Rozdział 6
Wiedząc, że zbliża się kres jego podróży, Yongguk rozpoczął jej ostatni etap. Miał się zatrzymać w małym pensjonacie niedaleko od szosy i gdy dojechał do peryferii Gangneung, postanowił rozejrzeć się po okolicy. W centrum miasteczka, jeśli można je w ten sposób nazwać, mieściły się różne firmy, które oferowały prawie wszystko. W powszechnym domu towarowym można było kupić zarówno towary żelazne oraz sprzęt wędkarski, jak i artykuły spożywcze. Stacja benzynowa sprzedawała opony i części samochodowe, a także prowadziła usługi naprawcze.
Nie miał powodu, żeby pytać o wskazówki i w chwilę później skręcił z szosy w krótki żwirowany podjazd, myśląc, że domek w Gangneung jest bardziej uroczy, niż sobie wyobrażał. Był to stary biały budynek, z czarnymi żaluzjami i przyjemną werandą. Na balustradzie stały doniczki z kwiatkami w pełnym rozkwicie.
Zabrał swoje rzeczy, przewiesił woreki podróżne przez ramię, po czym wszedł po schodkach do środka. Sosnowa podłoga była porysowana przez setki zapiaszczonych stóp w ciągu wielu lat i nie taka elegancka jak w jego dawnym domu. Po lewej znajdował się przytulny salon, do którego wpadało światło przez dwa duże okna po obu stronach kominka. Czuł zapach świerzo zaparzonej kawy i zauważył nieduży półmisek z ciasteczkami, przygotowany na jego przyjazd. Założył, że w prawej części domu znajdzie właściciela i ruszył w tamtą stronę.
Rzeczywiście, stało tam małe biureczko, przy którym powinien się zameldować, ale nikt przy nim nie siedział. W rogu, za biurkiem, wisiały na tablicy klucze do pokojów, na brelokach w kształcie mikroskopijnych latarń morskich. Podszedł do stolika i pocągnął za taśmę dzwonka, wzywając obsługę.
Odczekał chwilę, po czym znowu zadzwonił. Tym razem usłyszał coś, co brzmiało jak stłumiony płacz, który dochodził gdzieś z tyłu domu. Zostawił swoje rzeczy, obszedł biurko i pchnął wahadłowe drzwi prowadzące do kuchni. Na byfecie leżały trzy nierozpakowane torby z artykułami spożywczymi.
Zewnętrzne drzwi kuchni były otwarte, jak gdyby zapraszały go, żeby wyszedł na dwów. Deski werandy skrzypnęły pod jego ciężarem. Po lewej stronie stały dwa bujane fotele i mały stolik, po prawej dostrzegł źródło dźwięku.
Stał w rogu werandy, zwrócony twarzą w stronę morza. Podobnie jak on, był ubrany w spłowiałe dżinsy, ale nie miał kurtki, tylko gruby golf. Kilka kosmyków ciemno-blond włosów, tańczyło na wietrze. Odwrócił się, zaskoczony odgłosem jego kroków. Za nim krążyło w powietrzu kilkanaście mew, na balustradzie stał kubek z kawą.
Yongguk odwrócił wzrok, ale po chwili jego spojrzenie znowu powędrowało ku nieznajomemu, jak gdyby przyciąganie niewidzialnym magnesem. Zauważył, że nawet zapłakany jest ładny, ale coś w smutnym sposobie, w jaki przeniósł ciężar ciała z nogi na nogę, powiedziało mu, że nie zdaje sobie z tego sprawy. I później, wracając pamięcią do tej chwili, Yongguk zawsze dochodził do wniosku, że to uczyniło go jeszcze bardziej pociągającym.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro