelaznego uścisku rosłego mężczyzny.
O Boże! Już po mnie!
Postawił mnie na ziemi, a ja zaczęłam wierzgać nogami. Po chwili trzymało mnie już tylko jedno ramię osiłka co wykorzystałam, oswobadzając swoje ręce. Przywaliłam mu z łokcia, a pięścią drugiej ręki walnęłam go w twarz. Zaklął siarczyście i trochę poluzował uchwyt. Wyrwałam mu się i odbiegłam kawałek. Złapał mnie, ale uczepiłam się szyi konia. Wbił palce w moje ramię i pociągnął do siebie moją rękę, wyginając ją pod nienaturalnym kątem. Syknęłam z bólu. Po chwili poczułam na palcu chłodny metal.
Obruciłam głowę do tyłu i zobaczyłam płonące gniewem tęczówki mojego męża, któremu z nosa kapały pojedyncze krople krwii.
Najgorszy scenariusz właśnie wszedł w życie!
- [1]Vera amoris opus centuries!Maledictus vos in perpetuum - mówił Michael przewiercając mnie na wylot swoimi ognistymi oczami. Kurczowo trzymałam się końskiego grzbietu, słysząc jakieś łacińskie słowa. Byłam zdezoriętowana i bałam się jak nigdy dotąd.
Coś zabłysło na moim palcu. Spojrzałam tam i zobaczyłam złoty pierścień z rubinowym oczkiem i jakimś grawerunkiem. Kamień lśnił własnym światłem, a po chwili wokół mojej dłoni zaczęła pojawiać się czerwona mgiełka. Michael natychmiast mnie puścił sycząc przy tym z bólu. Poświata pokryła moje ręce, tułów i suknię, a potem zasłoniła mi twarz.
- Co się dzieje?! - krzyknęłam, przylegając mocniej do boku Alberta.
- To przemiana, kochanie - odparł Michael.
- Przemiana?! W co? - krzyknęłam przerażona.
Nie widziałam nic poza jednolitą czerwoną mgłą wirującą wokół mnie. Głośny szum ranił moje uszy. Nagle zapiekł mnie każdy skrawek skóry, a potem poczułam się tak jakby mnie z niej obdzierano. Wrzasnęłam z bólu i zaczęłam płakać. Czułam jak Albert wierzga obok mnie, rżąc przy tym głośno. W moją skórę wbijało się tysiące niewidzialnych igieł, które wywoływały kolejne fale bólu. Potem nagle usłyszałam łamanie kości - moich kości. Wrzasnęłam.
Mgła zaczęła rzednąć aż ustąpiła wraz z ogarniającym mnie bólem.
Spojrzałam na Michaela.
- No to teraz jesteś nawet bardziej przeklęta niż ja - powiedział z kpiną w głosie i zlustrował mnie wzrokiem.
Też spojrzałam na siebie i aż wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia.
O Jezu!
***
Dum dum dum
Kim jest teraz nasza Rosemary?😉
[1]"Prawdziwa miłość potrzebuje wieków. Bądź na wieczność przeklęta."
Do następnego ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro