Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 025

GODZINA: 01:45

POZOSTAŁY CZAS: 22 GODZINY 15 MINUT

Dobra wiadomość: powoli odzyskiwałam zmysły.

Jeszcze lepsza wiadomość: Razer nie miał na to wpływu.

Zła wiadomość: to właśnie krew rekompensowała mi ich brak.

I radziła sobie z tym wyśmienicie, skoro powrót do rzeczywistości początkowo przypisywałam zanikowi zdolności wojownika, choć zdolność ta wcale na sile nie traciła. Moje ręce zwisały bezwładnie w powietrzu, podobnie zresztą jak nogi. A ciało przewieszone przez ramię Goustena nawet nie protestowało przeciwko takiej formie podróży. Podniosłam wzrok. Widoki za jego plecami wciąż stanowiły zbiór licznych plam.

-... mówię, że to było dziwne uczucie - wysapał Razer. Przystanął na moment, by zaczerpnąć powietrza. - On tam był, a jednocześnie go tam nie było. Próbowałem odebrać mu wzrok albo chociaż słuch... ale nie wyczuwałem w lepiance nikogo, poza nami. Nie mogę pozbawić zmysłów kogoś, kto teoretycznie nie istnieje.

A zatem nie był niewidzialny...

- Może pochodził z innej planety? - Krocząca nieopodal Viena docisnęła czubek kciuka do rękojeści sztyletu. - Nie znamy pozostałych ras, a któreś mogą posiadać tego typu zdolności. Na przykład ersenalczycy.

- Tego typu zdolności? Czyli jakie?

- Na przykład potrafią znikać. Albo zmieniają się w powietrze.

- Obie umiejętności brzmią na cholernie nudne - stwierdził z odrazą, ruszając dalej. - Dobrze, że co poniektórzy są odrobinę bardziej kreatywni pod względem tworzenia. W przeciwnym razie nosiłbym miano władcy ognia lub wody i ryb. Nie brzmi to potężnie.

- Ta nuda, to pewnie tylko pozory. Sam przecież widziałeś, ile można zdziałać pod osłoną niewidoczności. Ona jest wielkim atutem mordercy... I mam nadzieję, że jedynym.

- Wiesz... gdyby co poniektórzy nie dodawali mi słabości do mocy, byłbym równie potężny - rzekł Razer wymownie, kładąc nacisk na ,,co poniektórzy". I miałam już pewność, że tymi ,,co poniektórymi" byłam wyłącznie ja. - Ale nie narzekam. Lepsze odbieranie zmysłów niż niemal dosłowne nieistnienie.

- To wszystko zależy do słabości mocy - dorzucił Nite, przeczesując palcami swe granatowe, sięgające ramion włosy. - Jeśli zdolność jest potężna, słaby punkt zostanie do niej z reguły dostosowany. My musimy teraz jedynie go odnaleźć.

- I co może być tą słabością, jeśli mogę spytać? - zagaiła Viena.

- Zależy, jak kreatywni byli ci drudzy co poniektórzy - wtrącił Razer.

Przywalę mu. Przysięgam.

- Kiedy przywrócisz ją do poprzedniego stanu? - Rentar, mimo że taksował mnie spojrzeniem od dłuższego czasu, nie wychwycił zmian zwiastujących wcześniejsze uwolnienie się spod kontroli wojownika. - Chyba nie zamierzasz jej dźwigać aż do Pól Samobójców... Albo Przepaści Dieathu.

- Spoko, za chwilę coś z tym zrobię. - Gousten pogładził moje plecy, wywołując dreszcze. - A noszenie Y'ry też nie jest szczególnie problematyczne. Owszem, mogłaby być nieco niższa, bo obecnie przypomina monstrualnych rozmiarów wieżę, ale poza tym jest lekka. No i nie chcę, żeby w razie ucieczki wróciła za szybko do osady Karthien.

- Morderca pewnie już dawno podążył naszym śladem - odburknął Nite.

- Proszę mnie nie straszyć... Proszę i dziękuję. - Viena objęła ramię Rentara.

Osada Karthien. Karthien Haidool.

Imię norianki oblepiło wewnętrzne ściany czaszki. Wypełniło każdą kończynę, każdą komórkę, każdą żyłę, a przy tym wszystkie kości, obrazami umierającej dowódczyni. Nie próbowaliśmy nawet jej pomóc. Pozostawiliśmy noriankę w schronie bezbronną, przerażoną, zdezorientowaną, rozpaczliwie walczącą o choćby drobny wdech... I całkowicie zignorowaliśmy fakt, że gdyby nie ona, to my bylibyśmy martwi wskutek działań Dieathu. Sprowadziliśmy na nich śmierć. Uciekliśmy.

- Dlaczego... - wycharczałam, na przekór zlepionym strunom głosowym. - Dlaczego nie próbowaliśmy... - Spływające łzy zamroził wiatr, a wkrótce potem oblepił śnieg. Nie stopniał on jednak przy kontakcie ze skórą. - Dlaczego... Zostaw mnie, Razer!

W przypływie złości splotłam dłonie, by wzmocnić uderzenie o jego plecy. I zrobiłam to swoją drogą skutecznie. Mężczyzna głośno stęknął. Upadłam na śnieg. Wzmogłam ból w uprzednio złamanej kończynie, lecz nie przyćmiłam gniewu.

- Y'ra, przestań! Uspokój się! - Iva rzuciła się ku skulonemu Razerowi.

- Zamknij się! - warknęłam. Może odrobinę zbyt ostro... - Mogłam jej pomóc! Mogłam spróbować coś zrobić, wyczuwałam go! Mogłam spróbować ją zregenerować, mogłam zrobić cokolwiek! Mogłam nie dopuścić do kolejnej śmierci!

- Y'ra! - Kapłanka zgromiła mnie wzrokiem. Zieleń tęczówek skryła mgła.

- Mogliśmy w końcu pokonać mordercę! Mogliśmy odkryć jego tożsamość! Czemu mnie odciągnęliście? Dlaczego? Mogliśmy się od niego uwolnić!

- Nie wiem, jakim cudem przeżyliśmy tę noc, ale gdybyśmy pozostali w schronie choć trochę dłużej, dołączylibyśmy do tych żołnierzy - wycedził Razer, ściskając nogę.

- Nie obchodzi mnie to!

Iva poderwała się raptownie z miejsca.

- Proszę, zważaj na słowa - upomniała mnie z nienaturalną wręcz powagą - bo właśnie dałaś wszystkim do zrozumienia, że nasze życia nic dla ciebie nie znaczą.

Zamarłam. Nie, to nie tak... Ale głos ugrzązł w gardle, pozostały tylko myśli.

Na kilka ponurych sekund zapomniałam o oddechu.

- Może... Może spróbuj się uspokoić - wyszeptała Viena, skryta za plecami Rentara.

Rozwój wydarzeń obserwowała z bezpiecznej odległości.

- Razer? Ja... - Nie widziałam twarzy Goustena. Ale byłam przekonana, że wymalowany na niej grymas przysłaniał zgiętą ręką celowo. - Przepraszam, nie chciałam cię skrzywdzić... Naprawdę, ja tylko... - Pierwszy krok postawiony ku mężczyźnie zablokowała własnym ciałem Iva. - Razer?

Świat zawirował. Skrzywdziłam go. Skrzywdziłam osobę, którą miałam chronić. Skrzywdziłam osobę, która chroniła mnie. Znowu kogoś skrzywdziłam, a przecież po minionych wydarzeniach poprzysięgłam do tego nie dopuścić.

- Niczym się nie przejmuj. - Fałszywy uśmiech wykwitł na ustach Razera. Blond włosy opadły na blade czoło. - Nawet nic nie poczułem... Strasznie słaba jesteś.

Było to oczywiste kłamstwo. Niemniej pragnęłam w nie uwierzyć.

A poczucie winy przeszło w ucisk - ucisk obejmujący obszar mostku; ucisk wędrujący do gardła; ucisk, który niczym woda wypełniająca po brzegi szklankę, czekał na spłynięcie do organizmu. Wplotłam palce we włosy. Szarpnęłam za ich biel.

Noriańczycy umierali przez Dieath. Umierali przez mordercę. Ja sama przeistoczyłam się w powód śmierci jednego z nich. Bóg na Arai prawdopodobnie wciąż powstawał. Na innych planetach proces samozniszczenia kończył żywot tamtejszych ras. I teraz na dodatek, fizycznie oraz psychicznie, raniłam osoby wspierające mnie dobrowolnie, bo nie potrafiłam stłumić tych emocji, które stłumić powinnam była.

Nienawidziłam się. Nienawidziłam spojrzenia pełnego nieufności, zwątpienia, napięcia, wyczekiwania, czujności... bo to nie ja miałam być jego ofiarą a zabójca oraz nowonarodzone bóstwo. Wpiłam sinoczerwone palce w śnieg. I odmówiłam araiską modlitwę - niegdyś kierowaną do mnie; dzisiaj niezmierzającą do nikogo.

Niech dusze wasze przyozdobią nieboskłon: Karthien Haidool; brutalnie zamordowani noriańczycy; żołnierzu, którego życia pozbawiłam. Niech będą gwiazdami pośród ciemności, obłokami za dnia. Niech wzlatują ponad szczyty, niech sięgają tarczy nieba. Bo teraz to z niego obserwować nas będziecie.

Otworzyłam spuchnięte, przekrwione oczy.

- Y'ra? - Razer podjął próbę dźwignięcia się na nogi, a Nite objął przyjaciela w pasie, zawczasu dostrzegając ryzykowne przechylenia sylwetki. - Jeśli...

- Przepraszam, Razer. - Ścisnęłam rogi, raniąc o ich krawędź czubki kciuków. - Przepraszam. Przepraszam was. Nie wiem, dlaczego dałam się ponieść emocjom.

- Po prostu to wszystko cię przytłacza - wyjaśnił Rentar. Tyle że dzieląca nas odległość była dowodem na wątpliwości oraz brak zaufania względem mojej osoby. - I nie tylko ciebie, szczerze mówiąc... - Zacisnął mocno szczękę. Pusty wzrok wbił w ziemię.

Ale słowa noriańczyka mnie nie pocieszyły.

- Jak się czujesz, Razer? Potrzebujesz środków przeciwbólowych? - Iva, choć obróciła się do wojownika, stale blokowała do niego dostęp. - Co z nogą?

- Nic mi nie jest, serio. A ty, Y'ra, niczym się już nie przejmuj. Robiliśmy razem gorsze rzeczy, jestem częściowo na nie uodporniony.

To też mnie nie pocieszyło.

Nawet nie chciałam dłużej myśleć o łączących nas niegdyś relacjach.

- Jak mam niby niczym się nie przejmować? Utrudniam podróż do Przepaści.

- Nie ma ludzi idealnych. Wszyscy mamy jakieś wady i zalety.

- Ale ja jestem-

- Tak, tak. Jestem kimś, kto nie powinien mieć słabości. Jestem istotą doskonałą. - Przewrócił oczami, wypuścił nosem długowstrzymywane powietrze i znów jął wystukiwać na kolanie melodię tą samą co w drewnianej chatce. - Posłuchaj, Śnieżynko, nie ma ludzi idealnych. Jeżeli nie dostrzegasz u kogoś wad to wiedz, że ta osoba świetnie je przed tobą maskuje, chcąc wzbudzić zaufanie. - Niemniej wyglądał, jakby coś jeszcze nie dawało mu spokoju. Zmarszczył czoło. - Lub po prostu jest tak zajebista jak ja, ale tę opcję bym wykluczył. Nikt nie może być do tego stopnia zajebisty. A ty? - Posłał mi pełne czułości spojrzenie; spojrzenie roztapiające zamrożone przez Norian serce. - Ty też nie możesz, więc pokochaj siebie taką, jaką jesteś.

- Śnieżynko? - zapytałam, wycierając rękawem łzy.

- Z całej wypowiedzi, akurat to przykuło twoją uwagę?

Zachichotałam. Nie złagodziło to jednak panującego w ciele napięcia.

- Może zrobimy tu krótki postój? - zasugerowała Viena. Kosmyki jej krótkich, brązowych włosów zesztywniały od mrozu oraz śniegu. - Odnoszę wrażenie, że po całej tej sytuacji będziemy potrzebowali jakiejś przerwy i... no, rozmowy.

- W tym miejscu? Na otwartej przestrzeni? - dopytał Nite, na co dziewczyna przytaknęła. - To fatalny pomysł. Jeżeli nadal jesteśmy celem zabójcy, ułatwimy mu wymordowanie całej naszej szóstki. Przejdźmy najpierw przez Pola Samobójców. Potem pomyślimy o przerwie i schronieniu przed Dieathem.

Dieath... No tak. Każdy nowy krok przybliżał nas nieubłaganie do Lahkateru, przepaści zabójczego satelity Norianu, a my w dalszym ciągu nie opracowaliśmy planu działania lub chociażby pomysłu na złagodzenie chaosu.

Iva przykucnęła naprzeciwko mnie. Wręczyła mi manierkę.

- Wybacz. Poniosło nas wszystkich, ale obiecuję, że damy sobie z tym radę.

Obróciłam głowę ku osadzie Karthien. Osnuwała ją cisza. Totalna cisza.

A zatem nie odkryto jeszcze ciał.

Niech dusze wasze przyozdobią nieboskłon, brutalnie zamordowani noriańczycy. Niech będą gwiazdami pośród ciemności, obłokami za dnia. Niech wzlatują ponad szczyty, niech sięgają tarczy nieba. Bo teraz to z niego obserwować nas będziecie.

Wzięłam głęboki wdech.

Nie będę dłużej patrzeć za siebie. I nie dopuszczę do nas kolejnej tragedii.

***

Podążaliśmy tą drogą już piętnaście godzin. Dziewięćset minut.

Albo w skrócie - dość długo. Nigdy jak dotąd nie byłam aż tak wyczerpana wędrówką, która nie miała końca i którą zakończyłabym najpewniej jakieś osiem godzin temu, gdyby nie podtrzymująca mnie na duchu rozmowa Rentara oraz Vieny.

Podążający przed nami noriańczycy bowiem, mimo że z początku odznaczali się wyjątkową niechęcią do rozpoczynania jakiejkolwiek konwersacji, po pewnym czasie zapomnieli o uprzednim skrępowaniu, przechodząc na temat towarzyszących im uczuć. Nearlos wówczas uważnie słuchała przyjaciela. Zachęcała go do kontynuowania wypowiedzi, napotkawszy oznaki niepewności bądź zakłopotania. Sama też od czasu do czasu wplatała drobne uwagi lub żarty - powaga wyraźnie nie służyła Rentarowi.

A Harfoths czynił podobnie, kiedy norianka zabierała głos, choć w przeciągu tylu godzin odnotowałam jedynie dwie dyskusje prowadzone przez Vienę. To on pragnął rozmowy. I to on przymierzał się do jej rozpoczęcia niemal od początku podróży. Do czegoś dążył. I ewidentnie odnosił sukces.

Dlatego ja posłusznie milczałam, liczyłam, nasłuchiwałam.

- Czyli... Myślałeś, że się zakochałam? - Viena zakryła usta dłonią.

- Tak to odebrałem.

Umilkła, jak gdyby coś trzymane w sercu norianki znów poczęło błagać o wolność, pomimo zatrważających konsekwencji ujawnienia. Jakieś słowa, których dotychczas nie wypowiedziała w obecności Rentara, a które dla ich trwającego swego czasu związku mogły mieć ogromne znaczenie. Obróciła głowę w przeciwnym kierunku.

- Ja po prostu... Ren, nie wiem jak ci to powiedzieć - zaczęła. Żołnierz nie zareagował. Patrzył przed siebie. Nic nie powiedział. Czekał cierpliwie. - Ja nigdy nie obdarowałam nikogo tym uczuciem. Nikogo. Ani Noike, ani Meruma, ani... ciebie. - Wyrzuciła z siebie prawdę. Być może dla norianki stanowiła ona część okropnej trucizny. - I proszę, nie miej mi tego za złe, bo ja sama byłam przekonana, że po tylu latach samotności, prawdziwie się zakochałam. Tak długo czekałam, aż ktoś obdarzy mnie miłością... aż w końcu ja obdarzę kogoś miłością. - Splotła ciasno ręce na piersi. - Byłam niecierpliwa. I chyba przez to błędnie zinterpretowałam swoje uczucia... Ty też na tym ucierpiałeś. Przepraszam...

- Mówisz mi o tym dopiero teraz?

- Wiesz... U Karthien doszłam do wniosku, że każdy dzień tej podróży może być tak naprawdę naszym ostatnim. Nie jest to już zwykłe wyjście do sąsiedniego miasta, Ren. Walczymy o przetrwanie znacznie ciężej, niż ostatnimi czasy. Idziemy do Przepaści Dieathu. Nie widzę więc sensu w dalszym ukrywaniu własnych uczuć czy emocji.

Harfoths pokręcił głową.

- Czyli od początku nic do mnie nie czułaś?

- Nie, to nie tak! - zaprzeczyła, jednakowoż moment zawahania potwierdził obawy Rentara. - Było to wprawdzie chwilowe zauroczenie... ale szczere.

Zapadła głucha cisza, nieprzerywana nawet żartobliwymi tekstami Razera.

A ja nie chciałam ingerować, choć wzrastające napięcie przytłaczało mnie aż nadto.

- Rozumiem - powiedział. - Chociaż nie miałbym nic przeciwko, gdybyś była ze mną szczera od samego początku. Zanim... Wiesz, zanim między nami do czegoś doszło. - Nie widziałam twarzy Rentara. A jednak wyczuwałam jego uśmiech. - Obiecaj mi, że zaraz po zniszczeniu Dieathu, wrócimy do normalnego życia. - Trącił Vienę ramieniem. - A jak już się zakochasz... Zapoznaj mnie i Goorenth z twoim wybrankiem. Musimy najpierw go ocenić - zażartował. Niedługo potem odchrząknął. - Albo zrobi to tylko Goorenth. Uwielbia wszystkich oceniać.

- I ciebie zawsze ocenia najgorzej.

Rentar wzruszył ramionami.

Wypuściłam z ust obłok pary, wdychając nieprędko skute lodem powietrze.

Otaksowałam wzrokiem ośnieżone pola - niezmienne od dobrych parunastu godzin.

A Nite zwolnił kroku, by zrównać się z Razerem.

- O czym plotkują? - zagaił, nachyliwszy ku Goustenowi głowę.

Wojownik łypnął na Faisena z dezaprobatą.

- Chłopie, czy wyglądam ci na osobę, która podsłuchuje cudze konwersacje? Nie wiem. Po prostu nie wiem. Też ich nie słyszę. - Zacisnął mocno szczękę, zgrzytając zębami. - Mówią, że po powrocie do domu będą się pie-

- Nie mówią tak - pisnęłam, przeczuwając niecenzuralne słownictwo.

Zrzuciłam tym samym na własne barki niewyobrażalny ciężar. Nite ich nie słyszał - zdradziło go pytanie. Razer bez użycia zdolności również nie wychwyciłby głównego tematu wymiany zdań, choć prawdę powiedziawszy jego aktualny strzał już daleki był od trafnego. Ba! Nie mogła tego zrobić także Iva, jawnie zażenowana zachowaniem wojowników. Tymczasem ja, swoim nieboskim piskiem, zaznaczyłam zaistniałą między nami różnicę. I różnicę tę nader szybko wychwycił Nite:

- Skąd to wiesz? Są strasznie daleko.

Od noriańczyków w istocie dzieliła nas dość spora odległość. Mało tego, sprawiali oni wrażenie pogrążonych we względnie cichej oraz prywatnej rozmowie - szepty do ucha, usta zakryte dłonią, ukradkowe spojrzenia przez ramię, a nawet narzucane nam nieświadomie tempo marszu, mogły posłużyć tu za niemożliwy do zbicia dowód.

I z początku było to dla mnie normalne. Ot niegdyś zakochani w sobie żołnierze wędrują przez pokryte śniegiem pola. Para. Podróż. Rozmowa. Nic niezwykłego. Nic wyjątkowego. Dopiero zaskoczenie Nite'a nakierowało me myśli na kwestię zmysłów, których Razer od dawien dawna nie kontrolował. Robiła to krew, albo...

- Mam szczerą nadzieję, że nie wracają do ciebie boskie zmysły i siła, bo następnym razem, gdy wpadniesz w szał, stracę obie ręce. - Razer przyjrzał mi się badawczo. Zachichotałam. Ale był to bardziej rezultat nadmiernego stresu, aniżeli radości z odzyskiwanej potęgi. Musieli sobie kpić...

- Nie, nie wracają.

- Y'ra?

- Chyba wracają. No... Wracają, ale tylko częściowo. Słyszę... Widzę też nieźle.

- Cóż za przydatna informacja. Nite, zanotuj gdzieś, że nie jest ślepa i głucha.

- Widzę i słyszę lepiej od was - odburknęłam, taksując Razera wzrokiem spod ogromnego kaptura. Jego oczy, lekko garbaty nos, ledwie widoczny zarost i... Cholera, to musiał być wymysł; efekt przemęczenia. Posłał mi łobuzerski uśmiech, pojąwszy powód zaskoczenia. Wysunął język. Blizna. Czerwona po bokach, nieco biała pośrodku, cienka, niebywale długa, poszarpana... Blizna biegnąca wzdłuż całego mięśnia.

,,Y'ra, niczym się już nie przejmuj. Robiliśmy razem gorsze rzeczy, jestem częściowo na nie uodporniony." Umysł pochłonął te zdania niczym niemożliwa do wyciśnięcia gąbka. Obróciłam głowę, łapiąc pelerynę Ivy.

- Iva, wypowiedz się - ponagliłam ją. Ale kapłanka tylko przygryzła czubek kciuka.

Jej wzrok, pusty, utkwiony w chrzęszczącym pod stopami śniegu, uwidaczniał liczne próby odnalezienia na coś odpowiedzi, więc nie zamierzałam przerywać analiz araiki, a już tym bardziej dopytywać o szczegóły. Wtedy głos zabrał Nite:

- Nie cieszy cię to? Dzięki temu szanse na pokonanie Dieathu znacząco wzrastają.

Jak mogłabym się cieszyć? Owszem, zniszczenie satelity było moim priorytetem; celem, do którego dążyłam i którego bez dawnego jestestwa nie zdołałabym zrealizować. Ale przez tę nowopowstałą szansę wzrastało prawdopodobieństwo pozbawienia kogoś życia. Jeśli byłam silniejsza, byłam też bardziej zabójcza i cięższa do zatrzymania.

- Cieszę się - skłamałam. - Bardzo się cieszę, tylko... Muszę się przyzwyczaić.

Nie zamierzałam znów przywoływać do głowy tych okropnych widoków.

Trupy, krew... Dzieło to samo, acz zawsze kogoś innego.

- Nie dziwię się. To musi być przytłaczające - przyznał. - Tak w ogóle, masz już jakiś pomysł? Nie chciałem pytać znienacka, ale chyba muszę.

- Pomysł? Na co?

- Na zniszczenie Dieathu. Nie mów, że o tym zapomniałaś...

- Ależ skąd!

Myślałam o tym bezustannie, lecz każda propozycja nachodząca na język uwzględniała użycie zdolności wojowników, choć ci do walki nie byli póki co zdolni. Możliwe nawet, że nie byliby do tego zdolni nigdy. Ich ciała mogłam zaklasyfikować do mocniejszych od ludzkich, ale musiałabym przy tym przypisać je do słabszych od boskich. Jeśli więc Dieath narażał na totalne zniszczenie moje - pierwotne, mimo że pozbawione części mocy - to zlikwidowanie ich własnych nie sprawiłoby mu większego problemu. Nie potrafiłam wysłać wojowników do bezpośredniej walki z satelitą...

- No więc? - dociekał Nite.

- Co?

- Jaki masz pomysł?

- Pójdziemy do Lahkateru, podejdziemy bliżej, poczekamy aż wyłoni się z przepaści... I może... Spróbujesz przenieść go do próżni?

Czy Nite w ogóle zdołałby wciągnąć naturalnego satelitę Norianu do pustki?

- A wy w tym czasie co zamierzacie robić?

- Mogę ci kibicować - wtrącił Razer - ale ostrzegam, nie jestem w tym najlepszy.

- Po pierwsze, Y'ra... - Nite zmierzył przyjaciela wzrokiem. Dla dobra blondyna zignorował ów kiepski żart. - Masz jakąś dodatkową wiedzę o Dieathcie? Nawet nie odpowiadaj, bo wiem, że nie masz. - Złapał między palce sztywne kosmyki granatowych włosów. Potarł je nieznacznie. - Wobec tego, czemu wysyłasz mnie do przepaści? Nie odpowiadaj. Nie chciałaś mnie tam wysłać, tylko nie miałaś innego planu. - Próbowałam zaprotestować, lecz nie pozwolił mi dojść do słowa. - A więc... Najpierw trzeba poznać słabe punkty naturalnego satelity. Wtedy opracowanie planu stanie się prostsze.

Słabe punkty... Ale dopiero po trzech głębszych wdechach dobiegła mnie prawda, którą do tego momentu skrywały jeno zapomniane wspomnienia.

- On ich nie ma - wyszeptałam przez ściśnięte gardło.

- Co masz na myśli?

Dieath nie posiadał słabych punktów, bo niegdyś nie widziałam powodu, dla którego miałabym jakieś u niego tworzyć. Byłam boginią. Boginią, która własną krwią mogła ot tak go unicestwić, ożywić, osłabić, przekształcić w zupełnie inny twór... Dodane wady tylko umożliwiłyby potencjalnym wrogom podjęcie walki, a w rezultacie satelita zostałby trwale uszkodzony lub co gorsza, doszczętnie zniszczony.

- Dieath nie ma słabych punktów, bo żadnych mu nie dałam.

- Przynajmniej teraz wiemy, czemu nigdzie nie zostałaś nazwana Boginią Mądrości. - Razer swym rechotem zwrócił na nas uwagę noriańczyków. - Wybacz, ale każdy wie, że podczas tworzenia wynalazku, opracowuje się do niego też jakiś wyłącznik.

- Byłam potężnym bóstwem! Skąd mogłam wiedzieć, że kiedyś przyda mi się jakiś wyłącznik do Dieathu?

- A Goustenowi czemu nie przyczepiłaś wyłącznika? - Iva omiotła spojrzeniem swoje paznokcie. - Jemu aż nadto by się przydał.

Przygryzłam od wewnątrz policzki. Nie miałam pojęcia, dlaczego wspomnienie o Dieathcie powróciło do mnie w tak fatalnym momencie. Wszyscy przystaliśmy na jego zniszczenie, by zbyt późno uzyskać wieść o bliskiej niezniszczalności skorupie.

Był to siarczysty cios w policzek wymierzony samej sobie.

Ale... Przecież nie musieliśmy go niszczyć. Wystarczyło satelitę osłabić.

Na to musiał istnieć sposób.

- Co powiecie na ręce? - Gdzieś z przodu dobiegł mnie głos Vieny. Norianka stopniowo zmniejszała dzielącą nas odległość, obróciwszy ku nam jedynie głowę. - Wyczarujemy gigantyczne ręce i zamkniemy w nich Dieath. Z góry przepraszam, że podsłuchałam jakąś część waszej rozmowy... Byliście strasznie głośno.

Cóż, wasza rozmowa też nie była prywatna... Ale to zachowałam dla siebie.

Iva prawie że bezgłośnie powtórzyła słowa norianki, wykazując największe zainteresowanie głównie przy ,,wyczarowanych rękach"

- Mogłabyś rozwinąć tę myśl? - poprosiła.

Viena otworzyła szerzej zamglone oczy.

- Ja tylko żartowałam, nie bierz tego na poważnie.

- Każdy, nawet najgłupszy pomysł, może przerodzić się w plan doskonały - zacytował Nite, unosząc palec wskazujący. - Tak samo jak każdy plan doskonały, może przerodzić się w głupi wymysł. To są słowa Pensena ze ,,Szklanego powietrza lodowego świtu", Ohmoura Banterstena. Powinnaś je zapamiętać.

Nearlos nie wyglądała na przekonaną.

Marszczyła brwi, przecierając trupiobladą, dziwnie wilgotną twarz.

- Skojarzyło mi się to z twoją mocą, Nit. - Drżące dłonie wsunęła pod pelerynę. - Pamiętasz, jak w lesie stworzyłeś w dłoniach próżnię?

- Przed atakiem Goorenth, jak oni uzupełniali manierki?

- Tak. - I zwiesiła głowę. - Pomyślałam, że fajnie byłoby tak po prostu zamknąć Dieath w wielkich rękach i wyrzucić gdzieś daleko. Albo zgnieść, jak gumową piłkę.

Wyrzucić albo zgnieść... Na drugą opcję satelita mógłby okazać się odporny, jednakowoż nie widziałam przeszkód w zrealizowaniu tej pierwszej. Niestety problemem, na domiar złego dość sporym, pozostawałyby tu pola grawitacyjne Saravy, Ersenalu, Arai oraz Latoyi. Bo jeśli któreś niefortunnie przechwyciłyby Dieath, przenieślibyśmy zagrożenie w zupełnie inne miejsce.

- A skąd weźmiesz te dłonie?

Iva definitywnie wzięła propozycję Vieny na poważnie.

- Nie wiem. Mówiłam, że to był tylko żart, za który nie chcę brać odpowiedzialności. Przepraszam.

- Mimo wszystko warto będzie zachować to w pamięci. Jeśli dotrzemy do Przepaści Dieathu bez planu awaryjnego, znajdziemy się w niebezpieczeństwie.

- Nie, nie! Nie musicie tego robić! Wymyślimy coś lepszego! - Viena zaprotestowała także energicznymi ruchami rąk. No, może odrobinę mniej energicznymi... Przystanęła, kładąc dłonie na kolanach, a każdy nabierany łapczywie wdech zatapiał wzrok norianki w bezwzględnej mgle. Nogi drżały, jak gdyby błagały o upadek. Usta mówiły coś, lecz bezdźwięcznie. Rentar podbiegł do przyjaciółki, zanim ta wycharczała: - Nic mi nie jest.

I straciła przytomność. Zamarłam.

Jesteś żałosna, Y'ra. Kobiecy głos wypełnił pozostałości po mym jestestwie. Nie przebywaj dłużej w moim ciele, jeśli nie potrafisz zrobić z niego użytku.

KOREKTA 20.06.2024r.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro