Rozdział 27
Obudzili się w sobotę rano i umierali z głodu. Ponieważ nie było elektryczności i wiatr powoli się uspokajał, Yongguk przyniósł podręczną lodówkę do pokoju i zjedli śniadanie w przytulnej atmosferze łóżka, na przemian to śmiejąc się, to rozmawiając poważnie, dokuczając sobie żartobliwie lub po prostu milcząc, rozkoszując się chwilą i sobą nawzajem.
Około południa wiatr uciszył się na tyle, że mogli wyjść na werandę. Niebo zaczynało się przecierać, ale plaża była zamieniona najróżniejszymi przedmiotami - starymi oponami, zerwanymi schodami domów, które wybudowano za blisko wody, przyniesionymi przez wzburzone fale. Robiło się coraz cieplej i choć było jeszcze za zimno, żeby przebywać na dworze bez kurtki, Junhong zdjął rękawiczki, chciał bowiem czuć dłoń Yongguka w swojej dłoni.
Około drugiej włączyli prąd, światło zamrugało i znowu zgasło, po czym wróciło na dobre po przeszło dwudziestu minutach. Jedzenie w lodówce się nie zepsuło, Junhong usmażył więc dwa befsztyki i zjedli nieśpiesznie posiłek, racząc się ostatnią z trzech butelek wina. Potem wzięli razem kąpiel. Yongguk siedział za nim, a on półleżał, z głową opartą o jego klatkę piersiową. Yongguk przesuwał myjką po jego podbrzuszu. Junhong zamknął oczy, tonąć w jego ramionach, czując, jak ciepła woda obmywa jego skórę.
Tamtego wieczoru pojechali w głąb miasta. Gangneung wracało do życia po sztormie i część wieczoru przesiedzieli w barze, słuchając muzyki lecącej z głośników i trochę tańcząc. Bar był zatłoczony miejscowymi, którzy chcieli podzielić się swoimi opowieściami o sztormie, toteż jedynie Yongguk i Junhong odważyli się wyjść na parkiet. Bang przytulił go mocno i zataczali powolne kręgi po małej salce, wtuleni w siebie, obojętni na gwar rozmów i spojrzenia innych gości.
W niedzielę Yongguk zdjął panele przeciwsztormowe i zniósł je do piwnicy, następnie ustawił z powrotem bujane fotele na werandzie. Rozpogodziło się całkowicie po raz pierwszy od sztormu i wybrali się na spacer brzegiem morza, tak jak pierwszego wieczoru po jego przyjeździe. Od tamtego czasu wygląd plaży bardzo się zmienił. Morze wyrzeźbiło długie, głębokie karby tam, gdzie zmył częściowo piasek z plaży, niektóre drzewa były powyrywane z korzeniami. Po przejściu niecałego kilometra, Yongguk i Junhong przystanęli, patrząc na budynek, który padł ofiarą ataku huraganu, stojąc w połowie na fundamencie, a w połowie na piasku. Większość ścian się powyginała, okna były powybijane, część dachu zerwana. Zmywarka do naczyń leżała na boku w pobliżu sterty połamanych desek, które niegdyś były werandą. Przy drodze zebrała się grupka ludzi. Robili zdjęcia dla firmy ubezpieczeniowej w celu uzyskania odszkodowania. Po raz pierwszy Yongguk i Junhong zdali sobie sprawę, jak gwałtowny był w istocie huragan.
Gdy ruszyli z powrotem, zaczął się przypływ. Szli powoli, stykając się lekko ramionami i właśnie wtedy znaleźli muszlę. Miała karbowaną powierzchnię i była do połowy zagrzebana w piasku. Wokół niej leżały drobniutkie odłamki strzaskanych muszelek. Yongguk podał ją Junhongowi, podniósł muszelkę do ucha i wówczas drażnił się z nim z powodu jego stwierdzenia, że słyszy w niej zaklęty szum morza. Otoczył młodszego ramionami, mówiąc, że jest tak doskonały jak muszla, którą przed chwilą znaleźli. Choć Choi wiedział, że zachowa ją na zawsze, nie miał pojęcia, jak wiele będzie dla niego kiedyś znaczyła.
Teraz tylko wiedział, że stoi w objęciach mężczyzny, którego kocha, marząc, żeby mógł trzymać go w ten sposób aż po wieczność.
◈◈◈
Mam nadzieję, że nie zanudzam was tymi rozczulającymi sytuacjam, które dzieją się między bohaterami tego opowiadania i nie przeszkadza wam, że dodaję takie krótsze rozdziały.
Miłej niedzieli kochani 💞
Edit; jeszcze dziś wieczorem pojawi się ostatni rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro