Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 32

Zjedli razem śniadanie. Junhong nie był głodny, przełknął jednak na siłę kilka kęsów jajecznicy, uśmiechając się od czasu do czasu z przymusu. Yongguk znacznie wolniej niż zwykle opróżniał swój talerz, a gdy skończyli, wstawili naczynia do zlewu.

Była już prawie dziewiąta i oboje ruszyli w kierunku drzwi, mijając tablicę z wiszącymi na niej kluczami od pokojów. Bang podniósł worek podróżny i przewiesił go przez ramię. Choi trzymał skórzaną torbę, w której znajdowały się bilety i paszport. Podał mu ją.

— To chyba wszystko — powiedział. 

Junhong zacisnął wargi. Yongguk, podobnie jak on, miał zaczerwienione powieki, stał ze spuszczonym wzrokiem, jak gdyby nie chciał, żeby młodszy zobaczył jego oczy.

— Wiesz, jak złapać mnie w klinice. Nie mam pojęcia, czy poczta działa tam dobrze, ale listy powinny do mnie docierać.

— Dzięki.

Bang potrząsnął torbą.

— Ja też mam tutaj twój adres. Napiszę do ciebie, gdy już dotrę na miejsce. I zadzwonię, kiedy tylko będę miał możliwość.

— Dobrze.

Wyciągnął rękę, by pogłaskać go po policzku, a Junhong przytulił do niej twarz. Oboje wiedzieli, że nie pozostało im już nic więcej do powiedzenia.

Wyszedł za nim na dwór i stanął u dołu schodków, patrząc, jak ładuje worki podróżne na tylne siedzenie. Zatrzasnął drzwi samochodu i wpatrywał się w młodszego przez długą chwilę, nie mając siły się rozstać, żałując, że musi jechać. Wreszcie podszedł do niego, ucałował jego oba policzki, wargi. Zamkną go w ramionach.

Choi zacisnął powieki. Powtarzał sobie, że przecież starszy nie wyjeżdża na zawsze. Byli sobie przeznaczeni. Będą mieli dla siebie mnóstwo czasu, gdy wróci. Zestarzeją się razem. Przeżył już tyle życia bez niego - cóż więc znaczy rok?

Nie było to jednak łatwe. Wiedział, że gdyby jego siostra była trochę starsza, pojechałby z nim. Ich życie pobiegło różnymi drogami, ponieważ mieli obowiązki wobec innych i nagle wydało się to niesprawiedliwe dla Junhonga. Jak mogą tracić przez to swoją szansę na szczęście?

Yongguk westchnął głęboko i w końcu odsunął się od niego. Odwrócił na chwilę wzrok, potem znów spojrzał na swojego ukochanego, ocierając mu oczy.

Obszedł z nim dookoła auta i przystanął z boku, patrząc, jak siada z kierownicę. Uśmiechając się blado, włożył kluczyk do stacyjki i przekręcił go, uruchamiając silnik. Choi cofnął się od otwartych drzwi i Bang zamkną je, po czym opuścił szybę.

— Jeden rok — powiedział — i będę z powrotem. Masz na to moje słowo.

— Jeden rok — powtórzył ledwo słyszalnym szeptem.

Uśmiechnął się do niego smutno, po czym włączył wsteczny bieg i zaczął wycofywać samochód. Odprowadził go wzrokiem, wijąc się wewnętrznie z bólu, gdy Yongguk również pożegnał go spojrzeniem.

Auto skręciło z podjazdu na główną drogę i Bang po raz ostatni przyłożył dłoń do szyby. Junhong uniósł rękę i pomachał mu, patrząc, jak samochód toczy się naprzód, pozostawiając za sobą Gangneung, pozostawiając jego.

Stał na podjeździe ze spojrzeniem utkwionym w pojazd, który stawał się coraz mniejszy, warkot silnika coraz cichszy. W chwilę później zniknął całkiem z jego pola widzenia, jak gdyby Yongguka w ogóle nigdy tutaj nie było.

Poranek był rześki, po błękitnym niebie mknęły białe obłoczki. Nad głową młodzieńca przefrunęło stado rybitw. Fioletowe i żółte bratki otwierały płatki do słońca. Junhong odwrócił się i ruszył ku drzwiom.

Wewnątrz wszystko wyglądało tak samo, jak w dniu, kiedy tu przyjechał. Wszystko było na miejscu. Yongguk wyczyścił wczoraj kominek i ułożył obok nowy stos drewna na opał. Fotele zostały ustawione w pierwotnej pozycji. Na tablicy wisiały wszystkie klucze.

Pozostały zapachy. Zapach ich wspólnego śniadania, zapach wody kolońskiej, zapach Yongguka, który pozostał na jego dłoniach, na jego twarzy, na jego ubraniach. Czara goryczy się przelała i Junhong się kompletnie załamał. Dźwięki wypełniające dom w Gangneung nie były już takie jak przedtem. Nie słychać było echa cichych rozmów ani szumu wody płynącej szybko rurami, ani odgłosów kroków starszego, gdy chodził po swoim pokoju. Ustał ryk fal i nieustanne dzikie zawodzenie wiatru, trzask ognia płonącego w kominku. Gospodę wypełniło rozpaczliwe łkanie chłopaka pragnącego wyłącznie jednego - żeby pocieszył go mężczyzna, którego kochał; chłopaka, któremu nie pozostało absolutnie nic poza płaczem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro