Rozdział 18
Już od kilku godzin szłam przez las, ciągnięta przez Fortisa, który nie zamierzał zwolnić, mimo, że kilka razy go o to prosiłam. Wielokrotnie ponawiałam pytanie "Gdzie idziemy?" oraz wkurzające go niemiłosiernie "Dlaczego?". Wytrwale milczał, uparcie mnie ignorując. Trzykrotnie próbowałam się wyrwać, ale za każdym razem łapał mnie w przeciągu sekundy. Nawoływałam Alberta i krzyczałam, ale nikt się nie pojawił. Zawsze odpowiadała mi tylko cisza. Poddałam się w końcu i zamilkłam. Co jakiś czas zerkałam do tyłu, żeby zobaczyć co z Lydią. Wisiała bezwładnie - i to od kilku godzin. Zaczynałam powątpiewać w zapewnienie Fortisa, że jeszcze żyje.
Nie wiem zresztą czy krótkie "tak" można uznać za zapewnienie...
Przyglądnęłam się uważniej jej brzuchowi, ale nie mogłam dostrzec żadnego ruchu. Pytałam już każdego z fae co jej zrobili, ale wszyscy trzej unikali odpowiedzi.
Faerie to jacyś mistrzowie milczenia! Ja ledwo wytrzymuję te kilka godzin bez odzywania się. No dobra... Nawet nie wytrzymuję godziny! A mam wrażenie, że oni mogliby tak wieczność. To się robi wkurzające! Gdzie jest Albert i jego nieśmieszne żarty i docinki?! Chcę Alberta!
Tupnęłam głośno nogą, zaciskając powieki i powstrzymując wrzask dziecka, któremu zabrano przysmak albo zabawkę.
Matko. Zachowuję się jak pięcioletnia dziewczynka... Co się ze mną dzieje?
Spojrzałam w bok na czarnowłosego, który przyglądał mi się uważnie.
- Co się gapisz? - warknęłam, gromiąc go wzrokiem.
Nie chciałam, żeby pomyślał, że jestem słaba i dziecinna. Fortis przedłużył spojrzenie, po czym wrócił do patrzenia przed siebie.
***
Weszliśmy na małą polanę. Na jej środku stały dwie, stare i ogromne wierzby ze splecionymi razem koronami, tworzące zielony łuk. Fortis pociągnął mnie w tamtą stronę i przystanął kilka metrów od drzew. Fae oparli Lydię o wielki kamień, leżący niedaleko. Głowa czarownicy opadła bezwładnie na jej piersi. Zlustrowałam tułów kobiety, ale wciąż nie mogłam dostrzec żadnego śladu oddechu. Zamartwiałam się o nią mimo, że była dla mnie niemal całkiem obca. Polubiłam ją i nie chciałam, żeby stała się jej krzywda... Poza tym tylko od niej mogłabym się czegokolwiek dowiedzieć, bo fae milczeli jak grób, a Alberta nigdzie nie było...
Fortis przekazał mnie blondynowi, po czym podszedł do drzew i stanął między nimi. Rozłożył ręce, kładąc dłonie na korze obu pni. Z jego rąk buchnął zielony płomień, który stopniowo kumulował się po wewnętrznej stronie łuku. Fae cofnął się, stając przed wierzbami. Dotknął przezroczystej powłoki, która zafalowała, a po chwili rozbłysła i nabrała zielonego koloru. Cała powierzchnia między drzewami płonęła zielonym ogniem.
Portal.
Niewiele mnie już zdziwi po sukcesywnym wywołaniu ducha, ale to zjawisko było bardzo spektakularne i odrobinę przerażające. To był portal. Portal do jakiejś krainy. Który przenosi w konkretne miejsce za sprawą magii. Coś zupełnie nierealnego, dziwnego i zapewne - niebezpiecznego.
Fortis odsunął się, gasząc płomienie w swoich dłoniach. Podszedł do Lydii i podniósł ją do góry. Kiwnął głową w stronę przytrzymującego mnie blondyna i stojącego obok bruneta. Zostałam popchnięta w stronę portalu.
Nie mam zamiaru przechodzić! Nie wiem gdzie dokładnie trafię, ale wiem na pewno, że nie mam zamiaru się dowiedzieć. Magia dała mi się już wystarczająco we znaki, a ja nie chcę kusić losu, pchając się prosto w jej szpony. Poza tym dalej nie wiem dlaczego oni mnie taszczą ze sobą ani do kogo trafię. Lydia wspomniała wcześniej o jakiejś władczyni, ale te przeklęte wampiry nie pozwoliły jej dokończyć!
Moje ciało od zielonego ognia dzieliły już tylko centymetry, ale w ostatniej chwili zdążyłam się zaprzeć i mocno uderzyć prowadzącego mnie fae w nos i krocze. Jęknął z bólu i zgiął się wpół trzymając za krwawiący nos i obolałe krocze. Wyrwałam się i zaczęłam uciekać.
W połowie polany zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, że zostawiam Lydię, ale nie zwolniłam, gasząc szybko zapędy sumienia by wrócić i odbić czarownicę.
To bez sensu...
Słyszałam za sobą krzyki i kroki, biegnących za mną fae. Szybko traciłam przewagę, słysząc dyszenie tuż za sobą. Byłam już na skraju lasu - od drzew dzieliły mnie zaledwie dwa metry, gdy nagle poczułam mocny uścisk na swoim ramieniu. Wyciągnęłam rękę w stronę pni, ale nie zdołałam się niczego złapać - zostałam powalona. Brązowowłosy fae przygniótł mnie swoim ciałem do podłoża. Patrzył na mnie z wściekłością, wbijając kolana w moje uda i przygważdżając moje nadgarstki do ziemi.
Historia lubi się powtarzać... Ała...
- To za mojego kuzyna - wysyczał, uderzając mnie pięścią w twarz.
Jęknęłam z bólu, próbując wyrwać ręce z jego uścisku. Bez skutku.
- Żadna wiedźma nie podniesie ręki na Torviego - warknął, wyciągając nóż z pochwy na udzie. Uniósł ostrze, patrząc na mnie z pogardą. Wytrzeszczyłam oczy, patrząc na niego z przerażeniem. Ponownie spróbowałam się oswobodzić.
Nie! Nie! Nie! Nie chcę czuć bólu!
Szarpnęłam się gwałtownie i zaczęłam krzyczeć. Może ktoś się pojawi. I może nie będzie to faerie. Mój oprawca zamachnął się, celując w serce. Nie trafił. Jego ciało zostało nagle poderwane i odciągnięte ode mnie. Fortis powalił fae, siadając na nim okrakiem i zaczął się na niego wydzierać. Nie zwracałam na to uwagi. Całą swoją uwagę poświęciłam rwącemu bólowi, spowodowanemu przez ostrze wbite tuż nad moim lewym obojczykiem. Rana obficie krwawiła - musiał mi przerwać tętnicę. Wiedziałam, że moje męki wkrótce się zakończą, ale chciałam je skrócić, więc sięgnęłam i wyrwałam ostrze ze swojej szyi. Chciałam krzyknąć, ale nie miałam na to siły. Zamknęłam oczy, zaciskając pięści na trawie i wyrywając jej źdźbła garściami. Pod powiekami zaczęły pojawiać mi się mroczki.
Już prawie koniec...
Na skraju świadomości - między życiem a śmiercią, usłyszałam jeszcze słowa któregoś z fae:
- Zabiłeś ją! Jak teraz niby chcesz znaleźć pierścień?!
Umarłam. Odpłynęłam. Już po raz trzeci. A moją ostatnią myślą było:
To dlatego mnie potrzebują.
***
Znowu troszkę drastycznie, ale co ja poradzę, że taki jest świat magii... No dobra! Przyznaję się! To moja popaprana wyobraźnia.
W kolejnym rozdziale pojawi się nowa postać. A właściwie dwie... Kto to będzie? 😊
Do następnego ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro