Rozdział 4
Zaczęłam kierować się do stołu powolnym krokiem. Upadłam, uderzając z łoskotem o podłogę. Michael popatrzył na mnie ze zdziwieniem i po chwili już klęczał pytając czy wszystko w porządku. Złapałam się za kostkę i syknęłam, mrużąc przy tym oczy. Wokół już zaczęli zbierać się ludzie - z moimi rodzicami na czele.
- Co za nieszczęście! - zawodziła ciotka Anabelle przykładając rękę do czoła.
- Rosemary, dziecko! Nic ci nie jest? - pytała moja rodzicielka ze strachem w oczach.
- Nie, Matko. To tylko noga - jęknęłam wciąż trzymając za kostkę.
- Za jakie grzechy ją pokarało? - usłyszałam szept z głębi tłumu.
- Jakieś potworne skoro coś takiego wydarzyło się w dzień jej ślubu! - mruknął ktoś inny.
- Zanieście ją do pokoju i wezwijcie medyka! - polecił mój ojciec.
Zostałam podniesiona przez Michaela na nogi po czym Mary wzięła mnie pod ramię i odprowadziła do sypialni. Położono mnie na łóżku i przykryto kilkoma kołdrami. Godzinę później służący wrócił z wieścią:
- Medyk przebywa w Oxfordzie i powróci dopiero jutro z samego rana.
Uff... Dzięki Bogu!
***
Nastała noc, a w moim pokoju wciąż znajdowały się trzy osoby: Michael, Matka i Mary, nie dając mi tym samym sposobności do ucieczki.
- Nie mogę zasnąć czując na sobie wzrok Was wszystkich... - szepnęłam. - Moglibyście opuścić mnie, przynajmniej dopóki nie zasnę?
- Ale przecież możesz czegoś nagle potrzebować, panienko - powiedziała Mary z troską w oczach.
- Mężu? - zwróciłam się do Michaela z pytaniem w oczach.
- To wykluczone - odparł.
- Nalegam - odparłam zuchwale. - Nie mogę nawet zmrużyć oka, a sen w moim stanie byłby zbawienny.
Zgódź się. Zgódź się. Zgódź się!
- Skoro nie może zasnąć to jej pozwólmy, Michaelu. Wrócimy za dwadzieścia minut - poparła mnie Matka.
Dzięki ci, Mamo!
Barkley zmierzył wzrokiem swoją teściową, spojrzał na mnie, po czym rzekł "Dobrze" i wyszedł.
Tak po prostu wyszedł. Dziwne...
Kiedy tylko za Mary i moją Matką zamknęły się drzwi, wyskoczyłam z łóżka i podeszłam na palcach do okna. Otworzyłam je jak najciszej się dało, podstawiłam taboret i wdrapałam się na parapet.
Teraz najgorsze...
Zebrałam suknię ślubną tak by zmieściła się w ramie okna, po czym zeskoczyłam na ziemię.
Zaczęłam biec co sił w nogach, jedną ręką trzymając w górze suknię, a drugą przytrzymując piersi, które ledwo trzymały się na swoim miejscu. Było już późno, a moja biała suknia działała niczym latarnia, więc bardzo obawiałam się, że ktoś mnie zauważy...
Kiedy dotarłam na miejsce odetchnęłam z ulgą.
Michael POV
Biegła do stajni między drzewami, a jej sukienka wręcz świeciła w ciemnościach.
Po opuszczeniu jej pokoju, poszedłem do kuchni i wyskoczyłem przez okno. A potem zza drzew obok stajni obserwowałem jak zeskakuje z parapetu i biegnie w moją stronę.
Mój instynkt podpowiedział mi, że ukradnie konia i po raz kolejny nie zawiodłem się na nim.
Musiałem przyznać, że Rosemary była niezłą aktorką. Nigdy w życiu nie wpadłbym, żeby udawać skręcenie kostki!
Nie zmienia to jednak faktu, że muszę się jej pozbyć i przy okazji ukarać za utrudnianie tego...
Rose dopadła wrót stajni i wparowała do środka, dysząc. Wyszedłem zza drzew i zacząłem powoli podchodzić do drzwi. Zdjąłem Pierścień i obracając go w palcach, wypowiedziałem słowa klątwy:
-"Vera amoris opus centuries"
***
"Prawdziwa miłość potrzebuje wieków"
Uff 😥 Udało się! W końcu napisałam ten rozdział, tak, że jestem usatysfakcjonowana 😊
Mam nadzieję, że Wam się spodobało! ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro