Rozdział 1 część 2
Raika zatrzymała się na rynku i omiotła wzrokiem kilka straganów. Zastanawiała się, czy powinna kupić coś dla Zahry. Miała zaoszczędzone trochę pieniędzy, więc mogła sobie pozwolić na coś większego. To nie był zwykły dzień. To pierwszy krok Zahry w dorosłość. Słodycze wydawały się zbyt prostym prezentem na taką okazję. Ominęła więc te kramy i podeszła do następnego stoiska. Biżuteria. Czy Zahrze podobałaby się biżuteria? Obejrzała kilka naszyjników z kolorowymi oczkami. Były ładne, ale niekoniecznie pasowały do obrazu dwunastoletniej dziewczynki. Spojrzała na następny stragan. Barwne tkaniny zwisały z wieszaków lub leżały złożone na stole. Wzorzyste chusty zachwycały swoimi kolorami. Raika podeszła bliżej i dotknęła jednej. Była szmaragdowa w tkane burgundowie zawijasy, do tego bardzo miękka.
— Czy mogę w czymś pomóc? — odezwał się stojący za ladą mężczyzna.
Dziewczyna przyjrzała mu się przez moment. Wydawał się być w średnim wieku, na co wskazywały lekkie zmarszczki mimiczne i pojedyncze srebrne włosy w gęstej brodzie. Uśmiechał się przyjaźnie, trzymiąc dłonie z tyłu na plecach. Wyglądał na tutejszego, ale miał lekko odmienny akcent. Mógł być z innego miasta, w końcu był handlarzem.
— Ile za tę chustę? — zapytała nieśmiało.
Mężczyzna uśmiechnął się szerzej i wyszedł zza lady, podchodząc bliżej. Raika cofnęła się nieco, chcąc zachować odpowiedni odstęp.
— Dla Siostry dwadzieścia irów — powiedział. — Zazwyczaj sprzedaję za trzydzieści, ale no! Zwykle nie kupują u mnie Siostry. To kaszmir z domieszką lnu. Bardzo trwała i miękka.
Raika kiwnęła głową. Przyzwyczaiła się już, że ludzie w mieście traktowali ją inaczej tylko dlatego, że była jedną z Sióstr, chociaż czasem nadal ją to dziwiło. Nie miała jednak zamiaru na to narzekać, to nadal dziesięć irów obniżki. A cena i tak nie była niska, ale nie sądziła, aby znalazła coś równie ładnego taniej.
— Wezmę.
Sprzedawca klasnął lekko w dłonie i wrócił za ladę. Pochylił się i wyjął papierową torbę, w którą od razu spakował chustę. Gdy zapłaciła, podał jej zakup i uśmiechnął się szeroko.
— Dziękuję, do widzenia! — powiedział radośnie.
Odpowiedziała mu skinieniem głowy i oddaliła się w stronę ulic. Szła powoli, mijając przechodniów pozdrawiających ją co jakiś czas lekkim ukłonem. Z nerwów nie patrzyła nikomu w oczy, bojąc się co mogła w nich zobaczyć. Czy oni już wiedzieli? Czy rozpoznali ją? Na szczęście nie słyszała żadnych szeptów. Jedynie spokojną melodię rozmów na przyziemne tematy.
Gdy dotarła do tak dobrze znanych jej drzwi, stanęła i wzięła głęboki wdech. Z jakiegoś powodu denerwowała się powrotem do tego miejsca. Nie wiedziała, czym dokładnie było to spowodowane. Może bała się, że mogą jednak mieć wyrzuty o jej długą nieobecność? Od razu zganiła się za te myśl. Przecież nie byli takimi ludźmi. Westchnęła i pchnęła lekko drzwi.
Na kwadratowym placyku rozłożony był rząd dywanów wypełnionych poduszkami. Półmiski pełne mięsa, warzyw i słodkich bakali stały pomiędzy nimi. Poczęstunek nie był wytworny, ale z pewnością musiał trochę kosztować rodzinę. Szczególnie biorąc pod uwagę, że jedynym jej żywicielem był Kiriam. Grupka ludzi rozsiadła się na siedziskach i rozmawiała z przejęciem. Na środku, tuż przed wejściem do domu siedziała Zahra. Na początku Raika prawie jej nie rozpoznała. Była ubrana w odświętną, haftowaną abayę. Geometryczne wzory zdobiły jej rękawy i dolną krawędź. Na głowie miała czerwony hijab, po raz pierwszy odpowiednio zawiązany tak, że nie było spod niego widać ani włoska. Duże oczy pociągnięte zostały czarnym kohlem. Dziewczynka otworzyła je szeroko i poderwała się na równe nogi. Bez słowa podbiegła do Raiki i wtuliła się w nią, mocno zaciskając ramiona. Dziewczyna cofnęła się o krok, pchnięta siłą jej rozpędu. Czuła jak ciepło rozchodzi się po jej piersi. Uśmiechnęła się i odwzajemniła uścisk.
— Wszystkiego najlepszego. Gratuluję wstąpienia w dorosłość — powiedziała cicho, tak, że tylko Zahra mogła to usłyszeć.
Dziewczynka puściła ją i popatrzyła głęboko w oczy uradowana.
— Skąd Siostra wiedziała? — zapytała.
— Ktoś mnie powiadomił. — Raika podała jej papierową torebkę.
Zahra spojrzała na nią zaskoczona, po czym niepewnie zajrzała do środka. Oczy zaiskrzyły jej się momentalnie, kiedy wyjmowała chustę. Rozłożyła ją i obejrzała z zachwytem.
— Dziękuję, dziękuję, dziękuję! — powiedziała, po czym jeszcze raz ją przytuliła.
Raika zaśmiała się cicho i pogładziła ją po głowie. Była taka słodka.
— Witamy Siostrę w naszych skromnych progach!
Odwróciła się w stronę, z której dobiegał głos i uśmiechnęła się. Abraham stał przed nią, podpierając się na trzymającej go żonie. Oboje wyglądali na szczęśliwych jej widokiem. No tak. Jak mogła pomyśleć, że mogliby być źli. Skierowała swój wzrok na dół, na grupkę wpatrujących się w nią chłopców. Sami trzymał się z tyłu. Nie uśmiechał się, ale spojrzenie jego mądrych oczu wyrażało więcej niż sto uśmiechów. Cieszył się.
— Zahra, czy to ta słynna Siostra Raika? — odezwał się jeden z gości.
Raika spojrzała w jego stronę lekko spłoszona. Dopiero teraz spostrzegła, że wszyscy patrzą w jej stronę. Nie znała żadnej ze zwróconych w jej stronę twarzy, co nieco ją onieśmieliło. Złożyła dłonie na udach i ścisnęła delikatnie materiał abayi, chcąc ukoić nerwy.
Zahra jednak nie mogła być bardziej szczęśliwa. Dumnie się wyprostowała chwyciła ramię Raiki, opierając o nie głowę.
— Tak, to ona! — powiedziała spokojnie, chcąc widocznie brzmieć dojrzale. Popatrzyła na Raikę i z uśmiechem wskazała na gości. — Siostro, to moja rodzina. Od góry siedzi dziadzio Mokhtar, obok wujek Rashuf, kuzyni Alif i Ahar. A tu ciocia Ayla, ciocia Suniya i kuzynka Hanan.
Wszyscy uśmiechali się do niej, machając gdy wymieniano ich imię. Jedynie Suniya zdawała się być niezainteresowana. Spojrzała na Raikę przelotnie, po czym wróciła do bawienia się nawleczonymi na rzemyk drewnianymi koralikami. W jej wzroku było coś dziwnego. Tak jakby nie do końca była obecna.
— Usiądź obok mnie! — Zahra powiedziała radośnie, ciągnąc Raikę w stronę dywanu.
Zasiadły w otoczeniu reszty kobiet, podczas gdy mężczyźni siedzieli po drugiej stronie. Raika uśmiechnęła się grzecznie, choć wiedziała, że jedynie ułożenie jej oczu może to zdradzać.
— Dzień dobry — powiedziała, chcąc być uprzejmą.
Ayla i Hanan odpowiedziały jej uśmiechami. Siedząca obok Suniya spojrzała na nią i poprawiła się na miejscu. Mimo, że kobieta patrzyła na jej twarz, to nie utrzymywała kontaktu wzrokowego. Nagle wyciągnęła dłoń do przodu i chwyciła materiał niqabu. Serce Raiki stanęło, a umysł zalała panika. Zahra krzyknęła przerażona i szybko złapała dłoń ciotki.
— Ciociu, nie! Nie wolno — mówiła Zahra.
Ayla pochyliła się w stronę kobiety i lekko pociągnęła ją do tyłu, pokazując jej koraliki na rzemyku. Suniya przekierowała swoją uwagę na zabawkę, puszczając niqab.
— Przepraszam bardzo. Moja siostra jest trochę... Jak to powiedzieć... Nietypowa. Nie mówi i czasem robi niespodziewane rzeczy. Zapewne ciekawiło ją, jak Siostra wygląda — przepraszała Ayla, kłaniając się lekko.
Raika kiwnęła w zrozumieniu głową, nadal zbyt zaskoczona, aby się odezwać. A więc Suniya była niepełnosprawna. Nie chciała źle, była jedynie ciekawa. Mimo to Raika dziękowała w duchu Bogu, że nie udało jej się zerwać z jej twarzy niqabu. Może i czasem zastanawiała się, dlaczego innym kobietom wolno pokazywać twarz, ale nawet gdyby mogła, to zdecydowanie nie była jeszcze gotowa na taki krok. Spaliłaby się ze wstydu.
— Nic się nie stało — powiedziała w końcu i spojrzała na bawiącą się koralikami Suniyę. — Nie ma nic złego w ciekawości. Szczególnie takiej.
— Jestem pewna, że Siostra jest bardzo piękna. — Zaśmiała się Ayla.
Raika poczuła gorąc rumieńców na policzkach. Jej umysł od razu wypełniły wspomnienia poprzedniej nocy. Nie. Miała już dość rozmyślania nad własną urodą.
— Oczywiście, że jest! Wszystkie Siostry są piękne, dlatego muszą się zakrywać! — powiedziała z przekonaniem Zahra.
Sami popatrzył na nią spod ukosa.
— To gdyby nie były, to by nie musiały?
— No... — Dziewczynka zawahała się na moment, po czym z irytacją fuknęła pod nosem. — Nie ma sensu o tym myśleć, bo tak nie jest i tyle! Siostry są piękne i nie pokazują się chłopakom, żeby się w nich nie zakochiwali. Powinieneś to wiedzieć.
Chłopiec skrzywił się lekko, jak to miał w zwyczaju.
— No i nie wiedziałem, i co z tego...
— Bo jesteś głupi.
— A ty brzydka. Jakbyś była Siostrą to nie potrzebowałabyś zakrycia, bo i tak nikt by się w tobie nie zakochał.
Oczy Zahra zdawały się ciskać gromy. Zacisnęła mocno dłonie na abayi i podniosła się na miejscu, wpatrując się w niego z wściekłością.
— Hej! — Abraham zagrzmiał poważnym tonem. — A wy znowu swoje. Sami, natychmiast ją przeproś.
Chłopiec odwrócił wzrok, marszcząc brwi.
— To ona zaczęła...
— Nie chcę tego słyszeć — przerwał mu mężczyzna. — No już. Masz trzy sekundy. Raz, dwa...
— Przepraszam — wybąkał Sami, nadal uparcie wpatrując się w coś w oddali.
Siedzący na końcu dywanu Mokhtar zaśmiał się głucho. Pogładził siwą brodę i poklepał lekko ramię Abrahama.
— Mają się ku sobie.
— A co teść mówi! Przecież tej dwójki razem nie można zostawić bez ryzyka, że polecą pięści. — Westchnął Abraham, na co staruszek jedynie machnął ręką.
— Końskie zaloty. Zobaczysz, okaże się, że sobie zięcia we własnym domu wychowujesz!
— Co?! Fuj! Niech dziadzio nie mówi takich rzeczy! — zaprotestowała głośno Zahra, po czym z obrzydzeniem spojrzała na Samiego. — Nigdy bym za niego nie wyszła!
— A ja bym cię nawet nie chciał — odgryzł się od razu chłopczyk.
Oboje fuknęli i odwrócili się od siebie, co wywołało kolejny śmiech Mokhtara.
— Tak, tak... Teraz tak mówicie. Zobaczysz Zahra, Sami urośnie, nabierze krzepy mężczyzny i od razu inaczej na niego spojrzysz!
— Nie ma mowy! — Dziewczynka pokręciła mocno głową. — Tata mi znajdzie lepszego.
— Jak będziesz taka pyskata, to marne twoje szanse — mruknął Abraham. — Ale mogę spróbować.
— No nie bądź już taki surowy — wtrąciła się Sanira, gładząc męża po ramieniu. — Dziś jest jej dzień.
— I to dlatego jestem surowy. — Mężczyzna westchnął, po czym zwrócił się do córki. — Zahra, dzieciństwo już się skończyło. Jesteś dorosła i musisz się zacząć zachowywać, jak na dorosłą przystało. Koniec z bezsensownymi kłótniami z chłopakami. Nikt nie będzie chciał żony, która we wszystkim znajduje problem.
Zahra wyprostowała się słysząc te słowa. Twarz jej stężała, a dłonie zacisnęła w pięści. Wyglądała, jakby wypowiedź ojca trafiła prosto w serce. Raika przymknęła oczy, czując się nieswojo. To prawda, według prawa Zahra była dorosła. Ale czy naprawdę tak było? Patrząc na nią jakoś nie mogła tego przyswoić. Mimo wszystko nadal była dzieckiem. Wyglądała jak dziecko, mówiła jak dziecko, cieszyła się jak dziecko. Czy to było w porządku, aby obdzierać ją z tego tak wcześnie?
Wtedy też do Raiki doszła jej własna sytuacja. Przecież ona była jeszcze młodsza, kiedy wydoroślała. Jedyne marne jedenaście lat skończone dwa miesiące przed rytuałem. A Jamil? Dziewięć. Była młodsza nawet od Samiego. Dzieci. Naprawdę małe dzieci. I to była norma? Na to wyglądało.
Spojrzała na siedzącą obok Zahrę, która całkiem przestała się odzywać. Weciągnęła do niej rękę i ją położyła na jej małej dłoni.
— Myślę, że mądra dziewczynka jak ty, może mieć przyszłość taką, o jakiej sobie tylko wymarzy.
Zahra patrzyła na nią przez moment swoimi dużymi, zielonymi oczami. Widać w nich było poruszenie, które szybko zmieniło się we wdzięczność. Dziewczynka uśmiechnęła się i przytuliła do ramienia Raiki.
— No! I takie rzeczy powinieneś mówić córce, szwagrze! — powiedziała Ayla, sięgając po suszonego daktyla.
— Ojciec jest od wychowywania, nie od rozpieszczania — skwitował Abraham.
Nagle drzwi do placyku otworzyły się. Raika nie musiała w nie patrzeć, aby wiedzieć, kto przyszedł. Właśnie dlatego też nie zwróciła w jego stronę wzroku. Mimo to serce od razu zabiło jej mocniej. Zakochanie. Czy rzeczywiście to było to? Yasmin nie miała powodu, aby ją okłamywać. Zresztą wszystko się zgadzało. Myślała o nim cały czas. Zastanawiała się, czy może mu się podobać. Jeśli wierzyć Yasmin, za niedługo zacznie wyobrażać sobie ich wspólne interakcje. Ale do tego dopuścić nie chciała. Co z tego, że coś do niego czuła? Ot, grzech, zboczenie z odpowiedniej ścieżki, które musiała zakopać głęboko w sobie. To nic nie znaczyło.
— W końcu! — Mokhtar klasnął w dłonie na widok wnuka.
Kiriam zaśmiał się i przywitał że wszystkimi. Wyglądało na to, że rodzina, jak zresztą każdy, uwielbiała go. Nawet Suniya, która jak dotąd nie za bardzo zwracała na kogokolwiek uwagi, śmiała się, gdy do niej mówił.
— Oh, Siostro Raiko! Dotarła Siostra!
Poczuła jak serce jej przyśpieszyło. Teraz musiała się do niego odwrócić. Chłopak uśmiechał się do niej pogodnie. Odpowiedziała mu tym samym i dziękowała w myślach Bogu za niqab, bo była pewna, że wyszło jej to krzywo. Przynajmniej nie mógł tego wiedzieć.
— Tak. Jak obiecałam — powiedziała jedynie cicho.
Kiriam uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro