Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

Już od kilku godzin szłam przez las, ciągnięta przez Fortisa, który nie zamierzał zwolnić, mimo, że kilka razy go o to prosiłam. Wielokrotnie ponawiałam pytanie "Gdzie idziemy?" oraz wkurzające go niemiłosiernie  "Dlaczego?". Wytrwale milczał, uparcie mnie ignorując. Trzykrotnie próbowałam się wyrwać, ale za każdym razem łapał mnie w przeciągu sekundy. Nawoływałam Alberta i krzyczałam, ale nikt się nie pojawił. Zawsze odpowiadała mi tylko cisza. Poddałam się w końcu i zamilkłam. Co jakiś czas zerkałam do tyłu, żeby zobaczyć co z Lydią. Wisiała bezwładnie - i to od kilku godzin. Zaczynałam powątpiewać w zapewnienie Fortisa, że jeszcze żyje.

Nie wiem zresztą czy krótkie "tak" można uznać za zapewnienie...

Przyglądnęłam się uważniej jej brzuchowi, ale nie mogłam dostrzec żadnego ruchu. Pytałam już każdego z fae co jej zrobili, ale wszyscy trzej unikali odpowiedzi.

Faerie to jacyś mistrzowie milczenia! Ja ledwo wytrzymuję te kilka godzin bez odzywania się. No dobra... Nawet nie wytrzymuję godziny! A mam wrażenie, że oni mogliby tak wieczność. To się robi wkurzające! Gdzie jest Albert i jego nieśmieszne żarty i docinki?! Chcę Alberta!

Tupnęłam głośno nogą, zaciskając powieki i powstrzymując wrzask dziecka, któremu zabrano przysmak albo zabawkę.

Matko. Zachowuję się jak pięcioletnia dziewczynka... Co się ze mną dzieje?

Spojrzałam w bok na czarnowłosego,  który przyglądał mi się uważnie.

- Co się gapisz? - warknęłam, gromiąc go wzrokiem.

Nie chciałam, żeby pomyślał, że jestem słaba i dziecinna. Fortis przedłużył spojrzenie, po czym wrócił do patrzenia przed siebie.

***

Weszliśmy na małą polanę. Na jej środku stały dwie, stare i ogromne wierzby ze splecionymi razem koronami, tworzące zielony łuk. Fortis pociągnął mnie w tamtą stronę i przystanął kilka metrów od drzew. Fae oparli Lydię o wielki kamień, leżący niedaleko. Głowa czarownicy opadła bezwładnie na jej piersi. Zlustrowałam tułów kobiety, ale wciąż nie mogłam dostrzec żadnego śladu oddechu. Zamartwiałam się o nią mimo, że była dla mnie niemal całkiem obca. Polubiłam ją i nie chciałam, żeby stała się jej krzywda... Poza tym tylko od niej mogłabym się czegokolwiek dowiedzieć, bo fae milczeli jak grób, a Alberta nigdzie nie było...

Fortis przekazał mnie blondynowi,  po czym podszedł do drzew i stanął między nimi. Rozłożył ręce, kładąc dłonie na korze obu pni. Z jego rąk buchnął zielony płomień, który stopniowo kumulował się po wewnętrznej stronie łuku. Fae cofnął się, stając przed wierzbami. Dotknął przezroczystej powłoki, która zafalowała, a po chwili rozbłysła i nabrała zielonego koloru. Cała powierzchnia między drzewami płonęła zielonym ogniem.

Portal.

Niewiele mnie już zdziwi po sukcesywnym wywołaniu ducha, ale to zjawisko było bardzo spektakularne i odrobinę przerażające. To był portal. Portal do jakiejś krainy. Który przenosi w konkretne miejsce za sprawą magii. Coś zupełnie nierealnego, dziwnego i zapewne - niebezpiecznego.

Fortis odsunął się, gasząc płomienie w swoich dłoniach. Podszedł do Lydii i podniósł ją do góry. Kiwnął głową w stronę przytrzymującego mnie blondyna i stojącego obok bruneta. Zostałam popchnięta w stronę portalu.

Nie mam zamiaru przechodzić! Nie wiem gdzie dokładnie trafię, ale wiem na pewno, że nie mam zamiaru się dowiedzieć. Magia dała mi się już wystarczająco we znaki, a ja nie chcę kusić losu, pchając się prosto w jej szpony. Poza tym dalej nie wiem dlaczego oni mnie taszczą ze sobą ani do kogo trafię. Lydia wspomniała wcześniej o jakiejś władczyni, ale te przeklęte wampiry nie pozwoliły jej dokończyć!

Moje ciało od zielonego ognia dzieliły już tylko centymetry, ale w ostatniej chwili zdążyłam się zaprzeć i mocno uderzyć prowadzącego mnie fae w nos i krocze. Jęknął z bólu i zgiął się wpół trzymając za krwawiący nos i obolałe krocze. Wyrwałam się i zaczęłam uciekać.

W połowie polany zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, że zostawiam Lydię, ale nie zwolniłam, gasząc szybko zapędy sumienia  by wrócić i odbić czarownicę.

To bez sensu...

Słyszałam za sobą krzyki i kroki, biegnących za mną fae. Szybko traciłam przewagę, słysząc dyszenie tuż za sobą. Byłam już na skraju lasu - od drzew dzieliły mnie zaledwie dwa metry, gdy nagle poczułam mocny uścisk na swoim ramieniu. Wyciągnęłam rękę w stronę pni, ale nie zdołałam się niczego złapać - zostałam powalona. Brązowowłosy fae przygniótł mnie swoim ciałem do podłoża. Patrzył na mnie z wściekłością, wbijając kolana w moje uda i przygważdżając moje nadgarstki do ziemi.

Historia lubi się powtarzać... Ała...

- To za mojego kuzyna - wysyczał, uderzając mnie pięścią w twarz.

Jęknęłam z bólu, próbując wyrwać ręce z jego uścisku. Bez skutku.

- Żadna wiedźma nie podniesie ręki na Torviego - warknął, wyciągając nóż z pochwy na udzie. Uniósł ostrze, patrząc na mnie z pogardą. Wytrzeszczyłam oczy, patrząc na niego z przerażeniem. Ponownie spróbowałam się oswobodzić.

Nie! Nie! Nie! Nie chcę czuć bólu!

Szarpnęłam się gwałtownie i zaczęłam krzyczeć. Może ktoś się pojawi. I może nie będzie to faerie. Mój oprawca zamachnął się, celując w serce. Nie trafił. Jego ciało zostało nagle poderwane i odciągnięte ode mnie. Fortis powalił fae, siadając na nim okrakiem i zaczął się na niego wydzierać. Nie zwracałam na to uwagi. Całą swoją uwagę poświęciłam rwącemu bólowi, spowodowanemu przez ostrze wbite tuż nad moim lewym obojczykiem. Rana obficie krwawiła - musiał mi przerwać tętnicę. Wiedziałam, że moje męki wkrótce się zakończą, ale chciałam je skrócić, więc sięgnęłam i wyrwałam ostrze ze swojej szyi. Chciałam krzyknąć, ale nie miałam na to siły. Zamknęłam oczy, zaciskając pięści na trawie i wyrywając jej źdźbła garściami. Pod powiekami zaczęły pojawiać mi się mroczki.

Już prawie koniec...

Na skraju świadomości - między życiem a śmiercią, usłyszałam jeszcze słowa któregoś z fae:

- Zabiłeś ją! Jak teraz niby chcesz znaleźć pierścień?!

Umarłam. Odpłynęłam. Już po raz trzeci. A moją ostatnią myślą było:

To dlatego mnie potrzebują.

***
Znowu troszkę drastycznie, ale co ja poradzę, że taki jest świat magii... No dobra! Przyznaję się! To moja popaprana wyobraźnia.

W kolejnym rozdziale pojawi się nowa postać. A właściwie dwie... Kto to będzie? 😊

Do następnego ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro