Rozdział 18
Po śniadaniu Yongguk wsiadł do samochodu i zaczął grzebać w kieszeni kurtki w poszukiwaniu kluczyków. Stojący na werandzie Junhong pomachał mu, jak gdyby chciał życzyć mu szczęścia. W chwilę później Bang obejrzał się przez ramię i wycofał samochód z podjazdu.
Dotarł pod dom Hakyuna w ciągu kilku minut. Mógł wprawdzie pójść piechotą, nie wiedział jednak, jak szybko pogorszy się pogoda i nie chciał, żeby zaskoczył go deszcz. Nie miał też ochoty poczuć się złapany w potrzask, gdyby spotkanie nie potoczyło się najlepiej. Aczkolwiek nie wiedział, czego może się spodziewać, postanowił, że opowie Hakyunowi o wszystkim, co działo się podczas operacji, lecz nie będzie snuł domysłów na temat przyczyny śmierci jego żony.
Zwolnił, zjechał na pobocze i wyłączył silnik. Siedział przez chwilę bez ruchu, zbierając siły psychiczne, po czym wysiadł i ruszył przed siebie chodnikiem. Sąsiad Hakyuna stał na drabinie, majsterkując coś przy dachu. Popatrzył na Yongguka, próbując odgadnąć, kim jest. Bang nie zwrócił na niego uwagi, zapukał do drzwi i cofnął się o krok, czekając, aż mu ktoś otworzy.
Gdy nikt się nie pojawił, zapukał jeszcze raz, tym razem nasłuchując, czy ktoś się poruszył. Cisza. Przeszedł na róg werandy. Drzwi szopy były otwarte, ale nie było widać nikogo. Zastanawiał się, czy nie zawołać, lecz zrezygnował z tego pomysłu. Podszedł do samochodu i otworzył go. Wyjął z apteczki długopis i wyrwał kartkę z notesu, który tam wcześniej włożył.
Napisał na niej swoje nazwisko, adres, pod którym się zatrzymał, jak również krótką wiadomość, że zostanie w miasteczku do wtorku rano, na wypadek gdyby Hakyun w dalszym ciągu chciał z nim porozmawiać. Zwinąwszy kartkę, włożył ją w szparę między drzwiami a framugą, żeby się upewnić, że wiatr jej nie zwieje, i skierował się z powrotem do auta, czując równocześnie ulgę i rozczarowanie. Niespodziewanie usłyszał za sobą jakiś głos.
— Czy mogę w czymś panu pomóc?
Odwróciwszy się, Yongguk stwierdził, że nie zna człowieka stojącego przed domem. Mimo że nie pamjętał, jak wygląda Hakyun - jego twarz była dla niego jedną z tysięcy - miał jednak pewność, że nigdy w życiu nie spotkał tego człowieka. Był to młodziutki chłopak, chudy, o czarnych włosach, ubrany w bluzę od dresu i dżinsy. Wpatrywał się w Yongguka z taką samą nieufności jak przedtem sąsiad.
Bang odchrząknął.
— Tak — odpowiedział. — Szukam Shina Hakyuna. Czy trafiłem pod właściwy adres?
Młody mężczyzna skinął głową, nie zmieniając wyrazu twarzy.
— Tak, mieszka tutaj. To mój tata.
— Zastałem go?
— Jest pan z banku?
Yongguk pokręcił przecząco głową.
— Nie. Nazywam się Bang Yongguk.
Minęła dobra chwila, zanim chłopiec skojarzył nazwisko. Zmrużył oczy.
— Lekarz?
— Tak. Twój ojciec napisał do mnie list, w którym prosił o spotkanie i o rozmowę.
— Po co?
— Nie mam pojęcia.
— Nic mi nie wspominał o liście. — Gdy mówił, widać było wyraźnie, jak zaczynają mu drgać mięśnie policzka.
— Czy możesz mu powiedzieć, że przyjechałem?
— Nie ma go w domu.
Mówiąc to, rzucił szybkie spojrzenie na budynek. Ciekawe, pomyślał Yongguk, czy to prawda?
— Czy możesz przynajmniej powiedzieć mu, że tu byłem? Zostawiłem w drzwiach wiadomość, gdzie może mnie zastać.
— On nie chce z panem rozmawiać.
Yongguk opuścił wzrok, po czym znowu spojrzał na chłopaka.
— Sądzę, że decyzja należy do niego, a nie do ciebie. — powiedział.
— Za kogo pan się uważa? Myśli pan, że może przychodzić tutaj i rozmawiać o tym, co pan zrobił? Jak gdyby to była jakaś głupia pomyłka czy coś w tym rodzaju? — Yongguk nic nie odpowiedział. Wyczuwając jego rozterkę, młody zrobił krok w jego kierunku i mówił dalej, coraz bardziej podnosząc głos: — Niech pan się już stąd wynosi! Nie chcę pana tutaj więcej widzieć, mój ojciec również!
— Dobrze... już dobrze...
Syn Hakyuna chwycił stojącą nieopodal łopatę i Yongguk podniósł ręce, cofając się.
— Już sobie idę...
Odwrócił się i ruszył w stronę samochodu.
— I proszę nigdy się tu nie pokazywać! — krzyczy za nim chłopak. — Nie wydaje się panu, że już dość pan złego narobił? Moja matka umarła z pańskiej winy!
Yongguk wzdrygnął się, słysząc te okrutne słowa i czując, jak przenika go piekący ból. Wsiadł do samochodu, uruchomił silnik i odjechał, nie oglądając się za siebie.
Nie widział, że sąsiad zszedł z drabiny, żeby porozmawiać z młodym człowiekiem. Nie widział, jak ów odrzucił ze złością łopatę. Nie widział, jak w oknie salonu opada uchylona zasłona.
Nie widział też, jak otworzyły się frontowe drzwi i czyjaś dłoń podniosła jego kartkę, która spadła na podłogę werandy rodziny Shin.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro