Rozdział X cz. 4 Zanim wybije północ
Błądziłam wzrokiem po ścianach mebla, nasłuchując zbliżających się kroków. Ktoś był zdenerwowany i był blisko.
Nagle do odgłosów butów uderzających o posadzkę dołączył czyjś głos. Ktoś wołał zbliżającą się postać.
Ze zdenerwowania nie do końca przytomnie ścisnęłam dłoń Jaydena.
Nie mieliśmy żadnej sensownej wymówki na to co robiliśmy w sypialni zamordowanej dziewczyny, tym bardziej że zakomunikowaliśmy wyraźnie, że opuszczamy imprezę. Ta szafa to była pułapka a ja zorientowałam się trochę za późno.
Aby pozbyć się nieznośnych myśli zaczęłam błądzić palcami po drewnie, aż natrafiłam na cienkie wgłębienie. Kreśliłam po nim palcem nie od razu orientując się, że to litery. Zbliżyłam głowę jak najbardziej mogłam i już po chwili dostrzegłam niewyraźny zapis liter, który musiał tu powstać lata temu.
- Patrz - syknęłam, lekko ciągnąc Jaydena za ramię, aby i on obejrzał moje znalezisko.
Jay podążył za moja ręką i ujrzawszy napis uśmiechnął się szeroko a coś z tyłu głowy powiedziało mi, że lubię jak on się uśmiecha.
Nie tak ironicznie. Tylko szczerze.
Jak teraz.
Gdy zmarszczki pojawiają się w kącikach jego oczu a na tęczówkach migotają ogniki ekscytacji. Jay wyciągnął telefon, ale wyrwałam mu go zanim zdążył cokolwiek zrobić, gdyż właśnie w tej chwili ktoś wszedł do pokoju.
Chłopak spojrzał na mnie ze zdziwieniem a ja palcem nakazałam mu ciszę.
Cała się spięłam.
Miałam nadzieję, że ktokolwiek przekroczył teraz próg, nie zrobił tego w tym samym celu co my i nie zacznie przeszukiwać pokoju, bo to oznaczałoby naszą zgubę.
Poczułam ucisk na dłoni i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że Jayden wciąż jej nie puścił. Odwzajemniłam uścisk.
Nie ważne jak bardzo się nienawidziliśmy teraz musieliśmy grać zespołowo.
- Przestań, przestań, przestań! - krzyknął ktoś a ja nie od razu rozpoznałam ten głos.
Jayden na migi pokazał mi, że to Aaron.
Jeżeli myślałam, że wcześniej byłam przerażona, to teraz nie mogłam ruszyć się ze strachu. Ten człowiek był oskarżony o morderstwo a my węszyliśmy w jego domu. Trzeba było mieć nie po kolei w głowie, aby porwać się na coś takiego.
Zrobiło mi się niedobrze.
- To ty przestań - warknął inny głos, głęboki i z lekko słyszalnym meksykańskim akcentem. To musiał być Rick – co my tu robimy koleś! Jesteś pijany, powinieneś się położyć.
Głos Lopeza brzmiał znacznie trzeźwiej niż ten należący do Aarona.
- Jesteś mi to winien – Aaron ponownie podniósł głos.
-Idź spać! Pogadamy o tym rano – warknął na niego Rick – nie mam już na ciebie siły!
Lopez musiał rzucić go na łóżko, bo usłyszeliśmy cichy plask.
- Nie będę spać w jej łóżku, chyba zwariowałeś - krzyczał Aaron.
- W takim razie chodźmy stąd do cholery, sam mnie tu przyprowadziłeś! Jesteś pijany i musisz iść spać!
- Nienawidzę tego miejsca – Aaron zaczął rzucać się na łóżku.
- A myślisz, że ja je kocham! - Rick zaczynał tracić cierpliwość - Chodźmy stąd.
- Przestań mówić mi co mam robić! - krzyk Aarona przerodził się we wrzask - Odebrałeś mi siostrę draniu!
Na te słowa spojrzeliśmy na siebie z Jaydenem oniemiali. Aaron coś wiedział. Podejrzewał Ricka.
- Dobrze wiesz, że to nie tak!
A on nie zaprzeczył.
Następne co usłyszeliśmy było trzaśnięcie drzwiami a potem chwilowe sapanie i kolejna osoba wyszła z pokoju zamykając drzwi.
Na klucz.
Na dźwięk szczękającego zamka Jayden wyskoczył z szafy i w ekspresowym tempie przypadł do drzwi. Ja stałam jeszcze chwilę tam, gdzie przed chwilą nie do końca wierząc w to co się właśnie wydarzyło i mając cichą nadzieję, że nikt nie usłyszał Jaydena.
Ostatni raz zbadałam napis na ścianie.
Wyczytując z niego kilka liter.
HtA=0.
Czy coś takiego.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że t to + a 0 jest najprawdopodobniej sercem.
H plus A równa się miłość.
Hailey i Aaron.
Zapisałam to w pamięci i podeszłam do Jaydena, który z cichym jękiem osunął się na podłogę.
- Co się stało? - zapytałam, chłopak wyglądał na jeszcze bardziej załamanego niż wtedy, gdy zdaliśmy sobie sprawę, że nic tu nie znajdziemy.
- Pamiętasz, jak mówiłem, że mama zaczęła zostawiać klucz - zapytał a ja pokiwałam twierdząco głową - to się właśnie wydarzyło, nie wyjdziemy stąd.
- Jakbyśmy uderzali w drzwi to w końcu by wypadł, prawda? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- Za duży hałas, zostalibyśmy wykryci - wyglądało na to, że Jayden już się poddał - Ten pokój to jebana pułapka - dodał i przymknął oczy.
I był nią, odkąd się w nim znaleźliśmy.
Powstrzymałam się jednak od mojego komentarza i usiadłam obok Jaydena. Nie wiedzieliśmy co robić.
Nie było co wołać o pomoc.
Zrezygnowana przez dłuższą chwilę śledziłam światło księżycowe wymykające się zza ciężkich zasłon.
Światło księżycowe zza ciężkich zasłon.
Światło księżycowe.
Zerwałam się na równe nogi, niemal wywracając się przy tym, gdy prawym kolanem uderzyłam Jaya.
- Spójrz - krzyknęłam szeptem ostrożnie odsłaniając duże okno wychodzące na ogrody.
Jayden podniósł się z ziemi i niespodziewanie chwycił mnie za biodra obracając mnie w powietrzu.
- Jesteś genialna - wysapał a ja z trudem próbowałam powstrzymać śmiech.
- Wiem - odparłam i niemal natychmiast odsunęłam się od niego, gdy zdałam sobie sprawę jak blisko siebie się znaleźliśmy.
Znowu.
Jay otrząsnął się, ale uśmiech nie zniknął z jego twarzy.
- Musimy być ostrożni, nie chcemy, aby ktoś kto opuszcza przyjęcie nas zauważył - powiedziałam rzeczowo – najpierw wyjdziesz ty a potem mnie złapiesz w razie czego, dobrze?
Usta Marshalla wykrzywiły się w tak nie lubiany przeze mnie sposób.
- Skąd pomysł, że cię złapie? - dziwny błysk pojawił się w oku Jaya.
- Mamy rozejm idioto. Schodź i Nie. Waż. Się. Mnie. Nie. Złapać - wycedziłam na co on posłał mi całusa.
Przewróciłam oczami.
Idiota.
Czasami naprawdę zachowywał się jak przedszkolak na haju.
Jayden otworzył okno i oboje spojrzeliśmy w dół. Pokój mieścił się na parterze, ale przez wysokie fundamenty i róże w dole upadek raczej nie zapowiadał się przyjemnie. Skrzywiłam się a Jay podał mi swój drut.
- Spróbuj zamknąć nim okno, gdy będziesz schodzić, wystarczy tak, aby się zatrzasnęło. Może nikt nie zauważy - powiedział po czym z gracją zeskoczył w dół.
Lekko zlękniona weszłam na parapet i zasunęłam zasłony po czym drutem ułatwiłam sobie zamknięcie okna. Rozejrzałam się, czy aby na pewno nikt nie patrzy i zeskoczyłam na dół.
Z całkowitym brakiem niewymuszonej elegancji jaką cechował się Jay poleciałam prosto w krzewy róż cudem nie wpadając w nie, całym ciałem podtrzymana przez Jaydena, który teraz patrzył na mnie z rozbawieniem.
- Zamknij się - warknęłam próbując jakoś poprawić swój wygląd. A zwłaszcza włosy, które rozczochrały się podczas pobytu w szafie i upadku.
- Przecież nic nie mówię - odparł Jay, ale ja doskonale widziałam jak jego oczy się śmiały.
- Nie ważne - mruknęłam a Marshall podał mi ramię.
Może z wyjątkiem kilku szczegółów, wyglądało to tak jakbyśmy wracali z przechadzki po ogrodach.
A przynajmniej mnie się tak wydawało.
Szliśmy w kierunku bramy, która w końcu uwolniłaby nas z tej posiadłości w ciszy. Ja obserwowałam gwiazdy a Jay zdawał się być pochłonięty swoimi myślami.
Zastanawiałam się co by było gdybyśmy żyli w alternatywnej rzeczywistości.
Nasi ojcowie nie pokłóciliby się o nie wiadomo co dawno temu a my dorastalibyśmy razem jako najlepsi przyjaciele.
Może nawet byśmy sobie ufali.
Albo zostalibyśmy parą.
Stłumiłam prychnięcie, które niemal wyrwało mi się z ust.
Nie.
Ten ostatni scenariusz raczej nigdy nie doszedłby do skutku.
W końcu to Jayden. Ten człowiek nie nadaje się do związków.
Jay nucił pod nosem melodię, której nie mogłam rozpoznać. Nagle przyciągnął mnie do siebie i złożył mi pocałunek na ustach.
Serce podskoczyło mi w piersi a w brzuchu zaczęły unosić się motyle, gdy jego usta nie odrywały się od moich.
Smakował pomarańczą i tytoniem, choć nigdy nie widziałam, żeby palił. Po prostu z góry założyłam, że jego rodzice zabiliby go za to tak jak mnie.
Zaskoczona, nie wiedząc co robić, odwzajemniłam pocałunek, gdy Jay zanurzył palce w moich włosach. Chłonęłam jego smak i zapach jednocześnie nie wiedząc co się dzieje.
Chęć odepchnięcia go walczyła z chęcią o pójście o krok dalej.
Bo Jayden Marshall całował obłędnie.
Jayden Marshall całował MNIE.
Nagle, zupełnie przypadkiem chwilę po tym jak opuściliśmy dom, w którym prowadziliśmy przeszpiegi, Jay całował mnie jakby miało nie być jutra.
- To obrzydliwe - głos Ricka skierowany w naszą stronę był jak kubeł zimnej wody.
Chłopak szedł w naszym kierunku próbując odpalić papierosa. To było oczywiste, że Jayden, usłyszał go lub zobaczył zawczasu.
Dlatego mnie pocałował.
Dla przykrywki.
Czułam, że cała się czerwienie. Wyglądaliśmy, jak para, która wyszła na zewnątrz, aby chwilę się pomigdalić.
Zdecydowanie nie jak dwoje szpiegów, którzy chwilę wcześniej opuścili rezydencję przez okno w zakazanym pomieszczeniu. I pewnie o taki efekt chodziło Jaydenowi. Czułam się niesamowicie dziwnie, ale musiałam grać swoją rolę.
Udawać.
Przed Rickiem, że jestem zakochaną w Jayu dziewczyną, która nie widzi poza nim świata i przed Jayem, że tak nie jest.
Bo tak nie było.
Żałowałam, że nie mogłam dyskretnie się uszczypnąć i wybudzić się z tego jakby to był zwyczajny sen. Niezwykle żałosny, ale przynajmniej tylko sen.
- Chodźmy już - mruknęłam do Jaydena starając się nie dać nic po sobie poznać.
Chłopak ponownie chwycił mnie za rękę i zaprowadził do auta.
- To było niesamowite, jednak jesteśmy świetną drużyną - powiedział, jakby nasz pocałunek nie zrobił na nim żadnego wrażenia, jakby w ogóle się nie wydarzył, choć ślady szminki na jego ustach wskazywały na coś innego. - Z początku myślałem, że go nie usłyszałaś, taka zdawałaś się być zamyślona i mnie odepchniesz. Na szczęście się myliłem, bo nie wiem jakbym to wytłumaczył. Świetnie nam to wyszło. Przepraszam, że to było takie nagłe, ale nie było czasu o tym porozmawiać. Ale to nie było nic takiego. Prawda?
- Aha - mruknęłam, nie do końca przekonana, Jayden wydawał się być jednak usatysfakcjonowany moją odpowiedzią – to nie było nic takiego.
Bo nie było.
Zwyczajny pocałunek, aby umocnić naszą przykrywkę.
Ludzie całowali się cały czas.
Z obcymi.
Nic takiego.
Naprawdę.
Nic.
Takiego.
W mojej głowie odbijało się, jednak cały czas jedno pytanie.
Skoro to nie było nic takiego to, dlaczego do cholery, gdy leżałam w swoim łóżku próbując zasnąć nie mogłam przestać o tym myśleć.
O nim myśleć.
/////////////
Cześć! Nowy rozdział!
Kto się cieszy? Na pewno ja 😅!
Obiecuję regularność od tego momentu! Zamierzam się z tego wywiązać!
Z dobrych wieści to plik w Wordzie ma już 365 tys. znaków ze spacjami a to oznacza, że już zdecydowanie bliżej końca niż dalej. Jak czytam te początkowe rozdziały to widzę jaki progres przeszłam i ciekawa jestem czy wy również odczujecie różnicę.
Co jeszcze mogę powiedzieć? Hm.
Trzymajcie się i koniecznie dajcie znać co myślicie o tym rozdziale!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro