ROZDZIAŁ 029
GODZINA: ----------
POZOSTAŁY CZAS: ----------
Wspomnienia, które niegdyś bestialsko mi odebrano, teraz w równie niewybaczalny sposób umysłowi zwrócono. Zobaczyłam pelerynę. Na pelerynie, dwa srebrzyste węże o imionach wywołujących mrowienie w okolicach skroni oraz posiniaczonej klatki piersiowej. Obok peleryny klęczącą Ivę, przysłanianą chwilami sylwetkami Rentara oraz Razera... A pod peleryną kruche, filigranowe, blade ciało Vieny. Zamknięte oczy nie pozwalały dłużej srebrzystym tęczówkom odbijać promieni słonecznych.
Pogładzono moje ramię. Ciało przeszedł dreszcz, lecz nie doprowadził on do oderwania wzroku od przeszywającego mnie aż do szpiku kości wydarzenia, którego Viena tak przeraźliwie się bała, a w którym zmuszona była wziąć udział pomimo młodego wieku. Nie oderwałam wzroku, choć widok ten roztrzaskiwał serce na drobne kawałki; niszczył to, co dopiero odzyskałam; to, co zbudowałam. Siekał. Ciął. Palił. Rozrywał. Niczym szmacianą, nikomu niepotrzebną lalkę. Plątał język. Dzielił zlepione elementy duszy.
Pragnęłam krzyczeć. Wrzeszczeć. Uwolnić zgromadzony we wnętrzu ból...
Ale nie mogłam. Więziły go łzy, więził go ścisk w gardle.
– My zdążyliśmy się z nią pożegnać – chrapliwy głos Nite'a docierał do mnie zza niewidzialnej ściany – ale ty nie odzyskałaś przytomności na czas. Chcesz... Chcesz teraz coś Vienie powiedzieć?
Docisnęłam twarz do śniegu, wierząc, że katusze wywołane przymarzającymi do policzka łzami, odwiodą wszelkie myśli od tego nieszczęścia. W następstwie zaogniono ból psychiczny - umysł bezducznie stawiał mi przed oczyma twarz Vieny, zupełnie jakby wiedział, że to od niej próbowałam uciec z pomocą fizycznej agonii.
– Kiedy ona...
– W Mieście Odrodzenia – powiedział, kiedy ja zaciskałam dłonie na rogach. Ich czubkiem poraniłam kciuki. – Stan Vieny pogorszył się zaraz po tym, jak utraciliśmy z tobą kontakt. – Czułam, że nie chciał wracać do tego momentu; że wymuszał na sobie odpowiedź przez wzgląd na zdobyte natenczas informacje. – Iva usiłowała jej pomóc, ale bez odpowiedniego sprzętu nie mogła zdziałać cudów. – Przełknął głośno ślinę, a ja uniknęłam kontaktu wzrokowego. Płakał. Gdybym zobaczyła twarz wojownika, wpadłabym w histerię. – Razer zmusił pierzasterka do lądowania ale wtedy było już za późno na jakąkolwiek pomoc. Udusiła się...
– Przestań – jęknęłam cicho, zakrywając uszy. – Proszę, nic nie mów. Błagam cię.
Wstałam, by po chwili wypełnionej wątpliwościami, chwiejnym krokiem ruszyć ku noriance. Była tu. Ja byłam przy niej, lecz ze wzrokiem utkwionym w śniegu. Nie miałam odwagi, by spojrzeć na jej zamknięte, zmęczone widokiem śmierci oczy. Nie miałam odwagi, by spojrzeć na trzymane w uścisku Rentara, wyczerpane długotrwałymi walkami ręce. Nie miałam odwagi, by spojrzeć na wychudzone, wyczekujące końca bitew ciało.
Nie miałam odwagi.
Zniszczymy Dieath, ale Viena nigdy nie zobaczy wolnego od zagłady Norianu. Rentar ujął twarz przyjaciółki w obie dłonie, kciukami otarł niewidzialne łzy nagromadzone w kącikach oczu dziewczyny, sztyletem położonym na kolanach zaś dowiódł, że odebrał sobie słuch. Nikt nie miał jednak pojęcia, do kiedy zamierzał trwać w ciszy.
– Przepraszam. – Ciężko był mi zrozumieć słowa wychodzące z ust Ivy. Głos drżał, ulegał załamaniu, czasem zanikał, by ustąpić miejsca pociąganiu nosem. – Nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam jej pomóc, a przecież obiecałam... Obiecałam, że...
Oczy zapiekły mnie boleśnie. Nie mogłam oddychać.
Odniosłam wrażenie, jakbym oberwała zbyt mocno w przeponę.
– Wiem. – Wzięłam haust powietrza. To nie pomogło. – Podczas badania znalazłaś...
Zamilcz. Ani słowa komukolwiek o herkacie, bo rozsadzę nam krtań.
– Ona była martwa od samego początku! – wyznała kapłanka. Przekrwione oczy araiki oblepiały każdy element duszy, tłumiąc niepokój wywołany groźbą głosu. – Przebadałam dokładnie jej ciało na pierzasterku. Rany na plecach były śmiertelne, do cięcia przy oku wdało się zakażenie... ale na pewno nie podczas wyprawy.
A przecież Goorenth wspominała o licznych śmierciach wywołanych zakażeniami... Noriańczycy nie mogli pozwolić sobie na draśnięcia, bo zwiastowały one rychły zgon. Wobec tego blizny przynależne do dowódczyni powstały jeszcze przed chaosem Dieathu...
– Powiedz, Y'ra, odzyskałaś wspomnienia? – kontynuowała.
– Tylko niewielką ich część...
Kapłanka pogładziła policzek Vieny. Ścisnęła mocno usta.
– Wobec tego była posiadaczem elementu wspomnień, ale... dlaczego?
– Nie wiem... Nie wiem, Iva. Może dusza wędrowała po Norianie, a potem weszła w ciało poległej żołnierki, ożywiając narządy... Nie wiem, naprawdę. Nie wiem nawet, dlaczego zmarła tak nagle! Nie wiem, czy jakoś tego procesu nie przyspieszyłam! Może mogłam to zatrzymać, spowolnić, może mogłam Vienie pomóc... Może miałam szansę, by uratować komuś życie, ale w ogóle z niej nie skorzystałam...
– Wszystko mogło na to wpłynąć, nie powinnaś się zadręczać. Odległość, czas, moc... Zgaduję, że w pewnym momencie dusza cię rozpoznała i rozpoczęła proces łączenia. Oczywiście nie mam co do tego pewności... – Pociągnęła nosem. Wypuściła powietrze ustami, nim drżącym, a przy tym nieco wyższym głosem zapytała: – Odczuwałaś ostatnio jakieś zmiany, które wskazywałyby na obecność elementu?
Serce podeszło mi do gardła. Żołądek związał się w supeł.
Zabiłaś go. Zabiłaś ją. Zabiłaś ich.
Kiedyś musiałam wyjawić Ivie szczegóły powiązane z utratą kontroli, ale nie chciałam robić tego teraz. Nie podczas pożegnania z przyjaciółką. Zwiesiłam więc głowę.
– Nie teraz, Iva...
Zacisnęłam kurczowo palce na pelerynie norianki. Viena... Nie wiedziałam, gdzie miała trafić po śmierci, choć część najważniejszych wspomnień cudem odzyskałam. Możliwości też nie miałam za wiele: albo ostatecznie utworzyłam zaświaty, albo wciąż raczyłam wszystkich piękną bajką o Esvanie, nie robiąc nic w kierunku polepszenia pośmiertnego życia śmiertelników, bo... po prostu nie miałam ku temu powodu. Zadygotałam. Jedna decyzja z przeszłości wpływała właśnie na życie bliskiej mi osoby.
Jak mogłam niegdyś być tak bezlitosna...
– Y'ra? – Razer przysunął się bliżej, objął mnie ramionami, docisnął usta do czubka mojej głowy, gładząc dłonią plecy. Nie protestowałam. Skryłam twarz w pelerynie wojownika, czując przypływ skumulowanych emocji.
Niech dusza twa przyozdobi nieboskłon, Vieno Nearlos, Strażniku Norianu. Niech będzie gwiazdami pośród ciemności, obłokami za dnia. Niech wzlatuje ponad szczyty, niech sięga tarczy nieba. Bo teraz to z niego obserwować nas będziesz.
– Y'rav. Moje imię brzmi Y'rav – poprawiłam go, nim załkałam żałośnie, a szlochowi pozwoliłam odbić się od gór. Szczyty zalamentowały, niebo pociemniało.
Tego dnia nie dbałam już o powrót do boskiego zachowania.
Dla Vieny, choćby na te parę godzin, zamierzałam pozostać człowiekiem.
***
Żałowałam, że pochowaliśmy ją akurat na terenie dawnego miasta Odrodzenia; miasta, do którego Viena przecież nigdy nie chciała wracać. Przesiąknięte ono było haniebnymi, brutalnymi oraz niedopuszczalnymi czynami ojczyma; występkami doprowadzającymi noriankę od wczesnych lat na skraj wytrzymałości; pragnieniem ucieczki z czegoś, co kiedyś mogła nazwać domem zaś dziś potworną klatką. Żałowałam również, że nie byłam przy Nearlos, kiedy drugi raz żegnała ukochany pomimo swego okrucieństwa świat. Żałowałam, że nie zdradziłam jej wcześniej mej tożsamości, bo może dzięki temu wizja nieuchronnej śmierci wydałaby się Vienie nieco mniej przytłaczająca.
Przykucnęłam przy nagrobku norianki – zwyczajnym, skromnym, tymczasowym, oznaczonym kamienną płytą odnalezioną pośród gruzu. A modlitwa kierowana do duszy, jakoby echo rozbrzmiewała w głowie jeszcze kilka minut po odstąpieniu od miejsca spoczynku dziewczyny. Przy nim leżały drobne drobne podarunki.
Kieliszek pylniszka, lustereczko, pusta manierka, dwa węże oraz drogocenne guziki, wszyte dotychczas w mundury wojowników. To, co niegdyś było przeciętne, z dniem dzisiejszym zyskało na wartości. Zwiesiłam głowę. Powtórzyłam modlitwę.
– Musimy iść – przypomniał nam Nite, lecz byłam przekonana, że zrobił to wyłącznie z poczucia obowiązku, aniżeli szczerej chęci pozostawienia grobu Vieny. Wojownik częstokroć próbował przekonać nas do kontynuowania podróży, mimo że sam nie stawiał pierwszego kroku ku leżącemu w oddali pierzasterkowi. – Proszę, chodźmy już. Jeśli chcemy powstrzymać Dieath, musimy dotrzeć do przepaści.
Wtenczas cisza była jego jedyną rozmówczynią. Nikt nie zawrócił, nikt nie uraczył go spojrzeniem, nikt też nie poparł tych bolesnych, acz uderzająco ważnych słów. Nikt nie chciał stamtąd odejść. Nikt, a w szczególności Rentar - skulony na śniegu, wpijał właśnie palce między żebra. Jak dotąd, ani na trzy uderzenia serca nie przywrócił sobie słuchu.
– Nite ma rację – wtrąciła Iva. – Chodźmy.
Niestety, choć poparła wojownika, ani drgnęła.
Spojrzałam wprost na gorejące niebo. Meila... Karl... Tęsknię za wami.
Prosiłam los w duchu, by kiedyś dane mi było ujrzeć tę dwójkę całą, zdrową, nieskalaną tragicznymi wydarzeniami. Przywołałam w głowie ich twarze; charakterystyczne, purpurowe, spięte w luźnego koka włosy przysłaniające błękitne, naznaczone mądrością oczy; kosmyki czarne, pozbawione dawnej bieli...
I te piękne, hidionowe tęczówki.
Postawiłam krok w tył.
– Y'rav? – zagaił Nite. – To miłe, że chcesz o niej pamiętać.
Uśmiechnęłam się słabo.
Pierwotnie nic nieznaczące imię zaistniało jako dom dla oczarowującej duszy.
– Pamięć o Vienie będzie zagrzewać mnie do nadchodzącej bitwy; będzie płomieniem w sercu, którego nie pozwolę zgasić – powiedziałam, choć Rentar odpowiedzi usłyszeć nie mógł. Postawiłam kolejny krok do tyłu. I następny. Zmniejszałam dzielący mnie od pierzasterka dystans, nie przenosząc wzroku na nic innego: wówczas liczyło się wyłącznie miejsce pochówku Vieny.
– Poczekaj. – Iva wstała, przerzucając bagaż przez ramię. – Wolałabym was przebadać przed wejściem na... to stworzenie.
Uniosłam brwi.
– Badania?
– Dopiero co odzyskałaś pierwszy fragment duszy. Trzeba sprawdzić, jak funkcjonuje obecnie boskie ciało i organizm. – Przechyliła z lekka głowę, marszcząc czoło. – A twoja ręka... Nad nią też wypadałoby się pochylić. Z jedną nie powstrzymasz Dieathu, a odnoszę wrażenie, że do tego czasu została zregenerowana. Muszę zdjąć usztywnienie.
Ostatni argument był przekonujący, ale nie uspokajający. Morderstwo. Krwawe Pola. Iva zapewne doszłaby jakoś do wniosku, że krew znacznie częściej przejmowała kontrolę nad bóstwem, aniżeli bóstwo nad nią. Posoka. Magia. Pochłaniający krwiobieg ogień. Wysnułaby podejrzenia. Na pewno przeszłoby araice przez myśl, że podczas odzyskiwania bagaży doszło do morderczego incydentu... Może zostałabym nawet wzięta za winnego zabójstwom w osadzie Karthien. Wiara. Bogini. Reakcja nie byłaby pozytywna. Z pewnością. Niewykluczone, że wywołałaby bunt... Nie, nie mogę ryzykować.
– Poczekamy na was przy pierzasterku – zaproponował Razer.
– I pomyślimy nad następnym schronieniem przed Dieathem – dokończył Nite.
– Te badania mogą poczekać – rzuciłam odruchowo. – Zajmiemy się tym potem.
Ysenth prawdopodobnie w ciszy dokonała analizy, której wynik jednoznacznie wskazywał na pewien nieprzepracowany lęk. Problem zaś napotkała dopiero przy próbie wydedukowania, czego był on skutkiem: traumatycznych, ściśle powiązanych z pieczętowaniem przeżyć, czy niedawno, aż nazbyt szybko odzyskanych wspomnień.
– Nic u ciebie nie uszkodzę – zaczęła spokojnie. – I na pewno nie naruszę twojej amnezji. Chcę tylko wiedzieć, jak wielkim zmianom uległo ciało po połączeniu dusz.
– Nie zgadzam się.
– Ale...
– Powiedziałam, że się nie zgadzam! – Niski, kobiecy głos wypływał z każdej komórki wzburzonej krwi. – Doskonale znam własne ciało. Znam własne ograniczenia oraz słabości, więc wiem, że w aktualnym stanie powstrzymam chaos Dieathu. Jeśli wyczuję jakieś zmiany, niezwłocznie cię o nich powiadomię. Zrobię to jednak po ostatecznym zwycięstwie nad satelitą. Nie będę ryzykować. Ruszajmy.
Iva zwiesiła ręce. Worek uderzył o ziemię.
Zareagowałam zbyt impulsywnie... Znowu kogoś zraniłam... Nie, nie ja. Ktoś.
– Co zrobisz, jeśli odzyskana moc przejmie nad tobą kontrolę? Albo, co gorsza, doprowadzi do zniszczeń w organizmie? Nie wiemy, ile mocy możesz pomieścić w tej... nie do końca boskiej formie. Y'rav, proszę... daj sobie pomóc.
– Znam własne ograniczenia oraz słabości – powtórzyłam, lecz tym razem wolniej. Coś we mnie pragnęło, by każde wypowiadane zdanie pozostawiło w umyśle araiki trwały ślad. – Ta moc nigdy mnie nie skrzywdzi. Może sprawić swemu bóstwu ból. I może pozbawić życia innych, ale nigdy kogoś, kto ma lub miał nad nią władzę.
– I obecnie tej mocy ufasz bardziej niż mi?
Czułam na sobie spojrzenia wojowników. Wystarczyło jedno słowo, by nasze relacje uległy pogorszeniu, a co za tym idzie, utrudniły poszukiwanie pozostałych elementów.
– Nie każ mi odpowiadać na to pytanie.
Iva umilkła.
Niepewnością wymalowaną na twarzy dała mi do zrozumienia, że popełniłam błąd.
– Nie kłóćcie się przy grobie Vieny – wycedził ostro Nite.
Stanowczym krokiem ruszyłam ku pierzasterkowi.
Badania w niczym mi nie pomogą. Iva bardzo zaryzykuje, a pozna jedynie te szczegóły, które dla mnie są teraz oczywiste. Odzyskałam fragment herkatu, który wzmocnił nie tylko zmysły, ale także moc oraz ciało... Zwrócił mi wspomnienia.
Przyspieszyłam kroku. Wielki, kroczoczarny, zdobiony kolczastymi kośćmi łeb pierzasterka nie poruszył się nawet w momencie, gdy dzieląca nas odległość wyniosła trzy metry. Z trudem weszłam po opierzonym skrzydle na grzbiet; złamanej ręki nie przeszył ból – to zaś mogło być w głównej mierze efektem zakończonej regeneracji lub rezultatem działań negatywnych emocji. Ścisnęłam suchą płetwę zwierzęcia. Krwiobieg został poddany nieznacznym drganiom. Płynące w żyłach ciepło, niepodobne było do wyniszczającego mnie do niedawna gorąca... I to wzbudziło pewne podejrzenia.
Ciepło oraz głos. Kobiecy... niski...
– Y'rav, wszystko w porządku? – Gdzieś obok skrzydła rozbrzmiało pytanie Razera. Zacisnęłam mocniej zęby... Wbrew własnej woli. – Chcesz o tym porozmawiać?
– Nie... Niekoniecznie. Niemniej dziękuję za troskę.
Skończ z imionami. Nie zamierzam pod tym względem równą być ludziom.
Ten głos był... Cichy. Znajomy. Niski.
Zamarłam.
Mój własny sprzed parunastu tysiącleci.
KOREKTA 02.07.2024r.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro