Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

  Nieśmiałe promienie słońca wciekały do stodoły przez spowodowane zaniedbaniem i obecnością korników szpary w sosnowym drewnie. Padały na śpiącą wewnątrz postać przykrytą wełnianym kocem, delikatnie otulając jej spokojną twarz. Dziewczyna zmarszczyła lekko brwi, zaczynając się powoli wybudzać.

  Raika podparła się na rękach do pozycji półsiedzącej. Potarła pięścią zaspane oczy i jęknęła z irytacją. Rozejrzała się dookoła siebie. Od kilku już miesięcy mieszkała w tej stodole, należącej do jednego z okolicznych rolników. Był on na tyle miły, by udawać, że jej nie widzi w zamian za pomoc w ochronie dobytku przed młodocianymi podpalaczami.

  W Hidegyi mieszkała już pół roku, co jak na nią było całkiem długim okresem. Praktycznie nigdy nie przebywała gdzieś dłużej niż dwa, góra trzy miesiące. To północne miasto przypadło jej jednak do gustu. Zazwyczaj nie można je było uznać za ruchliwe, a straż miejska swoje obowiązki wykonywała tylko, kiedy sobie o tym przypomniała, co nie zdarzało się zbyt często. Nie znaczyło to , że panował nieporządek. Prócz problemu z podpalaczami i drobnymi kradzieżami nic specjalnego się tu nigdy nie działo. Miasto było ponure, ale nie nieprzyjemne.

  Sytuacja jednak zmieniała się każdej wiosny. Hidegya położona była w Kotlinie Dolloskiej, znanej w całym kraju z niesamowitej flory bogatej w rzadkie rośliny. Nic dziwnego więc, że praktycznie wszystkie miasta tam położone były w tym okresie oblegane przez turystów. Do tego przez Hidegyę przebiegało główne koryto rzeki Dollos, co dodatkowo przyciągało wiernych kościoła.

  Z tego też powodu Raika zaczęła się poważnie zastanawiać nad ruszeniem z powrotem w drogę. Tłum opieszałych i aroganckich ludzi z wyższych sfer niesamowicie działał jej na nerwy. Miała już dość ruchu na ulicach i oceniających spojrzeń padających na nią ze strony bogatych dam, za każdym razem, gdy siadała na krawężniku z kuflem piwa i miską zupy w ręce.

  Rozległo się pukanie, co spowodowało, że dziewczyna odwróciła się gwałtownie w stronę drzwi. Kiedy usłyszała ten dźwięk po raz drugi, podniosła się i chwyciła wiszącą na wystającym sęku narzutę. Ubrała ją, po czym szybko zeszła po chwiejnej drabinie. Popchnęła boczne drzwi, które otwarły się z piskiem i wyjrzała na zewnątrz.

— Piwa? — zapytał z uśmiechem mężczyzna wyciągający w jej stronę pełny kufel.

  Dziewczyna przyjęła prezent bez słowa, po czym usiadła na ziemi i upiła spory łyk. Mężczyzna usadowił się obok niej i zrobił dokładnie to samo.

  Oleksy - najstarszy syn rolnika, w którego stodole teraz mieszkała, był rosłym, silnym młodzieńcem z nieco zbyt rozrośniętym ego. Jego bujne kasztanowe włosy, duże, ciemne oczy ukryte pod ostro zarysowanymi brwiami oraz dobrze zbudowane ciało powodowały szybsze bicie serca u niejednej z okolicznych panien. Wnętrze jednak nie było aż tak piękne. Często podrywał i rozkochiwał w sobie przejezdne dziewczyny tylko i wyłącznie dla własnej satysfakcji i w ramach rozrywki dla swoich znajomych. Pół roku temu wybrał sobie na ofiarę właśnie Raikę, lecz skończyło się to dla niego podbitym okiem i zimnym spojrzeniem dwóch czarnych jak węgiel oczu. On jednak, zamiast odpuścić sobie dziewczynę i przyjąć do wiadomości odmowę jeszcze bardziej się nią zainteresował. Był to rodzaj bardzo dziwnej i ciągle rosnącej fascynacji.

  Od tamtego czasu nachodził dziewczynę i ubiegał się o jej uwagę. Na początku denerwowało ją to niemiłosiernie. Jednak z biegiem czasu zamiast polnych kwiatów, które, choć bardzo piękne, były po prostu bezużyteczne, zaczęły pojawiać się piwo i jedzenie. To skutecznie przekonało Raikę do tego, że relacja z nim może mieć jakieś korzyści. Zdarzało się co prawda, że ponownie próbował swoich sił, tym razem bez owijania w bawełnę - proponując jej przespanie się ze sobą. Za każdym razem został po prostu zignorowany.

— Idziesz na rynek? — zapytał.

  Raika przymknęła oczy i wypiła resztę piwa jednym haustem. Odetchnęła głośno i odstawiła pusty kufel obok. Odchyliła się do tyłu i położyła się na trawie, podkładając sobie obie ręce pod głowę.

— Nie. Poczekam, aż ten cały cyrk się skończy.

— Cyrk? Uważaj, żeby moja matka cię nie usłyszała. To jej ulubione święto. A już i tak za tobą nie przepada... — Ton Oleksego przybrał lekko sarkastyczny wyraz.

— Z całym szacunkiem, mało obchodzą mnie uczucia twojej matki. Ale jest to chyba jedna z niewielu rzeczy, które nas łączą, biorąc pod uwagę, jak często przyprawiasz ją o bóle głowy swoimi wyjątkowo częstymi wizytami u pewnych przemiłych pań...

— Może gdybyś w końcu się zgodziła, to nie musiałyby być takie częste...

  Oleksy uśmiechnął się przebiegle. Dziewczyna podniosła się i ruszyła z powrotem do stodoły.

— Hej, czeka...

— Dzięki, za piwo  — przerwała mu.

  Po zamknięciu za sobą drzwi Raika wdrapała się na górę. Zrzuciła z siebie narzutę i przebrała się w porozrzucane na słomie ubrania, które definitywnie potrzebowały prania. Podczas naciągania na nogi wysokich, skórzanych butów zauważyła, że sznurowadła były już praktycznie w stanie, który ciężko nazwać używalnym. Stałby się cud, gdyby dotrwały do końca dnia. Zaplanowała więc jak najszybszą wizytę u kaletnika.

  Dziewczyna zaplotła długie, czarne włosy w pojedynczy warkocz. Przykucnęła i wyciągnęła spod słomy skórzany pas, do którego przypięta była jej szabla i krótki sztylet. Zapięła go sobie na klatce piersiowej tak, by przechodził jej nad prawym ramieniem i lewym biodrem. Na ramiona narzuciła długi płaszcz ze skóry dzika. Obszyty od środka futrem jenota sięgał jej aż do połowy łydek i pozwalał ogrzać się w zimnym klimacie północy. Wzięła też do ręki torbę z całym jej pozostałym dobytkiem, którego wolała nie zostawiać bez nadzoru.

  Postanowiła opuścić budynek przez jedyne okno w stodole. Wychodziło w przeciwnym kierunku do drzwi, którymi wyszła wcześniej. Wolała uniknąć ponownej interakcji z Oleksym, na wypadek gdyby nadal pod nimi czekał. Otworzyła okiennice i na czworakach stanęła tyłem do otworu. Wyciągnęła najpierw jedną, a potem drugą nogę na zewnątrz, po czym powoli spuściła resztę ciała. Zawisła trzymając się desek obiema rękami. Odległość między jej stopami, ziemią nie wynosiła więcej niż cztery długie kroki, dlatego puściła deski bez obaw. Przy lądowaniu podtrzymała się prawą ręką ziemi. Wstała i ruszyła w stronę lasu. Na szczęście dziś wszyscy miejscowi albo pracowali na roli, albo przebywali w centrum miasteczka, więc nie spotkała na swojej drodze absolutnie nikogo.

  Zmierzała teraz do miejsca zwanego Małym Targiem. Znajdował się on w lesie, około dwóch godzin pieszo na wschód od miasteczka. Ludzie z okolicznych wiosek i miasteczek przyjeżdżali tam, by świadczyć sobie usługi, które zazwyczaj nie były legalne lub dobrze postrzegane. Kwitł tam handel domowej roboty alkoholem wszelakiego rodzaju, narkotykami, bronią oraz innymi ciężko dostępnymi dla przeciętnego człowieka rzeczami. Ponadto prostytutek było tam więcej, niż komarów w letni wieczór.

  Po kilkunastu minutach marszu zboczyła z dróżki. Szła teraz po nieco bardziej bagnistej ścieżce, ale nie przeszkadzało jej to ani trochę. W połowie drogi teren stał się bardziej kamienisty i wybujały. Z powodu położenia Małego Targu na zboczu dość stromej góry droga stawała się z czasem coraz cięższa.

  Do celu dotarła jeszcze przed południem. Była już potwornie głodna i spragniona. Na szczęście pierwsze co zobaczyła, to stoisko zaprzyjaźnionej handlarki, która na jej widok od razu zaczęła kroić chleb.

— Raika, dziecko złote, jak dobrze cię widzieć! – powiedziała serdecznie podając Raice kromkę chleba ze smalcem wołowym i proponując jej ruchem ręki, aby usiadła razem z nią za kramem.

— Ciebie też, Joanno!  — odpowiedziała Raika, po czym zajęła miejsce obok kobiety i łapczywie wgryzła się w chleb.

  Joanna była jedną z niewielu osób, które można było określić mianem mieszkańca Małego Targu. Pochodziła z wędrownego ludu, jednak na starość postanowiła osiąść z mężem i zająć się handlem stacjonarnym. Ich dzieci wciąż podróżowały oraz dostarczały im różnorodny, egzotyczny towar, przez co kram Joanny cieszył się niemałym powodzeniem. Kobieta była niska, pomarszczona, lekko otyła i zgarbiona. Nie posiadała też prawie żadnych zębów. Nosiła długą, czarną suknię do ziemi oraz futro z lisa. Jej głowa i szyja zakryte były długą, kaszmirową chustą w kolorze chabrowym. Twarz miała zarazem sympatyczny, jak i budzący respekt wyraz. Była też jedyną miejscową osobą, którą Raika szczerze lubiła.

— Mój Boże! Spokojnie, bo się udławisz! Biedne dziecko, takie głodne... Czy ty w tej Hidegyi coś jesz?

  Kobieta z przejęciem zaczęła szperać w stojącej obok beczce, z której wyciągnęła dwa pokaźne kawałki suszonej sarniny. Część mięsa zawinęła w czystą ścierkę, a resztę podała dziewczynie. Spakowany kawałek od razu wepchnęła do torby.

— Joanno, przecież nie trzeba... To drogie, nie stać mnie.

  Na te słowa handlarka tylko machnęła dłonią.

— Głupoty mówisz, córko! Na tym kramie nigdy nic nie jest dla ciebie za drogie. Jedz, ile potrzeba, a widzę, że potrzeba wiele!

  Raika uśmiechnęła się pobłażliwie. Doceniała dobroć kobiety, ale nie lubiła być na czyjejś łasce. Musiała zapłacić.

— Pozwól mi się chociaż odwdzięczyć. Może jest coś, co mogłabym dla ciebie zrobić?

— Ej, z tobą dziecko...

  Joanna zamyśliła się na moment. Jej twarz przybrała trudny do zrozumienia wyraz.

— Wiesz, właściwie to miałabym dla ciebie pracę  — powiedziała w końcu.  — Ale należałoby ci się za nią dużo więcej, niż dwa kawałki mięsa i kromka chleba ze smalcem. 

— Zamieniam się w słuch. — Raika ugryzła kolejny kawałek kromki.

— Żona mojego najmłodszego syna ostatnio zachorowała. Biedaczysko, zawsze miała słabe zdrowie... Hirek postanowił z nią zostać u nas na jakiś czas. Niestety tak niefortunnie się złożyło, że przez to muszą zrezygnować z kilku spotkań handlowych na południu kraju...

— Jeśli to wszystko, to mogę się tym zająć od razu...

  Raika już chciała wstawać, ale Joanna powstrzymała ją ruchem dłoni. Jej twarz wykrzywiła się w pobłażliwym uśmiechu.

— Spokojnie córko, spokojnie! Wszystko po kolei... To będzie długa podróż, zajmie ci prawdopodobnie ponad pół roku.

— To dla mnie nie problem.

  „Wręcz wielki plus" — pomyślała Raika. I tak miała przecież wyjechać. Joanna jednak nie wyglądała na przekonaną.

— Jesteś pewna?

— Jedyne, czego nie jestem pewna to, to, czy wytrzymam tyle czasu bez ciebie... — powiedziała dziewczyna.

  Joanna uśmiechnęła się szeroko i poklepała ją po ramieniu.

— Oh Raika... Ty dobre, pracowite dziecko! Jak dobrze, że cię tu mamy! Powiem Josefowi, żeby wszystko przygotował. Poślę po ciebie kogoś do Hidegyi, kiedy przyjdzie czas.

  Dziewczyna skinęła głową. Gdy skończyła jeść, wstała i pomachała kobiecie na pożegnanie. Szła teraz do innej, dalej położonej części Targu. Można było tu przede wszystkim spotkać najemników i pośredników szukających ich dla swoich klientów. To do nich przychodziła, gdy potrzebowała zarobić. Najczęściej zadania nawet nie wymagały popełnienia przestępstwa. Zleceniodawcy po prostu nie mogli ich wykonać sami bez narażenia swoich reputacji, karier, czy dobrych relacji z rodziną.

  Nie mogła zliczyć, ile razy pomagała kochance bogatego kupca uciec do miejsca, w którym mogłaby bezpiecznie urodzić bez oceniających spojrzeń, czy szukać dla takiego dziecka domu. Kilka razy zdarzyło jej się też eskortować uciekające przed wolą rodziców dzieci, a także żony, które postanowiły, że dość mają już swoich mężów i na odwrót. Przypadki, w których oczekiwano od niej złamania prawa, nie należały jednak do rzadkości, mimo że było ich dużo mniej. Nie bez powodu ich zleceniodawcy szukali przy ich wykonaniu pomocy ludzi z półświatka.

  Raika postanowiła, że skoro i tak wyjeżdżała, to może znalazłaby się dla niej zlecenie, które mogłaby wykonać po drodze. Udała się prosto do swojego zaufanego pośrednika. Nazwanie go „zaufanym" miało mało wspólnego z prawdziwym poczuciem zaufania dziewczyny do jego osoby, ale nie oszukiwał przy zapłacie i dotrzymywał terminów. Tyle wystarczało, by regularnie utrzymywać z nim stosunki zawodowe.

— Raika, dawno cię tu nie było.

  Wygląd Kiera niczym nie zdradzał jego profesji. Zawsze był schludnie ubrany, twarz miał przyjazną i ciepłą, a krótkie, brązowe włosy zaczesane do tyłu. Przypominał trochę lokaja. Wbrew pozorom taka aparycja niezwykle przydawała mu się w pracy. Nikt z zewnątrz nie podejrzewał go o współpracę z półświatkiem, co zapewniało dyskrecję jego klientom.

— Jakoś nie miałam potrzeby. Przejdźmy do konkretów, Kier. Jadę na południe kraju. Na dość długo. Masz coś dla mnie?

  Twarz Kiera przybrała smutny wyraz. Raika wiedziała, że jest on daleki od szczerego, ale musiała przyznać, że sztukę przekonującego odgrywania emocji mężczyzna opanował do perfekcji. Był wyśmienitym manipulatorem, ale dziewczyna miała zbyt dużo doświadczenia, żeby tak po prostu dać się wodzić za nos. Mimo to szczerze się go obawiała i utrzymywała ich kontakty do minimum. Gdyby jego zlecenia nie były tak dochodowe, to omijałaby go szerokim łukiem.

— Szkoda, że wyjeżdżasz. Jesteś jednym z najlepszych ludzi, jakich można tu dostać.

  Jego głos był płynny i przyjemny. Każde jego słowo sprawiało wrażenie wyważonego, tak jakby doskonale wiedział, jak jego wypowiedź ma brzmieć i być odebrana. Świadomość tego, że nawet tak luźna wymiana zdań jest przez niego w stu procentach przemyślana i kontrolowana, sprawiała, że włosy jeżyły się dziewczynie na karku.

— No cóż, wiesz, jak jest. To będzie jakaś robota, czy nie?

  Starała się brzmieć bezemocjonalnie i spokojnie. Jakby wcale nie czuła się niekomfortowo, choć w rzeczywistości najchętniej zakończyłaby tę rozmowę natychmiastowo.

  Mężczyzna przyłożył sobie prawą dłoń do ust, a lewą złożył na swojej piersi. Przypatrywał jej się przez chwilę badawczo.

— Może i by się coś znalazło. Jest jednak jeden warunek...

  Dziewczyna zmarszczyła lekko brwi.

— Warunek?

— Tak. Widzisz, tak jak mówiłem, jesteś tutaj najlepsza. Bardzo mi nie na rękę, że wyjeżdżasz. Chciałbym więc, żebyś wróciła po zakończeniu swoich spraw na południu i osiadła tu w okolicy na stałe.

— Rozmawialiśmy już o tym. Nie ma mowy.

  Kier wzruszył teatralnie ramionami w odpowiedzi.

— Więc wygląda na to, że nasza współpraca dobiegła końca.

— Tak. Żegnaj, Kier. — Raika odwróciła się, chcąc jak najszybciej zakończyć rozmowę.

— Żegnaj, i, jak mam nadzieję, do zobaczenia. Gdybyś zmieniła zdanie, to powitam cię z otwartymi ramionami.

  Raika kiwnęła tylko głową w odpowiedzi i odeszła, czując na sobie wzrok Kiera. Miała wrażenie, że zaraz wypali dziury w jej plecach. W głębi duszy odetchnęła z ulgą, że jednak nie wzięła od niego żadnego zlecenia.

  Do Hidegyi Raika wróciła już po zachodzie słońca. Po rozmowie z Kierem była jeszcze długo na Małym Targu rozmawiając z Joanną, która nie puściła jej z powrotem bez wypełnienia jej torby oraz kieszeni różnego rodzaju jedzeniem i piciem. Kiedy w połowie drogi powrotnej zdała sobie sprawę, że zapomniała zaopatrzyć się w nowe sznurowadła, postanowiła przyspieszyć i udać się od razu do lokalnego kaletnika. Na szczęście zdążyła, zanim mężczyzna zamknął warsztat. Znajdował się on w jednej z bocznych uliczek niedaleko centrum Hideyi. O tej porze nie było tam praktycznie nikogo. Słabe światło ulicznych latarni co kilka metrów oświetlało drogę.

  Kupiła parę sznurowadeł i pożegnała mężczyznę, który zamknął dobytek, gdy tylko z niego wyszła. Usiadła na drewnianych skrzyniach stojących obok budynku i ściągnęła obuwie. Po całym dniu było to niezwykle miłe uczucie. Schowała stare sznurowadła do kieszeni płaszcza i zaopatrzyła buty w nowe. 

  Kiedy naciągała je z powrotem na nogi, usłyszała czyjeś kroki. W oddali zobaczyła zarys biegnącej postaci. Była to z pewnością dziewczyna, dość niska. Co chwilę oglądała się za siebie. Gdy była już blisko, jej wzrok i ten Raiki spotkały się. Coś tu bardzo nie grało. Raika wstała i ruszyła spokojnym krokiem na spotkanie biegnącej dziewczynie. Kiedy nieznajoma była już wystarczająco blisko, zwolniła i chwyciła Raikę za rękaw płaszcza. Przerażenie malowało się na jej bladej twarzy. Cały czas spoglądała w kierunku, z którego przybiegła.

  Dopiero teraz Raika zwróciła uwagę, że słychać było kogoś jeszcze. Jegomość ten szedł w oddali dużo wolniej. Im dłużej mu się przyglądała, tym bardziej rzedła jej mina. Wyglądało na to, że mężczyzna także ją rozpoznał. Zmieszał się nieco, ale szedł dalej w ich stronę. Raika obserwowała go ze wzrastającą złością. Nachyliła się do niższej dziewczyny i zapytała cicho, choć już znała odpowiedź na swoje pytanie:

— Gonił cię?

  Dziewczyna pokiwała głową w odpowiedzi. Raika wciągnęła powietrze nosem, próbując się uspokoić. Nie chciała tutaj, wieczorem pod oknami odpoczywających ludzi, robić awantury. Z doświadczenia wiedziała, że to nie przyniosłoby nic dobrego.

  Przeszła kilka kroków do przodu i stanęła. Założyła ręce na piersi i przygryzła policzek nerwowo.

— Raika! Świetnie cię widzieć! Myślałem, że nie wybierasz się na rynek...

— Skończ pierdolić, Oleksy. Zbrzydło ci chodzenie na kurwy? — powiedziała wyjątkowo spokojnie dziewczyna. 

— Raika, przecież to nie tak! Ona źle zrozumiała, ja się tylko tak droczyłem...

  Bezczelny uśmiech nie opuszczał twarzy Oleksego. I choć prowadził rozmowę z Raiką, co chwilę łypał na stojącą za nią dziewczynę. To nie umknęło uwadze jego rozmówczyni, która stawała się coraz bardziej wściekła.

— Stul pysk! — warknęła. — Zabieraj się do domu! Twój ojciec zapewne bardzo by się ucieszył, gdyby się dowiedział, że jego syn nie dość, że notorycznie chodzi na dziwki, to jeszcze napastuje bezbronne turystki w nocy!

  Uśmiech nie zniknął z twarzy Oleksego, ale stał się bardzo nerwowy i skonsternowany. Po chwili prychnął, przeklął pod nosem i zaczął wracać w kierunku, z którego przyszedł.

  Raika odprowadzała go przez chwilę pogardliwym wzrokiem, po czym odwróciła się i podeszła do stojącej za nią dziewczyny. Ta w chaotyczny sposób skakała wzrokiem z Raiki na rzeczy dookoła i z powrotem. Skubała trzymaną w rękach wiklinową torbę palcami. Widać było, że ta sytuacja przestraszyła ją nie na żarty. Jej ubrania wyglądały na nieco przybrudzone, szczególnie kraniec sukni, który pokryty był plamami z błota i kurzu. Sprawiała wrażenie bardzo zagubionej. Raika czuła, że nie mogła jej tak po prostu zostawić.

— No chodź, odprowadzę cię na rynek...

  Rzuciła, jakby od niechcenia i ruszyła w stronę centrum. Nieznajoma podążała za nią cicho. Raika spoglądała na nią od czasu do czasu, ale ich wzrok ani razu się nie spotkał. Nie narzekała, i tak nie miała ochoty na zbyteczny kontakt. Nie mogła się jednak powstrzymać od obserwowania twarzy dziewczyny.

  Nieznajoma miała naprawdę duże, zielone oczy, co sprawiało, że wyglądała nad wyraz łagodnie. Do tego jej nos i policzki zdobiły piegi. Było ich sporo, ale ciężko je było zauważyć przez bardzo jasny kolor. Miała krótko ścięte włosy, ledwo sięgały jej ramion, co raczej nie zdarzało się w przypadku tak młodych dziewczyn. 

   Po chwili dotarły na rynek, który nawet o tej porze był pełen ludzi. Kwadratowy plac został bogato udekorowany girlandami i oświetlony ciepłym światłem lamp ulicznych, które odmalowano specjalnie na tegoroczne obchody. Ludzie wypełniali karczmy i kawiarnie po brzegi. Kobiety siedziały w grupkach ubrane w kolorowe stroje, rozmawiając o czymś z dużym zaangażowaniem.  Dzieci, którym pozwolono jeszcze nie być w łóżkach, biegały, goniąc się nawzajem z piskiem dookoła znajdującej się na środku okrągłej, dopiero zaczynającej wypełniać się kwiatami rabatki.

  Raika odwróciła się w stronę niższej dziewczyny, która wpatrywała się w nią z trudnym do odgadnięcia wyrazem.

— Poradzisz już sobie tutaj? — zapytała.

— Tak... Bardzo za wszystko dziękuję. — Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i odgarnęła krótki kosmyk jasnych włosów ze swojej twarzy.

— No to miłego wieczoru. Do widzenia.

  Nieznajoma uśmiechnęła się szerzej i kiwnęła głową. Raika odprowadziła ją wzrokiem, gdy ta odchodziła w stronę najbliższej karczmy. Kiedy w końcu zniknęła w tłumie, odwróciła się i zaczęła wracać na przedmieścia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro