Rozdział 5
Mocne kichnięcie wstrząsnęło ciałem Hani. Choroba dotknęła ją w najgorszym możliwym momencie. Nie dość, że głowa i gardło piekielnie bolały, to musiała cały czas mieć się na baczności w obecności swojej nowej towarzyszki.
Przejechała delikatnie dłonią po małej ranie na szyi. Poprzedniego dnia naprawdę myślała, że zginie. Nie wiedziała co dokładnie skłoniło kobietę do oszczędzenia jej życia, ale nie zamierzała w to wnikać głębiej, niż musiała. Po prostu cieszyła się, że głowa była nadal przytwierdzona do reszty jej ciała i że przez dwa dni nie będzie musiała martwić się transportem. Teoretycznie. Miała przecież teraz za zadanie starać się nie rozgniewać drugiej dziewczyny.
„Nie może być aż taka zła, przecież nadal żyję. Do tego pomogła mi w Hidegyi" - próbowała się uspokoić w myślach, co w jakimś stopniu okazało się skuteczne. Zrelaksowała się nieco i rozejrzała wokół siebie.
Mimo, że choroba była nader uciążliwa, to niosła ze sobą jeden bardzo znaczący plus: jazdę wewnątrz wagonu. Drewniane ściany pomalowane były bordową farbą, a wokół ram okien i drzwi namalowane zostały wielobarwne wizerunki zwierząt i roślin. Przeważały bażanty i bluszcz, który wił się i układał w obłe kształty różnych wielkości. Ptaki i reszta zwierząt skakały i wykręcały się w nienaturalnych pozach oplatane wianem różnorodnych roślin. Na ziemi znajdował się gruby, nieco wysłużony już dywan, w którym widać było pojedyncze złote nici.
Do tego wagon wypełniony został różnego rodzaju pakunkami, beczkami i skrzyniami, które także odznaczały się ciekawym i kolorowym wzornictwem. Hania była tym wszystkim absolutnie zachwycona. Uśmiech sam cisnął się na usta, a umysł na moment zapominał o nieciekawym położeniu, w jaki się znalazła.
Przejechała palcem po znajdującym się na boku jednej z skrzyń malowidle przedstawiającym bardzo urodzajną jabłoń. W swojej głowie znajdowała się teraz pod nią, w kwitnącym ogrodzie. Słyszała nieśmiały śpiew ptaków i szum wprawianych w ruch przez delikatny wiatr liści. Czuła ciepłe promienie słońca muskające jej ciało. Wyciągnęła bladą dłoń wysoko, w kierunku soczystego owocu...
Atak kaszlu poruszył jej ciało. Z przerażeniem od razu przejechała dłońmi po swoich ustach i przyjrzała się im w poszukiwaniu krwawych śladów. Były one jednak czyste.
„Uspokój się, przecież to nie to. To tylko zwykłe przeziębienie" - skarciła się w myślach.
W jej głowie pojawił się obraz ojca leżącego w łóżku. Na dłoniach i ustach Antala widać było brunatne plamy gęstego płynu, którym splamiona została również pościel. Oczy miał otwarte, zastygłe i matowe, jak u ryby. Blade ciało nabrało niebieskawego koloru. Na próżno wstrząsała nim i krzyczała, aby go obudzić. Był martwy już od kilku godzin, kiedy do niego dotarła.
Łagodne kołysanie się wagonu i dochodzący z zewnątrz dźwięk kopyt uderzających o grunt skutecznie uśpiły Hannę na kilka godzin. Wybudziło ją gwałtowne szarpnięcie pojazdem, spowodowane prawdopodobnie jakąś dziurą w drodze. Z zaskoczeniem stwierdziła, że czuje się dużo lepiej niż przed snem. Nadal bolała ją głowa, ale z gardłem i zatokami było już dobrze. Widocznie ohydny wywar, który wcześniej wypiła naprawdę działał.
Wagon zatrzymał się i Hania o mało co nie podskoczyła, gdy zostały otworzone drzwi.
- Robimy postój - rzuciła od niechcenia stojąca przed drzwiami dziewczyna.
Hania niepewnie wyszła z powozu i rozejrzała się dookoła. Drzewa rosły tu rzadziej i były one w większości liściaste. Wysoka, żółta po zimie trawa powoli odżywała i pokrywała połacie ziemi tworząc złote fale rozciągające się aż po horyzont.
Dziewczyna podeszła do niej i podała jej do rąk kilka kawałków drewna.
- Rozpal ogień.
Jej głos był zimny, podobnie jak mimika. Hania przełknęła ślinę przypominając sobie uczucie zimnej szabli na szyi. Kiwnęła posłusznie w odpowiedzi i uklękła w bezpiecznej odległości od wagonu. Rozgrzebała trochę ziemi tworząc płytki dół i ułożyła w nim drewno. Miała zabrać się za rozpalanie ogniska, lecz uświadomiła sobie, że nie dostała niczego, czym mogła by wykrzesać płomień. Rozejrzała się dookoła, czy przypadkiem nie upadł jej jakiś siarcznik i hubka, ale nic takiego nie leżało na ziemi. Zaczęła się trochę stresować. Nie potrafiła rozpalić ognia bez pomocy narzędzi. Nerwowo zacisnęła pięści na sukience, kiedy usłyszała zbliżający się dźwięk stawianych kroków.
- Dlaczego nie rozpaliłaś?
Ton dziewczyny był dużo milszy niż się spodziewała, choć nadal powodował, że włosy na karku stawały dęba. Mimo wszystko pozwoliło jej się to nieco rozluźnić.
- No bo... Nie dostałam niczego, czym mogłabym to zrobić? - powiedziała cicho z nerwowym uśmiechem.
Zapadła cisza. Dziewczyna patrzyła się na nią z konsternacją. Po chwili podrapała się z zażenowaną miną po potylicy i uklękła obok Hanny.
- A no tak... - powiedziała po czym odchrząknęła głośno.
Przyłożyła dłoń do drewna i pstryknęła. Z jej palców momentalnie wstrzeliła niebieska strużka energii i wszystkie drwa zapaliły się jasnym ogniem.
Hania przyglądała się temu z zaskoczeniem, które szybko zmieniło się w zachwyt. Słyszała dużo o ludziach władających energią, ale nigdy nie widziała tego na własne oczy. Nie była to rzecz pochwalana przez kościół Dollos, przez co w Królestwie niewielu potrafiła jej używać. Mała, niebieska iskierka potrafiła w ułamku sekundy wykrzesać ogień. Hania nie miała żadnego pojęcia na temat energii i jak daleko sięga jej moc, ale była nią absolutnie oczarowana. Czego jeszcze można było dokonać z jej pomocą? Nie miała wystarczająco odwagi, aby o to zapytać.
Jej towarzyszka stwierdziła, że skoro czuje się ona już lepiej, to może zająć się gotowaniem. Hania przyrządziła potrawkę mięsną, używając składników, które zostały po ostatnim posiłku, chociaż bała się, że może przez to wyjść tak samo okropna jak wczorajsza. Okazało się jednak, że za smakiem tamtej potrawki prawdopodobnie stały umiejętności kucharki, a nie jakość warzyw i mięsa.
„Nic dziwnego, że chciała, żeby ktoś dla niej gotował" - pomyślała jedząc i spoglądając w kierunku drugiej dziewczyny. Jej czarne włosy lśniły w promieniach słońca jak wypolerowany obsydian, pięknie komponując się z brązowym odcieniem skóry, którą w niektórych miejscach zdobiły małe skupiska pieprzyków i słabo widoczne blizny. Głównie pochodziły one od ciosów nożem lub szablą, niektóre były prawdopodobnie efektem ognia lub wyładowania energii. Przybierały najróżniejsze kształty, od prostych linii po nieregularne plamy. Wszystkie były płaskie i blade, nie wyróżniały się zbytnio na tle zdrowej skóry. Wydawały się one dla Hani niezwykle intrygujące, ale nie zamierzała pytać o żadną z nich. Bała się, do tego takie pytania uważała za zbyt personalne.
Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy ruszyły w dalszą drogę. Hania siedziała tym razem na koźle. Była nieco spięta, znajdując się tak blisko drugiej dziewczyny, jednak widząc jej spokój, także pozwoliła sobie na trochę rozluźnienia.
Przyglądała się mijanym drzewom. Nie rosły tu żadne drzewa iglaste, królowały za to wierzby i brzozy. Hanna wypatrzyła też kilka klonów, choć nie była pewna. Ich gałęzie dopiero pokrywały się liśćmi i większość z nich była dość goła. Przyjemny wiatr poruszał rosnącą wszędzie wysoką trawą. Dziewczyna chłonęła ten widok całą sobą. Czuła się jak na łodzi, tylko że zamiast wody, unoszona była przez złotą, trawiastą toń. Mimo, że w ostatnich dniach spotkało ją dużo złego i nawet nie znajdowała się tu z własnej woli, to musiała przyznać, że dobrze było zobaczyć, jak wygląda świat poza Almarami i mokradłami.
Musiała bardzo uważać, żeby nie zasnąć. Spokojne bujanie się wagonu połączone z bólem głowy powodowały, że było to zadanie niezwykle trudne, szczególnie kiedy zaszło słońce. Jej oczy już zamykały się powoli, a głowa opadała nieco na bok. Nagle wagon stanął gwałtownie, co skutecznie ją przebudziło. Popatrzyła z niepokojem na siedzącą obok dziewczynę. Wyglądała na bardzo skupioną. Rozglądała się uważnie dookoła. Zaprzęgnięta do wozu Esme również sprawiała wrażenie zaalarmowanej. Klacz prychała nerwowo i przestępowała z nogi na nogę.
I wtedy Hania również to usłyszała. Cichy śmiech grupy ludzi dochodzący z oddali. Dźwięk pojawiał się i znikał. Biorąc pod uwagę, że dziewczyny znajdowały się na zapomnianym szlaku, była to raczej rzecz niepokojąca.
Dziewczyna pogoniła Esme do ruchu i skręciła w bok. Wagon potoczył się cicho w wysoką trawę pozostawiając szlak za sobą. Kiedy śmiech przestał być słyszalny, powóz zatrzymał się. Zeskoczyła na ziemię i ponownie zaczęła nasłuchiwać. Po chwili odwróciła się i odprzęgła klacz od wozu.
- Wejdź do wagonu i bądź cicho - powiedziała do Hani i dosiadła Esme. Bez słowa wytłumaczenia ruszyła kłusem z powrotem na szlak.
Hania była przerażona. Pozostawiona sama sobie na środku ciemnego lasu nie miała zbyt wielkiego wyboru. Szybko popędziła na tył wagonu, gdzie znajdowały się drzwi. Weszła do środka i zamknęła się używając wszystkich dostępnych zamków. Jej serce biło tak mocno, że miała wrażenie, iż zaraz wyskoczy z piersi. Minuty ciszy ciągnęły się dla niej jak godziny. Co jakiś czas słyszała w oddali niepokojące odgłosy ryku zwierzęcia połączonego ze śmiechem. Po jakimś czasie dołączyły do tego stłumione głosy. Ktoś zbliżał się do wagonu. Hania zasłoniła usta dłońmi próbując uciszyć świst wydychanego i wdychanego szybko powietrza. Głosy stawały się coraz głośniejsze.
- Myślisz, że to pułapka?
- Nie mam pojęcia... Ale warto zaryzykować, nie?
Rozmawiający byli mężczyznami. Dziewczyna słyszała, że nie są sami, ale reszta mówiła zbyt niewyraźnie, aby mogła dokładniej zrozumieć temat ich rozmowy.
W pewnym momencie ktoś szarpnął drzwiami. Te jednak były szczelnie zamknięte i ani drgnęły, co nie uchroniło Hani od zamarcia w miejscu z strachu. Szarpnięcia powtórzyły się jeszcze kilka razy. Towarzyszyły im coraz liczniejsze pomruki i głosy pełne irytacji.
- Chujstwo jest dobrze zamknięte!
- Widział ktoś Valentina?
Wrzawa na zewnątrz rosła i wraz z nią przerażenie Hani. W wagonie zaczęło być niesamowicie duszno. Wytarła mokre czoło krańcem rękawa i skupiła się na uspokojeniu oddechu.
- Zawrzyjcie wszyscy pyski! Garbacz nadal gdzieś tu jest...
Po tych słowach wszyscy zamilkli, co okazało się jeszcze potworniejsze. Rzadko słyszalne szmery były zbyt ciche, aby dziewczyna mogła z nich wyciągnąć jakiekolwiek informacje na temat tego, co dzieje się na zewnątrz.
Nagle szmery przybrały na sile. Rozległ się huk. Hania odruchowo zamknęła oczy i zakryła uszy dłońmi. Wokół roznosił się silny zapach spalenizny.
Powoli otworzyła oczy. Zamarła. Drzwi do wagonu były otwarte.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro