Rozdział XVIII Zawsze druga co Kowalski?
Lincoln Academy leżało blisko granicy między Arlingotn i Waszyngtonem.
Po moim telefonie Gold zjawił się błyskawicznie, nie dając mi zbyt dużo czasu na przygotowanie do drogi.
Zastanawiałam się, czy ojcowie postawili go w gotowości i czy jeżeli tak to, czy spodziewali się, że będziemy chcieli tu przyjechać. Korciło mnie, aby zapytać Golda, czy Jayden nie wpadł może na podobny pomysł wcześniej i nie czai się teraz gdzieś w krzakach, aby zaraz wyskoczyć i z tym swoim uśmieszkiem na twarzy i błyskiem w oku powiedzieć "Spóźniłaś się Kowlaski! Znowu!". Wzdrygnęłam się na samą myśl.
Wolałam nie wiedzieć. Z
resztą, Gold i tak pewnie by mi nie odpowiedział.
Gość ewidentnie zbyt poważnie traktował swoją pracę.
Zatrzymaliśmy się niedaleko liceum i teraz obserwowałam je przez szybę.
Z zewnątrz niemal w ogóle nie przypomniało Fairfax Christian, do którego uczęszczaliśmy razem z Jaydnem. Ta placówka posiadała w sobie coś ze starych szkół występujących w filmach typu Dark Academii, a z drugiej strony próbowała udawać nowoczesną.
Stara cegła została odrestaurowana, a szyld lśnił białym neonem jak w jakimś supermarkecie.
Dookoła kręciło się mnóstwo nastolatków - musieliśmy trafić na przerwę.
Za halą sportową rozciągał się parking dla uczniów i pracowników szkoły, który udało mi się odnaleźć po tym, jak poprosiłam Golda, aby okrążył budynek dwukrotnie.
Miałam tylko nadzieję, że nikt nie zwrócił na nas szczególnej uwagi i nie uznał naszego zachowania za podejrzane.
Tylko tego mi brakowało, aby ktoś nasłał na nas policję. W krótce zadzwonił dzwonek na lekcję, a ja wysiadłam z samochodu.
-Poczekaj tu na mnie, proszę - powiedziałam do kierowcy – jakby ktoś się zbliżał to odjedź jak najszybciej, a potem po mnie wróć, jak będzie czysto- dodałam konspiracyjnym szeptem. Powoli zaczynała buzować we mnie adrenalina i nie mogłam nic poradzić na to, że swego czasu naoglądałam się seriali szpiegowskich.
Gold nawet nie uniósł brwi.
Wygładziłam spodnie i ruszyłam na podbój parkingu.
Specjalnie unikając okien, przemknęłam na drugą stronę ulicy. Jeszcze nie wszyscy wrócili na lekcje i właśnie minęłam grupkę rozchichotanych pierwszoklasistek.
To było takie dziwne, że dziewczyna z tej szkoły została zamordowana, a życie toczyło się dalej.
To było tak dawno temu. One nawet nie chodziły tu jeszcze do szkoły.
Przemknęło mi zaraz potem przez myśl.
Zastanawiałam się, czy one w ogóle wiedziały, że jednemu z uczniów tej placówki wytoczono proces o morderstwo.
Takie sprawy raczej nie podnosiły prestiżu szkoły. Chociaż mogło to nie mieć znaczenia. Jeżeli tu obowiązywały takie same zasady jak w Fairfax Christian, to nawet bomba atomowa spuszczona na nowoczesny budynek, nie zmniejszyłaby liczby przyjęć - do takich placówek robiono listy na kilka lat wstecz.
Dotarłam na parking i pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to była stara budka dla strażnika parkingowego.
Przysunęłam się ostrożnie bliżej, aby sprawdzić, czy ktoś jest w środku.
Jeżeli strażnik uznałby mnie za podejrzaną, moja podróż tutaj mogłaby się okazać stratą czasu. Na szczęście w budce nikogo nie było.
Brak jakichkolwiek rzeczy w środku świadczył natomiast o tym, że od dłuższego czasu była ona jedynie reliktem przeszłości.
Po drugiej stronie przez białą farbę przebijało graffiti. Pewnie ostatni poryw buntu, w murach akademii, w której wszystko uchodziło za perfekcyjne. No cóż, widocznie nawet w takich miejscach człowiek nie mógł czuć się bezpiecznie.
Zbadałam wzrokiem parking. Na okolicznych lampach wisiały kamery, ale nie stanowiły one większego zagrożenia. Monitoring sprawdzano tylko wówczas, gdy istniał do tego powód. Nie sądziłam, aby ktoś siedział na nim cały czas.
Nie zamierzałam też niczego kraść, więc istniała szansa, że moja wizyta nie zostanie zauważona. Ostrożnie skanowałam otoczenie w poszukiwaniu range roverów.
Zadziwiające, ile można zrozumieć po zwykłym parkingu.
Ja na przykład zorientowałam się, że Lincol wcale nie przypominało tak bardzo Fairfax Christian.
Tutaj zdecydowanie uczęszczało więcej bogatych dzieciaków.
Bogatych przez duże B.
Z tego, co pamiętałam Lincoln Academy w swoich snobistycznych założeniach, nie oferował nawet stypendiów. Co oznaczało, że do swoich murów zapraszało tylko elitę elit Arlington i okolic.
Mknęłam między samochodami, niebezpiecznie zbliżając się do końca parkingu. Wciąż nie poznałam odpowiedzi na moje pytanie.
Może się myliłam. Może faktycznie Aaron kierował wtedy samochodem.
Nieco zrezygnowana skierowałam się w stronę samochodu, ale gdy wyszłam z za zakrętu, okazało się, że białe porsche zniknęło.
Zatkało mnie. Naprawdę nie sądziłam, że posłucha moich wytycznych na temat zagrożenia. Prawdę mówiąc w ogóle nie spodziewałam się, że potraktuje je poważnie. Już chciałam wysyłać do niego wiadomość, kiedy zauważyłam nadjeżdżający w moim kierunku znajomy samochód.
Gold zatrzymał się i otworzył okno od strony pasażera.
-Wsiadaj - rzucił jakby był kierowcą Bonda.
Wpakowałam się do auta pospiesznie, a żołądek podszedł mi do gardła. Co się mogło stać.
-Ktoś Cię zaczepiał? - zapytałam przejęta - Jakaś wiadomość od ojców?
Kierowca zaprzeczył ruchem głowy, a w lusterku dostrzegłam, że jego łagodną twarz wykrzywia lekki uśmiech, jakby starał się go zatuszować. Momentalnie również się wyszczerzyłam. Gold postanowił zagrać w moją grę!
Nachyliłam się, aby poprosić go, by zawiózł mnie do domu.
Moja wyprawa tutaj okazała się rozczarowaniem, ale wciąż pozostawało dużo czasu do spotkania z ojcami. Istniała więc spora szansa na to, że uda mi się wymyślić coś nowego.
W tym momencie mój wzrok zatrzymał się na jeszcze niezmienionej nawigacji.
Jej miejscem docelowym było Lincoln Academy. Zarejestrowałam fragment adresu, z którego wyruszył Gold, zanim zdążył zabrać telefon sprzed mojej twarzy. Już gdzieś wcześniej widziałam tą ulicę. Wszystkie mięśnie mi się napięły. Heathrow Court było tylko jedno w tej okolicy.
To oznaczało tylko jedno.
Gold zawiózł kogoś pod dom Aarona Robertsa.
Albo Ricka Lopeza.
Albo Leviego Franklina.
Wszyscy trzej mieszkali w tej samej aglomeracji białych budynków na odludziu.
Nie ważne, gdzie ważne, że jedyną osobą, do której dyspozycji był dzisiaj Gold, poza mną, był Jayden. A to oznaczało, że znowu mnie ubiegł. Wbiłam sobie paznokcie w udo, aby nie krzyknąć z frustracji.
-Gold jedźmy na Heathrow Court, muszę coś sprawdzić - rzuciłam i od razu zatopiłam się w fotelu, przy okazji sięgając po telefon.
Istniał bardzo dobry sposób, aby przekonać się, gdzie był teraz Jayden.
W ostatnim katalogu na moim telefonie znajdowała się aplikacja śledząca.
Założyłam ją Jayowi, rok temu, zanim wyjechał na dwutygodniowy kurs do Hiszpani. Zaskakujące, że jeszcze nie miałam okazji jej użyć. Mimo moich obaw, że po takim czasie nic nie zostało z nici połączenia między moim, a Jaydena telefonem dość łatwo przekonałam się, że aplikacja była jak karaluch.
Wyglądało na to, że nic nie było w stanie jej ruszyć, a udająca grę wersja na telefonie mojego wroga nie została przez niego odkryta.
Niebieskie kółko zakręciło się, po czym podało mi przybliżony obszar jego pobytu w ciągu ostatniej godziny. Zaledwie pół godziny temu Jay wsiadł w taksówkę i dojechał na jakieś osiedle na granicy miasta, po czym – najprawdopodobniej - zatelefonował do Golda, a ten pojechał po niego i zawiózł na osiedlę Robertsów.
Męczył mnie brak odpowiedzi.
Teraz już nie tylko na moje pytanie, ale też na uwierającą mnie myśl, w jakim celu Jayden wrócił na Heathrow Court.
Jako tako udało nam się przeszukać pokój Hailey, ale czyżby chciał to zrobić jeszcze raz?
Porozmawiać z ludźmi tam pracującymi?
Chwilę później byliśmy na miejscu. Spojrzałam nieco zdezorientowana na zegarek.
Między wyjściem Hailey i Aarona ze szkoły - czy jak podejrzewałam - Polly i Ricka a ich dotarciem do domu minęło znacznie więcej czasu.
Nawet wliczając w to zatrzymanie przez policję, nie powinno im zająć to aż tyle czasu. Jay zatrzymał się po drodze gdzieś jeszcze.
Może nastąpiła podmianka?
Hailey mogła wsiąść tego dnia do samochodu, ale wysiąść po drodze, gdzie zastąpiła ją Polly. Ta teoria nie miała sensu. Zapisałam ją hasłowo w notatniku na telefonie, aby nie zapomnieć o różnicy czasu i wysiadłam z samochodu. Słońce oświetliło mi twarz, a ja przez chwilę pozwoliłam sobie na myślenie, że to będzie dobry dzień.
Ciepłe dni zawsze dodawały mi otuchy i naturalnie wywoływały uśmiech na mojej twarzy.
-Zawsze druga co Kowalski. Pogodziłaś się już z myślą, że i takie miejsce będziesz zajmować w kancelarii?
I dobry nastój poszedł się jebać.
-Marshall - warknęłam - zasłaniasz mi słońce.
- Ja jestem słońcem złotko.
Po jego pokornej twarzy z poranka nic nie zostało. Przynajmniej raz wziął sobie moje słowa do serca.
-Po prostu udawaj, że mnie tu nie ma. Nie mam czasu się kłócić.
- Zawsze jest czas, aby się kłócić. Zacznijmy od tego. Przestań mnie śledzić. To przestaje być zabawne - powiedział, a ręce miał założone na piersi. Coś w tym, jak słońce oświetlało go w tym momencie sprawiało, że chciałam go namalować. Gdybym tylko potrafiłam. I gdyby nie był takim dupkiem.
- Nie śledzę cię. - Wyminęłam go. - Jakbyś chciał wiedzieć, nie wszystko kręci się wokół ciebie.
- Uuuh Kopernik by się nie zgodził.
Próbując stłumić parsknięcie, wydałam z siebie dziwny dźwięk. Miałam nadzieję, że zabrzmiało to wystarczająco pogardliwie.
Jayden zawsze przepraszał, a potem robił dokładnie to samo. Nie ważne, ile razy wydawało mi się, że może w końcu będziemy mogli chociaż przestać nazywać siebie wrogami. On cały czas udowadniał, że nie ma innego wyjścia.
Byliśmy na to skazani.
Gdy wpaja ci się coś od małego, naprawdę trudno jest, nie ulegać dawanym przyzwyczajeniom.
Tym razem na poważnie oddaliłam się, zostawiając Jaydena za sobą. Nie dbałam o to, że właśnie w tym momencie mógł kraść mój transport.
Gold nie wybierał stron.
Był zbyt dużym profesjonalistą.
Tak jak on musiałam skupić się na pracy. Bardzo możliwe, że Jay rozmawiał z mieszkańcami willi Robertsów. Mój plan zakładał, że nie musiałam się tam kierować. Nie musiałam nawet z nikim rozmawiać.
Wystarczył mi tylko jeden rzut okna na garaż Lopezów.
/////////////////////////////////
Cześć!
Pierwszy raz będę publikować rozdział za pomocą tej funkcji odkładania na później i trochę to dziwne. Nie powiem, że ładny mamy czwartek, bo jest środa wieczór.
Co zrobić jak nic nie zrobić a chcę, aby teraz rozdziały pojawiały się dwa razy w tygodniu.
Dajcie znać jak się Wam podobało i co tam u Was!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro