ROZDZIAŁ 030
Ty jesteś...
Tobą, to chyba oczywiste. Pragnęłam wcześniej rozpocząć rozmowę, jednak ograniczał mnie nie do końca przejęty herkat norianki. Teraz potrafię znacznie więcej.
Gdyby nie obecność wojownika, potrząsnęłabym głową celem wyrzucenia domniemanej mnie z umysłu. To nie mogła być prawda. To nie była prawda.
Nie rozumiem...
Fakt ten nie jest jakoś szczególnie zaskakujący. Ty nigdy nic nie rozumiesz.
To tylko krótkotrwałe skutki uboczne przyłączenia duszy, prawda?
Długotrwałe. I zwracaj też uwagę na Złote Ostrze. Rozpoczęłaś rozmowę, więc teraz ją dokończ... Chociaż... Coś wyraźnie boginię zniesmaczyło... jego akurat mogłabyś pominąć. Przeklęty sukinsyn. Z całego serca go nienawidzę, a teraz nawet nie wiem, dlaczego. Ciebie zatem nienawidzić będę równie mocno. Odebrałaś mi wiedzę.
– Y'rav?
Kiedy złapałam kontakt z rzeczywistością, Razer siedział już na grzbiecie pierzasterka, a pozostali w niebywale szybkim tempie pokonywali dzielącą nas uprzednio odległość. Wojownik otaksował mnie spojrzeniem spod półprzymkniętych powiek. Zbielałe knykcie skrył pod peleryną. Poruszył nieznacznie mocno zaciśniętą szczęką. Coś zaobserwował. Coś wyczuł. I to coś nie przypadło mu do gustu, podobnie zresztą jak bogini. Ciarki powędrowały wzdłuż mego kręgosłupa... Bo jeszcze nigdy od momentu przebudzenia, Gousten nie utrzymywał ze mną tak intensywnego, a przy tym złowrogiego kontaktu wzrokowego. W głowie posłyszałam ciche prychnięcie. Syk. Przekleństwo. Odczuwany przez stwórczynię gniew, jął przechodzić do dzielonego przez nas ciała.
– Ja... Muszę coś zrobić. Proszę, dajcie mi chwilę... – zaczęłam. Wyminęłam kość przynależną do kręgosłupa pierzasterka, by przysiąść dopiero na drugiej stronie grzbietu.
– Odzyskałaś coś jeszcze poza wspomnieniami? – zapytał podejrzliwie Razer.
Wyrwij mu kręgosłup. Nienawiść wszechmocnej splotła swe kolczaste wstęgi z uczuciem znacznie przyjemniejszym, skumulowanym u podbrzusza, niesprecyzowanym oraz nieokreślonym. Zaczęła wsiąkać w każdy element krwi, jak gdyby częścią szkarłatu była od dawien dawna. A ja próbowałam odpierać wpływy odrazy, mimo że coraz mniej skutecznie. Bo przecież chciałam zachować obecne uczucia do wojownika. Pragnęłam, by były one pozytywne; by przeszłość - jakakolwiek wówczas istniała - nie miała żadnego wpływu na przeżywaną teraźniejszość bądź nadchodzącą przyszłość.
Nie ma opcji!
To chociaż żebro.
– Proszę, Razer... Nie chcę teraz o tym rozmawiać. Później wszystko wam wyjaśnię.
Naciągnęłam kaptur na głowę. Dobiegły mnie słowa Ivy:
– Y'rav, może jednak powinnam...
– Nie pozwolę nikomu badać mego ciała! – Ryk pierwotnej potęgi przeciął mroźne powietrze. – Później wyrażę zgodę na zdjęcie usztywnienia oraz bandaży, jednak teraz zamierzam odpocząć. Nie przeszkadzajcie mi.
Mocny ucisk w krtani zwieńczył wypowiedź złożoną z nasączonych kwasem igieł. Wpiłam opuszki palców w czubki karminowych rogów, ale nie zdążyłam nawet wydusić z siebie przeprosin. Myśli zalało morze moich niemożliwych do przytoczenia przekleństw.
Po nich zaś wybrzmiało krótkie:
Znowu to zrobiłaś! Ty suko!
Na komplementy przyjdzie czas później. Odniosłam wrażenie, że gdyby bogini posiadała własne, materialne ciało, machnęłaby nonszalancko ręką z aroganckim półuśmiechem. Przejdźmy do najważniejszej kwestii, czyli nas.
Nas?
Nasze serce załomotało.
Bo widzisz, Y'rav... Imię to wywołało u stwórczyni jawną odrazę. Na tę chwilę jedno ciało dzielą dwie osobowości. Pozostać może w nim tylko jedna.
To nie wyjaśnia...
Nie przerywaj mi! Ryknęła. Odchrząknęła, by nieco łagodniejszym tonem dodać: Chyba że wyrażę na to zgodę. Pamiętasz może element herkatu przetrzymywany we wnętrzu Vieny? I schowane w nim wspomnienia? Pokiwałam głową. Wszechmocna definitywnie ów gest wyczuła. A więc poznałaś swój dawny charakter, wspaniale.
Wspomnienia wróciły, ale osobowość...
Osobowość jest silnie powiązana ze wspomnieniami, bo to one ją kształtują. Wszystko, co pozostawało ukryte w herkacie, jak dotąd nie uległo nawet najdrobniejszej zmianie. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o cząstce tkwiącej stale nad naszym sercem. Wieści, które chciała mi przekazać, na pewno nie były przyjemne. Nie miałaś wspomnień, a więc nie miałaś osobowości. Wraz z przeżywanymi przygodami kreowałaś własny charakter. W efekcie stałaś się totalnym przeciwieństwem dawnej siebie. Jesteś nowym, niezależnym, acz powiązanym ze mną bytem.
Mam rozumieć, że stare wspomnienia dołączyły do nowych, ale towarzysząca im osobowość napotkała problem pod postacią niezgodności?
Przed połączeniem, posiadałyśmy zupełnie odmienne uczucia, wspomnienia oraz myśli. Jam jest istotą egzystującą w ciele do momentu pieczętowania. Pomimo niepamięci, posiadam więc zakodowaną w jestestwie miłość oraz nienawiść względem konkretnych osób lub przedmiotów; posiadam własne zdanie na dany temat, choć nie wiem, dlaczego jest ono akurat takie a nie inne. Westchnęła ostentacyjnie. Cisza zapadła na dłuższy moment. Po porażce na wzgórzach Aruanu, byłam nikim... I wtedy doszło do twoich narodzin, Y'rav. Tyś jest istotą egzystującą w ciele po momencie pieczętowania. I tyś ukształtowała nowe uczucia oraz opinie, doprowadzając do niekompatybilności dusz. Ty tworzysz się nadal: znajdujesz zainteresowania, nielubiane rzeczy... Ja przestałam.
Narodziłam się... To niemożliwe! Gdybym się urodziła, nie znałabym niczego, nawet araiskiego języka! Byłabym nieświadoma dosłownie wszystkiego!
Po powstaniu bazowałaś na informacjach zakodowanych w ciele. Te przechowywane w umyśle rzeczywiście uległy zniszczeniu, lecz pieczętowanie nie miało większego wpływu na fizyczność. A zatem przez cały czas korzystałaś wyłącznie z tych danych. Proszę, zrozum to szybciej. Nie lubię nieogarniętych istot.
Wszystko było dopasowane do oddzielnych elementów... I teraz to wszystko dzielimy.
Moje odczucia przechodzą na twoje odczucia; twoje odczucia przechodzą na moje odczucia. Twoje myśli przechodzą do moich, podobnie jak moje do twoich. Jesteśmy w posiadaniu tych samych wspomnień... Lecz jak już wspomniałam, jedno nas dzieli.
Ty możesz czuć coś do osób, których aktualnie nie pamiętasz, a które poznałaś później, wymamrotałam zrozpaczona. Ja muszę dopiero wyrobić sobie zdanie o towarzyszach, mam rację? Dlatego zdajesz się nienawidzić Razera, choć we wspomnieniach w ogóle go nie było. Miłość oraz nienawiść są w tobie zakodowane... I jak już powiedziałaś, nie wiesz, dlaczego ta konkretna opinia jest akurat negatywna.
Melodyjny śmiech bogini zatonął w naszej krwi. Żyły otuliło ciepło.
A jednak nie jesteś taka głupia. Gdyby stwórczyni posiadała ręce, niewątpliwie by zaklaskała. Poznałaś zatem nasz obecny problem? Czas. Gdybyś w przeciągu tych parunastu dni nie uformowała żałosnego zachowania, do niczego by nie doszło. Wszystko wróciłoby do normy. Byłybyśmy znów jednością. Cmoknęła z dezaprobatą. Niestety na tę chwilę mamy ciało oraz dwie, całkowicie sprzeczne osobowości.
Przełknęłam głośno ślinę.
Chcesz, żebym powróciła do dawnego charakteru?
Nie powinnaś mieć co do tego zastrzeżeń. Jam jest pierwotnym życiem oraz śmiercią. Twoim jedynym zadaniem było zwykłe zastąpienie ówczesnej pustki.
Raz jeszcze wpiłam paznokcie w dłoń. Głębiej. Boleśniej.
To nie ma sensu! Mój charakter nie powinien mieć większego wpływu na połączenie tylko nowe wspomnienia! Z ludźmi tak się nie dzieje!
Nie sądzę, żeby ludzie ulegali zapieczętowaniu, syknęła, wyraźnie niezadowolona z przytoczonego porównania. Zaszumiało mi w uszach. Gniew jął pulsować w krwiobiegu, wywierając nacisk na słowo ,,ludzie". I jakie ,,nowe wspomnienia"? Pochwyciłam raptownie łańcuch. Pierzasterek rozpostarł skrzydła. Ach, już wiem! Przykład z karteczkami Złotego Ostrza! Owszem, ma to sens.
Wiesz coś o nich? O nowych wspomnieniach?
Niewiele. Przecież dzielimy teraz ten sam umysł. Zapadła cisza. Coś nie dawało kobiecie spokoju. Ale jest to w istocie nietypowe. Dlaczego miałyby one blokować fragmentom dostęp do reszty duszy? Wszak aż do ich zjednoczenia, będziesz wspomnienia tworzyć. Myślałam, że to naturalne.
Przygryzłam język, nie chcąc krzyknąć z frustracji. Oszukali mnie. Ktoś mnie oszukał. Na potwierdzenie tych słów, bogini zaniosła się śmiechem.
Czemu się śmiejesz?
Boś głupia.
Jestem tobą.
Och, nie. Zmieniłam zdanie. Nie zamierzam otrzymać przydomku tchórza wpadającego w panikę po dokonaniu morderstwa. Znam stokroć lepsze.
Nasze tętno przyspieszyło. Złość, która wzburzyła krew, należała jedynie do mnie.
To był niewinny noriańczyk! Miałam go chronić! Miałam chronić ich wszystkich!
To był tylko jeden noriańczyk, którego nawet nie znałaś. Bogini zaakcentowała słowo ,,tylko". Bo dla niej rzeczywiście było to tylko jedno odebrane życie spośród setek innych. Uczuciami powinnaś obdarowywać jedynie bliskie ci osoby, bo spójrz, do czego właśnie doszło! Po nadgarstku spłynęła krew. Gęsta, lepka, ciepła. Swą obecnością uzmysłowia nam, jak mocno przez cały ten czas wpijałam w skórę paznokcie. Boisz się. Boisz się, że to znowu będzie miało miejsce. Gdyby nie ja, wpadłabyś sześć minut temu w panikę; wyjawiłabyś śmiertelnikom szczegóły powiązane z herkatem. Wiedz, że nikt nie był świadkiem zbrodni na Krwawych Polach, a moc jest ci teraz częściowo posłuszna.
Ja...
Musisz żyć dalej.
Masz za nic ludzkie życie, warknęłam.
Dbanie o każdą istotę z osobna, kiedy na planetach łącznie jest ich decylion, może być kłopotliwe, nie sądzisz? Należy zatem wybrać osoby godne boskiej uwagi, rzuciła krótko, niby od niechcenia. Ja pozostałych chronię głównie przez wzgląd na swe życie. I ty czyń podobnie, dobrze ci radzę. Traktuj noriańczyków jako całość. Ochraniaj całość, a nie poszczególne jednostki. Dbaj o całość, a nie poszczególne jednostki, bo jednostki nie mają na ciebie dużego wpływu. Ludzie tak czy inaczej będą umierać, powód nie jest tu ważny... Pamiętaj, że wszyscy należą do przeszłości, ale nie wszyscy należą do jutra.
I właśnie dlatego nie zapomnę o morderstwie.
Co tam mamroczesz?
Dopóki będę miała w pamięci żal, rozpacz oraz współczucie dla zwykłego człowieka, ty nie będziesz główną osobowością tego ciała. Zmienię się. Nie powrócę do roli krwiożerczego potwora. Zaistnieję jako ktoś zupełnie inny.
Ktoś inny? Udała zaskoczoną. A kto? Tchórz, dziwka, czy może ich mieszanka?
– Możemy porozmawiać? – Raptowny ruch skrzydeł omal nie zagłuszył pytania Ivy.
Wiatr wezbrał na sile, kiedy ścisnęłam łańcuch, przysłaniany przez białe kosmyki włosów; kosmyki niesione na fali powietrza, jakoby wpuszczone do wody nici. Nie obróciłam jednak głowy. Nie przeniosłam na kapłankę wzroku. Poklepałam miejsce obok siebie, choć gest ten sprzeczny był z nadchodzącą odpowiedzią:
– Nie. W sensie tak... Ale tylko na moment.
Iva przylgnęła do wystającego kręgu pierzasterka. Zaalarmowana nietypowym zachowaniem utrzymała między nami odpowiedni dystans, lecz wystarczyły raptem cztery uderzenia serca, by zmieniła zdanie. Przeszła nad wypukłościami kręgosłupa z dłonią zaciśniętą na łańcuchu. Brązowe kosmyki smagały twarz araiki, niczym żądne cierpienia bicze. Mimo to nie przymykała oczu. W obliczu aktualnej wysokości lotu, nie byłoby to mądre posunięcie. Cofnęłam wzrok na własne ręce... A może teraz już nasze.
– Przyszłam ci tylko przekazać treść planu... Razer i Rentar zdążyli coś wymyślić. – Z drugiej dłoni nie wypuściła medycznego bagażu, wskazującego na inny powód wizyty. – I zdjąć opatrunek z ręki. Na to akurat, mam nadzieję, mi pozwolisz.
Musnęłam usztywnienie oraz bandaże.
– Pewnie. To na czym polega plan? Może ostatecznie nie zniszczy go morderca...
Ysenth zacisnęła kurczowo palce na pobliskiej kości, nim sięgnęła do bagażu usytuowanego pomiędzy jej nogami. Spod sterty lusterek, wyjęła nożyk.
– Ja zajmę się mordercą.
– Ty? – Odkaszlnęłam, kiedy do płuc naszły zbyt duże ilości mroźnego, kłującego powietrza. – Niby jak? Masz jakiś trop albo podejrzenia?
– Poniekąd tak... Ale proszę, wpierw zdziałajmy coś przeciwko satelicie. I podaj mi rękę. – Wysunęła dłoń, do której bez wahania przyłożyłam usztywnioną kończynę. Materiał peleryny powiewał na wietrze, kawałki szronu osiadały na ubraniu... Doprawdy, nie były to okoliczności sprzyjające jakiemukolwiek leczeniu urazów. – Czy w obecnym stanie mogłabyś podzielić Dieath na mniejsze części?
Zawiesiłam wzrok na czerwonych kroplach szpecących nadgarstek.
Przypomniały mi one bezdusznie o linie utworzonej przed odzyskaniem wspomnień.
Jeżeli fragment nie wzmocnił krwi, podzielenie Dieathu będzie graniczyło z cudem.
– Nie mogę wam niczego obiecać... Ale to nie znaczy, że nie będę próbować.
Iva zaczęła rozcinać bandaże. Czynność ta, choć przyziemna, wzbudziła w kapłance niemałe zainteresowanie, przypuszczalnie maskujące stres oraz żal po śmierci Vieny.
– Nite wyraził zgodę na przeniesienie części satelity do próżni... I na zniszczenie elementów po kompletnym odzyskaniu twojej boskości.
– Ma ranną rękę! – ryknęłam niekontrolowanie. – To zrobi z niej miazgę!
– Mnie też ta wizja przeraża! I też nie chcę, żeby cokolwiek mu się stało... – Wargi Ivy zadrżały. Ton głosu pozostał niezmienny. – Ale sama wiesz, że nic innego nie możemy zrobić. Wyrzucenie Dieathu z Norianu poskutkuje przechwyceniem go przez pole grawitacyjne innej planety, a na całkowite zniszczenie satelity jesteś stanowczo za słaba.
– Musi istnieć inne rozwiązanie. Jeśli straci rękę, nie zatrzymasz tak mocnego krwotoku podczas chaosu... A ja nie zastąpię kończyny.
– Y'rav...
– Pomyślimy nad tym znowu po lądowaniu. Nie będę ryzykować życiem, którego obecnie nie potrafię nawet zwrócić. Proszę, zrozumcie mój punkt widzenia.
Kapłanka rozchyliła usta, lecz czym prędzej je zamknęła. Zdjęła usztywnienie - poszybowało ono wnet gdzieś za nas, by rozpocząć długotrwały upadek na śnieg - objęła dłońmi mój łokieć, ścisnęła delikatnie cztery punkty, wyjęła z torby słoiczek, którego zawartość wylała na zregenerowaną kończynę, a potem wmasowała substancję w skórę.
– Jak się czujesz? – zapytała, nie racząc mnie spojrzeniem. – To znaczy... Po tym połączeniu i w ogóle... Domyślam się, że nie jest łatwo.
Jest fenomenalnie.
– Jest fatalnie... Niemniej czuję zmiany na lepsze. – Promienny, aczkolwiek nieszczery uśmiech, wykwitł na mojej twarzy. – Dziękuję za troskę, Iva... Mogłabyś zostawić mnie jeszcze na chwilę samą? Potrzebuję dodatkowego treningu.
Ale wpatrzona we wnętrze bagażu, ignorowała desperacką próbę powrotu do samotności. Zacisnęłam palce na łańcuchu. Kiedy oprzytomniała, wsadziła nożyk do torby. Przestawiła lusterka, bandaże oraz maści, umieściła pośrodku do połowy pełen słoiczek, a po trzech uderzeniach serca odpowiedziała:
– Oczywiście. Ja też muszę pomóc pozostałym przed nadejściem Dieathu. Zawołaj mnie, gdybyś czegoś potrzebowała... Wsparcia lub leków. Czegokolwiek.
Odeszła, zanim jakiekolwiek słowa podziękowania opuściły moje usta.
Morderca, o którym wspomniała, jest doprawdy intrygujący, wyszeptała bogini, jakby sama do siebie. Atakuje wyłącznie w nocy. Zabija wszystkich, prócz was. I robi to w sposób bardzo charakterystyczny, zawsze jednakowy...
Nagła myśl odebrała mi mowę.
Niematerialny. Morderca jest niematerialny. Ty również.
Postradałaś zmysły, czy może próbujesz przekazać mi coś bełkotem?
W osadzie Karthien krew wyczuwała zagrożenie, ale miała problem ze zlokalizowaniem go, sprecyzowałam. Wciąż jednak napotykałam trudności przy formowaniu sensownego zdania. Czy ty byłabyś w stanie go zauważyć? Przecież także jesteś częścią czegoś niematerialnego.
Chyba sobie kpisz. Teraz razem z tobą uzupełniam ciało, więc nasze zmysły oraz emocje są połączone, warknęła, gasząc szponami resztki płonącej nadziei. Dlatego wyczekuję momentu, w którym oddasz mi dawną cielesność. Nie można czegoś kochać oraz nienawidzić; bać się i nie lękać; pożądać, a zarazem nie chcieć. Ktoś musi ustąpić.
Ty kochasz siebie a nienawidzisz mnie, choć czysto teoretycznie stanowimy jedność. Może powinnyśmy polubić te same rzeczy? Nie dokonywać wyboru między upodobaniami?
Pierzasterek wydał z gardzieli serię niepokojących dźwięków.
Wiatr zastąpił ciszę okropnym szumem.
Cóż, próbowałam przez ostatnie trzydzieści sekund, ale ewidentnie nie można nic we mnie zmienić. Bogini wymusiła przepraszający ton, mimo że nieszczególnie rozpaczała nad tą sytuacją. Wypuściłam powietrze nosem. Podniosłam wzrok na niebo.
Vieno Nearlos, obserwuj stamtąd początki nowego Norianu.
KOREKTA 03.07.2024r.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro