Rozdział XI cz. 1 Przedstawienie czas zacząć.
Rano obudziłam się z dużym bagażem braku chęci do życia.
Pierwszy raz w życiu żałowałam, że nie wypiłam alkoholu na imprezie.
Przydałby się.
W dużych ilościach.
Abym następnego ranka, choć trochę zapomniała o tym, co wydarzyło się w ogrodach rezydencji Robertsów.
Choć chyba przeceniałam magiczną moc alkoholu. Znając życie dla mnie skończyłoby to się, jedynie mocnym kacem i jeszcze większym przypałem.
Przetarłam oczy jeszcze bardziej rozmazując wczorajszy makijaż, którego nie miałam siły zmyć, gdy wróciłam wieczorem do domu. Uważałam siebie za największego przegrywa świata.
Nienawidziłam komedii romantycznych za tę beznadziejność, z jaką wszystkie bohaterki rozpamiętywały pocałunki, a teraz robiłam to samo.
Otrząsnęłam się i wygramoliłam się z łóżka z zamiarem udania się do kuchni. Zdecydowanie potrzebowałam porannej kawy, aby później móc normalnie funkcjonować podczas spotkania z ojcami.
****
Gold przyjechał po mnie, jak zawsze punktualnie.
Włosy miałam spięte w dwa bokserskie warkocze, które dodawały mi pewności siebie. Czarne elegancie spodnie, które założyłam na siebie były nieco za ciasne w pasie, ale miałam nadzieję, że nikt nie zwróci na to uwagi. Spryskałam się jeszcze raz perfumami i ruszyłam na dół.
Ciągnęłam za sobą niedużą walizkę.
Spakowałam znacznie więcej ubrań niż powinnam, ale nie chciałam być nieprzygotowana.
Nie wiedziałam, co mnie czeka na miejscu i wolałam nosić ciężką walizkę, niż później ponownie się skompromitować.
Wszystko musiało być perfekcyjnie.
Jayden wskoczył do białego porsche ubrany równie elegancko co ja. Stresował się, a ja wcale mu się nie dziwiłam. Jego palce wystukiwały Perfect na kolanach.
Jay był świetnym pianistą, ale rzadko kiedy słyszałam, jak gra.
Nie lubił tego.
Na mojej skórze nagle pojawiła się gęsia skórka. Nie mogłam nic poradzić na to, że właśnie w tym momencie przypomniał mi się nasz pocałunek.
Jay nie odezwał się ani słowem i od razu po tym, jak wyruszyliśmy wlepił wzrok w widok za oknem. Wpatrywałam się w niego przez chwilę, śledząc linię jego szczęki. Byłam strasznie rozproszona i fakt, że nie mogłam oderwać od niego myśli sprawiał, że czułam się jeszcze bardziej niekomfortowo.
Musiałam przestać, jeżeli chciałam wygrać.
Skupiłam swój wzrok za oknem, ale szybko z tego zrezygnowałam na rzecz ponownego przejrzenia wszystkich materiałów dotyczących procesu. Myślałam, że wczorajsza wycieczka do domu Robertsów nie dała nam zbyt wiele, ale po wczorajszym zachowaniu Ricka, naprawdę zaczęłam zastanawiać się, czy to nie on za tym stoi.
****
Samochód zahamował gwałtownie, a wszystkie papiery poleciały do przodu. Upewniając się, że żaden kretyn ponownie nie wbiegł nam na drogę, zaczęłam zbierać kartki, gdy nagle jedna wypadła z notesu.
Duży, podkreślony dwa razy napis "zapis z monitoringu" od razu rzucił mi się w oczy.
Przeklęłam się w myślach za to, że o tym zapomniałam. Teraz było już za późno, aby coś z tym zrobić i mogłam zająć się tym dopiero po dotarciu na miejsce.
Nie pozostało mi nic innego jak modlić się, abym ponownie o tym nie zapomniała.
****
Weekend minął bez przeszkód, pozostawiając w moim umyśle wielką czarną dziurę.
Cały sobotni wieczór spędziliśmy na ostatnich rozmowach z ojcami, a niedzielę na ostatecznych przygotowaniach do procesu.
Mój ojciec był bardziej nerwowy niż zwykle. Strategia obrony nie była dokończona, a napięcie, które powstało z tego powodu było czuć na kilometr.
Bo ani Robert Kowalski, ani Grayson Marshall nie lubili się poddawać, a tym bardziej nie lubili przychodzić na proces bez konkretnego przygotowania.
A musieli coś wymyślić, bo od tego zależała ich cała kariera.
Losy chłopaka nieszczególnie ich obchodziły.
****
W poniedziałek weszłam wraz z Jaydenem na sale sądową nie do końca, wiedząc, czego się spodziewać.
Usiedliśmy z tyłu, aby mieć dobry widok na całą salę, ale tak aby być jak najmniej widocznymi. Wybraliśmy stronę oskarżenia.
Stąd znacznie łatwiej było obserwować ławę przysięgłych. Dwanaścioro ludzi wybranych zaledwie przedwczoraj miało nieodgadnione miny.
-Proszę wstać. Sąd idzie - rozległ się doniosły głos woźnego, a wszyscy zebrani wykonali polecenie. Rosła sędzia weszła do sali, zajęła swoje miejsce na podwyższeniu i przenikliwym wzrokiem zeskanowała całe otoczenie. Ze swojego miejsca dostrzegłam czubek głowy Aarona, który jakby wzdrygnął się pod wzrokiem Wysokiego Sądu.
- Sprawa Aaron Roberts kontra Waszyngton numer cztery tysiące sześćdziesiąt pięć. Morderstwo pierwszego stopnia. Proszę o opuszczenie przez świadków sali sądowej i o przedstawienie mów wstępnych.
Kilkoro osób opuściło pomieszczenie, a wysoki prokurator wyszedł ze swojej ławki, wygładzając przy tym czarną dopasowaną koszulę. Miał kilkudniowy zarost i poważny wyraz twarzy, który nieco łagodziły brązowe włosy opadające na jego ciemną skroń. Nie mógł mieć więcej niż czterdzieści lat.
-Nazywam się Connor Phillips, ale nie będę wymagał od was zapamiętania mojego imienia - prokurator rozpoczął swoją mowę wstępną zwracając się do ławy przysięgłych - Chce natomiast, abyście zapamiętali jedno imię i jedną twarz – to mówiąc, sięgnął do teczki i wyciągnął z niej zdjęcie rozpromienionej nastolatki – To jest Hailey Roberts. Zwyczajna nastolatka. Choć raczej powinienem powiedzieć wyjątkowa, bo przecież takie w dzisiejszych czasach są wszystkie nastolatki – Phillips uśmiechnął się przy tych słowach lekko, na co kilka osób w ławie przysięgłych odpowiedziało nikłym śmiechem.
Kontem oka dostrzegłam jak dłoń siedzącego przy stole obrońców ojca Jaydena zacisnęła się.
Prokurator był przystojny i "flirtował" z ławą przysięgłych, zaskarbiając sobie przychylność zasiadających w niej ludzi.
Ojciec powtarzał, że można mówić, co się chce, ale wygląd zawsze ma znaczenie. Bo tym lepiej wyglądasz, tym łatwiej jest ci zaufać.
Co w sądzie ma pierwszorzędne znaczenie.
-Hailey miała pasje, chłopaka i wielu przyjaciół. Cieszyła się życiem i miała wielkie marzenia i plany - mówił dalej czarując wszystkich dookoła. Sądy już takie były. Pełne magii przez niektórych zwanej manipulacją - Miała, bo czternastego maja bieżącego roku, siedzący na ławie oskarżonych Aaron Roberts postanowił brutalnie zakończyć je poprzez uduszenie dziewczyny w jej własnej łazience. W ich własnym domu, w którym powinna czuć się bezpiecznie. Tak Hailey wyglądała na wiosennej wycieczce szkolnej – Connor ponownie uniósł w górę zdjęcie, które pokazywał już wcześniej - A tak zaledwie trzy tygodnie później, gdy została znaleziona martwa przez oskarżonego.
Prokurator wyciągnął zdjęcie Hailey, które zostało wykonane przez policję, zaraz po przybyciu na miejsce. Nie widziałam go wcześniej, ale teraz gdy zostało wyświetlone na dużym ekranie, mogłam mu się przyjrzeć.
Hailey leżała na plecach i miała zamknięte oczy. Nie była ułożona w dziwnej pozycji. jak to często miało miejsce w filmach, ani nie leżała w kałuży krwi.
Gdyby nie czerwono sine plamy na jej szyi i nienaturalna bladość, ktoś mógłby pomyśleć, że zwyczajnie zasnęła.
W dziwnym miejscu, ale jednak.
Wśród zebranych rozniósł się szmer, jaki wywołuje tylko zdjęcie zmarłej dziewczyny. Coś pomiędzy zaszokowaniem i żalem.
Bo przecież była taka młoda.
-Popatrzcie na niego - Kontynuował Phillips, wskazując otwartą dłonią na Aarona – On jest tu dzisiaj, a ona nie. Podczas tego procesu udowodnimy wam, że ten człowiek powinien trafić do więzienia. Pokażemy wam wiele dowodów, które udało nam się zgromadzić i przesłuchamy tylu świadków, że nie będziecie mieć wątpliwości, kto za tym wszystkim stoi i mam nadzieje, podejmiecie właściwą decyzję. Dziękuje.
Słowa Connora Phillipsa wybrzmiewały w sali jeszcze chwilę po tym jak z powrotem zajął swoje miejsce. Przebiegłam wzrokiem po twarzach przysięgłych.
Mieli różne miny.
Niektórzy neutralne, inni zamyślone.
Inni wyraźnie obrali już stanowisko.
Na sali sądowej zapanowała cisza, którą przerwał dźwięk odsuwającego się krzesła po stronie obrony. Grayson Marshall wyszedł ze swojego miejsca i stanął przed ławą przysięgłych. Ubrany był w elegancką białą koszulę, której guzik przy szyi był rozpięty.
Wyglądał bardzo dostojnie, a dziś rano równo przycięty zarost tylko dodawał mu powagi. Z wyjątkiem kilku zmarszczek był bardzo podobny do syna.
-Witam szanowną ławę przysięgłych. Nazywam się Grayson Marshall i mam syna. Może ta informacja was nieco zdziwi, ale chcę abyście wyobrazili sobie teraz, że macie syna. Że on - Wskazał na Aarona – jest waszym synem. Może wam się wydawać, że to dziwna prośba. Ale jak wy czulibyście się, gdyby to wasz syn siedział po tamtej stronie. Gdyby z dnia na dzień świat okrzyknął wasze dziecko mordercą. Potworem. Psychopatą. Albo was. Łatwo jest zrzucić na kogoś oskarżenia. Bez konkretnych dowodów oskarżyć kogoś niewinnego. To dlatego, że wszyscy się boimy – Ojciec Jaydena oparł się o stół przed ławą przysięgłych i wyciągnął ręce, jakby chciał objąć w niej zasiadających.
Przemawiał do ich sumienia.
- Boimy się, że prawdziwy morderca wciąż jest wśród nas, że chodzi na wolności i może zabić kogoś zabić jeszcze raz. Dlatego wolimy oskarżyć kogoś niewinnego. Pierwszego podejrzanego znalezionego przez policję. Wsadzonego za kratki, aby nie siać paniki. Podczas tego procesu usłyszycie wiele złego na temat Aarona Robertsa. Ale usłyszycie też głosy jego przyjaciół i przyjaciół Hailey mówiące wam jak on jest. I mam nadzieję, zrozumiecie, że siedzący w ławce oskarżonych mój klient jest niewinny, a prawdziwy morderca wciąż cieszy się wolnością.
Marshall usiadł. a ja nieco się rozluźniłam. Dzisiaj zostanie przesłuchany jedynie Jason Roberts i wszyscy będą się bić, aby to ich pytanie było ostatnim. Aby ława przysięgłych zapamiętała to co będzie dla nich najkorzystniejsze.
-Naszm pierwszym świadkiem będzie Jason Roberts - przemówił prokurator zgodnie z moimi przewidywaniami.
Jego wybór mógł być zaskakujący ze względu na pokrewieństwo z oskarżonym, ale nie dla mnie. Rodzice zazwyczaj zeznawali, gdy chodziło o zabójstwo ich dzieci.
Ludzie zazwyczaj wychodzili z założenia, że nie będą bronić tego, kto odpowiada za ich cierpienie.
Toporne drzwi otworzyły się, ukazując mężczyznę po pięćdziesiątce o nieprzyjemnej twarzy. Jak na kogoś z wyższych sfer nosił się tylko na wpół elegancko, a jego strój był nieformalny na tyle, o ile mógł pozwolić sobie na to w sądzie.
Jego włosy były ton ciemniejsze od tych Aarona i w niektórych miejscach poprzetykane były siwymi pasmami.
Wyglądał na zmęczonego.
Jego twarz nie była pokryta zmarszczkami, ale mimo tego patrząc na niego, było można zobaczyć, że wiele przeszedł i niewiele mu brakuje do starości.
Oczy miał podkrążone jak Aaron kilka dni temu.
Pulchne policzki Jasona Robertsa były zaczerwienione, jakby sporo wypił, ale jego spojrzenie wyglądało na całkiem trzeźwe. Szedł przez salę sądową z uniesioną głową i nie przejmował się zwróconymi w jego stronę spojrzeniami.
Był do tego przyzwyczajony.
Szeptano o nim od lat.
- Czy przysięga pan mówić prawdę i tylko prawdę oraz nie zatajać żadnych ważnych informacji? - zapytał Wyskoki Sąd
- Tak, przysięgam - odpowiedział zgodnie z regułą pan Roberts, trzymając jedną rękę przy sercu a drugą na Biblii.
- Proszę rozpocząć przesłuchanie panie Philips.
-Proszę powiedzieć czym się pan zajmuje panie Roberts - poprosił Connor Philips.
- Mam swoją własną firmę ubezpieczeniową - odpowiedział a mnie od razu uderzyło jak bardzo podobny głos ma do syna.
- Czyli zazwyczaj pracuje pan o regularnych godzinach. Ósma - szesnasta zgadza się?
- Zazwyczaj.
- A czternastego maja pracował pan w tych godzinach?
- Tak chyba tak - mruknął, ewidentnie niepewny swojej odpowiedzi.
- Proszę powiedzieć co łączyło pana z Hailey Roberts.
- Adoptowałem ją po śmierci jej matki, gdy miała jedenaście lat. Ja i Daiene byliśmy małżeństwem przez rok, gdy zdiagnozowano u niej nowotwór trzustki. Zmarła siedem tygodni później.
- Czy gdy wrócił pan do domu po pracy czternastego maja, Aaron był obecny? - zapytał prokurator.
Jason Roberts podrapał się po głowie, jakby usilnie próbował sobie coś przypomnieć.
- Nie, zdaje mi się, że nie.
- Ale to on zadzwonił pod dziewięćset jedenaście.
- Tak, chyba tak – Jason Roberts zdawał się być coraz bardziej zmieszany. Nie widział, do czego zmierza prokurator. Zresztą tak jak ja.
- Czyli, gdy wrócił pan do domu po szesnastej, dom był pusty? - upewnił się prokurator.
- Ja... nie wiem, to duży dom mogłem przegapić, jeżeli ktoś był w środku - zaczął się tłumaczyć, wyglądało na to, że ojciec Aarona robił się coraz bardziej nerwowy.
- Czy faworyzował pan któreś z dzieci? Dawał mu na przykład więcej pieniędzy? Częściej trzymał jego stronę w kłótniach?
- Nie, zdaje mi się, że nie.
- Nawet mimo to, że Hailey nie była pana biologicznym dzieckiem.
- Nawet mimo to - odparł, mimo że nie było to pytanie - Kochałem ją jak córkę.
- Czy Aaron i Hailey dużo się kłócili?
- Jak wszystkie dzieci, a potem nastolatkowie, byli typowym rodzeństwem.
- Czy między nimi dochodziło do rękoczynów?
Mężczyzna się zawahał. A jego oczy mimowolnie powędrowały w stronę stołu obrony. Siedzący na sali sądowej ludzie mogli nie zwrócić na ten szybki gest uwagi, ale nie łudziłam się, że umknął on uwadze prokuratora.
- Nie - odpowiedział twardo ojciec Aarona.
Connor Philips nie wyglądał na zrażonego. Raczej jakby właśnie zdobył wszystkie potrzebne mu odpowiedzi.
- Czy Aaron byłby w stanie zabić Hailey? - wypalił nagle.
Mój ojciec natychmiast zerwał się z krzesła, zanim pan Roberts zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
-Sprzeciw! - powiedział głośno - świadek nie jest psychologiem ani biegłym! Nie może wyrażać swoich opinii.
- Proszę zadać inne pytanie panie Philips - zawyrokowała sędzia.
Prokurator nachylił się nad swoim stołem, przerzucił kilka kartek, po czym ponownie się wyprostował.
-Czy może nam pan zdradzić, gdzie pan był czternastego maja wieczorem?
- Sprzeciw! - ponownie zareagował mój ojciec – brak związku ze sprawą.
- Wysoki Sądzie próbuje ustalić, czy pan Roberts mógł widzieć popełniane przestępstwo lub podejrzanego na miejscu zbrodni.
Sędzia pokiwała głową.
-Oddalam. Panie Roberts proszę odpowiedzieć na pytanie.
- Siedziałem do późna z kolegami w barze - powiedział - nie jestem pewien, o której wróciłem do domu, ale wtedy dowiedziałem się, że Hailey nie żyje.
Za dużo informacji.
Przeszło mi przez myśl.
Kłamie.
-Czy kontaktował się pan z kimś podczas pobytu w barze.
Roberts przyłożył dłoń do brody, jakby się namyślał.
-Nie.
- Jest pan pewien?
- Tak.
- Dziękuje z mojej strony, póki co to wszystko - powiedział prokurator, po czym wrócił na swoje miejsce
Mój ojciec wyprostował się i poprawił mankiety. Jego spojrzenie było pewne, gdy wychodził na środek sali.
Przedstawienie czas zacząć.
///////////////////////
Cześć!
Rozdział co prawda późno, ale jest!
Co tam u Was?
Jakie są Wasze odczucia na temat tego rozdziału?
Przenieśliśmy się w końcu do sądu i klika rozdziałów będzie miało tutaj miejsce. Starałam się oddać jak najwierniej Amerykański system prawdy, ale kilka spraw będzie nagiętych ze względu na fabułę i fakt, że jednak nie jestem w nim specjalistą. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie!
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro