Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Nie myślałam za dużo. Nie myślałam w ogóle. Tylko od razu przebiegłam całą kuchnię i porwałam Alberta na ręce. Miotła uderzyła w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się gryzoń. Wszystkie służące zastygły w osłupieniu z rozdziawionymi ustami i wytrzeszczonymi oczami. Wyglądały zupełnie jak ryby po wyciągnięciu z wody.

Sprintem dopadłam drewnianych drzwi i wybiegłam z kuchni, chcąc jak najszybciej znaleźć się w zaroślach i przebrać w łach ala "czarownica", żeby trudniej było mnie rozpoznać; gdyby ktoś szukał staruszki sprinterki i miłośniczki szczurów...

Albert wtulił się w materiał mojej szarej sukienki i długo nic nie mówił.

- Dziękuję - odezwał się w końcu, gdy postawiłam go na ziemi, żeby zmienić ubranie - Mam teraz u ciebie dług - skrzywił się nieznacznie i obrócił, żebym mogła się przebrać - Nie wspominam za dobrze ostatniego długu wdzięczności, ale dzięki za uratowanie mi tyłka i ogona i głowy... Znaczy - życia. Nie lubię tego wcielenia, ale i tak jest lepsze niż bycie świnią - parsknęłam śmiechem, zapinając guziki czarnej tuniki - Bardzo śmieszne! Nawet nie wiesz jak trudno jeść z koryta jak masz tak krótką szyję! - odparł już trochę weselej - A potem trafiłem do rzeźnika... I tadaaa! Byłem koniem. A potem napatoczyłaś się ty... I prosze - jestem szczurem.

- Albert ile ty już masz lat? - zapytałam chcąc skorzystać z jego nagłej wylewności i dowiedzieć się czegoś o jego przeszłości.

- Eee... Dużo? - odpowiedział wymijająco, na co mruknęłam z dezaprobatą, dając mu znać, że nie o to mi chodziło - Nie pamiętam dokładnie, kobieto - odparł, a ja mogłabym się założyć, że przewrócił oczami - A który mamy rok?

- 1578 - powiedziałam, rozpuszczając przy tym włosy.

- No to, em, mam już... dwieście czternaście lat! Ło! Jak ten czas leci!

- O matko! A jak to się stało, że jesteś... eee... że zmieniasz wcielenia? - zapytałam zaintrygowana. Myślałam, że jego zdolność do rozmowy była moją sprawką... A jednak nie.

- Zostałem przeklęty w 1364 roku przez wilkołaka - dokładnie jak ty. Ginę i odradzam się jako inne zwierzę, za każdym, cholernym, razem! - zaczął smutnym tonem - To koło będzie trwać wieczność. Nigdy nie zaznam spokoju. Ty przynajmniej masz jakiś cel. Ja nie mam żadnego. Ciągle podróżuję po świecie, żeby czymkolwiek się zająć. Zapytasz pewnie - jakim cudem zwierze podróżuje? No więc: czasami ze swoim panem. Czasami z rzeźnikiem. A innym razem po prostu na gapę na statku... - niespodziewanie uciął i zamilkł.

Już dawno temu skończyłam się ubierać i w skupieniu słuchałam jego historii. Zrobiło mi się go żal. Jednocześnie zaczęłam się zastanawiać jak będzie ze mną. Czy też będę się tułać dwieście lat? Czy może szybko zakończę swój żywot pod presją chwili?

Nie, nie. To odpada. Mam silną wolę przetrwania. Nie złamie się jak chuderlawa gałązka pod wpływem byle podmuchu przeciwności! Będę silna - tak jak Albert i przebrnę przez to co zgotuje mi los z podniesioną głową. Skoro on nie dał się złamać, to ja też wytrzymam.

Składając w myślach tę dość śmiałą deklarację, podeszłam do szczura i głaszcząc go powiedziałam:

- Albercie, bądź moim dozgonnym druhem i przyjacielem - podałam mu rękę, którą z ochotą przyjął.

- W szczęściu i nieszczęściu. Dobrobycie i chorobie. Pod mostem i... w sumie chyba już dożywotnio zamieszkamy pod mostem - parsknął śmiechem, a ja mu zawtórowałam - Nie ważne czy będziemy jeść coś ze śmietnika czy z najwykwintniejszej kuchni. Bądź moją przyjaciółką, Rosemary.

Uścisnęłam jego łapkę, po czym oboje z uśmiechem ruszyliśmy w drogę w nieznane - jak najdalej stąd.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro