Rozdział XIX
Do hotelu wróciłam na porę obiadową.
Restauracja ze strefą wydzieloną specjalnie dla gości nie była tą, którą mogłam oglądać z mojego pokoju.
Ta znajdowała się piętro niżej i miała zdecydowanie ładniejszy widok. A okna wyklejone w fotografie z różnych miejsc. Na zasadzie poczuj się jak w domu. Przysiadłam przy oknie z wieżą Eiffla i zamówiłam małą porcję dania dnia.
Czekając na moje zamówienie, porównałam zdjęcia, które udało mi się zdobyć.
Miałam niesamowite szczęście, bo chwilę po tym jak ozięble pożegnałam się z Jayem, ktoś w pośpiechu opuścił posiadłość Lopezów za pomocą range rovera.
Tak ciemnogranatowego, że jego niebieskawy odcień było można dostrzec tylko, gdy padały na niego promienie słońca.
Niemal nie podskoczyłam z radości, widząc to.
Pani O'Malley mogła pomóc mi uwolnić Aarona. Powiedziała przed sądem, że samochód, którym poruszał się z siostrą, był granatowy, ale się pomyliła. I to nie dlatego, że podała zły kolor. Faktycznie tamtego dnia widziała granatowy samochód, ale nie należał on do Robertsów tylko do Lopezów.
To Rick kłócił się z kimś tamtego dnia, a ja zamierzałam się dowiedzieć z kim.
-Podać coś jeszcze? - zapytał niski kelner ze szkockim akcentem, stawiając przede mną jedzenie.
-Tak, poproszę sok z wyciskanych pomarańczy - mruknęłam, ale nie patrzyłam na mężczyznę naprzeciwko mnie, ponieważ coś w tle przykuło moją uwagę.
Miejsce, które jeszcze chwilę temu było wolne w przeciwległym rogu, teraz zajęła postać w kapturze. Wróciłam myślami do kelnera, ale nawet gdy odszedł, nie opuszczało mnie wrażenie, że ktoś mnie obserwuje.
Zakapturzona postać również zamówiła sok pomarańczowy, ale nic, poza tym. Sończyła go powoli a ja nie mogłam dostrzec jej twarzy. Instynkt wył na alarm, bo mimo to zdawało mi się, że mnie obserwuje. W pamięci powrócił do mnie obraz z komisariatu policji, gdy wyszłam na dwór, a po drugiej stronie ulicy ktoś stał.
Otrząsnęłam się.
Zaczynałam mieć paranoję.
Specjalnie przedłużałam posiłek, aby sprawdzić, czy tajemniczy człowiek opuści przede mną restaurację.
Nic z tego.
Wykorzystałam okazję, aby mu się przyjrzeć.
Czarna bluza skutecznie ograniczała mi wgląd w twarz nieznajomego, choć być może powinnam była powiedzieć; nieznajomej.
Sylwetka postaci była drobna a dłonie białe.
Niewiele informacji, ale jednak coś. Nagle coś przyszło mi do głowy.
Istniał jeden sposób, aby przekonać się, czy kobieta faktycznie mnie obserwuje. Wiadomo, mogłam opuścić lokal i sprawdzić, czy będzie mnie śledzić, ale ryzykowałam, że rozpłynie się w cieniu. Przywołałam kelnera skinieniem ręki, wskazałam w kierunku kobiety.
-Przepraszam, czy mogłabym prosić o przysłonięcie tamtych okien? - zapytałam.
- Oczywiście - zaciągnął po szkocku i ruszył w kierunku przeze mnie wskazanym. Zakapturzona postać widząc to, poderwała się nieco nerwowo, ale zaraz uspokoiła się i jak gdyby nigdy nic opuściła restaurację zanim kelner dotarł do okna.
Zacisnęłam usta.
Miałam nadzieję, że był to przypadek.
Nie miałam pojęcia co robić, gdyby okazało się, że ktoś mnie śledzi. Przez głowę przemknął mi obraz nocy pod komisariatem. I to od kilku dni. Wyparłam to z pamięci i poprosiłam o rachunek. Sprawdzę to później.
Teraz musiałam przygotować się na wieczór, a do tego zostało jeszcze kilka kroków.
****
Nie pozwolono mi na wizytę w szpitalu. Z trudem opanowałam chęć tupnięcia nogą jak mała rozwydrzona dziewczynka.
Miałam taką okazję, a wszystko miało się posypać, bo Polly Jackson przez przypadek postrzeliła mojego podejrzanego.
Na samo wspomnienie tamtych wydarzeń drgnęła mi ręka. Wszystkie gazety i portale prześcigały się w domysłach, co takiego wydarzyło się pod gmachem sądu. Bez przerwy powielały jedno zdjęcie, na którym dwóch ratowników przewoziło nieprzytomną nastolatkę na noszach do karetki. Niektórzy uważali, że była morderczynią inni, że zabiła się, bo ukrywała mordercę lub chciała go zdemaskować.
Nikt nie wiedział, że serce Polly jeszcze biło w jednym z prywatnych szpitali w Waszyngotnie, a wokół niej wciąż zmieniali się policjanci gotowi w każdej chwili zebrać od niej zeznania.
Nawet jeżeli w drugiej kolejności miałaby wyzionąć ducha.
Nagłośnienie medialne nie wpływało korzystnie na sprawę. Ludzie łaknęli krwi, ale chociaż raz ich uwaga skupiła się na czymś innym niż wyszukiwanie sfałszowanych brudów na Aarona. A odkąd do mediów wyciekła informacja o jego przyznaniu się do winy, pojawiło się ich jeszcze więcej co przyjęłam z cichym jękiem irytacji.
Miałam nadzieję, że artykuły w prasie mi jakoś pomogą, ale wyglądało na to, że to tylko stek bzdur. Starannie przefiltrowałam je w poszukiwaniu wzmianek o Ricku Lopezie. Skoro miałam już jeden trop, zamierzałam się go trzymać.
W jednym z wywiadów z wścibską sąsiadką nastolatków ta wspomniała, że jest zdziwiona, iż to nie Rick został skazany. A przynajmniej to wywnioskowałam z jej wypowiedzi o "Latynosach, bandytach z naprzeciwka" przewróciłam oczami. Kobieta zwyczajnie była rasistką.
Nic więcej nie znalazłam, a wieczór przyszedł szybciej niż się tego spodziewałam. Zegar już niemal wskazywał osiemnasta trzydzieści, gdy z plikiem kartek w ręku zapukałam do drzwi pana Marshalla. Zgodnie z przewidywaniami mój ojciec też tam był, a Jayden pojawił się znikąd i przemknął pod moim ramieniem, gdy zamykałam drzwi.
Rwałam się do odpowiedzi, ale czekałam na trzeźwy osąd mojego ojca.
Skinął lekko głową.
Zgadzał się na moje przemówienie jako pierwszej.
Graydon Marshall również nie zamierzał bawić się w powitania i skinął, tylko abym zaczęła mówić. Nabrałam głęboko powietrza.
-Powinniśmy rzucić podejrzenia na Ricka Lopeza - zaczęłam bez ogródek - nie miał konfliktów z prawem, ale jego brat już tak. Po za tym - sięgnęłam do moich kartek i wyciągnęłam dwa zdjęcia, które podałam ojcom – Rick, również ma range rovera, ciemnogranatowego - Wskazałam zdjęcie po prawej – Pani O'Malley zeznała, że widziała dwie kłócące się osoby przy granatowym aucie, mówiła prawdę. To właśnie było auto Ricka. Nie widziała ona jednak Hailey tylko Polly, która pojechała tego dnia razem z Rickiem do przyjaciółki. Co prawda Lopezowie mieszkają obok Robertsów, ale ta teoria wyjaśnia, czemu Polly uważa siebie i chłopaka winnymi śmierci Hailey.
Przerwałam i wyciągnęłam więcej zdjęć.
Przedstawiały one ujęcia z kamer potwierdzające tożsamość Ricka i Polly. Co prawda nie było widać ich dokładnie, ale rude włosy nastolatki i rejestracja przypisana Lopezowi starczały jako dowody – przynajmniej na razie.
Pan Marshall pokiwał z uznaniem głową. To był konkretny trop, mój ojciec jednak wydawał się sceptyczny.
-A gdzie był w tym czasie Aaron?
O tę kwestię również zadbałam.
-Zdaje się, że Aaron Roberts cztery miesiące przed zdarzeniem zaczął opłacać kawalerkę niedaleko szkoły. Kamery uchwyciły moment, gdy mężczyzna w bluzie wchodzi do budynku kodem do tego mieszkania.
Teraz i mój ojciec był zadowolony.
-Dobra robota, twoja kolej synu.
Jay wyprostował się momentalnie.
-Obawiam się, że nie możemy oskarżyć Ricka o morderstwo.
Zacisnęłam usta. Szlag. By. To. Trafił.
-Faktycznie mieszkanie należy do Aarona, ale sąsiedzi za każdym razem o niego pytali, wskazywali to zdjęcie.
Uniósł fotografie z kroniki szkolnej. Fotografię, która przedstawiała Ricka.
-Nie znam powodu, dla którego to robili, ale Rick dość często odwiedzał to miejsce po za tym na nagraniach z monitoringu wyraźnie widać, jak wysiada z tyłu range rovera tego samego dnia. Mógł kłócić się z Polly wcześniej, ale to nie on został zatrzymany przez policję na tym zdjęciu - wskazał na pozostałości mojej prezentacji – mniej więcej w tym samym czasie wykonał połączenie do ojca Hailey, a żadna z postaci w samochodzie nie rozmawia przez telefon. Myślę, że to Aaron i Polly jechali tamtego dnia samochodem.
- Do czego zmierzasz synu?
Zapytał w końcu pan Marshall. Ja też zaczynałam się gubić. Jayden, póki co tylko podważył moją teorię.
-Myślę, że Aaron Roberts jest winny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro