Rozdział 4
Droga biegła przez małe miasteczka. Yongguk dorastał w tej części świata, na małej wsi, toteż krajobraz był mu znajomy. Mijał grożące runięciem budynki. Widział pęki jemioły na wysokich nagich gałęziach dębów rosnących tuż przy drodze. Sosny, o długich cienkich igłach, odgradzały jedną posiadłość od drugiej.
Zatrzymał się na lunch w zabytkowym miasteczku usytuowanym u zbiegu rzek. W historycznej dzielnicy, kupił kanapkę, filiżankę kawy, i nie zważając na dotkliwy chłód, usiadł na ławce z widokiem na przystań. Jachty i żaglówki, przycumowane do nabrzeża, kołysały się lekko na falach.
Przy każdym oddechu z ust Yongguka wydobywały się małe obłoczki. Skończywszy kanapkę, zdjął pokrywkę z kubeczka z kawy. Przyglądając się smudze pary unoszącej się do góry, zastanawiał się nad obrotem spraw, które przywiodły go do tego punktu.
To była długa podróż, pomyślał. Jego matka zmarła przy porodzie. Życie jedynego syna robotnika, zarabiającego na życie pracą rąk, nie było łatwe. Zamiast grać w koszykówkę z kolegami czy pójść na ryby, spędzał czas na pomaganiu ojcu w domu i nie tylko. Jak wszystkie dzieci, czasami narzekał, ale na ogół godził się bez słowa z koniecznością pracy. Rozumiał, że tata, który jest dobrym człowiekiem, potrzebuje jego pomocy. Tata, cierpliwy i tolerancyjny, nieodrobny syn swojego ojca, odzywał się rzadko, chyba że miał ważny powód. Najczęściej w ich małym domku panowała cisza, jaką zwykle ludzie odnajdują w kościele, przerywana jedynie niezobowiązującymi pytaniami, co słychać w szkole, a podczas kolacji stukiem sztućców o talerze. Po posiłku ojciec zmywał naczynia i zaszywał się w swoim pokoju, żeby przejrzeć wiadomości, tymczasem Yongguk pogrążał się w czytaniu książek. Nie mieli telewizora, radio włączali rzadko, na ogół tylko wtedy, gdy chcieli wysłuchać prognozy pogody.
Byli biedni i choć Yonggukowi nigdy nie brakowało jedzenia i miał ciepły pokój do spania, często bywał zakłopotany z powodu ubrań, które nosił, oraz faktu, że nigdy nie miał dość pieniędzy, żeby kupić sobie droższe ciasto czy napój, tak jak jego koledzy. Od czasu do czasu słyszał złośliwe uwagi z tego powodu, zamiast jednak się odgryźć, Bang poświęcił się nauce, jak gdyby starał się udowodnić, że to nie ma znaczenia. Co roku przynosił do domu doskonałe stopnie i mimo że ojciec był dumny z jego osiągnięć, ilekroć oglądał świadectwa szkolne, wyczuwało się w nim jakąś melancholię, jak gdyby wiedział, że wróżą one, iż syn opuści pewnego dnia dom i nigdy do niego nie powróci.
Nawyki pracy, nabyte w domu, przeniosły się również na inne dziedziny życia Yongguka. Nie tylko jako najlepszy uczeń w klasie wygłaszał mowę pożegnalną, lecz został również świetnym sportowcem. Kiedy na pierwszym roku odwołano go z drużyny piłkarskiej, trener zaproponował mu, żeby spróbował sił w biegach. Gdy Yongguk uświadomił sobie, że zazwyczaj w wyścigach wygrana lub przegrana zależą nie od genetyki, lecz od włożonego wysiłku, zaczął wstawać o piątej rano, tak że mógł odbyć dwa treningi w ciągu dnia. I powiodło mu się. Podczas studiów otrzymywał pełne stypendium sportowe i był czołowym biegaczem uczelni przez cztery lata, mimo że uzyskał najlepsze wyniki w nauce. Podczas czterech lat nauki tylko raz jego czujność osłabła, skutkiem czego omal nie stracił życia, nie pozwilił jednak, żeby taka sytuacja kiedykolwiek się powtórzyła. Specjalizował się w dwóch przedmiotach - chemii oraz biologii - i ukończył studia. W tym samym roku zajął trzecie miejsce w ogólnokoreańskich zawodach w biegach.
Po zawodach oddał medal ojcu i oświadczył, że zrobił to wszystko dla niego.
— Nie — odpowiedział ojciec. — Pobiegłeś dla siebie. Mam tylko nadzieję, że biegniesz do czegoś, a nie uciekasz przed czymś.
Tamtej nocy Yongguk leżał w łóżku, wpatrując się w sufut i próbując zrozumieć, o co chodziło ojcu. W myślach biegł do czegoś, do wszystkiego. Do lepszego życia. Do finansowej stabilizacji. Do tego, by pomóc ojcu. Do szacunku. Do uwolnienia się od trosk. Do szczęścia.
Gdy będąc na ostatnim roku dowiedział się, że został przyjęty na studia medyczne, udał się do ojca, żeby przekazać mu dobrą nowinę. Tata zapewnił go, że bardzo się cieszy z jego osiągnięć. Ale później, tej samej nocy, gdy ojciec dawno już powinien był spać, Yongguk wyjrzał przez okno i zobaczył samotną postać, wspartą o słup ogrodzenia i zapatrzona w dal.
Trzy tygodnie później ojciec zmarł na atak serca, sadząc kwiatki.
Yongguk był straszliwie przybity z powodu tej straty, zamiast jednak pogrążać się w rozpaczy, uciekł przed wspomnieniami w jeszcze bardziej intensywną pracę. Zapisał się wcześnie na studia, uczęszczał do letniej szkoły i wybrał sobie trzy przedmioty, żeby przerobić jak najwięcej materiału, a następnie jesienią uzupełnił jeszcze ten przeładowany program dodatkowymi zajęciami. Potem pamiętał swoje życie jak przez mgłę. Chodził na zajęcia, na ćwiczenia w laboratorium i uczył się całymi nocami aż do rana. Pokonywał biegiem dystans ośmiu kilometrów dziennie i zawsze mierzył czas, starając się poprawić wynik z każdym mijającym rokiem. Trzymał się z dala od nocnych klubów i barów. Nie interesowało go, co się dzieje w studenckich zespołach sportowych. Pod wpływem kaprysu kupił telewizor, nigdy jednak nie wyjął aparatu z pudła i sprzedał go rok później. Był nieśmiały wobec dziewcząt. Czuł, że ma większy popęd do mężczyn, ale się do tego nikomu nie przyznał. Dlatego pewnego razu któryś z kolegów poznał go z Jihyun, ładną blondynką z Seulu, która pracowała w bibliotece akademi medycznej, i gdy sam nie poprosił ją o spotkanie, dziewczyna przejęła inicjatywę. Bang chciał udowodnić, że jest "normalny" i może założyć rodzinę, chociaż w głębi duszy wiedział, że jest inaczej.
Mimo że Jihyun martwiła się szalonym tempem, które sobie narzucił, przyjęła jego oświadczyny i w dziesięć miesięcy później stanęli na ślubnym kobiercu. Nie mieli czasu na miesiąc miodowy, ponieważ zbliżały się egzaminy końcowe, ale Yongguk obiecał świeżo poślubionej małżonce, że wyjadą do jakiejś ładnej miejscowości, gdy skończą się zajęcia. Nigdy tej obietnicy nie dotrzynał. Ich syn Youngjae urodził się rok później i w ciągu dwóch pierwszych lat życia syna Bang ani razu nie zmienił mu pieluszki i nie ukołysał go do snu.
Chętniej pracował przy kuchennym stole, studiując wykresy fizjologii człowieka lub ucząc się wzorów chemicznych, lub robiąc notatki; zdawał z łatwością jeden egzamin za drugim. Ukończył studia w trzy lata z najlepszym wynikiem i przeniósł się z rodziną do Busan, gdzie został chirurgiem-rezydentem. Wiedział już wtedy, że chirurgia jest jego powołaniem. Istnieje wiele specjalności, które wymagają od lekarza ciągłego dodawania otuchy i sprzężenia zwrotnego z pacjentem. Yongguk nie był w tym szczególnie dobry. Chirurgia to co innego. Pacjentom bardziej zależy na umiejętnościach lekarza niż jego komunikatywność, a Bang nie tylko potrafi ulżyć im przed operacja, lecz i sprawie wykonać konieczny zabieg. Najwyraźniej służyło mu to środowisko. Dziwna rzecz, Mimo że w ciągu dwóch kat rezydentury Yongguk pracował dziewięćdziesiąt godziny na dobre, nie wydawał się ani trochę zmęczony.
Następnie odbył stypendium w dziedzinie chirurgii twarzowo-czaszkowej i przeniósł się z rodziną do Seul, gdzie rozpoczął praktykę lekarską z innym chirurgiem. Jako jedyni dobrzy specjaliści w tej dziedzinie w mieście mieli ręce pełne roboty. Mając prawie trzydzieści lat, spłacił wszystkie długi zaciągnięte w akademii medycznej. W wieku trzydziestu jeden lat był związany ze wszystkimi szpitalami w okolicy i gros operacji wykonywał w centrum medycznym. Tam też brał udział wspólnie z lekarzami z innych klinik w badaniach nad włókniakonerwiakami. W rok później opublikowano jego artykuł na temat rozszczepu podniebienia. A po czterech miesiącach ukazał się kolejny artykuł o naczyniakach, który pomógł wyznaczyć na nowo postępowanie chirurgiczne w operacjach cierpiących na nie niemowląt. Zyskiwał coraz większą renomę i po zoperowaniu córki senatora, która została oszpecona wskutek wypadku samochodowego, znalazł się na pierwszej stronie magazynu.
Był jednym z pierwszych lekarzy w Seul, którzy poza zabiegami odtwórczyni włączyli do praktyki chirurgię plastyczną, i popłynął na wznoszącej fali. Jego praktyka kwitła, dochody rosły w błyskawicznym tempie, zaczął gromadzić doczesne dobra. Kupił BMW, potem mercedesa, porsche, kolejnego mercedesa. Wybudowali z Jihyun dom swoich marzeń. Zakupił akcję, obligacje oraz udziały w kilkunastu różnych spółkach lokacyjnych. Gdy zorientował się, że nie poradzi sobie z rynkowymi kurczakami, zatrudnił doradcę finansowego. Dzięki temu jego stan posiadania podwajał się co kilka miesięcy, a następnie, gdy miał już więcej, niż potrzebował na całą resztę życia, kapitał zaczął wzrastać trzykrotnie.
Ciągle pracował. Miał zaplanowane zabiegi chirurgiczne nie tylko w dni powszednie, lecz również w soboty. Niedzielne popołudnia spędzał w gabinecie. Kiedy ukończył trzydzieści dwa lata, jego wspólnik nie wytrzymał tempa, które Yongguk narzucił, i opuścił go, przyłączając się do innej grupy lekarzy.
Przez kilka lat po urodzeniu Youngjae Jihyun często wspominała, że chciałaby mieć drugie dziecko. Po pewnym czasie przestała drążyć ten temat. Zmuszała Yongguka do brania urlopu, on jednak poddawał się tak niechętnie, że w końcu zaczęła odwiedzać rodziców z samym Youngjae, zostawiając męża w domu. Bang znajdował czas, żeby uczestniczyć w ważniejszych wydarzeniach w życiu syna, raz czy dwa razy do roku, ale na tym się kończyła jego rola ojca.
Wmawiał w siebie, że pracuje dla rodziny. Albo dla Jihyun, która borykała się razem z nim z trudnościami w pierwszych latach małżeństwa. Albo przez pamięć ojca. Albo dla przyszłości Youngjae. Jednakże w głębi duszy miał świadomość, że chce od tego uciec. Nigdy nie chciał mieć żony i dzieci. Po prostu rodzice Jihyun nalegali, że chcą mieć wnuka. I jego zmarły ojciec cągle mówił mu, że przyjemnie byłoby mieć wnuki. Może dlatego Yongguk zgodził się na potomka.
Pewnego dnia Youngjae oznajmił, że chce zostać piosenkarzem. Bang chciał wybić mu z głowy ten głupkowaty pomysł, więc zaprosił go na lunch w nadzieji namówienia na liceum prawnicze czy nawet medyczne. Jednak syn po prostu pokręcił przecząco głową.
— To jest twoje życie — powiedział. — A mnie takie życie w ogóle nie interesuje. Szczerze mówiąc, jest mi cię żal.
Yongguka zabolały te słowa. Pokłócili się wtedy. Youngjae wytoczył ostre oskarżenia, Bang się wściekł i w końcu syn wybiegł jak burza z resteuracji. Yongguk nie odzywał się do niego przez kolejne dwa tygodnie, a Youngjae nie próbował naprawić stosunków między innymi. Z tygodni zrobiły się miesiące, potem lata. Chociaż syna łączyły serdeczne więzi z matką, omijał dom, gdy wiedział, że może się w nim natknąć na ojca.
Yongguk radził sobie z antagonizmem między innymi w jedyny sposób, jaki znał. Pracy miał tyle samo, to znaczy zawsze dużo. Przebiegał dziennie swoją zwykłą normę ośmiu kilometrów, rankami czytał uważnie w gazecie strony dotyczace finansów. Dostrzegał jednak smutek w spojrzeniu Jihyun i bywały momenty, zwłaszcza późno w nocy, kiedy zastanawiał się, jak zlikwidować rozdźwięk między nim a Youngjae. W głębi duszy miał czasami ochotę chwycić za słuchawkę i zadzwonić do syna, nie potrafił się jednak na to zdobyć. Wiedział od Jihyun, że Youngjae został przyjęty do jakiejś szkoły muzycznej i po kilku miesiącach dodatkowych badań, testów sprawdzających na jakim poziomie jest w śpiewaniu, a potem wyjechał z kraju, żeby tam kontynuować naukę.
Dwa tygodnie po wyjeździe syna Jihyun wnisła pozew o rozwód.
O ile słowa syna okropnie go kiedyś rozgniewały, o tyle nowina Jihyun wprawiła go w kompletne osłupienie.
Spróbował odwieść ją od tego zamiaru, gdyż przyzwyczaił się do tego, że żyje z kimś pod jednym dachem, nawet jeśli jej nigdy nie kochał. Lecz Jihyun przerwała mu łagodnie.
— Naprawdę będzie ci mnie brakowało? — spytała. — Przecież właściwie się nie znamy.
— Mogę się zmienić — powiedział.
Ona tylko się uśmiechnęła.
— Wiem, że możesz. I powinieneś. Ale dlatego, że sam tego chcesz, a nie dlatego, że uważasz, iż ja chcę cię zmusić.
Następnie kilka dni Yongguk przeżył w oszołomieniu, a w miesiąc później, po wykonanej przez niego rutynowej operacji, sześćdziesięciodwuletnia Yoona z Gangneung zmarła na sali pooperacyjnej.
Bang wiedział, że ten straszny wypadek, który nastąpił tuż po innych zmianach w jego życiu, przywiódł go na drogę, którą jechał w tej chwili.
◈◈◈
Tak to jest jak się za dużo czasu spędza oglądając dramy z lekarzami, szpitalami itp.
Mam nadzieję, że was nie zanudziłam;;
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro