Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 005

Czyjeś gardło opuścił krzyk; czyjeś ciało z hukiem upadło na posadzkę; czyjeś szepty zagłuszył ryk. Z biegiem czasu przestałam mieć świadomość, czy jakkolwiek dotyczyło to mnie, choć sądząc po klęczącym na ziemi Karlu, najpewniej tak było. Krzyczałam, zaciskałam palce na półpłynnej podłodze, ale tłumione jazgotem głosy do nikogo mi znanego nie przynależały. Wciągnęłam powietrze ze świstem. Temperatura krwi na dłoni drastycznie wzrosła. Wibracje uderzające o opuszki palców, zmieniwszy kierunek, wezbrały na sile. I zmierzały wyżej, ponieważ tylko wyżej usytuowane były żyły osuwającego się na ziemię degriela. Ściany zadrżały, przysypując nas pyłem. Kobieca sylwetka przemknęła nieopodal. Z oddali dobiegł mnie rozkaz Ivy: 

– Karl, zabierz stąd Y'rę! Musimy pozbyć się boskiej krwi z jego tętnic! 

– Ona was zabije! – pisnęłam, nie zważając na zalewający mnie od wewnątrz wrzątek. Czerń spowiła arenę w nie mniejszym stopniu niż czerwień. I winę za to poniosła ciecz gromadzona w kącikach oczu. Ciepła. Gęsta. Wkrótce potem spłynęła po policzkach, niczym łzy. – Krew was zabije! 

– Dopóki nie dostanie się do ich żył, powinni być bezpieczni – wycedził Karl. Wiedziałam, że jedną ręką obejmuje mnie w pasie, drugą zaś usiłuje ustawić ciało do pionu, a jednak żaden element skóry poniżej piersi nie odbierał tych bodźców. – Wstawaj! 

Moc przebijała krwiobieg zwiniętego na posadzce stworzenia, nie robiąc sobie nic z moich paznokci wbitych w ranę. Stanęłam na chwiejnych nogach. Ciepło zapulsowało z tyłu głowy. Przeniknęło do krtani. Karl przyciągnął mnie do siebie. 

– Muszę wycofać krew... to go zabija... zabijam go. 

– Jesteś rozdygotana – warknął. – W tym stanie jedynie mu zaszkodzisz. 

– Karl ma rację, Y'ra! – Ciemna plama, będąca w istocie Ivą, majaczyła gdzieś w oddali. – Twoje emocje mogą mieć decydujący wpływ na zachowanie zdolności! Spróbuj ochłonąć, ale przede wszystkim nie tutaj, obecność degriela pogorszy twój stan! Sent'en, zabierz ją do uzdrowiska przy gabinecie medyków! Jest cała rozpalona, więc musisz stopniowo obniżać temperaturę ciała, dopóki do was nie dotrę! 

Coś jeszcze mówiła. Tego byłam pewna. Ale kiedy umysł już otrząsnął się z otępienia, zapanowała głucha cisza, przerwana tylko raz trzaskiem zamykanych bram. Korytarz rozmazał się, jął stanowić zbiór licznych barw gdzieniegdzie zlanych w całość. I wśród nich był Karl. Gdzieś. Nie potrafiłam pojąć gdzie, choć wojownik stale wspierał mnie w biegu z ręką owiniętą wokół ramion. Zabrało mi tchu. Ogień krwi przejął tchawicę. Chłodne powietrze docierające z naprzeciwka jako jedyne wspomogło płuca w pracy, choć wątpiłam, by skuteczność ta była długotrwała. Uniosłam dłoń. Mgła... Palce widziałam przez mgłę karminu. Wszystko... wszystko widziałam przez mgłę. I nieprzerwanie czułam posokę rozrywającą ciało degriela. 

– Karl – wychrypiałam przez ściśnięte gardło. – Proszę, pomóż mi. 

Przeklął pod nosem, gdy minęła sekunda. Dwie. Trzy. Cztery. Osiemnaście. Dwanaście. Pięć. Traciłam poczucie czasu. Biec do uzdrowiska mogliśmy zarówno chwilę, jak wieczność, a żadna możliwość nie brzmiała najlepiej. Jeżeli uciekliśmy z areny raptem minutę temu, to koniec cierpień nie był bliską przyszłością; jeśli natomiast walczyłam o przetrwanie aż tak długo... to czy ten koniec planował w ogóle nadejść? Zamknęłam ranione gorącem oczy, poniewczasie uświadamiając sobie, że w obliczu krętych schodów niemądre było to posunięcie. Lecz do upadku nie doszło. 

– Masz patrzeć przed siebie, słyszysz? – zagrzmiał wojownik. 

Pokiwałam głową. A kroki spamiętywane przez otaczające nas mury ucichły. Na pewno nie od razu po zejściu na piętro dwunaste, ale po trzech minutach, które odeszły w zapomnienie, ewidentnie się zatrzymaliśmy. Albo przynajmniej w to chciałam wierzyć. Karl wpadł do pomieszczenia bez ostrzeżenia. Od tamtego momentu nie wiedziałam, co stanowiło nieruchomą część uzdrowiska a co twór mgły. Przedmioty, schodki, krawędzie... scalone z czernią zyskiwały zupełnie inne kształty. Gdyby więc Karl zanurzoną w wodzie dłonią nie wzburzył przy brzegu fal - choćby najmniejszych, choć te z trudem bym wychwyciła - byłabym również nieświadoma istnienia we wskazanym punkcie basenu. 

– Wchodź, woda nie jest za zimna...

Głos docierał z daleka. Palce dygotały, moc wędrowała wzdłuż ciała zwierzęcia, okolice nadbrzusza płonęły żywym ogniem. Jakże niewiele mogłam zdziałać w obliczu własnej zdolności... Ugięte niespodzianie kolana nie dążyły już do utrzymania ciała w pozycji stojącej. Osunęłam się na podłogę, zanim chłód wody spętał piekielny żar.

– Zabijam go. Zabijam. 

Usta przepuściły charkot. 

– Nikogo nie zabijasz, rozumiesz? Degriel jest... – Z pewnością nie cały, wybrzmiało w natłoku gorzkich myśli – ciągle żywy. 

Rozpaloną skórę oblepił materiał mokrej sukni. Muszę mu pomóc. Zgięłam palce rozsadzane od wewnątrz, gdy przedzierająca się przez żyły siła wymusiła wrzask. Muszę przerwać połączenie. Męska dłoń potarła kark, odsunąwszy na bok włosy. Ich biel wkrótce potem przysłonił szkarłat. Krople spłynęły wzdłuż kręgosłupa, błądząc parokrotnie po obojczyku. Pięścią uderzyłam o podłogę przed basenem. Nie posmakowałam bólu, choć ten, przyćmiony ogniem, niewątpliwie zaistniał. 

Jeden. Dwa. Trzy. Cztery. Pięć. Sześć. Siedem. Osiem. 

Między sekundą pierwszą a drugą opuszki palców nie odebrały ani jednej, nawet najdrobniejszej wibracji. Haust powietrza wypełnił płuca. Sekunda trzecia uwolniła krwiobieg od wirującej mocy. Ciemność oplatająca uzdrowisko przepuściła barwy. Przez sekundę czwartą, nieco także piątą oraz szóstą, fale łagodnie odbijały się od talii. Cisza ukoiła napięte mięśnie; zmęczony umysł. Po sekundzie siódmej temperatura sączącej się krwi zmalała. Łzy oczyściły zbrukane czerwienią policzki. A gdy minęła ósma... 

Czas nie kontynuował biegu. Przystanął. Nikt nie zaryzykował wznowieniem jego tempa. Zapanowało milczenie, przeplatane ciężkimi oddechami. Konsekwencje użycia mocy... były zbyt duże. Przytrzymałam się Karla, nie wątpiąc w to, że z dniem dzisiejszym dla araiczyków, a także dla mego jestestwa, zagrożenie jęły stanowić dwa bóstwa. 

Bóstwo z Aruanu. I ja sama. 

– Przepraszam – wyszeptałam. Napięte mięśnie wojownika nie zwiastowały niczego dobrego, ale na przekór temu kontynuowałam: – Przepraszam za wszystko. Za rękę, za problemy. Jak miałam przenieść nas na planety ze świadomością istnienia takiego ryzyka? – Za wszystko. Przepraszam. 

Cofnięta z jego pleców dłoń uwolniła strużkę krwi. Pociekła po szorstkim materiale płaszcza, nie bacząc na moje próby utrzymania jej z dala od niegdyś nieskazitelnie czystej wody. A kiedy to czerwieni przyszło zetknąć się z gładką taflą – odbijającą sufit wysadzany gwiazdami - uniosłam ranną rękę na wysokość oczu. Cięcie piekło boleśnie, jednakowoż punkt, gdzie sztylet przeciął skórę płytko, stwarzał pozory zasklepionego. 

– Utopisz się, jeśli wyjdę teraz z basenu? – zaczął. Zszokowana poluźniłam uścisk. Stopy nie odnalazły dna, lecz ręka trzymająca krawędź basenu zachowała wystarczająco sił na próbę wydostania ciała z wody. Pokręciłam głową. – Świetnie. 

Przylgnęłam do ścianki, rejestrując pluśnięcie. 

– Posłuchaj, ja... 

– Nadal jesteś rozpalona? – zapytał, przykucnąwszy na brzegu. Płaszcz, który momentalnie uderzył o gładką posadzkę, przyozdobił biel płytek kroplami wody, a nawet przezroczystymi pasmami sunącymi wzdłuż pozłacanych wzorów. Zanim jednak wojownik pochwycił klamrę paska, aby na bok odłożyć przemokniętą sakiewkę oraz broń, zmrużył oczy świdrujące mój ubiór. – Zawołałbym Ivę, ale nie chcę wracać po trupa. 

– Dam sobie radę – zapewniłam go. Uniesiona ukradkiem ręka zadrżała niekontrolowanie, co mężczyzna przechwycił natychmiastowo. 

– Zimno ci. 

Nie zamierzałam się kłócić; nie zamierzałam też narzekać, skoro do obniżenia temperatury ciała bądź co bądź dążyliśmy. Ogień miał zniknąć. A więc zniknął. Płomienie zastąpił chłód. Po prawdzie daleki był od przyjemnego, lecz w porównaniu do pełnej żaru krwi, sprawiał wrażenie znośnego. Mogłam to przetrwać. 

– To chyba dobrze – wydukałam z podbródkiem opartym o bok basenu. 

Zacisnął usta w kreskę, wyciągając ku mnie rękę. Jedna, zdobiona licznymi, zawiłymi tatuażami, uchodzić mogła za część ciasno przylegającej do torsu koszuli. 

– Wychodź. Nie zostawię cię osłabionej w wodzie. Zawołam Ivę i pójdę po ubrania. 

Pochwyciłam dłoń Karla, w duchu przyznając mu rację. Krótkotrwała poprawa stanu zdrowia, a także zanik mocy podatnej na nawrót, nie zapewniały mi wytchnienia na najbliższe kilka dni, choć odruchowo można by stwierdzić inaczej. 

– Będę czekać – wyszeptałam. Uniósł kąciki ust. 


KOREKTA 04.04.2024r.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro