Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23

  Raika otworzyła powoli oczy. Było ciemno. Całe jej ciało zdawało się mrowić, ale rozsadzający czaszkę ból minął. Zostało po nim jedynie lekkie uczucie napięcia rozciągające się od głowy aż po palce u stóp. No i była tak potwornie głodna.

  Powoli wracały do niej obrazy ostatnich godzin. Z każdą sekundą coraz bardziej zapadała się w poduszkę. „Boże jedyny..." - pomyślała. Co za wstyd. Nigdy chyba aż tak się nie upodliła. Była takim problemem dla wszystkich. Jak ona im teraz spojrzy w oczy?

  Jak na zawołanie drzwi otworzyły się. Do pokoju weszła Hania ze świecą w dłoni. Zastygła, po czym uśmiechnęła się delikatnie i szybko podeszła do łóżka, odkładając świecę na komodę.

  Raika oblała się rumieńcem. Dziękowała w duchu za ciemność w pokoju oraz za swoją brązową skórę, dzięki której nie było to aż tak widoczne. Chciała w tym momencie uciec. Było jej tak niemiłosiernie głupio.

— Hej... Jak się czujesz? — zapytała Hania.

— Dobrze.

  Kłamała. Daleko jej było do dobrego samopoczucia. Ale nie śmiała narzekać. Nie teraz, kiedy była takim ciężarem.

  Hania uśmiechnęła się szerzej i usiadła na skraju łóżka.

— Na pewno? Nic cię nie boli?

— Nie, tylko trochę mrowi...

  Raika spróbowała poprawić się w miejscu do pozycji siedzącej, ale mięśnie odmówiły jej posłuszeństwa. Drgały lekko, nie pozwalając jej unieść się więcej niż na kilka kciuków.

— Ile spałam i... No wiesz? — zapytała, poddając się.

— Trzy dni.

  O mało nie zakrztusiła się powietrzem. Trzy dni? Aż tak dużo?

— Przepraszam... Sprawiłam tyle problemów. — Westchnęła.

— Nie mów tak! — Hania złapała jej dłoń. Błyskawicznie ją jednak puściła i odwróciła wzrok. — Wszyscy cieszymy się, że żyjesz.

  Na chwilę zapanowała cisza. Mimo tego, co usłyszała, nie potrafiła się wyzbyć wstydu i poczucia winy. Pamiętała niewiele, ale wystarczająco, żeby wiedzieć, jak nisko upadła. Wspomnienia były nieprzyjemne, a jeszcze gorsze były luki w pamięci. Co się wtedy działo? Chyba wolała nie wiedzieć.

  Nie pamiętała nawet dokładnie, co się wydarzyło. Walczyła z nocnicą i co potem?. Próbowała zajrzeć w najgłębsze zakamarki swojej pamięci. Przed oczami ukazał jej się obraz pulsujących żyłek energetycznych. Poczuła, że serce zapada jej się w piersi. Zakręciło jej się w głowie.

  Przeładowała się. Jak to możliwe? Przecież nie była już żółtodziobem, miała za sobą całe życie poświęcone używaniu energii. Przypomniała sobie słowa Valentina.

  Wiem, że masz swoje własne, akademickie spojrzenie na to czym jest napędzana energia. Ale z moich doświadczeń i obserwacji wynika, że jej źródłem są właśnie emocje.

  Czy mógł mieć rację? Czy to właśnie przez ogarniający ją strach nie pomyślała o rozważnym gospodarowaniu energią? Nie mogła tego wykluczyć. Od dawna nie bała się tak, jak podczas tamtej walki. Do tego musiała przyznać, że nie przygotowała się do niej dobrze. Nie doceniła przeciwnika, aż było na to za późno.

  Odetchnęła głęboko. Jak dobrze, że uważała na botanicznych częściach zajęć medycznych. Gdyby nie znała właściwości dymu z ziół, nie przeżyłyby z Hanią tamtej nocy pod bramą.

  Cała spięła się momentalnie. No właśnie. Sprawa Lili. Ona tu sobie leżała i spała, a nocnica nadal grasowała po okolicy. Musiała to szybko zakończyć. Tylko jak? Nie była w stanie się nawet podnieść.

— Raika? — Głos Hani wyrwał ją z natłoku myśli. Spojrzała w jej kierunku.

— Tak?

— Walczyłaś z Lilą? To ona cię tak urządziła?

  Zastygła. A więc się wygadała. Szkoda tylko, że tego nie pamiętała. Przeklęła w myślach.

— Tak. Walczyłam. — Westchnęła. — Ale następnym razem lepiej się przygotuję. Chociaż może nie będę musiała. Wystarczy, że komendant znajdzie się blisko krypty...

— To nie będzie konieczne — powiedziała Hania.

  Raika ściągnęła brwi. Nie będzie konieczne? Co miała na myśli?

— Jak to?

  Usta Hani ścisnęły się w cienką linkę.

— To już załatwione. Lila nie żyje. Już całkiem.

  Raika otworzyła szeroko oczy.

— Co?

— Długo by opowiadać... Ale komendant nie był winny.

  Na chwilę zapadła cisza. Raika poczuła, że znowu zaczyna ją boleć głowa. Ile dokładnie się wydarzyło, kiedy spała?

— Opowiedz wszystko. Proszę.

  Hania streściła krótko, co stało się podczas jej niedyspozycji. Z każdym następnym słowem głęboka bruzda na czole Raiki rosła. Wszystko to brzmiało jak szaleństwo. Okropne, makabryczne szaleństwo.

— Rano był pogrzeb dziewczyn — zakończyła tymi słowami Hania.

  Raika milczała przez moment. Nie miała słów, aby to skomentować. W jej głowie wybijało tylko jedno pytanie.

  Dlaczego to Bellę zabiła Lila?

  Przecież zgodnie z tym, co wiedziała o nocnicach to Vlad powinien zginąć. To on zabił. Ale czy ta zasada działała zawsze w ten sposób? Te potwory istnieją dla zemsty. Pragną jej dokonać na tym, kogo obwiniają o swoją śmierć. Może Lila wcale nie winiła mężczyzny. Przeniosła swój gniew na siostrę.

  Co za okrutny los. Przez jeden błąd życie dwóch dziewczyn zostało przesądzone. Lila nigdy nie przestałaby zabijać, gdyby nie umarła Bella. Z kolei Bella wcale nie zasłużyła na tę śmierć. Była niewinna. Musiała jednak odejść z tego świata, aby więcej ludzi nie ucierpiało.

— A co z tym Vladem? — zapytała cicho Raika.

— Zgłosił się do wójta. Egzekucja jest za tydzień.

  Dziewczyna zamilkła. W całej tej sytuacji była jeszcze jedna ofiara. Komendant, którego winy była tak pewna. Prawie przez nią zginął. A teraz miał powiesić własnego syna.

— Biedny człowiek... — wyszeptała bardziej do siebie, niż do swojej rozmówczyni.

— Mi też jest go trochę żal. Nawet pomimo tego, co zrobił.

  Raika ściągnęła lekko brwi.

— Nie Vlada. Jego ojca.

— Och... To prawda. Przynajmniej to nie on będzie zarządzał egzekucją.

— Nie?

  Hania westchnęła głęboko.

— Odszedł ze straży. Stwierdził, że nie jest w stanie skazać na śmierć swojego dziecka.

  Raika popatrzyła w bliżej nieokreśloną przestrzeń. Przełknęła ślinę.

— A jak się trzyma Anastasia i reszta?

  Dziewczyna wzruszyła ramionami.

— Jakoś sobie radzą. Anastasia miała gorszy moment, ale dała radę się pozbierać.

  „Kolejny powód, aby szybciej wyzdrowieć" — pomyślała Raika. Skoro sprawa Lili została rozwiązana, to nic jej tu już nie trzymało. I tak spędziła w tym mieście więcej czasu, niż zakładała. To był czas, aby wyruszyć w drogę.

***

  Raika unosiła się w ciemnej nicości. Był to jeden z tych pustych snów, gdzie jest się świadomym swojego stanu, ale nijak nie można się obudzić.

— Ale się urządziłaś — usłyszała nagle za sobą.

  Całe jej ciało spięło się momentalnie.

  Parika.

  Nie, to niemożliwe. Tu jej nie było. To nie widzenie, nie było przecież fazy przejścia.

— Żeby moja własna uczennica się przeładowała. Hańba. Ale to nie pierwszy raz, kiedy przynosisz ją zakonowi — kontynuował Parika.

  Raika zacisnęła mocno zęby. Nie odezwała się ani słowem.

— Nic nie powiesz? Jak wolisz. Sama wiesz jednak, jaki to wstyd. Nawet to marne życie grzesznicy nie idzie ci dobrze.

— Proszę, skończ...

  Kobieta zaśmiała się.

— Powiedz, czy jesteś w końcu szczęśliwa?

— W zakonie też nie byłam szczęśliwa! — warknęła Raika.

  Parika westchnęła przeciągle.

— Obie wiemy, że to nieprawda. Wszystko zaczęło się od tego, że dałaś temu...

— Przestań! — przerwała jej Raika. — Nie wspominaj go!

— Hm... Boli? Nie tylko to, prawda? Oni wszyscy cię dręczą. Powiedz, ile razy nawiedzali cię w snach?

  Dolna warga Raiki zadrżała niebezpiecznie.

— Nie mów też, że nie czujesz się winna, że nas zostawiłaś. — Westchnęła kobieta.

— Nie miałam wyboru.

— Co za piękna wymówka! Ale nie taka jest prawda. Miałaś wybór.

— Ludzie ginęli! — Jej głos drżał. — A my nic nie robiłyśmy! Tyle mogłyśmy, a pozwoliłyśmy na tę rzeź!

— Tłumacz to tak sobie. Obie wiemy, że to nie dlatego odeszłaś.

— Nic nie wiesz...

— Nie zaprzeczysz temu. Zresztą... — Parika zaśmiała się. — Co ty sobie wyobrażałaś?

— Zamknij się już!

Raika ukryła twarz w dłoniach. Na chwilę zapanowała cisza.

— A Hayat?

Serce zapadło jej się w piersi. Nie, tylko nie Hayat.

— Jak się czułaś, wiedząc, że ją też zostawiasz? — szepnęła kobieta. — Od zawsze byłyście razem. Czesałyście sobie nawzajem włosy, ćwiczyłyście i spędzałyście razem wieczory. A na końcu i tak ją porzuciłaś.

  Dziewczyna zacisnęła mocno oczy.

— Nie jesteś prawdziwa. Ciebie tu nie ma.

— Hm... Masz rację. A wiesz, co to oznacza?

  Raika w końcu odwróciła się w stronę, z której dobiegał głos. Nikogo tam nie zobaczyła.

— Wszystko to, co powiedziałam to twoje własne myśli — usłyszała wewnątrz głowy.

  Otworzyła gwałtownie oczy. Kropla potu spłynęła powoli po jej czole. Rozejrzała się dookoła. Była w sypialni Anastasii, przykryta ciepłą kołdrą. Leżąca na sienniku obok łóżka Hania oddychała miarowo.

  „To był tylko sen... Tylko sen" — powtarzała sobie w myślach.

***

  Valentin westchnął i wstał z miękkiego materaca. Jego gołą skórę drażnił delikatny, zimny wiatr wpadający przez okno. Śpiący w łóżku obcy człowiek pochrapywał co jakiś czas.

 Mężczyzna przyglądał mu się przez moment. Czarne włosy w nieładzie rozsypywały się po jasnej poduszce. Twarz była przystojna, tak przynajmniej mu się wydawało, kiedy miał okazję oglądać ją z bliska. „Gdyby tylko był dobry w łóżku..." — pomyślał. Miał nadzieję na trochę zabawy. Trochę naładowania. Co za rozczarowanie.

  Wstrząsnął białymi włosami. Wciągnął na siebie bieliznę i spodnie, po czym otworzył drzwi balkonowe. Wyszedł na zewnątrz i oparł się o barierkę. Zaciągnął się mocno świeżym powietrzem. Uśmiechnął się pod nosem, czując panującą wokół rześką wilgoć.

  Była to dla niego idealna pora na podziwianie widoków. Światła było akurat na tyle, aby mógł widzieć i chłonąć piękno rozpościerające się przed nim.

  Vedora. Miasto okrzyknięte stolicą architektury i sztuki. Gdzie nie spojrzeć stały rzędy pastelowych kamienic. Kunsztowne płaskorzeźby i instalacje z metalu zdobiły ich jasne fasady. W oddali, w samym centrum znajdował się ogromny pałac, ośrodek wszystkich nauk rzemiosła artystycznego. Przyjmował i szkolił najlepszych twórców sztuki na całym kontynencie. Ludzie przyjeżdżali tu z całego świata, aby spróbować swoich sił w egzaminie wstępnym. Przechodziło go niewielu.

  Valentin oparł się o ścianę. Kiedyś udało mu się zostać kochankiem tutejszego rzeźbiarza, mistrza Hallego. Na samo wspomnienie uśmiech wkradał się na jego twarz. To były dobre czasy. Chyba nigdy nie był z kimś tak długo. Można by nawet powiedzieć, że był wtedy szczęśliwy.

  Lubił ich wspólne rozmowy na temat sztuki. Jak na częściowo ślepego człowieka miał do niej niezwykłą słabość. Może nie zawsze mógł ją podziwiać tak jak inni, ale nie przejmował się tym. I mistrz Hall to rozumiał. Mężczyzna nie nudził go tak jak wszyscy inni jego poprzednicy i następcy. Potrafił go zająć, zaciekawić.

  Ale i to musiało się skończyć. Rutyna i spokój nie służyły możliwościom energetycznym Valentina. A one były ważniejsze, niż cokolwiek innego. Sentyment do tego miasta pozostał jednak w jego sercu.

  Wrócił do środka. Ubrał się pośpiesznie, poprawiając przy tym ułożenie włosów. Wziął swoją torbę z rzeczami i przerzucił ją przez ramię. Wychodząc, zadbał, aby nie zrobić hałasu. Zszedł cicho po schodach i wyszedł na ulicę. Ruszył w stronę rynku. Mijając kolejne budynki, podziwiał ich urok, wiedząc, że gdy tylko całkiem wzejdzie słońce, nie będzie mógł tego robić. Płaskorzeźby w kształcie zwierząt i roślin zdawały się żyć na tynkowanych ścianach i drewnianych portalach. Niektóre z okien wypełnione były kolorowymi witrażami.

  Gdy tylko wyszedł na kwadratowy plac, rozejrzał się dookoła. Jego wzrok stanął na jednym z szyldów. Napis „Złoty Kogut" zapraszał do przybytku. Wszedł do środka. O tej porze było tu pusto, mimo że lokal był otwarty. Za ladą blady mężczyzna wycierał szklanki szmatką. Złote włosy opadały na jego szerokie czoło. Oczy w kolorze błękitu wyglądały spod rzadkich rzęs. Jasna koszula opinała dobrze zbudowane ciało. Gdy tylko go zauważył, ściągnął brwi i odłożył naczynie na blat.

— Val.

— Adam.

  Valentin podszedł szybko do lady i wskoczył na jeden ze stołków. Uśmiechnął się szeroko i pochylił w stronę mężczyzny. Adam westchnął i założył ręce na piersi.

— Czego tym razem chcesz?

— Oj od razu do suchych konkretów. A może jakieś „hej"? Jakieś „co tam"?

  Mężczyzna prychnął w odpowiedzi.

— Za stary jestem na takie gierki. Może mój brat by się w to pobawił. Obydwoje jesteście jebnięci.

— Ach, no tak. Stary dobry Johan. Jak on to teraz się nazywa?

— Edmond. Ale se wybrał...

— Nie przesadzaj. Jak dla mnie pseudonim z klasą. — Valentin zastukał palcami o drewniany blat.

— Może ci się tak wydaje, bo masz tak samo nasrane we łbie jak on — warknął mężczyzna. — A teraz gadaj, co chcesz, bo nie mam ochoty marnować na ciebie czasu.

— No cóż... Ja właśnie do naszego Edmonda mam sprawę.

  Adam wypuścił powietrze z płuc, wyraźnie poirytowany. Valentin obserwował każdy jego ruch. Sam chciał w tym momencie ostentacyjnie westchnąć i przewrócić oczami. Nie był szczęśliwy, że musi tu siedzieć i rozmawiać z tym marudnym człowiekiem. Co jednak miał zrobić, kiedy akurat potrzebował jego drobnej pomocy? Nie miał innego wyjścia, jak to przeboleć.

— No mów, co chcesz.

  Valentin zachichotał i poprawił się na stołku.

— Wyślij do niego wiadomość. Chcę wiedzieć, gdzie stacjonuje Modliszka.

  Jedna z brwi Adama powędrowała ku górze.

— Czemu nie zapytasz Opheliusa?

— Widzisz mój drogi przyjacielu... Nie na rękę jest mi, żeby ona wiedziała, że jej szukam.

— Bo by ci zwiała, co?

  Valentin chciał już stąd wyjść. Niech ten człowiek już się zgodzi. Zaczął się już naprawdę niecierpliwić. Prawa noga skakała mu nerwowo.

— Jakiś ty inteligentny i domyślny. — Zatrzepotał szybko białymi rzęsami.

  Adam westchnął i zaczął masować nasadę nosa.

— Zobaczę, co da się zrobić...

  Valentin uśmiechnął się szeroko. W końcu!

— Dziękuję kochany! — Posłał mu całusa, zeskakując ze stołka. Ruszył prężnym krokiem w stronę drzwi.

— Val...

—:Hm? — Mężczyzna odwrócił się w stronę Adama. Ten patrzył na niego dziwnie.

— Nie przyjąłbyś innej odpowiedzi, prawda?

  Na chwilę zapadła cisza. Valentin uśmiechnął się niepokojąco.

— Naprawdę jesteś inteligentny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro