Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 018

GODZINA: 02:40

POZOSTAŁY CZAS: 18 GODZIN 20 MINUT

Pod ziemią wcale nie było wygodnie. Nie żebym kiedykolwiek pomyślała, iż ukrywanie się w takim miejscu może być przyjemne, ale prawdę powiedziawszy moje wyobrażenia w istocie bywały zgoła inne. Bo teraz towarzyszyła nam jeno ciemność – cóż za niespodzianka – a także duchota oraz dyskomfort. Nite zaraz po zabudowaniu wejścia, a przy tym obsypaniu każdego kolejno ziemią oraz śniegiem, nie przerwał ciszy. Nie zrobił tego nikt. Wszyscy w skupieniu nasłuchiwali kroków żołnierzy; odgłosów wznowionych poszukiwań; jakiegokolwiek zewnętrznego szmeru. A ja... Cóż, ja bardzo ceniłam sobie oddychanie. Nie marnowałam więc resztek powietrza na rozmowę.

Uniosłam wzrok. Ktoś obok mnie poruszył się niespokojnie.

– Ogólnie to bardzo się cieszę, że w końcu znaleźliśmy schronienie, ale mam dwa pytania – zaczęła nerwowo Viena. – Jak długo będziemy tu siedzieć i co zrobimy, jak już Arnethion odkryje to miejsce? Nie narzekam, ale tak jakby jesteśmy teraz w pułapce.

– Jak będziesz tak gadać, to pewnie za niedługo poznasz na nie odpowiedź – mruknęła Iva. Jeszcze w tym samym momencie Rentar uciszył obie dziewczyny ostrzegawczym syknięciem; przyłożył sobie palec wskazujący do ust, dociskając ucho do odgradzającej nas od świata grubej warstwy ziemi. A przynajmniej byłam przekonana, że to zrobił. Przez panujący dookoła mrok nie mogłam bowiem mieć co do tego pewności. Harfoths nasłuchiwał. Nasłuchiwałam również ja.

Cisza.

Nikt nie podchodził. Nikt nie znalazł się blisko schronienia.

A kiedy otworzyłam szeroko oczy, zrozumiałam, co moglo być tego przyczyną.

– Ślady. – Mój głos zadrżał. Odchrząknęłam, możliwie jak najciszej, ale w gardle stale czułam gulę. – Nie zakryliśmy śladów na śniegu.

W ciemnościach odnalazło mnie sześć spojrzeń. I każde z nich, choć było zgoła odmienne, okropnie peszyło moją osobę. Niestety na panikę nie mogłam nic poradzić, wszak noriańczycy trop więźniów mieli tuż pod nosem. Mogli nas znaleźć. Nawet teraz. A może od samego początku? Prawdą było, że Iva dokładała wszelkich starań, by ucieczka po drzewach uniemożliwiła żołnierzom wykrycie kierunku naszego zdążania... Ale czy to coś dało, skoro raptem kilka minut później niezdolni do wspinaczki wojownicy pozostawili na śniegu odciski; znak obecności na konkretnym obszarze?

Przełknęłam ślinę, tonąc w myślach. Zignorowaliśmy ślady.

Jeśli zatem Arnethion świadom był ich istnienia, mógł już wytropić ofiary.

I wraz z nim prawdopodobnie szła także Goorenth. Żądna krwi śmierć.

– Większą ich część pewnie przykrył śnieg podczas przekształcania terenu.

Aczkolwiek Nite mnie tym nie pocieszył.

– Być może, ale nie wszystkie zostały przysłonięte, mam rację?

– Arnethion nie jest głupi. Wykryje kryjówkę prędzej czy później. – Niepewność Rentara przyniosła gorycz. On także widział szanse na bezproblemową ucieczkę jako nikłe. – Zobaczę, gdzie teraz są.

– Nie. Ty pomóż Zilverowi i Sulverowi wyjść na zewnątrz. Przykryją ślady.

Obróciłam głowę ku Vienie, unosząc brwi ze zdziwienia. Oczywiście wiedziałam, że norianka tego nie zauważy, ale zadziałałam odruchowo.

– Zobaczą wasze węże...

– Nie zobaczą – zaprzeczyła, choć w głosie dziewczyny nie było ani krzty pewności. – Nie zostały stworzone do walki, jak węże Goorenth i Arnethiona. Na polu bitwy są raczej wsparciem dla żołnierzy, szczególnie Zilver i Sulver. Uzurui... no, on należy do gatunku atuppiosa. Przebije się dosłownie przez wszystko dzięki kolcom na głowie. To mogłoby być przydatne podczas bezpośredniego starcia, ale kamuflaż... niekoniecznie.

– To bardzo fajnie – wydukałam, zapamiętując jedynie fragment o kamuflażu. Nazwy gatunków momentalnie uleciały z umysłu. – Czyli twoje węże są niewidzialne.

– Przydatna zdolność, nie sądzisz, Y'ra? – zagaił Razer. – Mogłaś sobie taką wszczepić przed Wojną Wszechmogących, wtedy byśmy tu nie siedzieli.

A głuchą ciszę od czasu do czasu przerywały dźwięki wypełzających na zewnątrz gadów. Pojawiła się szczelina. Malutka, lecz przekazująca światło; upragnione światło. Srebrzysty blask oczu Vieny otulił zlęknione twarze uciekinierów. Przywitał nas mróz.

– Widzisz ich?

– Widzę – wyszeptała głosem o oktawę wyższym. – Jakieś trzydzieści metrów dalej. Obserwują ślady. Nie zdążę ich zakryć. Znajdą nas. Na pewno nas znajdą.

– Nie panikuj. Damy sobie radę – wtrącił Rentar.

Napięcie panujące w kryjówce diametralnie wzrosło.

– Spróbuję znowu pozbawić ich zmysłów – zasugerował Razer.

– Jeśli nie wpłyniesz na któregoś żołnierza, zostaniemy zdemaskowani. Nie ryzykuj.

– To co mamy robić?

– Najlepiej bądźcie w końcu cicho!

Nigdy nie sądziłam, że człowiek może być zdolny do cichego krzyknięcia, ale Rentar niewyjaśnionym sposobem zaprzeczył logice oraz wszelkim istniejącym we wszechświecie prawom, skutecznie Razera poprzez to uciszając.

Nasłuchiwałam.

Pierwsza sekunda. Druga. Trzecia.

Nic się nie wydarzyło, a jednak wstrzymałam oddech. Powietrza krążącego w płucach nie ośmieliłam się wypuścić, bo obawa o rychłe zdemaskowanie była zbyt wielka. Żałowałam tylko, że podobnie nie ujarzmiłam serca, którego bicie najpewniej słyszeli teraz nawet mieszkańcy osady Goorenth.

Czwarta. Piąta. Szósta. Siódma. Ósma. Dziewiąta. Dziesiąta. Jedenasta.

Mięśnie sparaliżował lęk. Przez krwiobieg przepłynęło żywe światło; niesłychanie ciepłe, wbrew bezwładowi aż nazbyt pobudzające. A dreszcz zaatakował kręgosłup, żebra, mostek... bo ciszę między szóstą a siódmą sekundą wypełniły kroki stawiane na grubej warstwie śniegu. Ktoś przystanął. Dokładnie nad nami. Proszę, odejdź. Proszę, proszę.

Drapania w gardle nie próbowałam już nawet złagodzić przełykaniem śliny. Wydało się to zbyt ryzykowne. Zamknęłam oczy. Odejdź, odejdź, proszę. Nie mogliśmy zaatakować. Nie mogliśmy czekać. Musiało istnieć inne wyjście z tej sytuacji...

Czyjaś dłoń ścisnęła moje udo. Omal nie krzyknęłam z wrażenia, gdy tożsamość tak porywczej osoby odkryłam dopiero za pośrednictwem jaśniejących tęczówek Vieny. Razer. Przejechał subtelnie palcem po materiale kombinezonu, kreśląc araiskie znaki dopiero przy kolanie. Razer... Ciepło otuliło podbrzusze, nietypowy ucisk w okolicy serca odebrał mi mowę, a zarazem długo wstrzymywane powietrze. Zadrżałam. Ciarki rozproszyły się po ciele, lecz nie były to dłużej ciarki dokuczliwe. Przesunął dłoń wyżej. Jeszcze wyżej. Zacisnęłam usta. Myśli błądziły. Krew wrzała, przetrzymując w sobie adrenalinę i...

... coś zupełnie innego; coś dla mnie obcego. Obróciłam głowę ku wojownikowi.

,,Mamy. Plan." Ślad po dwóch nakreślonych znakach stale się utrzymywał.

A ja pragnęłam zapytać, kiedy w ogóle zdążyli jakiś obmyślić. Przecież nic dotychczas nie wskazywało na próby porozumienia się z towarzyszami.

,,Jaki?" zapytałam bezgłośnie, ale pomimo wolno oraz szeroko otwieranych ust, Gousten nie przechwycił wiadomości. A może nie chciał jej przechwycić... Byłam niemal pewna, że wskazał dłonią swoją nogę.

Niechętnie narysowałam znak zapytania na brzuchu mężczyzny.

,,Nite. Użyje. Umiejętność/Pieniądze. Ja. Ogłuszę. Żołnierze/Drzewa. Ucieczka/Krzyk. Pod. Ziemia."

Równie dobrze Razer mógłby wcale nie przedstawiać mi ich planu ucieczki. Niestaranne wypisywanie araiskich znaków doprowadziło bowiem tylko do narodzin kolejnych pytań i do nieuzyskania odpowiedzi na pytania zadane już wcześniej. Westchnęłam ciężko. A zatem musiałam tkwić teraz w nadziei, że wojownicy rzeczywiście proponowali podziemne umknięcie wrogom, bo krzyczenie, ogłuszanie drzew oraz wykorzystywanie nieposiadanych na tamtą chwilę pieniędzy, brzmiało doprawdy fatalnie.

Musnęłam palcem klatkę piersiową Razera, jako że aż nadto gruby materiał spodni utrudniał komunikację w oczekiwany przez mężczyznę sposób. I mimowolnie zaczęłam napawać się intensywną, acz słodką wonią nieznanych mi kwiatów. Dwie pionowe kreski przecięłam z ukosa trzecią. U góry, a także u dołu, usytuowałam cztery kropki, by od prawej strony nakreślić średniej wielkości półokrąg. Eiher... Inni.

Jednak znałam dawne brzmienie tego słowa...

Następnym znakom, nieco problematycznym, poświęciłam więcej uwagi.

,,Inni. Znają. Plan?"

,,Nite. Iva. Karl. Rentar. Tak. Viena. Nie."

Przynajmniej lista osób obeznanych z planem dotarła do mnie bez komplikacji.

Ale zanim przekazałam wszystko Vienie, znów poczułam dłoń Razera przy kolanie. I bardzo żałowałam, że poświęciłam długie minuty na odczytanie treści jego wiadomości, bo brzmiała ona następująco:

,,Doskonale czuję twój dotyk przez spodnie, gdy wzmocnię swoje zmysły. Nie musiałaś dotykać torsu, jeśli ich materiał uznałaś za problem. Mam zinterpretować to nieco inaczej?" Ogień zaatakował moje policzki. Zwiesiłam głowę. Kiedy szturchnęłam rękę Vieny, wyczułam napięte u dziewczyny mięśnie.

,,Mamy. Plan."

I w skrócie wyjawiłam noriance jego treść. Nite przygotuje tunel, podczas gdy Razer niepostrzeżenie uszkodzi u żołnierzy wszystkie receptory odbierające bodźce zewnętrzne. Ci, na krótki moment upośledzeni oraz nieświadomi drobnej manipulacji przy zmysłach, pozwolą nam skierować się na północ, a my kryjówkę opuścimy już w dostatecznie oddalonym od osady miejscu... Viena jednak milczała, nie reagując na owe zamiary, choć zapis znaków na ciele norianki nie powinien był wprowadzić jej w błąd. Wydawał się prawidłowy. Niczego nie przeinaczyłam. A sam język araiski musiał być językiem międzyświatowym, skoro nie wystąpiły jak dotąd problemy z wymianą zdań.

Chyba że Viena zinterpretowała wiadomość na swój sposób, analizując właśnie aż nazbyt dokładnie plan ogłuszania drzew oraz wykorzystywania pieniędzy w celu ucieczki. Cóż... tego nie mogłam mieć dziewczynie za złe. Zrozumiałam to podobnie.

,,Rozumiem."

Przekazałam Razerowi odpowiedź Vieny, a ten położył dłoń na moim udzie, kreśląc symbole, których na długo nie potrafiłam odczytać... I nie było w tym nic dziwnego. Rysował zwyczajne wzorki, bez ukrytego przekazu. Moje policzki zapłonęły.

– Widzicie ich? – Gdzieś nad nami dało się słyszeć jej głos. Głos Goorenth.

Zamknęłam oczy. Szalejące serce zastygło w bezruchu. Musieliśmy działać.

,,Zaczynamy."

Po otrzymaniu od Goustena wiadomości zwrotnej poruszyłam się niespokojnie. Oczy Vieny przygasły, a pod ziemią zapanował mrok.

***

W tunelu spędziliśmy dziewięć minut i dwadzieścia siedem sekund.

Dwadzieścia osiem. Dwadzieścia dziewięć. Trzydzieści.

Głęboko wierzyłam, że owo wyliczanie przerwie wkrótce obleczona w ciemność Viena, która zgodnie z początkowymi uzgodnieniami, czołgała się aktualnie do celu wraz z Nitem przed nami. Ale do tego nie doszło. Mogłam to przewidzieć. Taką samą nadzieję żywiłam raptem dwie minuty temu, a końca podróży nadal nie było widać. O żadnym także nas nie powiadomiono. Gdzieś zdążaliśmy. Ileś czasu miało to jeszcze potrwać.

Nikt nie znał odpowiedzi na ani jedno pytanie.

Minęło dziesięć minut i dwanaście sekund.

– Zatrzymajmy się na chwilę – polecił półszeptem Nite. Od wojownika dzieliła mnie wówczas jeno lekko spanikowana Viena oraz pocieszający ją bezustannie Rentar. – Powiększę tunel, a ty, Y'a, podejdź tu szybko. Masz przy sobie szyfr Ivy?

Docisnęłam dłoń do kieszeni przy piersi.

Opuszki palców natrafiły na krawędź kartek.

– Nie zgubiłam go – zapewniłam mężczyznę, a przy tym samą siebie. Mogłam odetchnąć z ulgą. – Na pewno go nie zgubiłam. Ale po co ci to?

– Chcesz odnaleźć fragmenty? Jeśli tak, to powinniśmy już teraz w miarę szybko ustalić położenie pierwszego. Ruszymy tam od razu, złączymy was jakoś i polecimy dalej.

Ruszymy tam, złączymy was jakoś, polecimy dalej.

Miałam ochotę zaśmiać mu się prosto w twarz, bo na krótką chwilę w istocie uznałam proces przywracania mi jestestwa za nietrudny do zrealizowania. Wystarczyło tylko pójść gdzieś, połączyć ciało z duszą i odlecieć na drugą planetę. Proste, czyż nie? Wręcz banalne... no właśnie nie. Gdzie należało szukać fragmentu? Jak można było dotrzeć do niego, bez wpadania na noriańczyków? Na czym polegało łączenie elementów? Jak miałam odzyskać potęgę? Czy bez pomocy kapłanów zdołałabym przenieść nas dalej?

To wcale nie było łatwe.

Przestrzeń ponownie uległa zniekształceniu. Doczołgałam się do Nite'a.

– Zobaczysz cokolwiek w tych ciemnościach? – Wręczyłam mu kartkę.

I nie do końca wiedziałam, którą.

– Mamy Vienę – odparł.

No tak. Viena. Nasza osobista świeca. Norianka usadowiła się wygodnie przy wojowniku, nakierowując jaśniejące spojrzenie na zapiski. Jakże głupie było to posunięcie. Zdradzaliśmy tak istotne szczegóły potencjalnym wrogom...

– Co to jest? – Rentar kątem oka zerknął na pognieciony, gdzieniegdzie zbrudzony ziemią oraz poplamiony zaschniętą krwią papier. Uniósł brew, zdejmując kaptur. Włosy opadły na jego ramiona niczym naprężone nici nocy.

– Na wyjaśnienia przyjdzie czas później. Wpierw chciałbym przeanalizować pierwszą część tekstu. Teraz musimy...

Czyli idziemy szukać fragmentu... Idziemy zjednoczyć mnie z elementem duszy i stawić czoła bóstwu narodzonemu na Arai. Tyle że na samą myśl o tym czułam dotkliwy ucisk w klatce piersiowej. To na pewno przez stres. To na pewno przez stres. To na pewno przez stres. Ale na próżno powtarzałam te słowa. Ciało tak czy inaczej odmawiało posłuszeństwa, myśli niekontrolowanie gdzieś wędrowały... Być może inny problem, niepowiązany z pierwotnym celem wyprawy, uchodził dla nich za po tysiąckrot gorszy.

Twarz chłopczyka wyniszczona bólem. Rany zadane noriańczykom przez mordercę. Bitwa na Krwawych Polach. Schrony. Brutalne noce zasnute myślą o śmierci... Tak wyglądała czysta agonia. Noriańczycy musieliby znosić cierpienie do momentu zjednoczenia boskich dusz lub pokonania Dieathu, a przecież nikt nie wiedział, ile trwać miałaby podróż, w którą raptem wyruszyliśmy.

Gdy przybędę tu następnym razem, zastanę ich martwych.

Wzrok przeniosłam na Nite'a. I ostatecznie, choć z wielkim trudem, wychrypiałam:

– Najpierw powstrzymamy Dieath. Później zajmiemy się elementami.

Mężczyzna jęknął przeciągle, Karl prychnął, Razer zachichotał. A cisza, która nastała wkrótce potem, niezbyt mnie zaskoczyła.

– Nie mamy na to czasu – stęknął Nite, kryjąc twarz w dłoniach. – Jeśli zajmiesz się Dieathem, nie znajdziesz dusz przed jego powstaniem.

– Ale-

– Y'ra, załóżmy, że powstrzymałaś Dieath. Teraz musisz jedynie odnaleźć fragmenty na Norianie i pozostałych planetach, zgadza się? – zapytał, na co pokiwałam głową. Chcąc nie chcąc wiedziałam, do czego zmierza. – Nagle dowiadujesz się o jego przebudzeniu. Jesteś pewna, że zwyciężysz z nim w obecnym stanie? – Zamilkł, ale wyczekiwana odpowiedź nie nadeszła. – Co z tego, że ocaliłaś Norian przed chaosem, skoro zaraz nadejdzie drugi, znacznie gorszy od poprzedniego. To samo tyczy się Latoyi, Ersenalu...

– Nie wiemy, kiedy dojdzie do przebudzenia – przerwałam mu, ale przez natłok myśli i poddenerwowanie zrobiłam to nieco zbyt impulsywnie. Błagałam los w duchu, by nad nami nie przechodzili wówczas żołnierze, których owe dźwięki mogłyby zaintrygować. – Istnieje więc szansa, że pomożemy noriańczykom, odzyskamy elementy, wrócimy do domu, a on dopiero wtedy odzyska siły. – Złapaliśmy kontakt wzrokowy, przerażająco ciężki do utrzymania. – Istnieje taka szansa, Nite. I ja mam zamiar z tej szansy skorzystać.

– W takim razie powiedz mi, proszę, jak pokonasz Dieath?

– Jak przyłączysz do mnie dusze? Posłuchaj, szukanie ich przy codziennym chaosie Dieathu może być niemożliwe. A co jeśli fragment zostanie przez to zniszczony?

– Serio chcecie się kłócić w takim momencie?

– Nie wiem, o czym mówicie, ale może zastanowimy się nad tym później?

Razer i Viena wtrącili się do rozmowy. Zrobił to także Karl, lecz złośliwe uwagi mężczyzny stłumił pulsujący ból w skroni. Znowu to samo - nagła migrena, której przyczyny nie mogłam ustalić. Z reguły powinna mieć ona coś wspólnego z nowymi wspomnieniami, a mimo to nic nie zmieniała w poddanym szaleństwie umyśle. Wypowiadane wyrazy nagle blokowała niewidzialna ściana. Możliwe nawet, że tonęłam, twarze były odbiciami na tafli wzburzonej wody. Zaczerpnęłam łapczywie powietrza.

– Wszystko w porządku? – Wybrzmiał zduszony, kobiecy, pełen troski głos.

Lecz uraczenie kogokolwiek odpowiedzią, chociażby krótką oraz zwięzłą, było wyzwaniem wykraczającym poza aktualne możliwości. Uniosłam dłoń w uspokajającym geście, kiwając głową. Ściśnięto moje ramię. Delikatnie, a przy tym stanowczo.

– Nic mi nie jest – wysapałam, gdy ból nieco zelżał. Niezwłocznie oparłam się o ścianę tunelu. – Muszę tylko... to wszystko przemyśleć.

– Nie mamy na to czasu – przypomniał mi Nite, szeleszcząc sugestywnie kartkami. – Już teraz musimy wiedzieć, dokąd tak naprawdę zmierzamy. Nie jutro. Nie za pięć dni.

– Zróbmy głosowanie. – Razer uderzył pięścią wewnętrzną stronę drugiej dłoni. – I najlepiej dodajmy do tego jakieś sensowne argumenty.

– Sensowne argumenty – powtórzył Karl. – Masz już jakieś?

– Nie wiem jeszcze nawet, po której stronie stanę. Nie wybiegaj tak w przyszłość.

Usłyszałam westchnienie Ivy, chyba najbardziej rozczarowanej dziecinnym zachowaniem oraz brakiem zorganizowania w tak decydującym momencie.

– Zgadzam się z Y'rą. – Kapłanka skrzyżowała ręce na piersi, jakby uznawała ów temat za skończony. – Chyba wiecie, jak funkcjonuje jej ciało i świadomość. Jeśli Dieath wymorduje wszystkich noriańczyków, ona sama zostanie znacznie osłabiona.

Otworzyłam szerzej oczy, nie przestając dociskać dłoni do czoła. Osłabiona... Przez wymordowanie noriańczyków? Nie mogłam znaleźć żadnego powiązania między tymi tematami, a wypytywanie o szczegóły uznałam za iście nierozsądne, gdy żołnierze siedzieli tuż obok. Zwłaszcza, że szczegóły te mogłyby nakierować ich na tożsamość więźniów. I robiły to teoretycznie nawet teraz. Nite natomiast nie uraczył dziewczyny przeciwstawnym argumentem. Zaciskając usta, przenosił wzrok to na zapiski, to na moją ubrudzoną twarz, jakby pewna szokująca prawda właśnie dała mu o sobie znać.

– Ja zgadzam się z Nitem – dorzucił Razer. Nie wiedzieć czemu, moje serce rozpadło się na miliony kawałków. W tym ciele było ono jeno kruchym szkłem. – Musimy jak najszybciej połączyć ją z elementami. I zrobimy to zanim rasa noriańczyków wyginie i zanim przebudzi się ten koleś, z którym Y'ra sobie nie poradziła.

– Starałam się.

– Ale on postarał się bardziej.

– Ja staję po stronie Y'ry – zakomunikował Karl. – Poszukiwanie fragmentu rzeczywiście może być problematyczne w towarzystwie Dieathu, a nawet cholernie ryzykowne. Nie wiemy, pod jaką postacią jest aktualnie jej cząstka, ale jeśli oddziałuje na nią chaos, może ulec zniszczeniu.

– Wobec tego lepiej byłoby szybko ich połączyć – odpowiedział Nite.

– Nie sądzisz, że łączenie cząstki z ciałem powinno odbywać się w spokoju? – Twardy ton Ivy ewidentnie wpłynął na Faisena. – Emocje mogą odgrywać tutaj kluczową rolę, podobnie jak podczas testu. Pośpiech nie zaprowadzi nas do sukcesu.

– Na tę chwilę Y'ra jest za słaba. Nie pokona Dieathu, bo nie wie nawet, jak mogłaby to zrobić – żachnął się. Zaskakująco szybko interweniował Karl:

– My za to nie wiemy, jak przyłączyć ją do elementu. Znajdziesz zgubę, a co zrobisz potem? Przez następne czternaście dni będziesz rozmyślał nad idealnym planem łączenia? Chyba wiesz, co może wydarzyć się do tego czasu. Wszyscy pozdychają.

– Karl ma rację. – Iva ściszyła głos. – Istotna jest tutaj kolejność wydarzeń. Jeśli wpierw zajmiemy się duszami, Dieath zmasakruje planetę. Jeżeli najpierw zajmiemy się Dieathem, dusza nie ulegnie zniszczeniu. A rozwiązanie na chociażby spowolnienie chaosu musi gdzieś istnieć. Trzeba tylko do niego dotrzeć.

– Podczas starcia z tym czymś, Y'ra może umrzeć – warknął Razer. – Odnoszę wrażenie, że jej śmierć pogorszy sytuację o wiele bardziej.

– Nie umrę, Razer, przysięgam. Ale szukanie elementu pod presją czasu nie brzmi fenomenalnie. Iva wspomniała, że emocje również mogą być w tym przypadku istotne. Jeśli to od nich zależeć będzie wynik łączenia, dorobimy się kolejnych kłopotów.

– Co gorsza, ryzyko śmierci w obu przypadkach jest takie samo – dodała Iva. – Zginiemy podczas walki z Dieathem albo w trakcie poszukiwania cząstki. Wpadniemy w pułapkę, niewydostaniemy się z niej na czas... Bezpieczniej będzie działać bez obecności tego czegoś, bo w innym wypadku zakończymy naszą podróż już na Norianie.

I zapadła cisza. Znów cisza. Okropna, przeraźliwa cisza. Obie strony miały swoje plusy, obie strony miały swoje minusy, a jednak decyzję należało podjąć teraz. Nie jutro. Nie za pięć dni. Ktoś musiał ustąpić. Nie zamierzałam to być ja.

– Podejmujesz tym samym ogromne ryzyko – powiedział Nite.

– Tylko ci, którzy ryzykują, mogą wiele zyskać. – Spojrzałam mu prosto w oczy. Wpiłam palce w ziemię. – Nite, proszę, pomóż mi zatrzymać Dieath i uchronić noriańczyków od dalszego cierpienia. – Drugą ręką podałam mu mapę Norianu. Zmiętą, poplamioną, trudniejszą do odczytania przez rozmazane kontury. – Bo ja podjęłam decyzję. I nie zmienię jej, choćbym została z tym wszystkim sama.

KOREKTA 23.05.2024.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro