Rozdział VII Że nie możesz beze mnie żyć
Następnego dnia w szkole marzyłam tylko o tym, aby nie wpaść na Jaydena.
Niestety.
Najwyraźniej cały świat zdecydował się na mnie uwziąć, gdyż trafiłam na niego już na czwartej przerwie.
Nie żeby Jay był całym moim światem.
Ten idiota stał nonszalancko oparty o moją szafkę.
Sam.
Najwyraźniej na kogoś czekał.
Ayra wskazała mi go dyskretnie ręką, ale zdecydowałam się go zignorować. Nie potrzebowałam teraz nic z szafki.
Nie chciałam z nim rozmawiać.
Nie chciałam go widzieć.
Wystarczyło tylko przejść obok...
- Kowalski! - zawołał za mną Jay, gdy go minęłyśmy - możemy porozmawiać?
Wymieniłyśmy z Ayrą porozumiewawcze spojrzenia i dałam jej znać, że może iść i, że sobie poradzę.
- Będziesz przepraszać? Nie sądzę - warknęłam - Nie chce z tobą rozmawiać Marshall. Od teraz jesteś dla mnie jak powietrze - odwróciłam się na pięcie i odeszłam z uniesioną głową, zobaczyłam jeszcze jak twarz tego kretyna wyszczerza się w uśmiechu
- Że nie możesz beze mnie żyć? - rzucił za mną śmiejąc się jak głupi.
Nie mogłam się powstrzymać, odwróciłam się ostatni raz i pokazałam mu środkowy palec. Jeszcze mu pokażę.
Ten dzień nie mógłby być gorszy, a jednak, bo pan Hudson pierwszy raz w całej swojej karierze zdecydował się sprawdzić pracę na następny dzień.
Akurat dzisiaj.
- Patricia i Mason - wywołał nas pan Hudson - spodziewałem się czegoś więcej po tobie panno Kowalski - mruknął nauczyciel historii podając mi pracę - wykonanie merytoryczne bardzo dobre, ale to zdecydowanie za mało jak na pracę w parze.
Moja twarz zrobiła się niemal czerwona. Starałam się, a on mówił mi coś takiego.
Niemal wyrwałam kartkę z rąk nauczyciela. Czerwona piątka była wyraźna pod napisem 'za mało treści'. Żadnych zaznaczonych błędów. Zwyczajnie ten napis.
- To twoja wina - oskarżyłam szeptem Masona - jakbyś współpracował to by do tego nie doszło.
- To dobra ocena, przestań się przejmować - wymamrotał chłopak - chyba nawet najlepsza ze wszystkich.
- Przestań, jest dobra, ale nie dość dobra - zazgrzytałam zębami, a później zwróciłam się głośniej do pana Hudsona – czy mogę to jakoś poprawić? - zapytałam - najlepiej zanim wpisze pan to do systemu?
Kilka osób spojrzało na mnie z niemym niedowierzaniem. Wiedziałam co myślą, ale nie chciałam, aby rodzice to zobaczyli. I tak już zawiodłam ich, wczorajszym występem w kancelarii.
- Przemyślę to panno Kowalski, a teraz wróć na miejsce, wciąż trwa lekcja.
Po lekcjach pojechałam do domu. Nie mogłam ukrywać się cały czas w domu Ayry, zwłaszcza, że jej ojciec wrócił i zrobiło się nieco tłoczno. Mama również musiała dowiedzieć się o całej sytuacji, bo mimo że nie było jej nawet w mieście cały czas dzwoniła do mnie i wysyłała wiadomości prosząc abym wróciła do domu.
Ojciec tego nie robił.
Z jego strony nie było żadnego kontaktu. Nie wiedziałam, czy to dobrze czy źle.
Pod domem nie stał żaden samochód.
Tata najpewniej jeszcze nie wrócił i nie wiedziałam, czy planował zrobić to tego wieczoru. Usiadłam przy biurku i zajęłam się pracą domową. Pan Hudson zgodził się ostatecznie nie wpisywać piątki, jeżeli w czwartek poprowadzę prezentację o ugrupowaniach politycznych na przestrzeni wieków.
Próbowałam coś napisać, ale zdania mi się nie kleiły.
Sięgnęłam po zadanie z matematyki.
Zawsze byłam z niej najgorsza i utrzymywanie perfekcyjnych stopni z tego przedmiotu sprawiało mi największą trudność. Za każdym razem więc, gdy miałam matematykę po powrocie do domu przerabiałam wszystkie zadania jeszcze raz. Było to czasochłonne, ale dawało efekty.
Około dziewiętnastej zadzwonił telefon z kancelarii. Jeden ze stażystów w Kowalski&Marshall poinformował mnie, że Gold zgarnie mnie za pół godziny.
Zestresowana spakowałam się pospiesznie. Nie wiedziałam czego mogą chcieć ojcowie.
Zawiodłam.
Może chcieli oficjalnie odsunąć mnie od sprawy.
Spięłam wysoko włosy.
Ból napiętej skóry przez upięcie pomógł mi się skupić.
Na wszelki wypadek spakowałam dokumentacje sprawy Robertsów. Przejrzałam ją ostatni raz i upewniając się, że nie jestem pognieciona wybiegłam z domu.
Gold już czekał.
Jak zawsze.
Nie odezwał się ani słowem, gdy wsiadałam. Poprawiłam makijaż w lusterku i dałam znak do odjazdu.
Nie zajechaliśmy, jednak daleko, gdyż chwile później zatrzymaliśmy się pod domem Marshallów. Jayden pospiesznie wskoczył do auta. Włosy miał rozczochrane a koszulę wygniecioną. Oczy miał półprzytomne.
Czyżby spał?
Płakał?
- Co się dzieje? - zapytał, wyglądało na to, że był równie zdezorientowany co ja.
- Nie mam pojęcia - wyznałam - ciebie też wezwali?
- Aha - mruknął i oparł się o drzwi, rano tego nie zauważyłam, ale był wyraźnie zmęczony.
Gdy dotarliśmy na miejsce, Jayden od razu ruszył do łazienki. Nie zamierzałam na niego czekać.
Po tym jak ostatnio mnie potraktował wiedziałam, że definitywnie nie gramy w jednej drużynie.
Musiałam pokazać, że jestem lepsza.
A żeby to zrobić musiałam być pierwsza.
Z lekkim niepokojem chwyciłam klamkę. Widziałam sylwetki ojców przez szklane matowe drzwi. Siedzieli na swoich ogromnych fotelach, na których zawsze przyjmowali klientów.
Wydawali się dzięki nim więksi, potężniejsi, wszechmocni.
Godni zaufania.
Odetchnęłam kilkukrotnie i weszłam do środka.
- Dzień dobry - powiedziałam, nie mogłam okazać emocji, nie mogłam błagać, to było niedopuszczalne - wzywaliście mnie – bardziej stwierdziłam niż zapytałam - po co?
Pan Marshall rozparł się w swoim fotelu.
- Poczekajmy na mojego syna - powiedział wyniośle.
Coś się we mnie buntowało.
Na mnie pewnie by nie zaczekali.
Nic jednak nie powiedziałam.
Ich wzrok mówił, że powinnam cieszyć się, że w ogóle mnie tu wpuścili.
Spojrzałam ojcu prosto w oczy.
Zastanawiałam się czy kiedyś się jeszcze do mnie odezwie. Ta cisza była bolesna.
Ojciec zamrugał dwa razy i przeniósł swoje spojrzenie na drzwi, które właśnie się otworzyły.
- Jayden – pan Marshall odezwał się pierwszy.
Odwróciłam się. Chłopak właśnie wszedł do gabinetu i prawie nie przypomniał siebie sprzed kilku minut. Na jego twarzy nie było już oznak zmęczenia a jego koszula posiadała tylko drobne zagniecenia.
- Wybaczcie, że musieliście czekać - zagadnął - czy coś się stało? - zadał pytanie, które nurtowało mnie od dłuższego czasu.
Po co ojcowie nas wezwali?
Czy to miało coś wspólnego ze sprawą?
A może z zawodami?
Kolejne sekundy oczekiwania doprowadzały mnie do szału, ale w rozmowach z mężczyznami musiałam być cierpliwa. Nawet jeżeli chodziło o mojego ojca.
Bo ludzie myślący, że mają władze są gorsi od tych, którzy mają ją tak naprawdę.
Tego nauczyła mnie matka.
- Przemyśleliśmy sprawę - powiedział w końcu mój ojciec przerywając trwającą od kilku minut ciszę - Ta sprawa jest zbyt ważna abyśmy odsunęli Patricię. Nie podołałaś poprzedniemu zadaniu, ale możesz to nadrobić. Zaszłaś bardzo daleko, a twoje osiągnięcia pokazują, że może jednak drzemie w tobie potencjał. Jayden ma jednak przewagę.
Emocje skumulowały się we mnie jednocześnie a ja walczyłam, aby ich nie okazać. Byłam przeszczęśliwa.
Nawet nie zwróciłam uwagi na lekko lekceważący ton ojca.
Mogłam wrócić do gry.
Mogłam jeszcze udowodnić, że nie jestem beznadziejna i że ojciec może być ze mnie dumny.
Zastanawiałam się jaką przewagę zyska Jay.
Być może dostanie więcej akt albo będzie mógł omówić sprawę z kimś z kancelarii.
Biorąc pod uwagę fakt jak szybko się ogarnął z nieładu w jakim przyjechał. Zgadywałam, że i tak ma jakieś wsparcie wśród pracowników.
Albo raczej pracownic.
- To czy Patricia wróci do gry zależy od ciebie synu - rozjaśnił nam sytuację pan Marshall a ja niemal natychmiast zbladłam.
Nie, nie, nie.
To się nie działo naprawdę.
W środku niemal rozpadłam się, ale nie pozwoliłam emocjom się uzewnętrznić.
Zamiast tego powoli przeniosłam wzrok na Jaydena, który siedział na fotelu obok mnie. Wyglądało na to, że on przyglądał mi się od dłuższego czasu.
Jego twarz pozornie nie ukazywała emocji.
Starałam się go odczytać. Jay zawsze był dla mnie jak otwarta książka.
Znałam go za dobrze.
Dzisiaj ta książka była jednak napisana po chińsku i mówiła o fizyce kwantowej.
Ewentualnie to ja nie mogłam się skoncentrować.
Pożerał mnie stres, ale nie dałam się, rozgrywając tą szaloną bitwę na spojrzenia. Miałam nadzieję, że z mojego bije chłód i obojętność, a nie desperacja.
Nie chciałam dawać mu tej satysfakcji.
Jayden w końcu obrócił się do ojców.
Oboje w skupieniu i ciszy obserwowali naszą wymianę spojrzeń.
Zastanawiałam się, czy oni również toczyli takie bitwy. W końcu po kimś musiałam odziedziczyć zdolność do tak długiego niemrugania.
Jay otworzył usta a ja wciąż się w niego wpatrywałam. W jego mocno zarysowaną szczękę i włosy opadające na oczy.
Skoncentruj się.
Upomniałam siebie. Nic nie mogłam poradzić na to, że w chwili stresu starałam się myśleć o wszystkim, poza tym co mnie zaraz czekało.
Nawet jeżeli miało to być studium przypadku idealnej twarzy Jaydena Marshalla. Jaya, który właśnie wygrywał, zostawiając mnie z niczym.
Wystarczyło tylko jedno słowo. Ale chłopak zamknął usta.
Na jego twarzy pojawił się kpiący uśmiech i ponownie je otworzył, zerkając na mnie przelotnie. Tym razem z jego ust wydobyły się słowa.
- Mówią, że konkurencja wzmacnia i napędza do działania, jak więc miałbym z niej zrezygnować świadomie - powiedział nonszalancko a mnie zalała fala ulgi. Wciąż jednak siedziałam obojętnie. Nie chciałam dawać mu satysfakcji.
- Okej - rzuciłam w końcu bez emocji i wstałam - jeżeli to wszystko panowie, to wybaczcie, ale muszę już iść.
Nie czekając na ich pozwolenie opuściłam gabinet. Niemal czułam, jak pot leje się ze mnie strumieniami. Resztę drogi do wyjścia pokonałam walcząc z chęcią rzucenia się do biegu. Wsiadłam do białego porsche mocno trzaskając drzwiami.
- Zabierz mnie do domu - rozkazałam.
Gold spojrzał na mnie przez chwilę, ale jak zwykle nic nie powiedział. Zazwyczaj nie odnosiłam się od niego w ten sposób.
Dzisiejszy dzień był jednak naprawdę męczący. Ruszyliśmy choć pewnie powinniśmy poczekać na Jaydena.
Trudno, najwyżej Gold wróci po niego później.
Albo wcale.
Nie raz w końcu zdarzało się, że korzystaliśmy z taksówek.
Zwymiotowałam, gdy tylko dotarłam do łazienki.
Położyłam się na łóżko.
Nareszcie zeszło ze mnie całe napięcie.
////////////////////////////////////
Cześć!
Oczywiście, że rozdział wleciał w najmniej spodziewanym momencie z dużym opóźnieniem - bardzo Was za to przepraszam.
Dajcie znać co myślicie o tym rozdziale i nowej oprawie graficznej!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro