Rozdział 1 część 3
— Zahra, chodź no tutaj — powiedział Kiriam, uśmiechając się do siostry.
Dziewczynka popatrzyła na niego z ciekawością, po czym podeszła bliżej. Zanurkował głęboko w kieszeń thawbu. Po chwili wyciągnął z niej mały woreczek.
— Proszę. To od całej rodziny.
Zahra przyjęła prezent ostrożnie, oglądając go z niepewnością. Rozwiązała cienkie, ozdobne sznureczki i zajrzała do środka. Oczy rozszerzyły jej się do granic możliwości. Spojrzała z niedowierzaniem na brata.
— Złoto? — zapytała cicho, na co Kiriam zaśmiał się i poklepał ją po ramieniu.
— Tradycyjnie powinno być złoto. Ale nas nie stać. Więc jest miedź. Wygląda podobnie.
Mimo tej drobnej uwagi szeroki uśmiech zagościł na jej twarzy. Sięgnęła do woreczka i wyjęła z niej zalegający na dnie przedmiot. Połyskujący, okrągły koralik lśnił pięknie na długim rzemieniu. Widząc dumę tryskającą z mimiki dziewczynki, wszyscy goście zaśmiali się wdźwięcznie. „A więc jednak wypadało kupić biżuterię” — pomyślała Raika, chociaż od razu podziękowała sobie w duchu, że tego nie zrobiła. Ta rodzina w całości zebrała się na jeden koralik. Nie byłoby dobrze, gdyby przyćmiła jego wartość swoim prezentem. Chusta była dobrym wyborem.
— Załóż! Pokaż no nam się! — zachęciła Sanira.
Kiriam przejął naszyjnik, po czym stając za siostrą, zawiązał jej go na szyi. Koralik oparł się dumnie na jej piersi, błyszcząc w świetle dnia. Po placyku rozeszły się odgłosy zachwytu.
— Prześlicznie ci wnusiu, jak księżniczka — Mokhtar pogładził się po długiej brodzie.
Zahra uśmiechnęła się szeroko i ukłoniła lekko, siadając na swoim miejscu.
— Dziękuję! Bardzo dziękuję wszystkim!
— Należało ci się! Każda kobieta dostaje pierwszą błyskotkę, gdy wchodzi w dorosłość. — Zaśmiała się Ayla. — A teraz jedzmy, bo mięso całkiem ostygnie.
Podczas obiadu panował gwar. Rashuf rozwodził się nad pracą przy wielbłądach, Ayla pomagała Suniyi zjeść posiłek, plotkując z Sanirą, a Kiriama pochłonęła rozmowa z kuzynami. Hanan przysiadła się bliżej Zahry i zajęła ją ważnym tematem przygotowania posagu. Raika obserwowała ich wszystkich w ciszy, nie mówiąc ani słowa. W jej głowie panował tłok i pustka jednocześnie. Nie wiedziała co takiego gryzie jej wnętrze. Siedzieć tu z nimi razem - to było cudowne. Ciepło prawdziwego domu zalewało ją, budząc cichą radość, ale też coś zupełnie innego. Brzydszego. Nie potrafiła tego nazwać.
— A ty Kiriam? Masz już kogoś na oku? Kiedy sprowadzisz do domu własną dziewczynę? — zagadnął z zaczepnym uśmiechem Rashuf.
Raika jak na zawołanie skierowała swój wzrok na Kiriama. Chłopak zastygł na moment, po czym odchrząknął i nerwowo się zaśmiał. Pierwszy raz słyszała u niego ten typ śmiechu.
— Jeszcze nikt mi się nie spodobał — przyznał, drapiąc się po tyle głowy. — Poza tym nie miałem czasu, żeby się rozejrzeć.
— Co ty mówisz? Siedemnaście lat i ku żadnej cię nie ciągnie? Abraham! — Rashuf zwrócił się do szwagra. — Dlaczego nie znajdziesz chłopakowi dobrej dziewczyny? W jego wieku już obaj mieliśmy obiecane żony.
— A idź! — Abraham machnął ręką w powietrzu. — Proponowałem mu, to się uparł, że sam się tym zajmie. Przecież go nie zmuszę!
— Ja nie wiem, po co wy tak daleko szukacie — odezwał się poważnie Mokhtar. — Jak przecież Hanan jest tuż pod nosem*.
Zapadła cisza. Hanan wyprostowała się na miejscu, słysząc swoje imię. Duże, orzechowe oczy spojrzały prosto na Kiriama, który spiął się i zamarł bez słowa. Patrzeli się na siebie przez moment, nic nie mówiąc. Ciotka Ayla klasnęła z radością w dłonie.
— Och to prawda! Saniro, że też wcześniej o tym nie pomyślałyśmy! Przecież to świetne rozwiązanie, znają się od dziecka. No, Hanan, co ty na to?
Hanan spojrzała z niepewnością na matkę. Poprawiła się i odchrząknęła cicho.
— No... Nie wiem...
— Nie wiesz? Przecież to bardzo dobry i pracowity chłopak. Do tego z rodziny...
— Aylo. — Sanira położyła dłoń na ramieniu. — Rozumiem twoją ekscytację, mi również taki obrót spraw by się podobał. Ale to młodzi mają być zadowoleni, niech się z tym prześpią.
Ayla uśmiechnęła się przepraszająco i kiwnęła głową. Raika ścisnęła delikatnie kraniec abayi. Czuła się źle. Bardzo źle. Przejechała niepewnie wzrokiem po siedzącej niedaleko Hanan. Dziewczyna miała łagodną, okrągłą twarz. Pełne usta układały się w kształt serca, oczy były duże i owalne, do tego w barwie jasnego brązu. Spod ciemnego hijabu wystawały mahoniowe, błyszczące włosy. Była piękna. Raika nie mogła powstrzymać się przed porównaniem jej do siebie. Musiała przyznać przed sobą, że w tym starciu by przegrała. Jej skóra była ciemniejsza, a pociągłe oczy miały kolor nocnego nieba. Przy Hanan była nudna, zupełnie nieciekawa. Gdyby nawet Kiriam miał między nimi wybierać, to był to wybór oczywisty. Czuła przez to nieprzyjemne uczucie rozchodzące się jej po piersi. Zazdrość. To musiała być zazdrość.
— Przepraszam, ale... Ja już muszę iść — powiedziała cicho, podnosząc się.
Chciała wrócić do domu i w spokoju przetrawić własne uczucia. Była zła na siebie. Od kiedy stała się taka pusta? Czy nagłe, niechciane zakochanie się mogło ją aż tak zmienić? Nie poznawała siebie.
— Och, naprawdę? Nie zostanie Siostra dłużej? — Zahra spojrzała na nią błagalnie.
— Przepraszam. — Pokręciła głową. — Obiecuję, że przyjdę w odwiedziny za niedługo.
Pogładziła głowę dziewczynki, uśmiechając się lekko. Wstała i ukłoniła się lekko reszcie członków rodziny, którzy pożegnali ją życzliwie. Kiriam również poderwał się z ziemi i otrzepał thawb. Wolała, aby jej nie odprowadzał, ale wiedziała, że nie może tego nie zrobić. Takie były niepisane zasady. Czuła, że serce ponownie przyśpiesza wbrew jej woli. Gdy tylko wyszli na ulicę Kiriam odetchnął głęboko.
— Muszę ci podziękować — powiedział cicho.
Spojrzała na niego kątem oka.
— Nie rozumiem.
— To nie był najprzyjemniejszy temat rozmowy. Zdecydowałaś się wyjść w idealnym momencie. — Westchnął.
Milczała przez moment, chcąc pozbierać myśli.
— Nie chcesz Hanan? — zapytała, od razu karcąc się za zbytnią zuchwałość.
To nie było pytanie, które powinno wydostać się z jej ust. Nie pogrzeszyła w tym momencie ogładą, a co gorsza weszła na grząski teren, na jakim w żadnym wypadku nie chciała wylądować.
— To jest... Skomplikowane — zaczął po chwili Kiriam. — To nie tak, że z Hanan jest coś nie tak, bo oczywiście nie jest. Jest miła i ładna... Ale...
Z całej siły starała się ukryć swoje zainteresowanie. Odczekała moment, po czym odchrząknęła i jakby od niechcenia zapytała:
— Ale?
— Cóż... Po pierwsze: to nie jest odpowiedni moment, żebym się żenił.
— Nie jesteś gotowy?
— Między innymi. — Kiriam wzruszył ramionami. — Ale też nie mam na to pieniędzy. Żona to obowiązek. Kolejna osoba do utrzymania. Wolę tego uniknąć, skoro mam wybór.
— I mówi to osoba, która przygarnęła pięciu chłopców — wymamrotała bardziej do siebie niż do niego. Słysząc to, zwolnił i spojrzał na nią z dziwnym wyrazem twarzy. Od razu poczuła rumieniec wstydu na policzkach. — Znaczy...
Chłopak zaśmiał się nagle. Nie spodziewała się tego, więc stanęła i po prostu wpatrywała się w niego. Po chwili odwróciła wzrok speszona.
— Przepraszam... Po prostu jesteś bardzo bezpośrednia — powiedział, pocierając oko.
Bezpośrednia.
To chyba nie za bardzo pożądana cecha. A przynajmniej tak jej się wydawało.
— Wybacz...
— Nie, nie! Nie przepraszaj. Masz rację: wziąłem na siebie kilka obowiązków. W zasadzie to... Całkiem dużych. I kosztownych. Ale po prostu... — Pomachał dłonią w powietrzu. — Nie mogłem postąpić inaczej. Potrzebowali pomocy, a Hanan jej nie potrzebuje. Poza tym... Nie uważam, żeby jej to się podobało.
Raika uniosła nieco brwi i spojrzała na niego z ukosa.
— Dlaczego tak sądzisz?
Kiriam uśmiechnął się delikatnie w odpowiedzi, jednak było w tym coś dziwnego. Jego oczy zdecydowanie się nie śmiały. Wyglądały spokojnie, bez zazwyczaj obecnej iskry.
— Jesteśmy kuzynostwem. Ta propozycja musiała się kiedyś pojawić, na pewno była tego świadoma. Hanan nie jest buntowniczką. Nie będzie się stawiać, jeśli zauważy, że zależy na tym jej rodzicom. Ale wiem, że pewnie wcale nie jestem jej wymarzonym materiałem na męża. Po prostu dorastałem obok. Jestem najłatwiejszym wyborem. — Westchnął. — Dlatego odmówię.
— Jesteś dla siebie bardzo surowy — powiedziała, zanim zdążyła to przemyśleć, co po raz kolejny wywołało śmiech.
— Nie. To po prostu prawda. Poza tym... — Kiriam przerwał na moment. — Nie tak chcę to zrobić. Jeśli miałbym się ożenić to z kimś, kogo sam wybiorę. I kogo będę chciał. Tak naprawdę.
Uśmiechnął się do niej szeroko, przymykając oczy. Poczuła, jak serce zaczyna bić jej mocniej. On i ten jego uśmiech. Czemu musiał tak na nią działać? Chciała zapytać, czego w takim razie szukał. Ale przecież nie mogła. Przyznałaby się wtedy do tego, że pragnęła pasować do tego obrazu.
— Co się stało z tamtą kobietą i jej dzieckiem? — zapytała cicho po chwili, zmieniając temat.
Do Zakonu nie dołączyła żadna nowa dziewczynka, więc niemowlę musiało zostać z matką. Jednak nie mogła być pewna ich losu. Kiriam zasępił się znacznie.
— Przekonałem kilku znajomych, żebyśmy się zbierali na pomoc dla niej. No i poszukamy jej męża. Jest wdową i ma dziecko, ale to dobra kobieta. Ktoś w mieście powinien się zgodzić ją wziąć, ale to dopiero za dwa lata...
Raika pokiwała wolno głową. Czyli była bezpieczna. Przynajmniej na razie.
— Dlaczego jej rodzina jej nie pomaga?
— Uważają, że skoro wyszła z domu, to nie jest już ich problemem. — Westchnął Kiriam.
Dziewczyna skrzywiła się, słysząc te słowa.
— To brzmi okrutnie.
— Bo takie jest. Ale zdziwiłabyś się, ilu ludzi ma takie podejście. — Kiriam zrobił krótką przerwę, po czym uśmiechnął się do niej. — Przepraszam, ale czy przeszkadza ci, że mówię ci na "ty"? Czasem zwracam się jako "Siostra", ale to brzmi jakoś nienaturalnie...
Milczała przez moment. Wiedziała, jaka była prawidłowa odpowiedź. Że jej to przeszkadzało. Że sobie tego nie życzyła. Powinna była wznieść wokół siebie mur, zachować bezpieczny dystans, ale tego nie zrobiła. Pokusa była zbyt mocna.
— Nie przeszkadza — powiedziała cicho, patrząc pod nogi.
***
— Co? Prawie zerwała ci niqab? — Hayat zakryła twarz dłońmi.
Po powrocie do Zakonu Raika chciała zostać sama, ale złapała ją Hayat. Co jakiś czas prosiła o to, aby opowiadała jej o życiu na zewnątrz. Nie potrafiła jej odmówić, nie kiedy widziała ten specyficzny błysk ekscytacji w jej oczach. To było jak powrót Saby. Radość rozpromieniała jej twarz, dając od siebie odczuć ciekawość dziewczyny.
— To nie była jej wina, po prostu była ciekawa.
— Ale i tak! Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby jej się udało?
— Wolę sobie tego nie wyobrażać.
Hayat zaśmiała się krótko i ujęła jej dłonie.
— Masz rację. Byłby wstyd.
— To ty znasz pojęcie wstydu? — zaczepiła Raika, wywołując kolejny śmiech przyjaciółki.
Dziewczyna przyjęła minę pozornie urażonej, ale w jej oczach nadal tliły się zadziorne ogniki.
— No wiesz! Jestem Siostra Hayat, sprawuję swoje obowiązki, jak należy. Oczywiście, że jestem cnotliwa i skromna!
— Tak? A wtedy, kiedy hijab ci się rozwiązał podczas treningu?
— To był wypadek! — Hayat popchnęła ją zaczepnie. — Poza tym... To nie takie aż wykroczenie. Wiem, że jako Siostry nie powinnyśmy pokazywać włosów nikomu, ale przecież jesteśmy rodziną. Kiedy byłyśmy uczennicami, to nawet spałyśmy w jednym pokoju i codziennie nawzajem zaplatałyśmy sobie warkocze.
— To było kiedy byłyśmy uczennicami... — Westchnęła Raika.
Od razu poczuła się jak hipokrytka. Wiedziała, że ta rozmowa nie jest poważna, ale nie potrafiła pozbyć się tego gryzącego uczucia. Jakie miała prawo nawet żartować na ten temat tego, co jest odpowiednie, kiedy sama wychodziła za mury i bezwstydnie wzdychała do mężczyzny? Popatrzyła na śmiejącą się przyjaciółkę. Hayat miała po prostu niewinne marzenia. Raika wiedziała, że od dziecka chciała zobaczyć pustynię i wsiąść na wielbłąda. Poznać nowych ludzi. Z pewnością nie zwróciłaby nawet uwagi na obecność mężczyzn. A ona?
— Raika?
O mało nie podskoczyła na dźwięk swojego imienia.
— Tak?
— Zamyśliłaś się, coś się stało?
Omiotła wzrokiem twarz dziewczyny. Hayat uśmiechała się lekko, zupełnie nieświadoma tego, co działo się w jej głowie. Przełknęła. Czy powinna jej powiedzieć? Powiedziała już Yasmin, a przecież z Hayat były dużo bliżej. Ale to była inna sytuacja. Do Yasmin poszła po pomoc. A Hayat?
— Nie, wszystko w porządku...
Tak było lepiej. Hayat za bardzo by się tym przejęła. Nie potrzebowała tego. Będzie dobrze, jeśli o tym wstydliwym sekrecie dowie się jak najmniej osób. W ten sposób łatwiej będzie go zakopać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro