Rozdział II Nie tym razem Kowalski
Następnego dnia po szkole ponownie zajechało po mnie białe porsche, tym razem jednak musimy czekać na Jaydena, który obściskuje się ze swoją nową dziewczyną na schodach przed szkołą. Przewracam oczami. Chłopak zmienia dziewczyny jak lekarz rękawiczki i mimo to wciąż pojawiają się nowe wielbicielki. Przypominało to raczej związki z podstawówki niż głębokie relacje, ale nie mogę być zazdrosna. Sama nie narzekam na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej, ale po Masonie wolę skupić się na nauce i wygranej. Zwłaszcza, że to głównie nasz związek obwiniałam o moje obniżenie średniej, zresztą tak samo jak moi rodzice.
- Przepraszam, że musiałeś czekać Gold - rzuca Marshall do kierowcy, który nie komentuje jego zachowania a następnie wślizguje się na swoje stałe miejsce.
- Co? Karen, nie pozwoliła ci odejść, bo boi się, że jutro już znajdziesz sobie inną? - mówię sarkastycznie zamiast powitania.
- To była Kristien – poprawia mnie Jayden – i całuje obłędnie, jeśli musisz wiedzieć - uśmiecha się nonszalancko, co z niewiadomych przyczyn powoduje we mnie uczucie irytacji - to ja nie pozwoliłem jej odejść - dodaje.
Przewracam oczami a Gold rusza. Niedługo ponownie spotykamy się z rodzicami. Tym razem jesteśmy bardziej rozluźnieni. Jay nie ma już ulizanych włosów i siedzi wygodnie oparty o fotel. Ja również pozwoliłam sobie na luźniejszy styl i teraz czarne włosy spływają mi po ramionach a najwyższy guzik od mundurka jest rozpięty.
Gdy wchodzimy do gabinetu od razu zauważam, że wczorajsze napięcie zeszło dzisiaj ze wszystkich. Matki nie pojawiły się na dzisiejszym spotkaniu, gdyż tajemnica adwokacka nie pozwalała wyjawić im szczegółów sprawy, jeżeli nie były jej częścią. Pani Marshall nie jest prawniczką i dzisiejszy dzień miała spędzić w galerii handlowej, moja mama natomiast specjalizuje się w rozwodach i według ojca, nie byłaby w stanie pomóc przy tej sprawie. W teorii nam też nie powinno zostać nic wyjawione, ale mieliśmy działać po cichu, tak aby ta informacja nigdzie nie wyciekła. Inaczej nasi rodzice mogliby stracić uprawnienia.
- Sprawa dotyczy śmierci nastoletniej Hailey Roberts o której morderstwo został oskarżony nasz klient - przeszedł do rzeczy Grayson Marshall, gdy tylko zamknęliśmy drzwi jego gabinetu. Zawsze taki był. Bezpośredni i bezkompromisowy. Adwokat idealny.
Znałam sprawę Hailey wcześniej, gdyż trąbiły o niej wszystkie media. Biedaczka została znaleziona martwa we własnym domu niedaleko centrum Arlington. Początkowo podejrzewano samobójstwo, jednak śledztwo doprowadziło do aresztowania jej przyrodniego brata pod zarzutem morderstwa.
- Jak się pewnie domyślacie podczas tej rozprawy będziemy reprezentować Aarona Robertsa. Jego ojciec Jason Roberts, zgłosił się do nas trzy dni temu, po tym jak odrzucił kolejnego, już czwartego adwokata swojego syna.
Zapadła chwilowa cisza. Byliśmy piątą kancelarią. Rzadko zdarza się, żeby ktoś tak często zmieniał adwokatów. Nic dziwnego, że ta sprawa była tak ważna. Gdybyśmy wygrali, Kowalski&Marshall zdobyłoby dużą sławę. Taką jakiej jeszcze nie mieliśmy, bo kontrowersje wokół niej przyciągnęły zagraniczne media. Hailey i Robert pochodzili z "dobrego domu" a wśród takich nie dochodziło do zabójstw.
- Rozprawa jest za tydzień i chcemy abyście pomogli nam wejść w środowisko Hailey i Aarona. Pomoże nam to znaleźć nowego podejrzanego i zdyskredytować świadków. Chcemy, abyście przeniknęli do ich środowiska i zdobyli jak najwięcej informacji - kontynuuje mój ojciec - możecie zacząć już dziś, za trzy dni chcemy mieć już gotowe materiały od was. Kto spisze się lepiej, ten wygra.
Na sam dźwięk tego ostatniego słowa moje serce zaczyna bić szybciej. Rywalizacja jest u mnie we krwi i każda szansa na zwycięstwo sprawia, że mój umysł zaczyna pracować szybciej. Ayra, moja najlepsza przyjaciółka powiedziała kiedyś, że najwięcej rywalizacji jest między rodzeństwem, ja jednak myślę, że to nie prawda. Gdy kogoś kochasz podświadomie nie chcesz mu zrobić krzywdy. Gdy kogoś nienawidzisz to przestaje mieć znaczenie. Po trupach do celu mówią. A ja się z nimi w pełni zgadzam.
****
Spędzam w biurze jeszcze trzy godziny, a gdy wychodzę z kancelarii, trzymając w dłoniach stosik akt, dostaje wiadomość od Ayry, że na dzisiaj planowana jest impreza. Odpisuje, że nie mogę wpaść i zobaczymy się jutro w szkole. Przyjaciółka namawia mnie jeszcze przez chwilę, ale odpuszcza, gdy zaczynam ją ignorować. Całą noc planuję spędzić na szukaniu informacji. Chcę wygrać. Kątem oka widzę jak Jay rozmawiając przez telefon wsiada do swojej taksówki. Macham do niego ręką, aby zatrzymał samochód. Patrzę na zegarek i nie mogę uwierzyć, że tak szybko znalazł sobie transport. W godzinach szczytu to czasem graniczyło z cudem. Chce zabrać się z nim, bo mieszkamy na jednej ulicy, zwłaszcza, że zaczyna padać deszcz. Jayden kiwa mi głową a taksówka zatrzymuje się. Podchodzę do samochodu a na usta cisną mi się podziękowania. Powstrzymuje się jednak, gdy Jay opuszcza szybę zamiast otworzyć mi drzwi. Uśmiecha się przy tym wesoło i już wiem co zaraz usłyszę.
- Nie tym razem Kowalski – rzuca, gdy ciężkie krople deszczu rozbijają się o moją głowę. Czuje jak ogarnia mnie irytacja a z drugiej strony mam przeczucie, że postąpiłabym tak samo na jego miejscu. - Lepiej schowaj kartki pod koszulę, bo zmokną.
Taksówka odjeżdża zanim zdążę coś odpowiedzieć. Jestem na siebie zła, że nie udało mi się strącić tego głupiego uśmieszku z jego twarzy, ale po chwili przestaje sobie zawracać tym głowę, bo deszcz zaczyna padać coraz mocniej. Mimo, że bardzo nie chcę korzystam z rady Jaya i chowam kartki pod koszulę, aby nie zamokły. To marna ochrona, ale chociaż jakaś. Wyciągam telefon i dzwonię po transport, ale osoba po drugiej stronie informuje mnie, że obecnie nie mają wolnych taksówek, wściekam się jeszcze bardziej, bo zdaje sobie sprawę, że Jayden zamówił ostatnią taksówkę tej firmy. Próbuję wyszukać w Internecie, numer na nową taksówkę, ale ekran mojego telefonu dość szybko zapełnia się małymi kropelkami, które rozmazują obraz. Rezygnuję z tego i ruszam na piechotę szukając jakiegoś schronienia skąd mogłabym na spokojnie zadzwonić. Po kilku minutach już całkowicie przemoczona staje pod daszkiem na przystanku i w końcu zamawiam taksówkę, która ma przyjechać po mnie w ciągu dwudziestu minut. W międzyczasie sprawdzam jak kopie akt przetrwały ulewę. Dziękuje Bogu w duchu, bo kartki nie zamokły. Oberwało się tylko teczce, była przesiąknięta wilgocią, która lekko przeniosła się też na wierzchnie kartki, ale poza tym wszystko jest w idealnym stanie.
Żółty samochód podjeżdża po mnie piętnaście minut później. Kilkunastominutowa droga pozwala mi się trochę ogrzać. Przynajmniej tyle o ile pozwalają na to przemoknięte ubrania. Gdy wysiadam wciąż pada i już nie mogę doczekać się, aż wskoczę pod ciepły prysznic, przebiorę się w grubą piżamę, zrobię herbatę i zajmę się dokumentami. Moje marzenia obracają się jednak w niwecz z chwilą, w której przekraczam próg domu i zauważam rozwalonego na kanapie i jedzącego moje chipsy na kryzysowe sytuacje Jaya. Z prędkością błyskawicy doskakuję do niego i wyrywam mu paczkę smażonych plasterków ziemniaków.
- Co ty tu robisz? - cedzę a on wybucha śmiechem na mój widok. Przemoknięta od stóp do głów zapewne muszę wyglądać przezabawnie z rozmazanym makijażem i rozgardiaszem we włosach, ale jakoś nie mam nastroju na żarty i rzucam w niego najbliżej leżącą poduszką - Zdejmij nogi ze stolika - mówię choć sama dość często siedzę w podobnej pozycji, zwyczajnie chce zmyć z jego twarzy ten uśmieszek. Posłusznie wykonuje polecenie. Tak jak ja on również zawsze stosował się do rozkazów, zwłaszcza jeżeli te dotyczyły zasad w czyimś domu.
- Zapomniałem kluczy - mówi robiąc unik, ale nie dostatecznie szybko, bo poduszka i tak uderza go w bok.
- Aha – odpowiadam – a jak dostałeś się tutaj? - pytam, bo mój tata miał zostać dzisiaj do późna w kancelarii, często, gdy pracował z panem Marshallem nad jakąś ważną sprawą potrafił siedzieć w biurze nawet do rana i nie widywałam go całymi dniami z wyjątkami tych chwil, gdy wracał do domu się przebrać. Moja mama natomiast wybrała się z koleżanką za miasto ze względu na jakąś sprawę i miała wrócić dopiero jutro wieczorem.
- Mam swój komplet kluczy, zapomniałaś? - mówi wymachując brzęczącym pękiem, z którego zwisa zdecydowanie zbyt duża ilość breloczków.
- Oczywiście, że nie – parskam, bo nie mogę w to uwierzyć - Jak można zapomnieć kluczy do swojego domu, ale wziąć klucze do domu kogoś innego? - pytam i wybucham śmiechem, jestem zmęczona a ta sytuacja jest naprawdę irracjonalna.
- Hej! Zdarza się! Okej! -mówi na swoją obronę po czym również zaczyna się śmiać.
Kiedy w końcu się uspokajam przegrzebuje torebkę w poszukiwaniu zapasowych kluczy do domu Marshallów i rzucam je prosto w niego.
- Tylko oddaj jutro – chce się go jak najszybciej pozbyć i zacząć pracę.
- Wybacz, ale nie mogę teraz wyjść - mówi z miną skarconego szczeniaka - zamówiłem pizzę, będzie za czterdzieści minut.
Przewracam oczami.
- Okej możesz zostać - mówię ugodowo – ale podzielisz się pizzą.
- Okej – rzuca za mną Jay, gdy biegnę na górę się przebrać. Kto wie może podczas wieczoru z pizzą dowiem się co udało się ustalić Jaydenowi.
Po tym jak podkradłam kilka kawałków pizzy Jayowi poszłam do swojej sypialni, aby popracować nad notatkami. Sprawa, w której Aaron został oskarżony była prosta dla policji, ale to czyniło ją trudniejszą dla nas. Aaron widział Hailey jako ostatni przed jej śmiercią i kłócił się z nią przy świadkach na parę dni przed morderstwem. Wiele dowodów wskazywało na jego winę. Brakowało mi jednak bardzo ważnego aspektu, na którym mogłam oprzeć mój plan obrony. Brakowało motywu morderstwa. Niby Aaron i Hailey się sprzeczali, ale do kłótni dochodziło stale między rodzeństwami. A te raczej rzadko bywały przyczyną morderstw. Według notatek Graysona Marshalla i wcześniejszych adwokatów Aaron nie przyznał się do winy a prokuratora oferowała mu ugodę, za każdym razem jednak odrzucał ją i zmieniał prawnika. Wyglądało na to, że Jason Roberts nie chciał, aby jego syn poszedł siedzieć. Zeznał to również przed policją. Powiedział, że Hailey i Aaron często się sprzeczali jednak zawsze po tym się godzili. Dodał również, że jego syn nie byłby zdolny do morderstwa swojej przyrodniej siostry. Zastanawiałam się nad dalszymi krokami, jednak oczy same mi się zamykały. Byłam zmęczona a zegar pokazywał już północ. Kartkowałam notatki, które sporządziłam podczas czytania dokumentacji. Nie przychodziło mi nic do głowy, ale zwaliłam to na zmęczenie. Gdy moja głowa zrobiła się ciężka poddałam się i zasnęłam nad aktami.
/////////////////////////////
Cześć!
To już drugi rozdział!
Jesteście ciekawi co będzie dalej?
Koniecznie podzielcie się swoimi opiniami!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro