Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

WSPOMNIENIA 001

Białowłosa, zrodzona z wiary kobieta, nie przeniosła wzroku na stojącego przed nią araiczyka. Nie odpowiedziała również na żadne zadane pytanie, bo nie widziała powodu, dla którego miałaby to robić. Wpierw ta żałosna istota przekroczyła jej pięćsetmetrową strefę komfortu. Później przemówiła w języku obcym, którego bogini ewidentnie nie znała i którego przez wzgląd na okropne brzmienie opanować nie zamierzała. Na sam koniec zaś ponowiła próbę złapania kontaktu wzrokowego.

W następstwie stwórczyni poczuła się jak ktoś niżej od nich postawiony.

Miała ochotę nauczyć araiczyka pokory. W porę jednak uznała, że rozrywane na strzępy ciało nie zagłuszyłoby gniewu, a jedynie wzmożyło chęć użycia mocy na znacznie potężniejszym przeciwniku. Zadarła więc wysoko głowę, z dłońmi splecionymi za nagimi plecami. I czekała. Czekała na dalsze ruchy ustawionych w szeregu kapłanów.

– Vini farada, vini endes. – Starzec oddał hołd ukłonem. Zdaniem Y'ry, niedostatecznie niskim. – Mevemess greelins ors-

Przerwała mu gestem dłoni - nic nieznaczący bełkot jął drażnić kobietę stokroć efektywniej od początkowego braku szacunku ludzi. Objęła szkarłatem swego wzroku zgromadzonych na wzgórzu żołnierzy. I większej uwagi nie poświęciła już niczemu. Ani polanie, ani szczytom górskim, ani wodospadom. Były zbyt zwyczajne. Kruche. Proste.

Zacisnęła usta. Na dodatek nie miała pojęcia, dlaczego araiczycy wykreowali na planecie boga; nie znała nawet powodu swego powstania. Prawdziwy cel został wyjawiony jej dopiero rok później, gdy do perfekcji opanowała język araiski, którego zarzekała się nie używać... Acz snuła do tego czasu pewne przypuszczenia. Przypuszczenia słuszne.

Postawiła pierwszy krok. Kapłani raz jeszcze oddali hołd istocie wszechmocnej, lecz gestem tym nie zaskarbili sobie upragnionej uwagi. Wyminęła ich. Zbyła machnięciem ręki. Owszem, pomogli stwórczyni powstać na planecie, lecz ta nie czuła się przez to do niczego zobowiązana. Zostawi ich przy życiu lub zniszczy.

Tego dnia los araiczyków po raz pierwszy spoczął w rękach bóstwa.

༻✦༺  ༻✧༺ ༻✦༺

Y'ra wynurzyła głowę z kałuży posoki, stanowiącej część jej zdolnego do tego typu przekształceń ciała, zanim zbadała wzrokiem purpurowy krzew. Normalnie roślina nie wzbudziłaby w bogini zainteresowania; nie zachwyciłaby istoty swym pięknem, a w szczególności nie skusiłaby do postoju, marnującego niczym nieograniczony, acz nad wyraz cenny czas. Ta sytuacja była jednak o tyle nietypowa, że nie dotyczyła jeno zdobionych narządami wewnętrznymi kwiatów, lecz również skrytego pośród nich buta.

I wysokiej, męskiej sylwetki wędrującej bez celu nieopodal...

Dbanie o przypuszczalnie zbłąkanego człowieka także nie leżało w naturze wszechmocnej. Łatwo więc można było wydedukować, że w tym konkretnym przypadku chodziło wyłącznie o zaspokojenie wzmożonej ciekawości, a jakiekolwiek próby udzielenia pomocy nosiły miano zbędnych, bezcelowych, niepotrzebnych.

Y'ra dostojnym krokiem wyszła z kałuży posoki, przywracając nieśpiesznie do poprzedniego stanu swe niczym niezakryte ciało. A nagość nie krępowała jej ruchów... Zresztą, bogini nie widziała nawet powodu, dla którego miałaby ulegać tak przyziemnemu odczuciu. Posiniaczona skóra, wystające kości, szerokie barki – były idealne, bo ona je za takie uważała. Negatywne opinie bądź słowa na ów temat mogła bez problemu wepchnąć zbyt rozgadanemu nieszczęśnikowi z powrotem do gardła.

Kiedy tylko ruszyła ku nieznajomemu, wypięła dumnie niewielkie piersi.

Zadarła wysoko podbródek. Splotła dłonie za plecami.

Już od samego początku nastawiała się na spotkanie z człowiekiem, dlatego wprzódy zaplanowała sobie ogólny przebieg wydarzeń. Na tamtą chwilę uwzględniał on kompletne ignorowanie araiczyka, a także możliwy pojedynek z wynikiem aż nazbyt oczywistym.

Błahostka.

Niestety widok mięsistej głowy, co gorsza otoczonej czterema paszczami, nie był w tym wszystkim brany pod uwagę. Moment doczepiania owej głowy do szyi ustawionych w pionie zwłok, także. Na krótką chwilę bogini została więc wytrącona z równowagi.

Przeniosła wzrok na pokryty krwią hełm. Na jego zawartość.

Powiodła spojrzeniem po żyłkach oraz tętnicach wwierconych w ciało.

A krótkotrwałe przemyślenia dotyczące zaistniałej sytuacji, doprowadziły do ostentacyjnego prychnięcia. Zrezygnowała z ratowania nieszczęśnika.

Na pomoc było bowiem zdecydowanie za późno.

Stanęła tyłem do nowonarodzonego greelina. Cichy szelest zdradził atak, którego z nieskrywaną radością wyczekiwała. Nie postawiła dodatkowego kroku. Nie wykonała uniku. Nie poruszyła żadną częścią ciała. Po prostu czekała. I kiedy zgodnie z przewidywaniami bogini, monstrum wbiło dłoń w odsłonięte plecy, ona ani drgnęła. Sprawdziła jedynie, czy na tym etapie zdolna była do wyczuwania nawet najdrobniejszych ruchów tkwiącej w niej kończyny. Zmrużyła oczy. Czuła to. Czuła wszystko.

Drżenie palca wskazującego, niekontrolowane unoszenie serdecznego, próby rozerwania najbliższego narządu za pomocą kciuka. Teraz zatem nie istniały przeszkody w przesłaniu do krwiobiegu greelina posoki boskiej; nie istniały przeszkody w rozerwaniu potwora na strzępy. Posłała sobie triumfalny uśmiech. I gdyby znała jakikolwiek język, przypieczętowałaby zwycięstwo jedyną, słuszną myślą: wygrałam.

༻✦༺  ༻✧༺ ༻✦༺

Greeliny można było zabić tylko w jeden sposób.

O tym niezwykle ważnym aspekcie Y'ra nie wiedziała. Wprawdzie zniszczyła ciało martwego araiczyka, będącego wówczas marionetką w szponach kreatury, lecz wciąż pozostawała nierozwiązana kwestia głowy funkcjonującej nawet po rozerwaniu. Stwórczyni zazgrzytała zębami. Kopnęła łeb potwora, mając na uwadze otaczające go żyłki oraz tkanki. Warknęła. Nie zamierzała skończyć przez lekkomyślność jako jego ofiara – zakładając, że było to w ogóle możliwe. Długotrwałe pozbawienie bogini górnej części ciała brzmiało bowiem wręcz absurdalnie...

Przynajmniej na tyle długotrwałe, by monstrum zastąpiło odcięte miejsce.

Prychnęła. Poruszyła palcami.

Chciała go zabić. Zamordować.

Widok niepokonanego przeciwnika działał jej na nerwy i nad wyraz skutecznie podburzał do działania ledwie tłumioną moc. Nie pomagał również fakt, że wszystkie dotychczasowe pomysły na zniszczenie owego fenomenu spełzały na niczym, a starania nie przybliżały bogini do upragnionego sukcesu.

– Ester! Vini, ester!

Zmrużyła płonące pogardą oczy, na dźwięk araiskiego języka.

Zobaczyła mężczyznę. Uciekał. Przypuszczalnie błagał o pomoc.

Nie walczył. Czemuż więc miała robić to za niego?

Postawiła krok w tył. Każdy następny zanurzał ją we krwi.

A żołnierz zdążył posłać Y'rze błagalne spojrzenie, nim jeden z greelinów, doskoczywszy do araiczyka, zmiażdżył mu tchawicę. Trzask. Zgrzyt. Szkarłat trysnął na skąpane w mroku oraz mgle drzewa. Podmuch wywołany siłą ataku rozwiał kosmyki włosów bogini, poranił oczy... Lecz ta wciąż podziwiała bestialski spektakl. Przekręcanie głowy, wwiercanie żył, przyłączanie ich do krwiobiegu ludzkiego. Podziwiała zastępowanie górnej części ciała, ciałem potwora. Podziwiała, dopóki jej skroni nie przeszył dojmujący ból. Tego bólu nie ośmieliła się zbagatelizować.

Coś oznaczał. I instynktownie to czuła.

༻✦༺  ༻✧༺ ༻✦༺

Wiedziona odgłosami bitwy, zmierzała właśnie pod postacią strużek krwi do miejsca naznaczonego szczękiem broni. Chęć ponownego ujrzenia śmierci była nieodparta; determinowała ją do działania równie mocno, co drażniła; nie pozwalała myślom biec w wyznaczanym przez boginię kierunku. A odór posoki oraz zgnilizny, wraz ze wzrostem intensywności, jeno owe pragnienie podsycał. Musiała ujrzeć śmierć. Śmierć człowieka. I przez ów swąd wiedziała, gdzie koniec życia napotka. Wiedziała, że następny krwawy spektakl zostanie odegrany w gaju kwiecistych cerbergów, przy akompaniamencie krzyków, lamentów oraz błagań stokroć piękniejszych od poprzednich.

Zatrzymała się. Wynurzyła część głowy z krwi. Wstrzymała oddech, jak gdyby nabierane powietrze było głównym powodem możliwego rozproszenia. I objęła wzrokiem pogrążone w chaosie pole. Ponure, szare, zdobione ciałami oraz burzowymi chmurami.

Wpierw Y'ra zwróciła swą uwagę na araiczyków; żołnierzy nieudolnie odpierających ataki martwych przyjaciół, pozbawionych przez greeliny kontroli towarzyszy, może też członków rodziny. Wkrótce potem spostrzegła płonące pochodnie - niemające zastosowania o tej porze dnia, lecz wciąż ściskane w ludzkich dłoniach jakoby ostatni ratunek. A później... Później wszystko było jej obojętne.

Bo ogień pochłonął myśli wszechmocnej. Ogień oraz pochodnie.

Wyjęła ręce ze szkarłatnej kałuży, chłonąc odgłos kropel uderzających o lepką ciecz. Ułożyła dłonie na kształt miseczki. Miseczkę wypełniła krwią. Wsłuchana w szczęk licznych broni, powiodła wzrokiem po polu bitwy. Musiała coś sprawdzić.

Musiała sprawdzić coś za wszelką cenę.

Pierwszy araiczyk zamachnął się mieczem. Ostrze gładko przeszło przez szyję agresywnego greelina. A pochodnia, jak dotąd uznawana za zbyteczną, przysłoniła twarz mężczyzny, gdy stwór z trzaskiem odpadł od ciała ówczesnego żywiciela z zamiarem doskoczenia do następnego. Żyły monstra zajął płomień. Dźwięki, niepodobne do niczego bogini znanego, wypełniły polanę. Wiatr musnął szarawą trawę gaju kwiecistych cerbergów - źdźbła utworzyły falę bezkresnego oceanu. Greelina zabito. Skutecznie.

Ogień; potrzebowała więc ognia. Ale jeszcze nie teraz.

Śmierć była ważniejsza. Pragnęła śmierci człowieka; pragnęła odpowiedzi.

I oto nadeszło. W odmętach bitwy, przenikliwe spojrzenie bogini wychwyciło ugięte pod ciężarem greelina ludzkie ciało. Sztylet wbity w pierś. Drgawki. Przekrwione oczy, przynależne do głowy leżącej u stóp swego niedawnego posiadacza... Niezgrabne ruchy palców. Zamknięte na wieki usta. Czerwień. Trzaski potwornych żyłek oraz tętnic.

Y'ra przeniosła wzrok na miseczkę; następnie na własne odbicie. Zmarszczyła brwi.

Delikatny ból w skroni wymazał element tatuażu na twarzy wszechmocnej... Po prawdzie drobniutki, zaledwie milimetrowy, ale ewidentnie istotny. I właśnie wtedy ziarnko niepewności zostało w stwórczyni zasiane.

Powietrze rozdarł wrzask.

Drugi żołnierz poległ w gaju kwiecistych cerbergów.

Drugi żołnierz odebrał bogini fragment zawiłego tatuażu. A przypuszczenia Y'ry okazały się słuszne – dusza boga połączona była z wierzącymi w niego istotami.

Jeśli zginą wyznawcy, straci swe jestestwo.

Jeśli zniknie Arai, straci swe ciało.

༻✦༺  ༻✧༺ ༻✦༺

Niespełna trzy miesiące później, wszechmocna poddała się łańcuchom przeznaczenia i wyraziła zgodę na zamieszkanie w utworzonej przez ludzi z Hamston, Świątyni Ciała.

Oczywiście gdyby miała większy wybór, nigdy by tego nie zrobiła.

Ot cztery kunsztowne, złączone mostami wieże, prezentowały się zdaniem bogini po prostu haniebnie. Otaczające je srebrzyste, białe oraz złociste pinakle z rzeźbami bóstwa, zostały po chwili namysłu zaklasyfikowane do grupy tandetnych obiektów. Porośnięty bluszczem oraz kwiatami mur, także nie przypadł kobiecie do gustu, bo ta w pierwszej sekundzie musiała powstrzymywać chęć starcia go w pył. Na dodatek te okna... Barwne witraże przyprawiały ją o mdłości, gdy opromienione słońcem ukazywały po stokroć lepiej wizerunek krwi oraz istoty pierwotnej. Ktokolwiek nosił miano twórcy tegoż dzieła, nosił je w opinii Y'ry niezasłużenie. Jedyne pocieszenie stwórczyni odnalazła w szklanej kopule między wieżami, lecz pocieszenie to nie było długotrwałe. Prowadzące do niej schody – białe, pozłacane, gdzieniegdzie karminowe – niszczyły bowiem dotychczas piękny widok.

Świątynia, w której wszechmocna miała tego dnia zamieszkać, była zatem zwyczajna.

Zbyt zwyczajna. Okropna. Krucha.

Nic więc dziwnego, że kiedy Y'ra przystanęła przed wrotami, skrzyżowała ręce na piersi z wyraźnym grymasem na twarzy. Płaskorzeźba kobiety – rzekomo bogini – nie miałaby wielu podobieństw do pierwowzoru, gdyby doszło ich zestawienia. Szczególnie przez wzgląd na rogi, których wszechmocna nigdy nie posiadła.

Poprawiła karminową suknię, otoczoną białym, masywnym, acz zaskakująco miękkim materiałem. Zawiązała mocniej srebrzyste sznureczki oraz wiśniowe wstęgi zdobiące pas. I podwinęła przyduże rękawy, absorbujące światło słoneczne za sprawą drobnych, lecz ciężkich kamieni szlachetnych. Zdaniem bogini, ubiór również był przeciętny. Może nawet zrzuciłaby go z siebie po drodze, gdyby nie obecność kapłanów oraz dbających jej bezpieczeństwa strażników. Cóż za ironia...

– Vini farada es endes – kapłan w sędziwym wieku przystanął, by oddać bogini należyty hołd oraz szacunek – ertem mes inssorin Elos.

Zadarła wysoko głowę. Po tak wielu dniach spędzonych w całkowitej nieświadomości, żywiła nadzieję na nieco skuteczniejszy przekaz wieści, skoro obecny mocno zawodził. I nadzieje były to złudne, gdyż araiczycy stale używali pierwotnego języka podczas rozmowy ze stwórczynią. Uniosła brwi. Przechyliła z lekka głowę.

Bo wierzyła, że poprzez to nakieruje araiczyka do zmiany sposobu komunikacji.

Nie ulegało bowiem wątpliwości, iż staruszek w świątynnej hierarchii zajmował pozycję najwyższą – na Arai równie istotną oraz wpływową, co rola samego króla - musiano więc wymagać od niego dysput ze stwórczynią... Idąc tym tokiem myślenia, Boski Posłaniec nie mógł pozwolić sobie ani na błędy, ani na nieporozumienia... A zatem dążyć miał do odnalezienia z boginią wspólnego języka. Lecz póki co, nie robił tego wcale! Strażnicy stanęli przy bramie. Z ukłonem otworzyli wrota.

A Y'ra raz jeszcze prychnęła na widok kobiecej płaskorzeźby.

Ostre kły, rogi, aureole oraz dodatkowe pary oczu, były tu po prostu zbędne.

༻✦༺  ༻✧༺ ༻✦༺

Księgi przysłaniały zapiski na zmiętej kartce papieru. Mrok pomieszczenia skrywał w sobie natenczas siedzącą przy biurku boginię, uwidacznianą z rzadka wyłącznie przez chyboczący płomień świecy. Oparta o turkusowe poduszki oraz seledynowe koce, przewracała strony, by wnet zapisać coś na rozciągniętym pergaminie z wyraźnym niezadowoleniem. Następna kreska nakreślona przy kropce, wywołała falę przekleństw. I poskutkowała zniszczeniem czwartego pędzelka. Y'ra wstrzymała powietrze w płucach.

Swąd kurzu, dymu oraz pożółkłych ksiąg, okazał się niezwykle drażniący.

– Równie kruchy jak ludzkie ręce – warknęła, rzucając przedmiotem o lazurowy dywan. Chwyciła przedostatni pędzelek, zanurzyła go w atramencie, ponowiła ćwiczenie. – V... I... N... I. Vini, oznacza – wskazała palcem namalowany w księdze obraz bóstwa. Niedługo potem nieba. A ostatecznie krwi. Niemożliwym było wszak zrozumienie słowa po zwykłym jego zapisie, kiedy styczność z językiem miało się po raz pierwszy. – Kontekst zdania zmienia znaczenie słowa. Zapisywane jest ono następująco... – Stwórczyni zerknęła ukradkiem na otwartą stronę, gdy z jej pamięci uleciał jeden, bardzo ważny szczegół. – Znak ów łudząco podobny jest do znaku ueve – musnęła kciukiem szkic wszechświata oraz planety – a szczegółowo został on zapisany na stronie pięćset czterdziestej drugiej w trzeciej linijce – wyrecytowała. Przyłożyła pędzelek o pergaminu, który wnet zapełniła nie do końca wyraźnym znakiem vini. – A pozostałe słowa... – przewertowała księgę z jeszcze większą dokładnością, zatrzymując wzrok na obrazie życia oraz śmierci – farado i ender. Vini farada es endes...

Cóż, teraz przynajmniej znała tytuł, którym zwracali się do niej araiczycy.

Mogła również odetchnąć z ulgą, że nie było to przyziemne imię.

Na nie nigdy nie wyraziłaby zgody.

Spojrzała na przysłonięte okno. Czasu spędzonego na nauce nie miała po czym obliczyć. Cisza nie uraczyła bogini odpowiedzią o minione godziny, podobnie zresztą jak kapłani, których takie pytania definitywnie dekoncentrowały. Lecz czegóż mogła po nich oczekiwać... Podczas podróży do I Boskiej Świątyni, Świątyni Ciała, zdołała przecież zauważyć, że araiczycy nie opracowali żadnego systemu czasowego, choć ten wspomógłby ich znacząco w bitwie z greelinami lub życiu codziennym.

Y'ra wstała. Podeszła do okna. Otworzyła je.

Zasługuję na przerwę, pomyślała.

I skoczyła.

༻✦༺  ༻✧༺ ༻✦༺

Bogini klęczała na ciernistej polanie już piąty miesiąc, choć w głowie wszechmocnej było to zaledwie dwadzieścia milionów sto sześćdziesiąt tysięcy dwieście sekund, spędzonych na ustalaniu araiskiego czasu oraz ruchu obiegowego planety z pomocą słońca i księżyca. Na tym też zamierzała poprzestać. Zdobyła najistotniejsze informacje, więc dalsze siedzenie poza świątynią było bezcelowe.

– Wpisz do księgi te słowa. – Otaksowała spojrzeniem siedzącego obok Boskiego Posłańca. Od wielu dni ograniczała rolę starca wyłącznie do przynoszenia jej wody, jedzenia oraz dodatkowych peleryn, choć rzeczy tych do normalnego funkcjonowania bynajmniej nie potrzebowała... Posłusznie wypełniający rozkazy araiczycy, umilali jednak jakoś stwórczyni ten nudny czas. – Rok ma pięć miesięcy. Miesiąc na Arai trwa czterdzieści dni. Jeden dzień składa się z dwudziestu ośmiu godzin. Godzina ma w sobie sześćdziesiąt minut, a minuta sześćdziesiąt sekund.

Kapłan skinął głową, zanurzył pędzelek w atramencie i przeniósł zdobyte przez stwórczynię informacje prosto na pergamin. Kiedy skończył, odważył się zapytać:

– Jaki jest powód dzielenia czasu na sześć części, Bogini Życia i Śmierci?

Y'ra zacisnęła zęby. Równie dobrze mogła ów szczegół zachować dla siebie, a araiczykom nakazać liczyć czas z pomocą sekund... Może nawet milisekund, gdyby miała tego dnia gorszy humor. Wpiła kościste palce w materiał królewskiej, granatowej peleryny.

– Ułatwi wam to zbudowanie urządzenia mierzącego czas. Po upływie sześćdziesięciu sekund będziecie mieli pewność, że minęła minuta. Po niej zaś nastanie godzina, a wkrótce dzień, miesiąc, rok – wyjaśniła, ale z trudem skupiała przy tym swą uwagę na twarzy Boskiego Posłańca. Jego niemalże łysy czubek głowy, przyozdobiony dwoma siwymi włosami, skuteczniej przyciągał wzrok stwórczyni, a zarazem wzbudzał w niej obrzydzenie, poprzedzone myślą o starzeniu się ludzi. – Stwórzcie wskazujące czas zegary oraz ukazujące daty kalendarze. Rozstawcie je w każdej wsi, w każdym mieście, w każdym domostwie i w każdej świątyni, by ułatwić araiczykom życie. Zapamiętaj również odstęp między jedną sekundą a drugą. – Uderzyła palcem wskazującym o kolano. Chwilę później zrobiła to ponownie. – Przekaż te informacje królowi Jussavinowi Aregaranerowi ver Dermocie. Niech nie próbuje negować podjętej przeze mnie decyzji.

– Przysięgam na me życie; przysięgam na własną krew – staruszek docisnął dłoń do serca – że wkrótce powiadomię o wszystkim króla.

– Wspaniale. – Bogini wstała. Strąciła z sukni źdźbła ciernistej trawy. – Możesz odejść. Będę wyczekiwać odpowiedzi.

KOREKTA 19.06.2024r.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro