Rozdział 9
Yongguk widywał płaczących ludzi przypuszczalnie tysiące razy, zwykle jednak działo się to w sterylnych warunkach szpitalnej poczekalni, gdy wychodził prosto po operacji jeszcze w ochronnej odzieży chirurga. Owa odzież stanowiła dla niego coś w rodzaju pancerza chroniącego go przed osobistym, emocjonalnym podejściem do pracy. Nigdy nie zdarzyło mu się płakać razem z tymi, z którymi rozmawiał, nie pamiętał też twarzy tych, którzy kiedyś oczekiwali od niego odpowiedzi. Przyznawał się do tego bez dumy, ale takim właśnie był kiedyś człowiekiem.
W tej chwili jednak, gdy patrzył w zaczerwienione od płaczu oczy chłopaka na werandzie, czuł się jak intruz na nieznanym gruncie. W pierwszym instynktownym odruchu chciał wznieść mur obronny, tak jak zwykł to robić w przeszłości. Lecz coś w sposobie, w jaki na niego patrzył, sprawiło, że nie potrafił się na to zdobyć. Może to kwestia scenerii albo fakt, że był sam. Tak czy owak, ogarnęła go fala współczucia, doznanie tak mu obce, że kompletnie go zaskoczyło.
Junhong, który spodziewał się jego przyjazdu znacznie później, usiłował zapanować nad zakłopotaniem z powodu swego stanu. Uśmiechnął się z przymusem, ocierając oczy i udając, że łzawią z od wiatru.
Jednakże gdy odwrócił się do niego twarzą, nie potrafił oderwać od niego wzroku.
Pomyślał, że to sprawa jego oczu. Były jasnobrązowe, tak jasne, że wydawały się niemal przejrzyste, a ich spojrzenie niezwykle intensywne, jakiego nie spotkał u nikogo przedtem.
On mnie zna, przemknęła mu przez głowę nagła myśl. albo poznałby mnie, gdybym dał mu szansię.
Odsunął od siebie te myśli równie szybko, jak przyszły, uważając je za śmieszne. Nie, powiedział sobie, w mężczyźnie stającym przed nim nie ma nic niezwykłego. Jest po prostu gościem, o którym mówił mu Jongup, a ponieważ nie zastał go przy biurku, postanowił go poszukać. To wszystko. W końcu zaczął go oceniać w taki sposób, jak robią nieznajomi.
Liczył sobie mniej więcej metr osiemdziesiąt dwa, był szczupły i dość wysportowany, wygladał na kogoś, kto ćwiczy codziennie. Sweter, który miał na sobie, z pewnością kosztował majątek i kompletnie nie pasował do spłowiałych dżinsów, ale dziwnym sposobem wyglądał tak, jak gdyby był całkiem na miejscu. Miał czarne, krótko przystrzyżone włosy i sympatycznym wyraz twarzy. Junhong przypuszczał, że jest po trzydziestce, ale nie pokusiłby się o dokładne określenie jego wieku.
Właśnie w tej chwili Yongguk chyba uświadomił sobie, że się na niego gapi i spuścił wzrok.
— Przepraszam — powiedział cicho. — Nie chciałem być nachalny. — Obejrzał się przez ramię. — Zaczekam w środku. Nie musisz się śpieszyć.
Junhong pokręcił głową, starając się zrobić wszystko, żeby poczuł się swobodnie.
— Wszystko w porządku. I tak zamierzałem już wrócić do domu.
Gdy podniósł na niego wzrok, przychwycił po raz drugi jego spojrzenie. Było teraz łagodniejsze, przymglone jakimś wspomnieniem, jak gdyby myślał o czymś smutnym, lecz próbował to ukryć. Sięgnął po swój kubek kawy, wykorzystując go jako pretekst, żeby się odwrócić.
Kiedy otworzył drzwi, Junhong wskazał mu gestem głowy, żeby wszedł pierwszy do środka. Yongguk szedł przed nim przez kuchnię do recepcyjnego biurka, a Junhong przyłapał się na tym, że taksuje spojrzeniem jego sylwetkę i zarumienią się lekko, zastanawiając się, co w niego, u licha, wstąpiło. Besztając samego siebie w myślach, usiadł przy biureczku. Sprawdzał nazwisko w książce rezerwacji i podniósł głowę.
— Bang Yongguk, prawda? Zostaje pan na pięć nocy i wyjeżdża we wtorek rano?
— Tak. — Yongguk zawahał się, po czym spytał. — Czy mógłbym dostać pokój z widokiem na morze?
— Jasne. Prawdę mówiąc, może pan wybrać sobie którykolwiek z pokojów na górze, ponieważ nikogo więcej się nie spodziewamy. Będzie pan jedynym gościem podczas tego weedendu.
— A który byś mi polecił?
— Wszystkie pokoje tutaj są ładne, ale na pana miejscu wziąłbym niebieski.
— Niebieski?
— Są w nim najciemniejsze zasłony. Jeśli wybierze pan żółty lub biały obudzi się pan o brzasku. Okna w tamtych pokojach wychodzą na wschód. — Junhong posunął formularz w stronę Yongguka i podał mu długopis. — Może pan tutaj podpisać?
— Oczywiście.
Choi przyglądał się, jak Bang szybko bazgrze swoje nazwisko, myśląc, że ręce mężczyzny pasuja do jego twarzy. Knykcie lekko mu wystawały. Ruchy miał precyzyjnie i wyważone. Zauważył, że nie nosi ślubnej obrączki - nie dlatego że miało to jakiekolwiek znaczenie.
Yongguk odłożył długopis i Junhong wziął od niego kartkę, żeby sprawdzić, czy wypełnił go prawidłowo. Podany był adres jego doradcy prawnego. Zdjął klucz do niebieskiego pokoju z tablicy wiszącej na bocznej ścianie, zawahał się, po czym wybrał jeszcze dwa.
— Dobrze, czyli wszystko ustalone — powiedział młodszy. — Jest pan gotów obejrzeć swój pokój?
— Bardzo proszę.
Yongguk cofnął się, gdy wychodził zza biurka i skierował się ku schodom. Wziął swoje torby podróżne, po czym ruszył za nim. Przy schodach Junhong przystanął, czekając, by się z nim zrównał. Wskazał mu gestem dłoni salon.
— Przygotowałem dla pana kawę i trochę ciasteczek. Zaparzyłem ją w termosie godzinę temu, myślę więc, że powinna być jeszcze świeża.
— Zauważyłem ją, gdy wszedłem. Dziękuję.
U szczytu schodów Junhong odwrócił się, wspierając dłoń na balustradzie. Na górze znajdowały się cztery pokoje: jeden od frontu i trzy z widokiem na morze. Yongguk zwrócił uwagę, że na tabliczkach widnieją nazwy, nie numery.
— Ma pan możliwość wyboru — powiedział Junhong. — Zabrałem wszystkie trzy klucze na wypadek, gdyby któryś z tamtych pokojów podobał się panu bardziej.
Yongguk wodził spojrzeniem od drzwi do drzwi.
— Który z nich jest niebieskim pokojem?
— Ymm, to ja go tak nazwałem. Jongup nazwał go inaczej.
— Jongup?
— To on jest właścicielem gospody. Ja tylko doglądam pensjonatu podczas jego nieobecność.
Rzemienie worka podróżnego uwierały go w ramiona i Yongguk poprawił je, czekając, aż Junhong otworzy pokój. Młodszy stanął, przytrzymując drzwi, żeby mógł przejść, i poczuł, że worek trącił go w plecy, gdy Yongguk przeciskał się do środka.
Bang rozejrzał się. Pokój był dokładnie taki, jak sobie wyobrażał - zwyczajny i czysty, ale miał więcej charakteru od typowego pokoju w motelu. Przy oknie stało łóżko z baldachimem, obok niego niski stolik. Podwieszony na suficie wentylator obracał się powoli, młócąc powietrze. W drugim końcu, obok dużego obrazu znajdowały się drzwi, które, jak domyślał się Yongguk, prowadziły zapewne do łazienki. Pod najbliższą ścianą stała dość zniszczona komoda, która wyglądała, jak gdyby była tu od czasu wybudowania gospody.
Z wyjątkiem mebli, prawie wszystko było w różnych odcieniach błękitu: dywanik na podłodze miał kolor jajeczek drozda, narzuta i zasłony były granatowe, lampa na stoliku miała pośrednią barwę i błyszczała jak farba na nowym samochodzie. Chociaż komoda i stolik miały jasnożółty kolor, były ozdobione morskimi pejzażami, które przedstawiały morze w słoneczny bezchmurny dzień. Nawet telefon był niebieski, dzięki czemu przypominał raczej zabawkę.
— I jak się panu podoba pokój?
— Jest zdecydowanie niebieski — odrzekł Yongguk.
— Chce pan obejrzeć inne?
Bang postawił worki podróżne na podłodze, spoglądając w kierunku okna.
-— Nie, tutaj będzie mi dobrze. Otworzę sobie tylko okno, bo jest tu strasznie duszno.
— Proszę bardzo.
Yongguk przeszedł przez pokój, zwolnił zatrzask i spróbował podnieść skrzydło okna. Przez wszystkie lata swojego istnienia dom był malowany tyle razy, że Yonggukowi udało się uchylić okno zaledwie o parę centymetrów. Gdy szarpał się, próbując podciągnąć je wyżej, Junhong zauważył, jak napinają się mięśnie jego przedramienia.
Odchrząknął.
— Chyba powinien pan wiedzieć, że po raz pierwszy doglądam gospody — powiedział. — Przyjeżdżałem tutaj mnóstwo razy, ale zawsze wtedy, kiedy był Jongup, jeśli więc coś nie będzie się panu podobało, proszę powiedzieć mi o tym.
Yongguk odwrócił się. Ponieważ stał tyłem do okna, jego twarz znajdowała się w cieniu.
— Ani trochę się nie obawiam — odparł. — Nie jestem ostatnio szczególnie wybredny.
Junhong uśmiechnął się, wyjmując klucz z zamka.
— No dobrze, a teraz poinformuję pana o wszystkim, co powinien pan wiedzieć. To wyraźne polecenie Jongupa. Na ścianie pod oknem jest grzejnik, początkowo wydaje terkoczący dźwięk, ale po kilku minutach przestaje. W łazience są czyste ręczniki. Jeśli będzie pan potrzebował większej liczby, po prostu proszę dać mi znać. I choć oczekiwane na to, żeby popłynęła ciepła woda może wydawać się wiecznością, w końcu popłynie z kranu. Obiecuję. — Junhong dostrzega przelotny uśmiech na twarzy Yongguk, gdy mówił dalej: — I jeśli nikt inny nie przyjedzie tutaj na weekend, a nie spodziewam się gości z powodu zbliżającego się sztormu, chyba żeby ktoś zabłądził, możemy jeść o takiej porze, jaka będzie panu odpowiadała. Zwykle Jongup podaje śniadanie o ósmej, a kolację o dziewiętnastej, ale gdyby pan miał wtedy jakieś plany, to proszę tylko uprzedzić mnie wcześniej i zjemy kiedykolwiek. Albo przygotuję coś, co będzie pan mógł zabrać ze sobą.
— Dziękuję.
Junhong milczał przez chwilę, starając się przypomnieć sobie, o czym jeszcze miał powiedzieć.
— Ach, prawie zapomniałem. Pewnie posiada pan własny telefon, ale jeśli zechce pan skorzystać ze stacjonarnego, bo na przykład zepsół się pana prywatny, należy wiedzieć, że ten tu jest ustawiony na rozmowy miejscowe. Gdyby zamawiał pan międzymiastową, trzeba urzyć karty albo zamówić rozmowę na koszt rozmówcy i skorzystać z bezpośrednictwa telefonistki.
— Dobrze.
Junhong zawahał się, przystając w drzwiach.
— Czy chciałby pan wiedzieć coś jeszcze?
— Chyba mniej więcej wyczerpałeś temat. Oczywiście z wyjątkiem sprawy, która narzuca się sama.
— Ymm, jaka?
— Nie powiedziałeś mi, jak się nazywasz.
— Junhong. Choi Junhong — powiedział z uśmiechem, kładąc klucz na komodzie obok drzwi.
Yongguk kompletnie go zaskoczył - nagle przeszedł przez pokój i uścisnął jego dłoń.
— Miło cię poznać, Junhong — powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy.
◈◈◈
Chciałam tylko powiedzieć, że rozdziały będą dodawane raz na tydzień lub dwa, gdyż to opowiadanie jest dla mnie naprawdę ważne i nie chcę go zepsuć.
Miłego dnia wszystkim życzę💕
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro