Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. - Schowek.

Nikt z drużyny Oprimusa Prime'a nie miał pojęcia, skąd nieznana postać zna koordynaty ich bazy. I do tego wie, gdzie znajduje się samo ukryte wejscie! Wiedzieli natomiast jedno - czym prędzej musieli ją dorwać. Wystarczyłoby, aby trafiła do niewoli Decepticonów. Oni na pewno by z niej wszystko wyciągnęli. A nawet jeśli by o dziwo niczego nie powiedziała, co wydawało im się mało prawdopodobne, mieli przecież bezpośredni dostęp do łącza psychokorowego. Nie, musieli złapać opierzoną femme pierwsi. Byli bardzo zdeterminowani.

Natomiast u Decepticonów panowała bardzo napięta atmosfera. Megatron domyślał się, z kim ma do czynienia, lecz wydawało mu się to nieprawdopodobne, nawet niepojęte. Bo skąd ten ktoś mógł się wziąć na Ziemi? Chciał go bezzwłocznie dopaść, mieć w swym ręku. Dowiedzieć się wszystkiego, a później dokończyć jedną ze swoich prywatnych spraw. Na tyle prywatnych, że mogły kiedyś, dawno temu zaważyć o losach wojny. Więc to określenie nie do końca tu pasuje, jednak jedynie kilka osób wiedziało to, co on, a i tak żadna wszystkiego. Temu też jedynym dla niego wyjściem było dorwanie przeciwnika. Przeciwnika, o którym myślał, że już nie powróci. Czy chodziło mu tu o ogół spraw, czy tylko tajemniczą femme? Odpowiedź na to znajdowała się tylko w jego głowie, lecz z pewnością żadna z alternatyw nie byłaby zadowalająca ani świadcząca o jego dobrych zamiarach. Nie, nie były dobre. I lepiej by było dla postaci, gdyby nigdy już się z nim nie zetknęła. Tak, ona go zna, ale on jej nie. Jednak wie, kim jest. Lecz nie wie, jak doprowadzić do jej schwytania. Słabych punktów nie zna. Choć nie, jest jeden. Nasada skrzydła. Nasady obu skrzydeł. Temu też swoim podwładnym nakazał w nie celować. Przeciwnika, który spadnie z nieba i nie może wbić się tam ponownie, łatwiej jest pokonać, i na to - ten charyzmatyczny przywódca nieprzyjaznej mieszkańcom Ziemi frakcji - liczył. Na wygraną.

???

Ból. Ciemność. Obawa przed pomyłką. Mryg, mryg! Mrygało nikłe, przerywane światło spawarki. Odbijające się od kleszczy czy chirurgicznego skalpela, oczywiście w wydaniu cybertrońskim. Zgrzyt - części zbroi osłaniającej nogi orarły się o siebie. Ból. Ciemność. Mryganie światła. Działanie na wyczucie. Ból, ale i niezłomność. Wytrwanie. Mryg! Ciach, kolejny zgrzyt. Niespokojny, drżący oddech. Przymknięte optyki. Ręce jej jednak nie drżały. Nie mogły. Yhh - zduszone westchnięcie. Włączony datapad. Tekst na jego ekranie. Jeden obraz. Narzędzia na podłodze. I energon. Energon też. Dużo energonu. Za dużo. Ale warto, chyba. Nie, na pewno. Zgrzyt! Ciach, stęknięcie. Zduszone, jak wszystko. Oprócz tego cisza. Dopóki spawarka znowu nie poszła w ruch. Zaciski. Na rozerwane przewody. Słabość - opanowana. Wewnętrzna siła. Determinacja. Wola walki, przetrwania. Mryg, mryryryryryg! Mryg, szczęk metalu. Szuranie - otarł się on o siebie. Ciemność. BÓL. Ból. ból. Ukojenie. Odpoczynek. Praca skończona. A raczej zadanie. Postać popatrzyła na przeciwbólowe. NIE! Nie. Bez leków. Trzeba się przyzwyczaić, przywyknąć. Inaczej czeka śmierć.

Postać aż za dobrze o tym wiedziała, dlatego też odsunęła znieczulenia razem z innymi lekami do jak najdalszej, najciemniejszej części jaskini. Następnie schowała zabrudzone energonem narzędzia do nowego schowka na ręce. Jego właśnie wykonaniu towarzyszył tak ogromny ból. Jednak warto było. Podczas dalekich wypraw nie mogłaby mieć nawet średnio dużych ran, gdyż zanim by dotarła do swojej kryjówki zginęłaby. Dlatego też musiała wymyślić coś, aby zabierać je wszędzie ze sobą. Na jednym ze znalezionych na transportowcu medycznym datapadów wyczytała, jak taki schowek zrobić. Nie miała doświadczenia, musiała imrpowizować. Trzeba było przesunąć przewody oraz - co gorsza - nerwy w inne miejsce i dobudować na ich poprzednią lokację pustą przestrzeń zdolną pomieścić najpotrzebniejsze przedmioty. Nie było to proste, szczególnie że femme mogła używać tylko jednej ręki, prawej, ale wykonalne. Narzędzi ubabranych w jej energonie nie miała czym wyczyścić, temu też zabrudzone trafiły na swoje nowe miejsce. Jednak to dla niej było niczym. Liczyło się wykonanie zadania. Jej szanse na przeżycie znowu wzrosły. Po tej autooperacji uzupełniła energon, a następnie poszła spać. Należało jej się po kilku godzinach niezmordowanej pracy nad nową funkcją swojej ręki.

Następnego dnia zaczęła przeszukiwać okolicę, lecz nie tę najbliższą, którą już znała. Leciała nad nowymi terenami, dość mocno jednak oddalonymi od jej kryjówki. Nie miała jednak wyboru - musiała znaleźć nowe źródło energonu. Zagłuszacz sygnału miała oczywiście przy sobie. Nagle poczuła, jak coś w nią uderzyło. Rozejrzała się dookoła, odrobinę zwalniając ten dziewiczy lot. Nie zauważyła jednak nic niepokojącego. Czyste niebo, jedynie chmury były mmiej przejrzyste. Znowu! A nadal nic wokół niej nie było. Zaniepokoiła się, nie wiedząc, skąd biorą się te... pociski? A może to jakieś ziemskie zwierzęta? Chociaż nie... jest dość wysoko. Chyba że jakieś latają wprost pod obłokami. Bum, bum, bum - nasiliło się, a dziwne, jednak o dziwo lekkie uderzenia, pojawiały się coraz częściej. Niepokoiło ją to. Nie miała pojęcia, z czym się mierzy i jak temu przeciwdziałać. Nagle ujrzała, jak coś maciupeńkiego przeleciało tuż przed nią.

Rozejrzała się dokładniej. Zobaczyła więcej takich rzeczy, sama będąc delikatnie bombardowana. Wzleciała nad chmury, zobaczyć, co to powoduje, jednak tam nic już nie było. W ogóle nie było. Wleciała więc wprost do chmur. Poczuła zimno i jakieś takie dziwne uczucie. Nie wiedziała, co to. Znowu nic nie wiedziała. Jednak nic w nią nie wderzało. Obniżyła się pod obłoki, gdzie z owych chmur leciała woda. Uderzała w nią, a z jej odrapanej przez walki karoserii kapały małe, różnej wielkości krople. Uderzała w deszcz, lecąc do przodu. Nagle... GRZMOT! Aż się zachwiała. Zobaczyła także po swojej prawej stronie coś niebezpiecznego. Nagle wystrzelony, nierówny promień oślepiającego światła lecący do ziemi i mający wiele chaotycznych odnóg. Postanowiła trzymać się od tego z daleka. Czuła grozę emanującą od tego. Niespodziewanie musiała zrobić nagły unik, bo prawie sama oberwała! I znowu! To coś musiało ją namierzać. Przyspieszyła maksymalnie, robiąc nagły skręt, kolejny, jeszcze jeden, aż TRACH! Piorun strzelił jej w skrzydło. Zaczęła obracać się wokół własnej osi, spadając na pełnej prędkości w dół. Starała się wyrównać lot, jednak na niewiele jej się to zdało. Niedaleko ziemi przetransformowała się, aby choć trochę zamortyzować upadek, jednak swoje nogi do powierzchni skierowała pod minimalnie złym kątem, po czym upadła, a w powietrzu rozległ się ostry, metaliczny trzask. Uderzyła głową o grunt, co trochę ją otumaniło.

Leżała tak kilka minut, bombardowana deszczem, a pioruny latały dookoła niej. Niestety jeden uderzył wprost w plecy. Prawie krzyknęła, czując, jak podfajczają jej się obwody. Spróbowała wstać, jednak upadła. Znowu. Popatrzyła na swoją nogę. Nie wyglądała dobrze. Przez awaryjne lądowanie została ona wykrzywiona w bok. Spojrzenie femme przebiegło dookoła, jednak nikogo nie zobaczyła. Zaczęła się czołgać do jakichś skał zauważonych na horyzoncie, wlekąc ranną kończynę po ziemi. Bolało, jednak nie było po niej nic widać. Zupełnie nic, tego się nauczyła. Tak więc poruszała się powoli, ale wytrwale.

Potem usiadła, opierając się o ścianę. Popatrzyła na skręcenie i starała się sobie przyomnieć, jak należy takie coś naprawić. Zamiast prosto, jej noga od kolana skręcała w bok. Chwyciła ją więc odpowiednio, przygotowała się na ból i... TRZASK! A ona nawet nie drgnęła, nie sapnęła. Nie skrzywiła się. Nie chciała, nie mogła. Placy ją bolały, ale nawet nie sięgała tam wzrokiem. Najgorzej było teraz z miejscem pod lopatką - ono to bowiem tworzyło uszkodzoną część skrzydła myśliwca. Zastanowiła się nad wyciągnięciem swoich naturalnych, opierzonych skrzydeł, ale odrzuciła tę myśl. Ktoś mógł ją z nimi zauważyć, a wolała, aby jak najdłużej pozostały one tajemnicą. Im mniej ktokolwiek o niej wie, tym jest bezpieczniejsza. Niestety nie miała pojęcia, iż jest ktoś, kto zna jej gatunek oraz jego słabości.

Półtora dnia później - statek Decepticonów

- Panie! - Starscream niczym błyskawica wpadł na mostek flagowego statku Megatrona. - Ostatnio atakowana kopalnia znów została napadnięta! To Autoboty i... ten ktoś. Musieli zacząć współpracować. Ale udało mi się go zranić! Niestety uciekł w zamieszaniu, a oni zwinęli dwa wózki energonu. Wybacz mi o litościwy lordzie, racz mnie nie ukarać.

- Bezużyteczny złom! - lider Conów przyłożył swojemu komandorowi siarczystego plaskacza.

Szczupły, niezbyt rozgarnięty, choć inteligentny mech upadł na ziemię.

- Do niczego się nie nadajesz! - wkurwiona hybryda pitbulla z rekinem kopnęła go z taką siłą, że wgnieciony na boku wylądował na ścianie.

- Panie mój, litości!

- Decepcicony nie błagają o litość łamago, a moja cierpliwość się już skończyła! - znowu go kopnął, tym razem w brzuch. Miał jeden cel - doprowadzić do energotoku wewnętrznego. Nie było to specjalnie trudne. Wystarczyło oddać tam parę silnych ciosów. Przestał, gdy komandor kaszlnął życiodajnym paliwem. Po wszystkim wziął go za nogę i zaczął gdzieś ciągnąć po statku. Co prawda, Starscream próbował się jakoś wyrwać z jego uścisku czy jakoś go ubłagać, ale nic mu to nie dało. Były gladiator wrzucił przerażonego podwładnego do zabiegówki.

- Knock Out, napraw...(!) A gdzi on do cholery jest?! - warknął. - Soundwave! Wiem, że obserwujesz. Masz mi tu przysłać tego złoma! W tej chwili!

Nim wkurzony lider zdążył dokończyć drugie skierowane do swego asa wywiadu zdanie, zobaczył przed sobą seledynowy portal mostu ziemnego, z którego wyjechał idealnie wypolerowany Aston Martin.

- Soundwave! - samochód krzyknął zły. - Wygrywa... o kurwa - teraz to bowiem zobaczył swojego dowódcę z tym jego najgroźniejszym, najbardziej morderczym spojrzeniem. Wiedział już, że ma ostro przerąbane. Przetransformował się i pokłonił.

- Wybacz mi mój panie.

- Zero wybaczania wy łamagi, bezużyteczne złomy! - kopnął go w twarz, po czym przejechał szponami po umiejscowionych na jego plecach kołach, całkiem je rozdzierając, aż te strzeliły. Zaskoczony medyk aż krzyknął.

- Nie będziesz mi się już wymykał, zrozumiano?!

- Tak jest mój lordzie - czerwonego mecha ogarnął smutek. Tylko dziewicze jazdy czy niebezpieczne wyścigi pozwalały mu odetchnąć od nemezisowego harmideru.

- A teraz masz naprawić Starscreama. Bez zneczulenia!

- C-co? - komandorowi przyspieszył się oddech. - Nie, błagam! Litości!

- Zamilcz! - rzucił go na stół, gdzie ten został przypięty przez Knock Outa. - Ostrzegłem! - wyszedł, zostawiając ich samych.

-To co tam u ciebie Screamer? - medyk zaczął szykować odpowiednie do naprawy narzędzia. Co zjebałeś?

- Zamknij się - odburknął obolały komandor, po czym kaszlnął, opluwając się świecącą, niebieską substancją.

- Będzie ci trzeba przeciąć brzuch, jak mi przykro - rzucił ironicznie czerwony mech, po czym (gdy wszystko miał gotowe), uruchomił wiertło, powoli zagłębiając się w karoserii srebrnego myśliwca. Pomieszczenie przeciął krzyk, a energon zaczął bluzgać we wszystkie strony.

- Ty świntuchu, ale mi tu brudzisz - humor medyka nieznacznie się poprawił. Bo przecież nie ma to jak legalne torturowanie nielubianego komandora.

Temu też się nie spieszył, dawkował mu ból powoli, nie zważając na wrzaski czy błaganie o litość.

- Nie słyszałeś? Masz nie skomleć jak ziemski, zbity pies. Ogarnij się komamdorku - zakpił, a na przerwane przewody zaczął zakładać zaciski.

- Nie nazywaj mnie tak! I w ogóle to masz się zamknąć! - ból spowijający wszystkie zmysły komandora wycisnął mu z optyk gorzkie łzy.

Przecież nie był on winien tego, że Vehicony nie dawały sobie rady w walce. Że były wykonane z lichrzego materiału, niż inne Transformery. To była jedna z wad produkcji, a nie jedna z jego win, jednak Megatron najwidoczniej tego nie rozróżniał. Starscream ponownie zamarzył, że jest liderem Decepticonów, że już go nikt nie krzywdzi i nie poniża za karę spowodowaną czimś, lecz nie jego błędem. Ileż to razy oberwał za niekompetencję podwładnych? Prawda, sam niekiedy aż dopraszał się kary, jednak po prostu nie wiedział, co ma zrobić, aby jego życie nie było życiem worka treningowego, pośmiewiska i komandora, który tak naprawdę nie ma żadnej władzy. Vehicony przecież doskonale wiedziały, jaki jest zakres ich obowiązków i jak mają je wykonywać. Nie miał jednak za bardzo głowy do takich refleksji, ponieważ ból powodowany powolną operacją na żywca był zbyt przenikliwy. Kiedy już Starscream miał stracić przytomność, do jego przewodów została wstrzyknięta adrenalina.

- Nie zasypiamy Herr Komendant - nawet prosty medyk nie ma do niego szacunku. - Przedstawienie jeszcze się nie skończyło - A komandor tak bardzo tego pragnął... Inaczej wyobrażał sobie służbę u Megatrona. U jego idola. Nie, on nie był już wzorem, a koszmarem, który chciało się odrzucić sprzed optyk, zakopać w pamięci, uwolnić się od niego. To tyran, nie przywódca. Prawdziwy despota. I u niego musiał służyć. Kiedyś chciał, teraz nie miał wyboru. Nawet gdyby nie gardził Autobotami, one i tak by go nie przejęły.

???

- No dobra, czas wstać. Podnieś się. Masz jeszcze siły, tylko o tym nie wiesz - postać podniosła się powoli. - Tak, dasz radę. Musisz dać - spojrzała dookoła. Była daleko od domu; tymczasowego domu. Bardzo daleko.

- Dobra, krótka przebieżka ci nie zaszkodzi - kilkaset kilometrów. To przecież nic takiego...

Femme zerknęła w stronę gwiazd. Były przepiękne. Przypomniało jej się, jak patrzyła na nie przed swoją jaskinią. Ich ułożenie było inne. Zastanowiła się i po jakimś czasie ruszyła. Jej szponiaste nogi krok za krokiem posuwały się po bezkresnej bustyni, dążąc do jednego, określonego celu. Byle tylko starczyło jej sił, tak nadwątlonych przez upadek i najnowsze uszkodzenia. Do tego wcześniej wykrzywione kolano dawało się dosadnie we znaki, wysyłając postaci wiele sygnałów bólu wprost do procesora, gdzie skrywane były wszystkie sekrety, wspomnienia czy tajemnice. Po prostu wszystko to, co ją spotkało i czego nie chciała powiedzieć innym, a nie chciała powiedzieć niczego.

Taki bieg to wcale nic przyjemnego, a już po kilku kilometrach jest bardzo męczący. Jednak wola walki potrafi być bardzo silna, nieugięta. Taka była wola walki ów femme, która dopiero w połowie drogi pozwoliła sobie na odpoczynek, ukryta wśród jakichś skał. Zezwoliła na to swojemu ciału z jednego powodu. Nie dawało ono już rady. Wentylatory pracowały na pełnych obrotach, jednak nie były w stanie schłodzić przegrzanego organizmu. Nogi drżały już mimo woli i nie dało się tego powstrzymać. Przed optykami pojawiały się mroczki.

Dlaczego więc postać nie przetransformowała się na początku drogi? Po prostu nie umiała tego zrobić. Uderzenie piorunem musiało poblokować jej części czy przeciążyć modulator. Niestety tego nie była już w stanie sobie naprawić, było to dla niej zbyt niebezpieczne i trudne. Liczyła, że po czasie uszkodzony narząd sam się zregeneruje, ponoć czasami było to możliwe, jeśli straty nie były zbyt duże, zniszczenia zbyt rozległe. W dodatku sen temu sprzyjał, choć nie przeciążenie. Ale nie miała wyboru. Musiała jakoś dostać się do jaskini i do energonu, a jeśli chciała zrobić to, zanim zgaśnie z jego braku, nie pozostało jej nic oprócz jak najszybszego dobiegnięcia tam.

Następnego dnia ruszyła więc niezłamana dalej, biegnąc przed siebie mimo ogromnego zmęczenia oraz bólu siłowników. Płyny chłodnicze się z niej lały, a i drżący z wycieńczenia oddech nie należał do najcichrzych. Lecz mimo tego w pewnym momencie coś usłyszała. Zaczęła się tam skradać, chowając się wśród pustynnych skał uformowanych przez wiatr w najróżniejsze kształty. Nierówne, postrzępione, różne od siebie. Dlatego tak dzikie i piękne. Wyjrzała zza nich i dojrzała niezwykłą okazję. Autoboty ponownie atakujące znaną jej kopalnię Decepticonów.

Nie wiedziała, że jest już tak blisko domu. Cieszyło ją to, choć nie dosłownie. Dawno temu przestała odczuwać pozytywne emocje, a raczej skryła ich resztki w sobie. Były dla niej zbyt niebezpieczne. Nigdy nie spała rozluźniona, zawsze czujna. Zagrożenie mogło zaatakować w każdej chwili, wrogowie ją namierzyć, znaleźć i zabić, prawdopodobnie po miesiącach czy też latach tortur. Jej wygląd był tajemniczy, bojowy i nieprzystępny, postawa dumna. Temu też się jej obawiali. Szczególnie, że nieznane potęguje lęk, a niektórzy nic o niej nie wiedzieli. Kim jest, dlaczego ma taką powierzchowność i jak się nazywa.

Rozglądnęła się w sytuacji, wybrała odpowiedni moment i ruszyła czym prędzej do jaskini wypełnionej jeszcze nie wydobytym energonem. Skradała się za niczego nie podejrzewającymi automobilami, starając się pozostać niezauważona. Pomagało jej to, iż ta mała grupa stworzyła wokół siebie porządne zamiesznie. Już wydobywała sporej wielkości kryształ ze ściany, gdy tuż obok jej głowy przeleciał czerwony pocisk wystrzelony z vehicońskiej, przetransformowanej ręki. W tym samym momencie femme ściągnęła na siebie wiele nieprzyjaznych spojrzeń i strzałów. Wyrwała więc kryształ i odwróciła się, jednak od razu musiała uskoczyć. Niestety i tak trafiła ją rakieta, którą wymierzył w jej brzuch srebrny Seeker na szpilkach, Starscream. Była zbyt wykończona, aby uniknąć kolejnych obrażeń.

- Zatrzymaj się i poddaj! - na ten krzyk i Autoboty spostrzegły opierzonego nieprzyjaciela. Ten jednak ruszył sprintem do wyjścia mimo rany w boku. Jego sytuacja była fatalna. Brak możliwości transformacji niemal całkowicie uniemożliwiał mu ukrycie się. Na szczęście zagłuszacz sygnału jeszcze działał. Przez całe to zamieszanie Transformery z naziemnymi alt-mode'ami wykradły aż dwa wózki, ruszając za postacią. Nie znaleźli jej jednak za wyjściem, a wybyli stamtąd tuż za nią. Optimus kazał przetransportować energon do bazy mostem ziemnym, a sam z Bumblebee oraz Bulkheadem ruszył na poszukiwanie bezfrakcyjnej botki. Starscream natomiast poleciał zaraportować swojemu dowódcy o fatalnym w skutkach dla niego niepowodzeniu.

/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\

Dobra, przyznam szczerze, że nie mam pojęcia czy ta część ma ponad 3000 słów, bo raz mi pokazuje, że tak, a raz, że nie. Ale chciałam ją już wstawić. Dziękuję Wam, że to czytacie i że chce Wam się tyle czekać.

Macie jakieś teorie spiskowe lub pomysły, o co w tym całym zaplątaniu chodzi? XD Piszcie śmiało, nie gryzę 😘

Poza tym ,,Wszystko ma swój czas''. I to wcaaaale nie tak, że ta piosenka nagle przysłała mi wenę na ten rozdział i jego większość napisałam, męcząc ten jeden utwór ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro