Rozdział 38
Raika rozejrzała się po pomieszczeniu. Bawialnia utrzymana była w jasnych, lekkich kolorach z czarnymi akcentami w postaci ciężkich zasłon i hebanowych figurek. W dużych doniczkach rosły drzewka ozdobne, które dopiero zaczynały rozkwitać. Kilka pikowanych sof tworzyło swego rodzaju okrąg na ciemnozielonym dywanie. Pozłacane, drewniane ramy mebli zdawały się krzyczeć, aby uważać na ich wyrafinowane formy.
— To moja prywatna część domu, nikt nam nie powinien przeszkadzać — powiedział Ezra, siadając na jednej z sof.
Hania poszła w jego ślady, zabierając miejsce naprzeciw. Raika stanęła z założonymi rękami w okolicy okna, przez które spoglądała na zewnątrz. Tylna część ogrodu roztaczała się przed nią skąpana w siarczystej ulewie przecinającej powietrze. Równe ścieżki krzyżowały się ze sobą, prowadząc do samego centrum, gdzie wśród wysokich krzewów stała biała altanka. Na geometrycznych klombach rosły wysokie krzewy różane, a pod murem wznosiły się równo rozstawione drzewka iglaste.
— Podoba się ogród?
Odwróciła się, słysząc głos mężczyzny. Ezra uśmiechał się do niej delikatnie, wspierając się ręką na oparciu sofy. Przejechała po nim wzrokiem. Nie była pewna, czy można było mu ufać. Niby podzielił się z nimi swoimi motywami, ale czy to wszystko? Jakoś nie mogła w to uwierzyć. Do tego ten jego spokój. Coś w nim jej nie grało. Sprawiał, że miała się na baczności.
— Ogród jak ogród — odparła niechętnie.
— Wolisz ethelańskie widoki?
Jej oczy rozszerzyły się momentalnie, a całe ciało napięło jak struna. Mężczyzna uśmiechnął się lekko, po czym kontynuował spokojnym głosem:
— Nie pochodzisz stamtąd?
— Jak... — zdołała wydukać, zaciskając dłoń w pięść.
— Jestem dziennikarzem. — Oczy Ezry przymknęły się w dobrotliwym geście.
Dziewczyna patrzyła na niego bez słowa. Nie miała pojęcia, jak się zachować. Zaskoczenie jednak szybko przeminęło, ustępując miejsca poczuciu zagrożenia. To tak, jakby wszedł nieproszony w jej przestrzeń osobistą. Nie umiała tego nazwać, ale jej nieufność wobec Ezry pogłębiła się jeszcze bardziej.
Mężczyzna zwrócił swój wzrok ku Hani i uśmiechnął się do niej przepraszająco.
— Wybaczcie. Czy to była wielka tajemnica?
Hania spojrzała na drugą dziewczynę nerwowo. Raika odwróciła się ponownie w stronę okna, czując dziwną mieszankę emocji. Nie chciała uczestniczyć w tej rozmowie.
— Chyba... Była — powiedziała niepewnie Hania.
— Rozumiem. W takim razie przepraszam.
Na chwilę zapadła cisza. Raika spoglądała uparcie na zewnątrz. Tak jak wcześniej nie była pewna, jak miała się czuć w stosunku do Ezry, tak teraz całkiem nie miała ochoty wchodzić z nim w interakcje.
— Zmieńmy temat — powiedział z uśmiechem Ezra i zwrócił się do Hani. — Masz północny akcent. Kotlina Dolloska?
— Tak, z... Hidegyi.
— Ach Hidegya! Bywałem tam w młodości Czy nadal działa tam Pensjonat Pani Uny?
— Cóż... — Hania uśmiechnęła się nerwowo. — Nie jestem w stanie sobie przypomnieć.
Ezra zaśmiał się cicho.
— Spokojnie, to nie było poważne pytanie. Ostatni raz w Hidegyi byłem dwadzieścia lat temu, a coś mi się wydaje, że ty nawet tylu nie masz. Zapewne stara pani Una już dawno odeszła na spoczynek.
Tym razem to Hania się zaśmiała.
— Miejmy nadzieję, że to nieprawda i nadal prowadzi swój przybytek.
— Och, to naprawdę miłe marzenie. Niestety ściętej głowy, bo pani Una musiałaby mieć teraz ze sto pięć lat.
— Nie jest to chyba aż tak niemożliwe.
Raika przyglądała się im obojgu kątem oka. Ezra zdawał się uosabiać spokój z delikatnie przymkniętymi powiekami, lekkim uśmiechem i placami wspierającymi się na oparciu sofy. Sama Hania widocznie uległa atmosferze, którą wokół siebie roztaczał, bo również wyglądała na coraz bardziej rozluźnioną.
— Właściwie to dziwię ci się, że opuściłaś tamto miasto akurat o tej porze roku. Czy to nie najpiękniejszy okres dla Kotliny Dolloskiej? Tak przynajmniej się mówi. Ale rozumiem, że praca ustala własne priorytety. — Westchnął Ezra.
Oczy Raiki od razu powędrowały ku Hani. Dziewczyna spięła się lekko, uśmiechnęła i spojrzała w przelotny, nerwowy sposób na własne stopy.
— No tak... Praca. Nie zawsze jest się przez nią tam, gdzie się chce. Ty o tym chyba wiesz najlepiej, pisałeś raporty z tylu wojen...
— Skąd ten pomysł? Akurat ja zawsze byłem tam, gdzie właśnie chciałem się znaleźć. — Ezra uśmiechnął się delikatnie.
Hania spojrzała na niego okrągłymi oczami. Widząc jej zaskoczenie, uśmiechnął się szerzej i kontynuował:
— To nie tak, że lubię wojny. Oczywiście, że nie. To wyniszczająca choroba społeczna zabierająca ze sobą życia zbyt wielu niewinnych, a zbyt niewielu tych, którzy naprawdę zawinili. Mimo to... Ja chciałem się tam znajdować. Nie aby być obserwatorem tych tragedii, tylko żeby świadectwa o nich nie przeszły bez zauważenia dla reszty świata.
Mężczyzna ucichł na moment, jakby się zamyślił, lecz po chwili ponownie uśmiechnął się do obu dziewczyn.
— Wybaczcie, nie chciałem poruszać aż tak poważnego tematu...
— Gdzie byłeś podczas wojny w Ethelu? — Cichy głos Raiki przerwał mu wpół słowa.
Od razu zacisnęła zęby w gniewie na samą siebie. Rzadko kiedy pozwalała swoim ustom działać, zanim zdążyła pomyśleć. Już teraz żałowała tego pytania, a jednocześnie chciała poznać odpowiedź na to pytanie. Jeśli miał taki cel, to dlaczego nie widziała go w Mihaan? Kiedy walka osiągnęła najkrwawsze stadium, gdzie był, aby pokazać ich historię? Z jakiegoś powodu czuła kiełkującą złość, której przecież nie miała prawa czuć. Przecież to był tylko obcy człowiek. Dziennikarz. Nie miał żadnych zobowiązań wobec Ethelańskiej ludności.
— Byłem w Karhaanie. Potem w Rafikh-Ul. Na końcu w Mihaan, kiedy było już po wszystkim — powiedział spokojnie Ezra.
Jego oczy mówiły jeszcze więcej.
Wiem kim jesteś i co przeszłaś.
Mimo to nie było w nich litości i pożałowania. Tylko zrozumienie, ale nie takie, jakie dostała od własnych rodaków. To było coś zupełnie innego. Coś, co sprawiało, że zaczęła wyrzucać sobie swoją wcześniejszą złość.
Nie miała prawa. Nie miała prawa wymagać od niego, żeby pojawił się tam już pierwszego dnia, ani nigdy później. Przecież sama wiedziała, jak to wyglądało. Miasto było odcięte. Nikt nie mógł z niego wyjechać ani wjechać. Za źródło informacji służyli dostawcy oblegających miasto z każdej strony wrogich, prywatnych armii. A po wszystkim zostały jedynie ruiny, z których również ledwo się wyrwała.
Ezra nie powiedział na ten temat nic więcej. Nie pytał, skąd dokładnie pochodziła i z czym zostawiła ją wojna. Po prostu uśmiechnął się delikatnie i zaproponował zmianę tematu.
***
Napięta atmosfera spowodowana wspomnieniem o wojnie, lekko rozładowała się po zmienieniu obiektu rozmowy na resztę kariery Ezry. Nie tylko pisał krótkie reportaże wojenne do Królewskich gazet, ale również był autorem dłuższych prac, z których znany był Hani. Pamiętała dobrze, że były to jedne z niewielu publikacji, jakie czytał jej ojciec. „Reportaż ze stepu Terthestanu", „Reportaż z nawodnych wiosek Catadlii" i tym podobne dzieła stały jako równa wieżyczka blisko łóżka, tak aby zawsze być pod ręką. Mimo to, że Antal nigdy nie wykazywał zainteresowania odwiedzenia innych miejsc niż bagna, koryto Dollos i Almary, to zdecydowanie lubił poznawać biernie inne zakątki świata.
— Ach, więc przeszedłeś już na emeryturę? — zapytała Hania.
Ezra uśmiechnął się delikatnie.
— Tak, to już mój czas. Chociaż może napiszę jeszcze kilka prac, kto wie. Ale nie będzie to już moje stałe zajęcie. Od kilku miesięcy już żyłem w moim własnym domu w Bailasiq, ale niestety wiadomość o chorobie ojca sprowadziła mnie z powrotem do rodziny.
— Och, przykro mi to słyszeć. Czy to coś poważnego?
— Cóż... Nikt nie jest w stanie nam powiedzieć. Niektórzy lekarze spisali go na straty, inni mówią, że może z tego wyjść. Nic jednak nie pomaga. Ojciec nadal gorączkuje, trzęsie się i wykasłuje krew z płuc.
Hania niemal wyprostowała się, słysząc te słowa. Znała te objawy. Aż zbyt dobrze. A jeszcze lepiej wiedziała, do czego prowadziły. Bezwładne ciało Antala stanęło jej przed oczami. Nie chciała jednak mówić tego na głos. Kto chciałby usłyszeć, że zapewne dni jego rodzica są policzone? Nie miała zresztą pewności. Ona całe życie nie była najzamożniejsza, nie stać ją było na lekarzy, na których z pewnością mogła pozwolić sobie rodzina Ross. Może Lorda Rossa czeka inna przyszłość.
— Ale... — zaczął ponownie Ezra. — Moja bratowa zdobyła dla niego leki. Miejmy nadzieję, że pomogą.
Hania uśmiechnęła się delikatnie i kiwnęła głową, mimo że w gardle czuła nieprzyjemną gulę. Chciała szybko skierować rozmowę na inne tory.
— Bailasiq. Ta nazwa brzmi znajomo — powiedziała, na co Ezra odpowiedział uśmiechem.
— To miasto w Terthestanie. Największe z niewielu, jakie tam w ogóle są.
— No tak. Przecież Terthestańczycy to nomadzi.
— Tak... Żyją razem z wiatrem i stepem.
W głosie Ezry czuć było nutę melancholii. Delikatny uśmiech nie schodził mu z twarzy, a oczy zwrócone były gdzieś w dal. O czymkolwiek myślał, musiało być dla niego miłe.
— Musisz lubić ten kraj — zagadnęła po chwili Hania.
Ezra tylko uśmiechnął się szerzej.
— Jest dla mnie ważny. Dlatego to tam chcę spędzić resztę życia.
Mężczyzna wyjrzał przelotnie przez okno.
— Już prawie zmierzch. Wygląda na to, że musicie zostać na noc — powiedział.
Hania spojrzała w stronę Raiki, która nie wyglądała, jakby ten pomysł jej się podobał. Prawda jednak była taka, że nadal padało, do tego jak już wspomniał Ezra, zbliżała się noc. Nie miały zbyt wielu opcji na nocleg. Grzechem było więc odmówić.
— Ale czy to nie będzie problem? — zapytała nieśmiało Hania.
Ezra zaśmiał się cicho.
— Dla mnie na pewno nie. A o resztę się nie martwcie. To moja część zabawy, aby się nimi zająć.
***
Zgodziły się zostać na noc, lecz Raika postawiła jeden warunek: chciała dzielić pokój z Hanią. Nie ufała temu miejscu na tyle, żeby dać się z nią rozdzielić. Co jeśli to wszystko była jakaś dziwna pułapka? Nie mogła wykluczyć takiej możliwości. Najlepiej było zostać razem.
Ezra nie robił z tego tytułu problemów. Zostały więc umieszczone w przestronnej sypialni gościnnej. Różowa tapeta z białymi ornamentami zdobiła wysokie ściany, na których wisiały delikatnie malowane martwe natury. Jasny dywan pokrywał orzechowy, drewniany parkiet, który zdawał się być wypolerowany na błysk. Na środku stało ogromne łoże, które zdecydowanie pomieściłoby przynajmniej cztery osoby. Wiszący nad nim baldachim wykonany był z ciężkiej, białej draperii. Całość prezentowała się bardzo przytulnie i delikatnie.
Hania podeszła do łóżka i odwróciła się do Raiki.
— Będziemy spać razem? — zapytała.
— Jest wystarczająco miejsca, nie ma potrzeby, żeby któraś z nas nocowała na dywanie — mruknęła Raika. — Chyba że nie chcesz...
— Nie, nie! — przerwała jej dziewczyna. — To nie tak, że nie chcę. Po prostu nie sądziłam, że ty będziesz chciała.
Raika przypatrywała jej się przez moment. Okrągła twarz Hani była lekko zarumieniona. Delikatny róż jej policzków widoczny był w słabym świetle świec. Duże oczy skakały z łóżka na ziemię, aby potem znaleźć się na twarzy Raiki i w popłochu uciec z powrotem na łóżko. Była urocza. Raika musiała to przyznać.
Nagle jedne z dwóch drzwi w sypialni się otworzyły. Do środka weszła niska pokojówka, która chyba miewała lepsze dni, bo miała minę, jakby pracowała co najmniej dwadzieścia cztery godziny bez żadnej przerwy.
— Są dla pań przygotowane balie z wodą. Zapraszam do kąpieli — powiedziała smętnie.
— Idź pierwsza. — Westchnęła Raika i usiadła na łóżku, żeby odsznurować buty.
— Mogą się panie umyć razem. Są dwie balie — odezwała się ponownie pokojówka.
Raika zastygła i spojrzała na kobietę. Wiedziała, że nie żartuje. Co tu zresztą było do żartów, kobiety często zażywały razem kąpieli. Nawet w Zakonie tak było, chociaż wanny poodgradzane były od siebie przepierzeniami. Ale właśnie to przepierzenie było kluczem. Co z tego, że ona i Hania miały podobne do siebie ciała. Nadal każda z nich posiadała awrę*, część, której nikt nie powinien oglądać. Mimo to jednak czy nie było już za późno na takie myślenie? Raika już dawno pogwałciła tę zasadę. A tak przynajmniej byłoby szybciej.
— Dobrze — powiedziała i kiwnęła brodą w stronę Hani. — Chodźmy.
— Poważnie? — zapytała cicho dziewczyna.
Jej twarz wyglądała na niemal wystraszoną. Oczy zrobiły się prawie całkiem okrągłe, a twarz okryła się szkarłatem.
— Nie chcesz?
— Wiesz... — zaczęła Hania, ściskając kraniec lewego rękawa w dłoni. — Lepiej będzie jeśli osobno się umyjemy.
— Ach tak. Więc idź pierwsza.
Raika wróciła do odsznurowywania butów. Nie brała słów Hani do siebie. Nie każdy chciał rozbierać się przy innych. Ona sama tego nie lubiła. Nawet podczas seksu wolała mieć chociaż część garderoby na sobie. Ale w tym przypadku nie miała nic przeciwko. Co przecież mogłoby się wydarzyć, jeśli w pokoju byłaby tylko Hania?
***
Stosując technikę kontrolowanych wdechów i wydechów, Hania próbowała uspokoić pędzące serce. Ona i Raika były już dawno po kąpieli, w łóżku i pod pierzyną przy zgaszonym świetle, a mimo to jej puls nadal był podwyższony. Czy tak bardzo podekscytowała ją wizja tego, że mogłaby się wykąpać z Raiką w jednym pomieszczeniu? Jak najbardziej. Czy czuła się przez to jak najgorszy zboczeniec? Odpowiedź również jest twierdząca. Dlatego właśnie odmówiła. Nie mogła z czystym sercem być przy rozebranej do naga Raice i udawać, że nic a nic ją to nie obchodzi, bo to nie byłaby prawda. Do tego czułaby się, jakby ją wykorzystywała. Bo przecież Raika nie mogła wiedzieć, co się działo w tym nieco zakochanym umyśle Hani.
Chyba czas było przyznać się przed samą sobą: Hania naprawdę się zakochała. Nie mogła zrobić nic, aby to powstrzymać. Jedyne co jej pozostawało, to ukrywanie tego głęboko w sobie. Może nie były z Raiką kochankami, ale przyjaciółkami na pewno. Koleżankami. No znajomymi, to z pewnością. Nie chciała tego stracić, a jej uczucia mogły wszystko zepsuć.
Westchnęła i obróciła się na materacu w stronę śpiącej Raiki. Dziewczyna leżała na boku, zwrócona głową w stronę wejścia do sypialni. Przez gabaryty łóżka była na tyle daleko, że Hania musiałaby wyciągnąć mocno do przodu rękę, aby ją dotknąć. Ale nie było to ważne, bo i tak przecież by tego nie zrobiła. Chciała tylko popatrzeć.
„Jak by to było gdym była mężczyzną?" — pomyślała Hania. Wyobrażała sobie, że pewnie byłoby łatwiej. Jej uczucia byłyby właściwe, wręcz oczekiwane przez większość społeczeństwa. Nie musiałaby się martwić o ten aspekt. Ale w gruncie rzeczy przecież byłoby tak samo. I tak trwałaby w ciszy, zbyt przestraszoną wizją całkowitej utraty Raiki.
Zamknęła oczy i westchnęła delikatnie. Lepiej, żeby już poszła spać.
***
Raika otwarła nagle oczy, zbudzona lekkimi szturchnięciami i szeptem jej imienia. Spojrzała na siedzącą obok Hanię, która trzymała ją za ramię. Wyglądała na przestraszoną, ale w ciemności trudno było to określić.
— O co chodzi?
— Coś się dzieje.
Dziewczyna podniosła się lekko i nasłuchiwała. Rzeczywiście, niedaleko słychać było głosy. Wstała z łóżka i powoli podeszła do drzwi. Ponownie wsłuchała się w noc. Ktoś zawodził. Wyszła z sypialni, uważając, aby nie zrobić hałasu. Podążała za dźwiękiem, słysząc przy okazji za sobą delikatne kroki Hani.
W miarę jak szły, odgłos płaczu stawał się coraz głośniejszy. Skręciły w pewnym momencie do lewego skrzydła domu. Jedne z drzwi były uchylone. Pionowa kreska światła padała na podłogę korytarza. Wiedziała już, co dzieje się w tamtym pokoju. Mimo to zajrzała do środka.
W bogato przystrojonej sypialni zebrała się chyba cała rodzina Rossów. Rozpoznała wycierającego oczy chusteczką Sebastiana i zawodzącą mu głośno w rękaw Eleonorę. W rogu stał Ezra i w milczeniu patrzał na stojące na środku łoże, dookoła którego stało kilka innych osób. W łóżku leżał staruszek, którego dłoń trzymała równie stara kobieta.
Umarł. Lord Ross umarł.
Na pościeli i dywanie widać było krew. Zapewne wydalił ją z siebie przed śmiercią. W powietrzu czuć było nieprzyjemną woń żelaza pomieszanego z kwasami żołądkowymi.
Raika chciała odwrócić się i odejść, ale jej wzrok napotkał oczy płaczącej Eleonory. Twarz kobiety momentalnie wykrzywiła się w złości. Puściła ramię męża i w trzech długich krokach znalazła się przy Raice. Chwyciła ją za ubranie i wciągnęła do środka.
— Co wy mi sprzedaliście! To ma być lek! Miało mu pomóc! — wrzasnęła i chwyciła butelkę z małej drewnianej szafki. Zaczęła wymachiwać nią przed oczami Raiki. — Miało pomóc!
Raika zatrzymała jej dłoń i spojrzała na małą buteleczkę wypełnioną płynem. Przezroczysta ciecz przelewała się w miarę wolno, zdradzając swoją gęstość. Wzięła ją do rąk i przeczytała napis na przyklejonym do niej papierze.
„Manna Mikołaja z Baryss".
Raika westchnęła i zaczęła masować nasadę nosa. Oczywiście. No oczywiście.
— Ile mu tego daliście? — zapytała.
To jeszcze bardziej wzburzyło Eleonorę.
— Teraz się będziesz wykręcać?! O nie! Nie pozwolę...
— Ile? — przerwała jej Raika.
— No łyżkę! A ile miałam dać? Tyle pamiętam, że miałam dać! To nie jest teraz ważne...
— Ma Allihan...* — wyszeptała Raika. — Całą łyżkę? Czy ty wiesz, co to jest?
— Żadna „ty" dla ciebie! I to miał być lek, po którym ojciec miał wyzdrowieć.
— Wyzdrowieć... — powtórzyła za nią Raika. — No z tym to nawet zdrowemu byłoby ciężko „wyzdrowieć"...
Wszyscy zamilkli. Eleonora miała już zacząć kolejne wrzaski, ale przerwał jej Sebastian, który podszedł bliżej. Jego brwi były ściągnięte a usta lekko otwarte. Oczy zaczerwieniły się od łez.
— Co ma pani na myśli? — zapytał.
Każda osoba w pokoju patrzyła w jej stronę. Raika wzięła głęboki wdech.
— To żaden lek. To aqua tofana.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro