Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Trzy lata temu, ciepłego listopadowego poranka, Junhong wrócił do domu, który na pierwszy rzut oka wydawał się niezmieniony, jak gdyby czas, słońce, piasek i słona bryza okazały się dla budynku łaskawe. Weranda była świeżo odmalowana, a błyszczące czarne żaluzje w prostokątnych oknach z białymi zasłonami na obu piętrach były niczym klawisze fortepianu. Wykładzina miała kolor przykurzonego śniegu. Po jednej stronie budynku wysokie trawy kołysały się powitalnie na wietrze, a z piasku uformowała się łukowata wydma, która zmieniała się niezauważalnie z każdym kolejnym dniem, gdy pojedyncze ziarenka przesuwały się z miejsca na miejsce.

Słońce przeświecało zza chmur. Junhong miał przez chwilę wrażenie, że cofną się w czasie. Gdy jednak przyjrzał się bliżej, stopniowo zaczął zauważać zmiany - spróchniałe rogi okien, smugi rdzy na dachu, plamy wody w pobliżu rynien. Dom zaczynał chyba podupadać i choć Choi zdawał sobie sprawę, że nie może nic zrobić, żeby to zmienić, zamknął oczy, jak gdyby chciał za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przywrócić mu dawny wygląd.

Teraz, stojąc w kuchni własnego domu, Junhong, któremu brakowało kilku miesięcy do czterdziestki, odwiesił słuchawkę po rozmowie z młodszą siostrą. Usiadł przy stole, wracając myślami do ostatniej wizyty w domku przyjaciela i przypominając sobie długi weekend, który kiedyś tam spędził. Bez względu na wszystko, co się zdarzyło w późniejszych latach, Junhong w dalszym ciągu był głęboko przekonany, że miłość stanowi sens pełnego i wspaniałego życia.
Za oknami padał deszcz. Słuchając, jak stuka cicho o szyby, był wdzięczny za poczucie swojskości, które mu dawał. Wspominanie tamtych dni zawsze budziło w nim mieszane uczucia - coś zbliżonego do nostalgii, choć nie całkiem z nią tożsamego. Nostalgia często bywa interpretowana romantycznie, a nie było powodu, żeby czynić jego wspomnienia bardziej romantycznymi, niż były w istocie. Nie dzielił ich też z innymi. Stanowiły wyłącznie jego własność i przez lata zaczął traktować je jak coś w rodzaju ekspozycji muzealnej, gdzie był jednocześnie kustoszem i jedynym gościem. I w dziwny sposób uwierzył, że przez te pięć dni nauczył się więcej niż przez wszystkie wcześniejsze i późniejsze lata.

Mieszkał w domu sam. Mimo że siostra namawiała go czasami, żeby znalazł kogoś, z kim spędzi resztę życia, Junhong nie odczuwał takiej potrzeby. Nie dlatego, żeby był nieufny wobec mężczyzn, przeciwnie, nawet teraz jego wzrok przyciągało niekiedy młodsi mężczyźni w supermarkecie. Ponieważ bywali zaledwie kilka lat starsi od jego siostry, ciekawiło go, co pomyśleliby, gdyby zauważyli, że się im przygląda. Czy zlekceważyliby go, czy też odwzajemniliby uśmiech, uważając jego zainteresowanie za sympatyczne? Nie był pewien.

Nie żałował bynajmniej, że będzie miał za jakiś czas czterdzieści lat. W dzisiejszych czasach ludzie mówią bez przerwy o rozkoszach młodości, lecz Junhong nie chciał być znów nastolatkiem. Jeśli już, to być w wieku dwudziestu siedmiu lat.
Wprawdzie brakowało mu niektórych rzeczy - szybkiego wbiegania po schodach, pozytywnej energii, noszenia więcej niż dwóch reklamówek z zakupami naraz, uciekania z domu przez okno tak, żeby rodzice nie widzieli - z przyjemnością jednak zamieniłby je na doświadczenie, które miał, a ono przychodzi dopiero z wiekiem. Faktem jest, że mógł spojrzeć wstecz na swoje życie i stwierdzić, ze wcale się nie zmieniło, może tylko łatwiej mu się teraz zasypiało.

Poza tym młodość ma swoje problemy. Nie tylko pamiętał je z własnego życia, lecz również przyglądał się, jak jego rówieśnicy borykali się z lękami okresu dojrzałości, niepewności i zamętu.

Jego siostra, Kanghee, gdy wybrała się na studia poznała Seokjina, po ukończeniu szkoły pobrali się i mieli dwójkę dzieci. Podobnie jak wiele młodych małżeństw borykali się z trudnościami finansowymi, lecz Seokjin w przeciwieństwie do byłego chłopaka Junhonga był rozsądny i zapobiegawczy. Gdy urodził im się pierwszy syn, wykupił polisę na życie jako zabezpieczenie, choć żadne z nich nie przypuszczało, że w niedługim czasie będą musieli ją wykorzystać.

Mylili się.

Seokjin zmarł osiem miesięcy temu, padając ofiarą złośliwej odmiany raka. Junhong był świadkiem, jak Kanghee popada w coraz głębszą depresję, a wczorajszego popołudnia, gdy spędziwszy trochę czasu z dziećmi siostry, odwiózł je do domu, zastał zasłony w oknach spuszczone, na werandzie wciąż paliło się światło, Kanghee zaś siedziała w szlafroku w salonie, z tak samo nieobecnym wyrazem twarzy jak w dniu pogrzebu.

Właśnie wtedy, stojąc w salonie w domu siostry, Junhong doszedł do wniosku, że nadszedł czas, by opowiedzieć jej o swojej przeszłości.

◈◈◈

Piętnaście lat. Tyle lat minęło.

Przez te wszystkie lata Junhong powiedział tylko jednej osobie o tym, co się wydarzyło, ale jego ojciec zabrał tę tajemnicę do grobu, nie mogąc zdradzić jej nikomu, nawet gdyby chciał.

Matka zmarła, gdy Junhong miał trzydzieści pięć lat i choć łączyły ich dobre stosunki, ojciec był mu najbliższy. W dalszym ciągu uważał, że był jednym z dwóch mężczyzn, który naprawdę go rozumiał, i bardzo mu go teraz brakowało. Jego życie nie różniło się od życia wielu facetów tego samego pokolenia. Nauczył się zawodu, zamiast studiować, i spędził czterdzieści lat w fabryce mebli, otrzymując wynagrodzenie za godzinę, które co rok w styczniu wzrastało o grosze. Nosił kapelusze nawet podczas ciepłych miesięcy letnich, a drugie śniadanie w pudełku ze skrzypiącymi zawiasami. Codziennie rano wychodził z domu punktualnie o szóstej czterdzieści pięć i pokonywał piechotą odległość dwóch i pół kilometra, dzielącą go od miejsca pracy.

Wieczorami, po kolacji, chodził w rozpinanym swetrze i koszulach z długimi rękawami. Wymięte spodnie nadawały mu trochę zaniedbany wygląd, co pogłębiało się z upływem czasu, a zwłaszcza po śmierci żony. Lubił siadywać w fotelu przy lampie i czytać klasyczne westerny oraz książki o drugiej wojnie światowej. W ostatnich latach przed udarami, w swoich staromodnych okularach, z krzaczastymi brwiami i pobrużdżoną twarzą przypominał raczej emerytowanego profesora niż pracownika fizycznego, którym był.

Ojciec Junhonga tchnął spokojem, z którego zawsze pragnął brać przykład. Często myślał, że świetnie nadawałby się na duszpasterza. Ludzie, którzy spotykali się z nim po raz pierwszy, zazwyczaj odchodzili pod wrażeniem, że jest w zgodzie ze sobą i całym światem. Potrafił wspaniale słuchać, wspierając brodę na dłoni i nie odrywając spojrzenia od twarzy mówiącego, jego mina wyrażała cierpliwość i zrozumienie, humor i smutek. Junhong żałował, że nie ma go w tej chwili przy Kanghee. On również stracił żonę i Kanghee zapewne wysłuchałaby go, choćby tylko dlatego, że wiedział, jakie to trudne.

Kiedy miesiąc temu Junhong próbował delikatnie porozmawiać z Kanghee o jej przeżyciach, siostra wstała od stołu, kręcąc gniewnie głową.

- Sytuacja jest zupełnie inna niż w wypadku twoim i taty - powiedziała. - Nie potrafiliście rozwiązać swoich problemów, więc się rozwiedliście. Ale ja kochałam Seokjina. I zawsze będę kochała, a straciłam go. Nie masz pojęcia, jak czuje się człowiek, którego spotkało coś takiego.

Junhong nic na to nie odpowiedział, lecz gdy Kanghee wyszła z pokoju, pochylił głowę i wyszeptał jedno jedyne słowo.

Gangneung.

◈◈◈

Junhong bardzo współczuł siostrze, lecz jednocześnie martwił się o jej dzieci. Sanha miał cztery lata, a Jisung sześć, i w ciągu minionych ośmiu miesięcy Junhong zauważył wyraźne zmiany w ich osobowości. Obaj stali się zamknięci w sobie i milczący. Żaden z nich nie grał jesienią w piłkę nożną i choć Sanha dobrze czuł się w przedszkolu, płakał każdego ranka przed wyjściem z domu. Jisung zaczął się znowu moczyć do łóżka i wpadał w złość z byle powodu. Junhong zdawał sobie sprawę, że podłożem niektórych z tych zachowań jest utrata ojca, ale też wpłynęła na nie zmiana w postępowaniu Kanghee od ostatniej wiosny.

Dzięki ubezpieczeniu Kanghee nie musiała pracować. Mimo to przez pierwsze dwa miesiące po śmierci Seokjina Junhong spędzał niemal każdy dzień w domu siostry, zajmując się rachunkami i gotowaniem dla dzieci, mógł w taki sposób minimalnie jej pomóc, gdy tymczasem Kanghee spała i rozpaczała w swoim pokoju. Przytulał ją, ilekroć siostra tego potrzebowała, był uważnym słuchaczem, gdy Kanghee chciała rozmawiać, i zmuszał ją, żeby codziennie spędzała przynajmniej godzinę na dworze, w nadziei, że świeże powietrze przywróci siostrze chęć do rozpoczęcia życia od nowa.

Junhong miał wrażenie, że Kanghee poprawia się samopoczucie. Wczesnym latem zaczęła się znowu uśmiechać, najpierw rzadko, potem coraz częściej. Kilka razy wybrała się do miasta, zabrała dzieci na wrotki, toteż Junhong stopniowo wycofywał się z obowiązków, które wziął na swoje barki. Zdawał sobie sprawę, jak ważne jest, żeby siostra wzięła na nowo odpowiedzialność za swoje życie. Wiedział z własnego doświadczenia, że pocieszenie można znaleźć w zwykłych codziennych czynnościach. Spodziewał się, że ograniczając swoją obecność w życiu Kanghee, zmusi ją do uświadomienia sobie tego.

Jednakże w sierpniu, w dniu, w którym wypadała siódma rocznica jej ślubu, młoda kobieta otworzyła drzwi szafy w głównej sypialni i spostrzegła kurz, który zebrał się na ramionach garniturów męża. I nagle proces poprawy się zatrzymał. Nie nastąpił regres - bywały chwile, że przypominała dawną Kanghee - ale przeważnie zdawało się, że zastygła gdzieś pośrodku. Nie była ani przygnębiona, ani szczęśliwa, ani ospała, ani zainteresowana tym, co się dzieje wokół niej, ani znudzona. Junhong doszedł do wniosku, że Kanghee wydaje się, iż każdy krok do przodu w jakiś sposób zbruka jej wspomnienia o Seokjinie i postanowiła nie dopuścić do takiej sytuacji.

Nie było to jednak w porządku wobec dzieci. Potrzebowały matczynych rad, matczynej miłości i troskliwości. Czekały na to, żeby im powiedziała, że wszystko będzie dobrze. Straciły już jedno z rodziców i przeżyły to bardzo ciężko. Ostatnio jednak Junhong miał wrażenie, że chłopcy stracili również matkę.

◈◈◈

W łagodnym świetle słabo oświetlonej kuchni Junhong spojrzał na zegarek. Na jego prośbę znajomy zabrał Sanhe i Jisunga do kina, żeby mógł spędzić wieczór sam na sam z Kanghee.
Junhong nie miał złudzeń na temat tego, co myśli o nim jego siostra. Owszem, kochała i szanował go jako starszego brata, wiedział jednak, że nigdy tak naprawdę go nie znała. W oczach Kanghee był osobą o łagodnym usposobieniu, lecz przewidywalnym, miłym i który szedł przez życie z naiwnym przekonaniem o nienaruszalności świata.

Wiedząc, że Kanghee zjawi się lada chwila, Junhong podszedł do lodówki i postawił na stole butelkę wina. Po południu w domu zrobiło się chłodno, toteż idąc na górę do sypialni, nastawił termostat na wyższą temperaturę.

Ponieważ pokój, który kiedyś dzielił z Hoseokiem, należał teraz wyłącznie do niego, od rozstania urządził go na nowo dwa razy. Junhong podszedł do łóżka z baldachimem, które pragnął mieć od czasów dzieciństwa. Pod nim było schowane, wepchnięte pod samą ścianę, małe pudełko. Wyciągnął je i położył obok siebie na poduszce.

Wewnątrz znajdowały się pamiątki, które zachował - liścik, zostawiony przez Yongguka w gospodzie, zdjęcie, zrobione mu w klinice, oraz list, który otrzymał na kilka tygodni przed świętami Bożego Narodzenia. Pod nimi leżały dwa pliki listów, które między sobą wymieniali, a w środku kolorowa muszelka, znaleziona kiedyś przez nich na plaży.

Junhong odłożył wszystko na bok, wyjmując kopertę z jednego z plików i przypominając sobie, jak się czuł, gdy przeczytał adresowane do niego słowa po raz pierwszy, po czym wysunął z koperty kartkę. Papier pożółkł i zrobił się łamliwy i mimo że atrament wyblakł przez lata, od chwili gdy list został napisany, słowa były czytelne.

Drogi Junhong

Pisanie listów nigdy nie było moją mocną stroną, mam więc nadzieję, że mi wybaczysz, jeśli nie uda mi się wyrazić wszystkiego jasno.
Wierz mi lub nie, dotarłem dziś rano na koniu do miejsca, w którym będę przez pewien czas wiódł życie, i zaznajomiłem się z nim dokładnie. Chciałbym móc ci powiedzieć, że jest lepiej, niż się spodziewałem, ale jeśli mam być całkiem szczery, zupełnie tak nie jest. W klinice brakuje niemal wszystkiego - lekarstw, aparatury, łóżek - ale rozmawiałem z dyrektorem i myślę, że uda mi się rozwiązać ten problem przynajmniej częściowo. Mimo że mają tam generator prądu, nie ma telefonów, więc nie będę mógł zadzwonić, dopóki nie dotrę do większego miasteczka. To dwa dni konnej jazdy stąd, a następnej dostawy nie spodziewamy się wcześniej niż za kilka tygodni. Przykro mi z tego powodu, lecz oboje chyba przypuszczaliśmy, że sytuacja może wyglądać tak, a nie inaczej.
Nie widziałem jeszcze Himchana. Jest teraz w Guri kliniki dość daleko w górach i wróci późnym wieczorem. Napiszę ci, jak się sprawy układają, ale z początku nie oczekuję cudu. Jak sam powiedziałeś, potrzebujemy czasu, żeby się poznać wzajemnie, zanim spróbujemy rozwikłać nasze problemy.
Nie potrafię nawet obliczyć, ilu pacjentów badałem dzisiaj. Chyba ponad setkę. Dawno już nie widziałem ludzi z tego rodzaju schorzeniami, ale pielęgniarka była bardzo pomocna, gdy spostrzegła, że się w tym wszystkim gubię. Przypuszczam, że była wdzięczna choćby tylko za to, że tam w ogóle jestem.
Od mojego wyjazdu stale o tobie myślę, zastanawiając się, dlaczego podróż, którą odbywam, zdaje się prowadzić do ciebie. Wiem, że ta podróż jeszcze się nie skończyła i że życie jest krętą ścieżką, mogę jednak tylko mieć nadzieję, iż jakimś sposobem zatoczy z powrotem krąg do miejsca, do którego należę.
Tak właśnie myślę teraz. Należę do ciebie. Jadąc samochodem, a potem lecąc samolotem, wyobrażałem sobie, że gdy będę lądował na lotnisku, zobaczę cię wśród tłumów, czekającego na mnie. Zdawałem sobie sprawę, że to niemożliwe, lecz z jakiejś przyczyny chyba dlatego było mi odrobinę łatwiej rozstać się z tobą. Czułem się niemal tak, jak gdybym zabrał ze sobą cząstkę ciebie.
Chcę wierzyć, że to prawda. Nie, przepraszam - wiem, że to prawda. Zanim się spotkaliśmy, byłem zagubiony, jak tylko może być zagubiony człowiek, a jednak ty zobaczyłeś we mnie coś, dzięki czemu odzyskałem pewność siebie. Oboje znamy powód mojego przyjazdu do Gangneung, nie mogę jednak przestać myśleć, że wmieszały się w to jakieś siły wyższe. Pojechałem tam, żeby zamknąć pewien rozdział mojego życia, w nadziei, że pomoże mi to odnaleźć drogę. Ale myślę, że to ciebie szukałem przez całe życie. I to ty jesteś ze mną teraz.
Oboje wiemy, że muszę tu zostać na pewien czas. Nie mam pojęcia, kiedy wrócę i nawet gdyby nasza rozłąka miała nie potrwać długo, zdaję sobie sprawę, że będę za tobą tęsknił bardziej niż kiedykolwiek za kimkolwiek innym. Chwilami mam ochotę wskoczyć do samolotu i przylecieć do ciebie, ale jeśli to, co się stało między nami, jest tak prawdziwe, jak mi się wydaje, jestem pewien, że nam się uda. I wrócę, obiecuję ci. W tym krótkim czasie, który spędziliśmy razem, mieliśmy to, o czym większość ludzi może tylko marzyć, i będę liczył dni dzielące nas od ponownego spotkania. Nigdy nie zapomnij, jak bardzo cię kocham.

Bang Yongguk

Junhong skończył czytać list i odłożył go na bok. Wziął do ręki muszelkę, którą znaleźli dawno temu w niedzielne popołudnie. Nawet teraz wydzielała zapach soli, ponadczasowości oraz pierwotną woń samego życia. Była średniej wielkości, idealnego kształtu, niepopękana, aż trudno uwierzyć, że po sztormie znaleźli ją w takim stanie we wzburzonej morskiej pianie na wybrzeżu. Pomyślał wtedy, że to znak. Pamięta, że podniósł ją do ucha i powiedział, że jest w niej zaklęty szum oceanu, na co Yongguk się roześmiał, mówiąc, że to szum prawdziwego oceanu właśnie słyszy. Otoczył go ramionami.

- To przypływ, nie zauważyłeś? - szepnął Bang.

Junhong przerzucił zawartość pudełka, odkładając to, co było mu potrzebne do rozmowy z Kanghee i żałując, że nie ma czasu, by powspominać dłużej. Może później, pomyślał. Wsunął resztę przedmiotów do dolnej szuflady, wiedząc, że nie ma potrzeby, żeby Kanghee je oglądała. Zabrał pudełko, wstał z łóżka i wygładził pościel.
Wkrótce zjawi się jego siostra.

◈◈◈

Ruszam z nowym fanfiction, jak widzicie jest nim Banglo. Jest pisany w nietypowy dla mnie sposób, bo w trzeciej osobie, a do tej pory pisałam tylko i wyłącznie w pierwszej. Chciałam spróbować czegoś nowego. Mam nadzieję, że przyjmiecie je cieplutko. A i rozdziały będą o różnych długościach, nie jest powiedziane, że cały czas będą miały po tyle samo słów.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro