Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

Dotarłam do ścieżki, a potem podążyłam za nią prosto przed siebie. Miałam ciarki na plecach słysząc każdy, najmniejszy dźwięk, ale tym razem nie dałam strachowi przejąć nad sobą kontroli. Nie miałam zamiaru stać się posiłkiem jakiegoś innego potwora polującego w tym lesie.

Nie chcę się przekonać jakie jeszcze magiczne kreatury mogą sprawić mi ból...
Ale nie zabić.

Myśl, że jestem nieśmiertelna była dziwnie ekscytująca i przerażająca zarazem. Będę mieć na wszystko długie wieki. A może nawet tysiąclecia? Nie zabraknie mi czasu na spełnienie marzeń, na podróże, na naukę - na wszystko czego tylko zapragnę! Teraz jestem brzydka, ale potem będę wiecznie młoda! Chyba... Nie zrozumiałam znaczenia słów Michaela - "Teraz jesteś nawet bardziej przeklęta niż ja". Nie wiem jak bycie nieśmiertelną dopóki nie znajdzie się miłości życia, może być gorsze od wilkołactwa? To właśnie to czego się boję - że jest jakieś drugie dno, które zamieni moje życie w piekło.

***

- Byłeś tu kiedyś, prawda? - szepnęłam, przerwając męczącą mnie już ciszę.

- Yhym - mruknął szczur obok mojego ucha.

- A kiedy?

- Oj, dawno temu... Tak gdzieś w 1416. Lydia przyszła do "Inferno" trochę się zabawić, a ja nie miałem nic lepszego do roboty, więc poszedłem razem z nią. Dowiedziałem się o tym lesie tylu strasznych rzeczy, że nawet teraz mam ciary...

- Wiesz, że nie pomagasz, prawda? - zapytałam sarkastycznie, rozglądając się uważniej. Serce przyśpieszyło swój rytm, a oddech stał się trochę cięższy.

- Żartowałem! - parsknął śmiechem Albert, a ja aż przystanęłam, wstrząśnięta takim brakiem wyczucia.

- Masz dzisiaj dzień na czarny humor? - syknęłam zirytowana - Niemal dostałam przez ciebie zawału!

Ruszyłam dalej z westchnięciem i próbowałam zepchnąć to jedno zdanie szczura na tył moich myśli. Nie udało się. A Albert wcale nie pomagał...

- W tym lesie nie jest tak źle - kontynuował niezrażony - Grasują tu tylko gargulce, ghule, kilka rodzajów mięsożernych fae oraz sporadycznie - zbiegłe, niedożywione wampiry i wilkołaki.

Wzdrygnęłam się wyobrażając sobie spotkanie ze wszystkimi tymi bestiami. Nie wiedziałam i nie chciałam wiedzieć czym były ghule, ale Albert i tak mnie uprzedził i wytłumaczył...

- Ghule to trupojady, ale żywym mięsem też nie pogardzą. Mieszkają w grobach na cm...

- Przestań! - wrzasnęłam, po czym od razu zaczęłam nerwowo przyglądać się otoczeniu - Dalej jesteśmy w tym lesie, a ty chyba chcesz, żebym znowu umarła ze strachu - syknęłam, ruszając truchtem wzdłuż ścieżki. Im szybciej się stąd wydostanę tym lepiej...

- Dobra, dobra... Mam dzisiaj chore poczucie humoru... Ale co ja poradzę? Muszę jakoś odreagować strach, którego mi przyspożyłaś kilka godzin temu - mruknął.

- To odreaguj w inny sposób! Nie taki, który sprawi, że śmiertelnie się wystraszę - warknęłam na niego.

Drzewa się przeżedziły, a ścieżka poszerzyła, przechodząc w leśną drogę. Przystanęłam widząc przed sobą cmentarz i kaplicę - całą zarośniętą bluszczem, mchem i kwiatami. Z komina na dachu unosił się dym, a w oknie widać było słabe światło.

- Jesteśmy na miejscu - szepnął szczur.

- Widzę - odparłam wciąż na niego obrażona.

Ruszyłam szybkim krokiem w stronę budynku. Nie uśmiechała mi się perspektywa spotkania z ghulami. Chciałam biec, ale bałam się, że drgania ziemi wywabią te stwory z grobów. Wspięłam się po schodkach na ganek przed drzwiami. Zapukałam czekając na czyjąś odpowiedź. Klamka nacisnęła się bez mojej ingerencji, uchylając drzwi. Popchnęłam je wchodząc do środka.

Zobaczyłam pomieszczenie z regałami  pełnymi książek, sięgającymi od podłogi aż po sufit. Pod sklepieniem wisiały jakieś zioła.  A na jednej ze ścian znajdował się kominek, obok którego bujał się delikatnie fotel z siedzącym na nim czarnym kotem. Na środku pokoju, przed kominkiem, stał stół z różnymi fiolkami, pojemnikami, książkami i słoikami porozstawianymi po całym blacie. Za nim stała, ubrana w czarną suknię, brązowowłosa kobieta z książką w jednej i niebieskim płomieniem w drugiej ręce.

Lydia Elvine

- Spodziewałam się was - odezwała się spokojnym głosem, nie przerywając swojego zajęcia  - Usiądźcie.

Zdjęłam kaptur, a Albert wyszedł spod fałdów materiału, siadając wygodniej na moim ramieniu. Podeszłam do bujanego fotela, a czarny kot prychnął ostrzegawczo, obnarzając zęby.

- Daj spokój, Leonardzie. Zwolnij miejsce dla naszych gości - czarownica zganiła kota, który niechętnie zeskoczył na ziemię i przeniósł się na stół - Aleksandrze, zapewne sprowadza cię mój dług wdzięczności, ale ciebie, młoda damo, widzę po raz pierwszy.

Aleksandrze? Albert ma na imię Aleksander?

- Nazywam się Rosemary. Jestem przeklęta i potrzebuję odpowiedzi na kilka pytań - odparłam bez owijania w bawełnę.

- Prosto i konkretnie. Poradzisz sobie w świecie magii, Złotko. Tylko czemu nie użyłaś zaklęcia odmładzającego? - zapytała kobieta, rzucając mi krótkie spojrzenie, po czym wróciła do swojego zajęcia.

- Nie jestem czarownicą - odparłam.

Chyba... To tylko pierścień, prawda?

- Bije od ciebie wiedźmia woń. Wyraźnie czuję zapach magii i mocy - stwierdziła Lydia, mrucząc coś w międzyczasie pod nosem. Po czym zgasiła płomień i zatrzasnęła książkę, odkładając ją na stół. Spojrzała na mnie - No! To do czego jestem ci potrzebna? Streszczaj się w miarę, bo nie mam czasu.

- Eee... Chcę wywołać ducha wilkołaka - odpowiedziałam - Jeśli tylko potrafisz - dodałam szybko.

- Moje dziecko, oczywiście, że potrafię! Już nie raz to robiłam - powiedziała, wychodząc zza blatu - Zrobię to w ramach spłaty długu wdzięczności. Zgadzasz się Aleksandrze?

Znowu to imię.

- Tak - odparł szczur unikając kontaktu wzrokowego z czarownicą. Pokręciła tylko głową i podeszła do jednego z regałów, wyciągając gruby, oprawiony w czarną skórę tom. Uklękła na środku pokoju, wezwała swoje płomienie i narysowała na podłodze ognisty krąg.

- Kogo mam przyzwać? - zapytała, odwracając głowę w moją stronę.

- Michaela Barkley'a - odparłam, wstając z fotela i podchodząc do kręgu.

Lydia przewróciła karty księgi, a gdy znalazła to czego potrzebowała, zaczęła mówić formułę w jakimś dziwnym, nieznanym mi języku. Po chwili z kręgu wyrósł słup niebieskiego ognia, a w płomieniach zaczęła formować się postać.

- Kto ośmielił się nękać mnie po śmierci?! - zagrzmiał donośnym głosem Michael patrząc po twarzach wszystkich obecnych. Zatrzymał się na mojej - Rosemary?

- Tak, to ja - odparłam pewnym tonem, mimo że w duchu drżałam ze strachu.

- To ty mnie zabiłaś?! - krzyknął, a jego twarz wykrzywił grymas gniewu.

- Zgadza się - powiedziałam z cwanym uśmieszkiem na ustach. Wilkołak rzucił się w moją stronę, ale zatrzymała go ściana ognia. Cofnął się, sycząc z bólu - I mam do ciebie kilka pytań, mężu - dodałam, sprawiając tym sobie ogromną satysfakcję.

- Dlaczego niby mam ci coś mówić? - warknął, krzyżując ręce na piersi.

- Jeśli nie będziesz mówił, to zmniejszę krąg - o tak - wtrąciła się do konwersacji Lydia, wyciągając przed siebie rękę. Słup ognia zaczął się zwężać, parząc przy tym łokcie Michaela.

- Będę mówił. Będę mówił! Tylko przestań! - jęknął.

Lydia cofnęła rękę, a wraz z jej dłonią płomienie wróciły na swoje miejsce. Wilkołak odetchnął z ulgą.

- Co chcesz wiedzieć? - zapytał - Nim szybciej zadasz pytania, tym lepiej. Ty uzyskasz odpowiedzi, a ja wrócę do Podziemia. I wszyscy będą zadowoleni.

- Czy kiedyś umrę? - zaczęłam od prostego, podstawowego pytania.

- Już ci mówiłem - prychnął Michael - Zaczniesz się starzeć jak normalny człowiek i umrzesz dopiero po poznaniu "prawdziwej miłości" - odpowiedział, robiąc cudzysłów palcami.

- Jak rozpoznam, że to TEN mężczyzna?

- Normalnie. Zakochasz się, a jeśli on odwzajemni twoje uczucia to klątwa zostanie zdjęta i będziesz mogła ściągnąć pierścień - odparł - I żyli długo i szczęśliwie. Bla, bla, bla... - dodał sarkastycznie.

- Czyli nie jestem czarownicą? - zadałam nurtujące mnie pytanie, ignorując jego próbę rozdrażnienia mnie.

- Skąd ci to przyszło do głowy? Jesteś przeklęta. Nie obdarzona mocą...

- Ale pachnę jak wiedźma - drążyłam.

- Nosisz pewnie coś magicznego. Może to ten pierścień, a może coś innego? Nie wiem!

Pewnie ma rację...

- Młodość wróci mi za sto lat. Ale jak do tego dojdzie? - przeszłam do kolejnego zagadnienia.

- Będzie dokładnie tak samo jak za pierwszym razem - odpowiedział Michael - Potem co stulecie będziesz przechodziła kolejną przemianę, starzejąc się o jeden ludzki rok - dodał, a na jego usta wypłynął złośliwy uśmieszek.

Informacja ta mną wstrząsnęła, ale nie dałam mu satysfakcji zobaczenia mojej reakcji - przyjęłam maskę zobojętnienia.

- Czy mam jakieś moce, które mi pomogą w tym zadaniu? - zadałam ostatnie pytanie.

- Nie. Nie może być zbyt łatwo... Jesteś jak człowiek. Jedyne co cię wyróżnia to umiejętność widzenia świata magii, w całej jego okazałości - odpowiedział od niechcenia - Długo jeszcze?

- Skończyłam - stwierdziłam, odwracając się w stronę Lydii - Odwołaj go. I nie zapomnij trochę przypiec - dodałam, posyłając Michaelowi szeroki uśmiech.

Wilkołak popatrzył na mnie z wściekłością.

- Ty... - warknął, obnarzając kły.

- Wiem, wiem. Daruj sobie obelgi - syknęłam, rzucając mu mroczne spojrzenie - Poznaj słodki smak mojej zemsty, mężu.

Lydia wykonała ruch dłonią, a słup ognia zaczął się kurczyć. Michael, z początku, wpatrywał się hardo w moje oczy, zaciskając mocno szczękę. Ale gdy płomienie objęły jego ręce i nogi, a potem klatkę piersiową, nie wytrzymał. Zawył i skulił się, próbując osłonić się przed ogniem. Płomienie niemal całkiem go pochłonęły, a ja usłyszałam jeszcze jak wrzasnął:

- Bądź przeklęta, suko!

Za późno... Już to zrobiłeś.

- Tobie też wszystkiego najlepszego - odparłam, a on ryknął w odpowiedzi i zaraz potem zniknął wraz z niebieskim ogniem.

Po rytuale pozostał tylko pierścień lekko osmolonej podłogi. Odwróciłam się do Lydii, żeby pożegnać się i podziękować, ale zrezygnowałam widząc wyraz jej twarzy.

- Co się dzieje? - zapytałam.

- Czuję obecność magii w okolicy domu - odparła.

- Może to ghule albo inne paskudztwa - zauważyłam.

- Nie, one roztaczają inną energię - odpowiedziała, po chwili dodając:

- Kłopoty! - krzyknęła, podbiegając do stołu. Zabrała na ręce kota i podbiegła do ściany. Wezwała płomienie i przejechała dłonią po murze.

- Jakie kłopoty?! - zapytałam, wodząc za nią wzrokiem. Kolejny raz tego dnia byłam przerażona.

- Wampiry. Otoczyła nas grupa wampirów - oznajmiła zanurzając rękę w niebieskim kole, które utworzyło się na ścianie - Znalazła mnie. Muszę uciekać - mruczała pod nosem, wyciągając ampułkę napełnioną fioletowo-niebieskim płynem.

- Kto cię znalazł?! - zapytałam, wpatrując się z przerażeniem w Lydię, chowającą naczynie do kieszeni i zamykającą niebieską dziurę.

- Ona. Władczyni...

Lydia nie dokończyła. Drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka z nieludzką szybkością wpadło sześć wampirów. Zastygłam sparaliżowana strachem. Czarownica sięgnęła do kieszeni, wyciągnęła ampułkę, otworzyła ją i już miała wypić zawartość... Ale doskoczyły do niej dwa wampiry, wytrącając naczynie z ręki. Mnie również pochwyciły. Jeden z nich rzucił mi się do gardła, poczułam ból, a potem zapadła ciemność. Niczym niezmącona ciemność...

O nie... Znowu?

***

I jak? Wiem, wiem - jestem Polsatem. Wybaczcie 😉

Do następnego ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro