Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

To druga, poprawiona wersja tego rozdziału. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy przeczytałi poprzednią. Nie byłam zadowolona z tego, w jakim kierunku szła fabuła, stąd poprawiony wariant, który wam przedstawiam. Życzę miłej zabawy ❤️

  Hania stała na środku ciemnego korytarza. Przesuwając dłonią po ścianie idąc przed siebie. Słyszała w tle dźwięk kapania, który towarzyszy spadającym ze spadzistego dachu kroplom wody po ulewie. Ziemia była grząska, stopy Hanny zapadały się w niej tak, że czasem trudno jej było zrobić następny krok. W oddali widziała jasne światełko. W miarę jak szła, światełko zaczęło nabierać kształtu. Z koła zrobił się prostokąt, który potem przekształcił się w sylwetkę kobiety. Świeciła jasno, oświetlając ściany i ziemię dookoła siebie. Wyciągnęła rękę w stronę Hani.

— Wstawaj, trzeba jechać.

Poczuła mocne szturchnięcie w ramię. Podniosła się i potarła je, sycząc z niezadowolenia.

— Trochę łagodniej, nie jestem workiem pszenicy.

  Dziewczyna podniosła się z ziemi i otrzepała suknię. Była już naprawdę brudna, a sama Hania czuła, że przydałaby jej się kąpiel. Potarła zaspane oczy i zwinęła siennik w rulon, by schować go z powrotem do wagonu. Brzuch bolał ją z głodu, lecz nie miała innego wyboru jak znieść ten dyskomfort. Rozległo się burczenie, lecz nie był to jej żołądek. Dziewczyna spojrzała z lekkim rozbawieniem na Raikę.

— No tak... — Raika powiedziała zmieszana i odchrząknęła. — Lepiej się zbierajmy.

  Dziewczyny ruszyły w dalszą drogę. Hania ściskała bolący brzuch ramionami. Wyboista droga sprawiała, że co jakiś czas podskakiwała na koźle. Przypatrywała się ukradkiem Raice.

  Dlaczego wczoraj powiedziała jej o Havasie? Nie umiała odpowiedzieć sobie na to pytanie. Czuła się w pewien sposób zobowiązana do wytłumaczenia powodów swojej ucieczki, jako że jak na razie podróżują razem. To zresztą nie miało znaczenia. Skłamała. Historia była znacznie bardziej skomplikowana, niż to, co przedstawiła Raice.

  Jej kontakty z kapłanem zawsze były dziwne. Miał świdrujący, chłodny wzrok, który sprawiał, że czuła się nieswojo. Czasem nakrywała go, jak wpatrywał się w nią z daleka. Nawet przyłapany nie przestawał tego robić. Dwa szare punkciki zdawały się wodzić za nią, gdziekolwiek by nie poszła. Zawsze w jakiś sposób ją to niepokoiło, ale zamiatała to uczucie pod dywan.

  Pan Shilagyi nie jest Twoim ojcem. Nie możesz dziedziczyć po nim majątku, ale możemy się dogadać. Wie Panienka dobrze jak.

  Tak brzmiała treść listu. Do teraz pamiętała uczucia, które towarzyszyły jej po przeczytaniu tych słów. Strach. Bezsilność. Kiełkująca złość, która dała o sobie poznać, dopiero gdy rozmawiała z nim później. Chciała pokojowo załatwić sprawę. Mogła nawet zostać bez domu, ale chciała mieć prawo do zatrzymania łodzi, aby zarobić na życie. Ten mężczyzna był jednak szalony. Ubzdurał sobie, że musi być jego. Nie przyjmował odmowy.

  Nie było żadnego wazonu. Kiedy ten położył na niej swoje ręce, stało się coś o wiele potworniejszego. Krew trysnęła z jego oczodołów, spływając grubymi strugami po policzkach. Mężczyzna zaczął się dusić, a gdy opadł bezwładnie na ziemię, czerwona ciecz wypłynęła również z otwartych szeroko ust, które jeszcze przed chwilą desperacko walczyły o następny oddech.

  Hania stała tak nad nim przez moment. Zdawało jej się, że świat zwolnił i zawęził się. Istniała tylko ona i martwe ciało Havasa. W stanie absolutnego szoku wyszła powoli z pokoju. Zobaczyła Elmera. Przyglądał się jej przestraszony. Zapewne słyszał, jak wołała o pomoc. Za nim stała służka. Kobieta otwarła na oścież drzwi do pokoju. Cała trójka stanęła w osłupieniu, milcząc. „Uciekaj" - usłyszała cichy szept Elmera, po którym rozległ się krzyk służącej.

  Morderczyni.

  Potem wszystko potoczyło się szybko. Pobiegła z powrotem do domu. Spakowała do torby losowe rzeczy. Po raz ostatni spojrzała na leżącego w łóżku ojca. Związała włosy i ścięła je. Włożyła odcięte pasma w jego zimną rękę. Chciała, żeby miał ją w jakimś sensie przy sobie, nawet po śmierci. W duszy pomodliła się o to, żeby Elmer dotarł szybko do chatki i go pochował. Z jakiegoś powodu wierzyła, że właśnie tak się stanie. Bo jeśli nie on, to kto? Nie mogła dopuścić do siebie myśli, że jej tata mógłby nie zostać pochowany. Władowała się do łodzi i odbiła od brzegu. Patrzała na swoje oblepione krwią podeszwy butów, które na szczęście były jedyną częścią garderoby która uległa zabrudzeniu. Dopiero wtedy się rozpłakała.

  I jak miała opowiedzieć prawdziwą wersję wydarzeń, skoro sama jej nie rozumiała? Wolała opowiedzieć już zmyśloną historię. Nie chciała, aby jej towarzyszka dowiedziała się o postawionych jej zarzutach z innego źródła.

Czy naprawdę zabiła Havasie? Wydawało jej się, że przecież nie. Ale ostatnio wydarzyło się tyle rzeczy, których nie potrafiła wytłumaczyć. Makabryczna śmierć kapłana, wypłynięcie bez szwanku z wód Dollos, widzenia. Wszystko to powoli układało się w jej głowie w jedną całość. Czy to możliwe, że...

— Mam coś na twarzy? — Z rozmyślań wyrwał ją głos Raiki.

— Co?

— Czy mam coś na twarzy, patrzysz się tak na mnie od dobrych kilku minut.

— Aa... Nie, to nic. Po prostu się zamyśliłam.

  Raika kiwnęła głową na znak, że rozumie. Hania zdecydowała, że lepiej będzie skierować swoje myśli na inne tory.

— Jak jest w Ethelu? — zapytała.

— Bieda — odparła krótko Raika.

— To wiem już... Ale na pewno są też dobre rzeczy.

  Przez chwilę panowała cisza. Hania zaczynała się bać, że palnęła jakieś głupstwo i zawędrowała na grząski temat do rozmów. Ale po kilku minutach Raika odezwała się.

— Są tam piękne wydmy. Góry ze złotego piasku piętrzą się, gdziekolwiek nie spojrzysz. W niektórych miejscach widać rosnące pustynne rośliny i formacje skalne. W moim mieście było również jezioro. Miało taką czystą, lazurową wodę.

  Hania uśmiechnęła się pod nosem. Raika zdawała się być nieco inna teraz, kiedy mówiła o swojej ojczyźnie. Była rozluźniona, Hanna mogłaby przysiąc, że i jej usta ułożyły się przez sekundę w lekki uśmiech.

— To brzmi wspaniale. Musisz za tym bardzo tęsknić.

— Tak — powiedziała cicho Raika. — Każdego dnia.

  Taszena okazała się być największą dziurą, jaką Hania kiedykolwiek widziała, choć biorąc pod uwagę, że odwiedziła jak dotąd tylko dwie inne miejscowości, nie była to wybitnie znacząca opinia. W mieście nie było wyłożonych kostką brukową dróg, a jedynie uklepane ścieżki, z których unoszący się pył osiadał na ścianach murowanych budynków. W bocznych uliczkach widać było góry śmieci i kałuże z wylewanych przez okna pomyj, a w powietrzu utrzymywał się mdły zapach stęchlizny.

  Ludzie także wyglądali nieciekawie. Wszyscy zdawali się być brudni. Kobiety miały zakurzone suknie i poplamione tłuszczem fartuchy. Długie włosy zakrywały jasnymi czepcami z daszkiem. Wiele z nich ciągało za sobą gromadkę równie brudnych dzieci. Mężczyźni wyglądali jeszcze gorzej od kobiet. Chyba nigdy nie zaznali kąpieli. W płóciennych podkoszulkach przenosili drewno, popijali alkohol pod zadaszeniem karczmy lub grali w karty na ulicy. Kilkoro osób siedziało w gromadce i wciągało biały proszek ułożony w kreski na drewnianym blacie.

— Uch... — Jęk obrzydzenia wydarł się z ust Hani. Od skarciła się w myślach za tą reakcję. Sama wyglądała jak siedem nieszczęść, nie miała prawa oceniać tych ludzi i miejsce, w którym żyli.

— Tak — mruknęła Raika. — Lepiej nie siedzieć tu zbyt długo. Kupmy prowiant i zwijajmy się stąd.

  Zeszła z kozła i chwyciła Esme za kantar. Prowadziła ją wolno przez dość wąską ulicę. Zobaczyła młodą dziewczynę siedzącą na schodach do jednego z domów. Trzymała na kolanach małe dziecko, które usiłowała karmić. Jej rude, falowane włosy wystawały spod białego czepka.

— Dzień dobry, gdzie jest targ? — zapytała Raika.

  Dziewczyna odwróciła głowę w jej stronę u odpowiedziała uśmiechem.

— Dzień dobry. Pójdzie pani prosto tą drogą i skręci na drugim zakręcie w prawo — powiedziała grzecznie. Niemowlę na jej kolanach skorzystało z okazji i wsadziło swoje małe rączki prosto do miski z warzywną papką. Dziewczyna od razu odstawiła naczynie i zaczęła wycierać dziecko białą chustką. — Tomuś, co robisz...

  Raika uśmiechnęła się pod nosem. Przykucnęła, aby być na wysokości małego chłopca.

— Dokuczamy mamie, co?

— O tak! Mały rozrabiaka z niego! — Zaśmiała się dziewczyna.

— Tak, coś o tym wiem.

— Pani też ma chłopca?

  Oczy Raiki przybrały lekko bolesny wyraz, a mięśnie twarzy zadrżały nieco. Zdołała jednak zachować uśmiech na twarzy.

— To skomplikowane.

— Rozumiem, przepraszam.

— Nic się nie stało. — Raika chwyciła lekko rączkę chłopczyka. — Miło cię było poznać Tomuś.

  Hania przyglądała się uważnie tej scenie. Raika naprawdę miała wiele twarzy. Potrafiła być taka przerażająca i zimna, a teraz uśmiechała się i zabawiała czyjeś dziecko. Musiała je lubić, to jak patrzała na małego Tomusia, mówiło samo za siebie. „Urocze" - pomyślała Hanna.

  Raika pożegnała się z dziewczyną i zaczęła prowadzić Esme we wskazanym kierunku. Niestety w momencie, kiedy miała skręcić w prawo, spotkała ją niemiła niespodzianka. Droga targowa była zbyt wąska, aby wóz mógł przejechać.

— Zostaniesz i przypilnujesz wozu — rzuciła. Hania pokiwała głową. Odprowadziła Raikę wzrokiem.

  Ulica targowa okazała się równie obrzydliwa co reszta miasta. Na gruntowej drodze widać było w niektórych miejscach miazgę podeptanego jedzenia. Warzywa w drewnianych skrzyniach wyglądały często nieświeżo i wręcz, jakby zaraz miały zacząć gnić. Na mięso i ryby Hania nawet nie chciała patrzeć. Na najbardziej warte zaufania wyglądało pieczywo.

  Na szczęście to z nim Raika powróciła do wozu. Podała Hani jedną z bułek. Obie wgryzły się w swoje porcje. Po tak długim okresie niejedzenia smakowały one co najmniej niebiańsko. Dziewczyny odetchnęły głęboko, delektując się smakiem. Raika wrzuciła worek z jedzeniem do wozu, zatrzymując dla siebie i swojej towarzyszki jeszcze po jednej bułce. Pośpiesznie chwyciła Esme za kantar i zawróciła wozem, aby ruszyć dalej. Kiedy minęły bramę miasta, weszła na kozła.

— Żal mi tych ludzi — odezwała się Hania. — Żyją w takiej biedzie.

— Tak. Miasto na środku niczego, nie prowadzi do niego żaden znany szlak handlowy. Mogą mieć mało urodzajne pola, problemy z zarządzaniem pieniędzmi przez władze miasta. Czasem po prostu tak jest i nic nie można na to poradzić. — Westchnęła Raika.

  Hania odwróciła się i popatrzyła na nią z dziwnym wyrazem twarzy.

— Przecież twoje miasto też było biedne. Ale sobie z tym poradziliście, prawda?

  Raika ściągnęła usta w wąską linkę. Nie odzywała się przez chwilę.

— Nie. Nie poradziliśmy sobie.

— Jak to? Dlaczego?

— Mihaan jest wolne, ale jest ruiną. Praktycznie nie ma go już na mapie.

  Głos Raiki był zadziwiająco spokojny. Jakby była wyzbyta uczuć.

— Nie ma?

— Wszystko zostało zburzone. Nie został kamień na kamieniu. Część mieszkańców nadal próbują je odbudować. Jedynie zakon... — przerwała w pół zdania. Jej twarz pociemniała i zmarkotniała. Długa bruzda zagościła na zmarszczonym czole dziewczyny. — Nie chcę o tym rozmawiać.

  Hania zrozumiała i nie pytała więcej. Nadal jednak myślała o słowach towarzyszki. Raika nie mogła być dużo starsza od niej. Jeśli wojna w Ethelu rozpoczęła się trzy lata temu, to dziewczyna musiała być wtedy nastolatką. Mogła mieć szesnaście, siedemnaście lat. Straciła dom w tak młodym wieku. Hanna nawet nie próbowała sobie wyobrazić, jak trudne musiało to dla niej być. Sama znała ból, jaki przynosi utrata czegoś co było twoją ostoją i bezpiecznym miejscem, ale nie mogła porównywać swoich doświadczeń z okrucieństwem i pogromem wojny.

  Pod wieczór udało im się dotrzeć do oficjalnego szlaku handlowego prowadzącego do Marvich, przez co komfort jazdy znacznie się polepszył. Nie było już dziur i wybojów, które rzucałyby wozem na wszystkie strony. Płynność toczących się kół sprawiała, że Hanna mogła się naprawdę zrelaksować. Rozejrzała się dookoła.

  Już dawno opuściły las. Teraz całkiem tonęły w morzu jasnej trawy, która zaczynała w końcu nabierać nieco zielonego koloru. Małe, brązowe wyspy z gęsto rosnących drzew zdarzały się bardzo rzadko, co sprawiało, że widać było je już z daleka. Wszystko dopełniał dźwięk wszechobecnych świerszczy kryjących się w złotych odmętach trawiastych fal.

  Hania uśmiechnęła się pod nosem. Ile jeszcze takich widoków doświadczy? Nie widziała tak wiele, każda nowa rzecz wydawała jej się jeszcze piękniejsza od poprzedniej. Choć na chwilę mogła zapomnieć, dlaczego właściwie się tu znalazła.

  Po kilku godzinach na horyzoncie wreszcie pojawiło się Marvich. Pomarańczowe słońce chyliło się ku zachodowi, barwiąc niebo na pastelowe odcienie fioletu i różu. Brama do miasta była zamknięta, co było dość nietypowe, biorąc pod uwagę, że jeszcze nie było nocy. Nikt przed nią nie stał, strażnicy obserwowali jedynie drogę z dwóch wartowni znajdujących się po dwóch stronach bramy.

— Stać! — powiedział jeden z wartowników, mierząc do dziewczyn z kuszy, gdy te znalazły się dostatecznie blisko.

  Raika zatrzymała Esme i popatrzyła na mężczyznę. Jego ręce drżały lekko.

— Coś się stało panowie?

— Przejście zamknięte ze względów bezpieczeństwa.

  Raika zmarszczyła brwi.

— Bezpieczeństwa?

— Tak. Stwór jakiś po zachodzie słońca chodzi i morduje. — Strażnik splunął w bok wartowni. — Skubaństwo się zalęgło w krypcie, tak gadają. Trzech chłopa poszło i tyle ich widzieli.

  Hania rozejrzała się nerwowo na boki. Miała nadzieję, że strażnicy wpuszczą je jednak do miasta.

— O której otwieracie bramę? — zapytała Raika. Informacje o możliwym zagrożeniu zdawała się nie robić na niej większego wrażenia. Kątem oka jednak bacznie obserwowała otoczenie.

— Jak tylko wzejdzie słońca. Przykro mi drogie panie, ale musicie do tego czasu poczekać.

— Czy nie możecie zrobić wyjątku? Proszę, jeszcze całkiem nie zaszło słońce — powiedziała błagalnie Hania, na co obaj wartownicy skrzywili się.

— Rozkaz od wójta. Nie wpuszczać od zachodu do wschodu.

— Nie proś — Raika powiedziała cicho i wjechała wozem na przyciętą trawę po lewej stronie drogi. Zeszła z kozła i od razu zajęła się przygotowywaniem ogniska. Hania ruszyła niepewnie za nią. Obserwowała, jak dziewczyna zapala energią kilka kawałków drewna, które wyjęła z wagonu. Zaczęła wrzucać do trzeszczącego ognia garstki suszonych ziół.

— Czarna szałwia, pokrzywa hieronowa, trawa catadilska... — wymieniała pod nosem.

— Jak myślisz, co to za stwór? — zapytała nerwowo Hania.

— Skąd mam wiedzieć? Chodzi i morduje, jak trzy czwarte potworów, więc nic mi to nie mówi.

  Hania pokiwała głową. Spojrzała na siedzących w wartowniach strażników.

— Myślisz, że nas obronią? Gdyby... No wiesz.

— Nie liczyłabym na to. Trzymają kusze, jakby je pierwszy raz na oczy widzieli. Do niczego celnie nie strzelą. — Raika pogrzebała patykiem w ognisku.

— Czy mogę spać w wozie? — zapytała Hania.

— Będzie ci zimno bez ognia.

— Możliwe. Ale co jeśli przyjdzie ten potwór?

— Dym z ziół działa na zwierzęta i potwory odstraszająco. Nie powinien podejść zbyt blisko. Poza tym... - Raika położyła dłoń na szabli. — Nie jesteśmy bezbronne.

— Ja jestem.

  Nastała cisza. Dziewczyny wpatrywały się w siebie. Obie oddychały spokojnie, równym sobie tempem. Zielone oczy Hani zdawały się skrzyć w złotym blasku palącego się ogniska. Jej różowe wargi były nieco rozchylone, a twarz oblana bladym rumieńcem. Raika poczuła, że i jej policzki stały się nieco cieplejsze.

— Nie zasnę. Zabiję potwora, jeśli się zbliży.

— Obiecujesz? — zapytała cicho Hanna.

— Tak. Obiecuję. — Głos Raiki był miękki, co nieco zdziwiło drugą dziewczynę. Jednocześnie sprawiło, że poczuła dziwne ciepło w klatce piersiowej. Dało jej to chociaż częściowe poczucie bezpieczeństwa. Kiwnęła głową i wyjęła sienniki z wozu. Rozłożyła je obok ogniska, zachowując od niego odpowiedni odstęp. Położyła się na jednym z nich.

— Lubisz dzieci, prawda? — zapytała.

  Raika spięła się na moment.

— Lubię — powiedziała zdawkowo, powoli rozluźniając ramiona.

— Zauważyłam. — Hania uśmiechnęła się nieco. Zamyśliła się na krótką chwilę — Czy mogę zapytać, dlaczego powiedziałaś tamtej kobiecie, że to skomplikowane? Oczywiście nie musisz jeśli...

— Nie mogę ich mieć — przerwała jej Raika. — Dzieci. Nie mogę mieć swoich dzieci.

— Och... — Hania podniosła się na łokciach. — Przepraszam. Nie powinnam była pytać.

  Raika wzruszyła ramionami. Miała wzrok wbity w płomienie. Ogniste języki wiły się, pochłaniając kolejne kawałki drewna.

— To nic. Nie jestem pierwszą, ani ostatnią bezpłodną kobietą.

— No tak, ale to nie może być łatwe...

— To nic! — syknęła ostro Raika. 

  Hania wzdrygnęła się. Całe ciało Raiki zdawało się być napięte jak struna. Dziewczyna wzięła głęboki wdech i ukryła twarz w dłoniach. Po chwili odezwała się już ciszej i spokojniej.

— Idź już spać.

  Hanna położyła się z powrotem na sienniku. Tym razem była odwrócona plecami do Raiki. „Jaka ja jestem głupia” - wyrzucała sobie w myślach. Nie chciała zdenerwować dziewczyny. Mogła przewidzieć, że jest to grząski temat. A już udawało im się znajdować wspólny język. Hania czuła, jakby ich kiełkująca relacja cofnęła się właśnie trzy kroki do tyłu. I to była jej wina.

  Nigdy nie była z nikim blisko, nie licząc ojca. Nie wiedziała gdzie znajdują się granica między przyjaźnią, a tylko byciem w przyjaznych do siebie stosunkach. Źle odczytała sytuację. Jak mogła zresztą pomyśleć, że to odpowiedni czas na prywatne rozmowy. Znały się zaledwie kilka dni. Przygryzła lekko dolną wargę. Zacisnęła mocno powieki i skuliła się, oplatając ramionami podwinięte pod brodę nogi. Mimo targających nią emocji szybko zapadła w sen.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro