Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wróżenie z fusów



Profesor Trelawney starannie przetasowała wszystkie swoje talie kart, po czym powkładała je do odpowiednich szufladek w szkatułce. Obejrzała uważnie runy i wsypała je do czerwonego woreczka. Ściągnęła tasiemki i zawiązała. Pozbierała porozrzucane po całym gabinecie senniki i ułożyła z powrotem na półkach. Poustawiała i wyrównała wszystkie filiżanki i dzbanki w kredensie. Pozwijała mapy nieba, powkładała do stojaków. Przez nieuwagę strąciła jedną z kryształowych kul na podłogę...

Zaczerpnęła spory haust powietrza. Ręce i usta zadrżały jej gwałtownie. Uniosła jedną dłoń ku twarzy, zdjęła okulary i otarła zimny pot, który nagle wystąpił jej na czoło.

A więc się zaczęło.

Kilka minut temu Hogwart został odcięty od świata, odłączony serią zaklęć ochronnych, podobno nie do sforsowania, nad którym całe grono pedagogiczne pracowało intensywnie przez miniony rok. No, może nie całe grono pedagogiczne. Zaklęcia obronne nie były na przykład jej, Sybilli Trelawney, specjalnością.

Profesor Trelawney miała bardzo nikłe pojęcie o tym, co się właściwie właśnie dzieje. Trwała wojna, a teraz jeszcze zdarzyło się coś strasznego. Nieprzyjaciel dotarł pod same wrota. W zamku zapanowało okropne zamieszanie. Wszyscy krzyczeli i biegali po korytarzach bez ładu i składu. Pojawiało się coraz więcej obcych czarodziejów. Podobno Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać też już tu był. Na błoniach trwały jakieś walki. Zbliżał się koniec świat.

A potem nagle zapanowała cisza. Wtedy, gdy Hogwart opuścili wszyscy magowie, którzy zamierzali walczyć, i wypowiedziane zostały ostatnie zaklęcia uruchamiające osłonę, Sybilla wymknęła się do swojej wieży i pozostawała tam do tej pory. Nie wiedziała, ile czasu minęło. Minuty zdawały się wlec w nieskończoność.

Nauczycielka wróżbiarstwa padła ciężko na fotel i schowała twarz w dłoniach. Krążąca wszędzie w zamku magia elektryzowała włosy i powodowała lekkie spięcia, więc w powietrzu co i rusz eksplodowały malownicze fontanny kolorowych iskier. Co mogło się dziać na zewnątrz? Za oknem szybko zapadały ciemności, wiatr szarpał okiennicami.

Po niebie przetoczył się grom.

Sybilla skuliła się obronnie w fotelu. Porzucona szklana kula zerkała na nią z wyrzutem spod stolika.

Nauczycielka czuła się dziwnie. Bała się, owszem, ale to nie było to. Nie tylko to. Jakby... Bardziej jakby... Poczucie winy? Czy raczej odpowiedzialności? Za co? Za kogo? Miała wrażenie, że zna jakąś tajemnicę, której nie zna nikt inny i że to tajemnica kłopotliwa, niewygodna i smutna.

Wróżba czyjejś tragedii.

Tak było od czasu, gdy pojawiła się tutaj ta kobieta – Yenlla Honeydell. Sybilla znała ją jeszcze ze szkoły, były przecież w jednym wieku, ale była to raczej znajomość z widzenia. Nie kolegowały się. Sybilla nigdy nie byłaby dość dobra dla kogoś takiego jak Piękna Yen, mała księżniczka Hogwartu. Przez cały szkolny żywot nie miały ze sobą praktycznie nic wspólnego aż do tego jednego, jedynego dnia.

Sybilla była pewna, że się nie pomyliła. Na pewno. Oczywiście, mimo wszystko, w chwilach autorefleksji Sybilla Trelawney zdawała sobie sprawę, że być może nie odziedziczyła pełni talentu swojej babki. Wiedziała, że czegoś jej brakował i potrafiła sama przed sobą przyznać, że niekiedy pomagała swojemu darowi działać właściwie. Słowem – dobrze, zdarzało jej się trochę naciągać fakty, ale zawsze przecież zgodnie ze swoją intuicją, zdrowym rozsądkiem i prawdopodobieństwem. Bo to nieprawda, że wróżbiarstwo nie jest nauką ścisłą. Istniał skończony zbiór rzeczy, jakie mogły się człowiekowi przytrafić, to oczywiste. Czasem więc można było nieco dopomóc ostrości jasnowidzenia w tym czy owym wypadku. Jednak tym razem tak nie było. Tym razem naprawdę coś widziała, coś przemawiało przez nią. Czuła to drżenie. To podniecenie. Tę słodką pewność. Bo była absolutnie pewna tego, co mówiła. Całkowicie!

I teraz, kiedy nadeszły te straszne chwile i ciemność zaciągnęła swe zasłony nad światem, Sybilla przypominała sobie tę jedną, starą wróżbę.

***

Oh girls – they want to have fun
Oh girls just want to have fun
That's all they really want some fun
When the working day is done
Oh girls – they want to have fun
Oh girls just want to have fun
(Cindi Lauper)


– To gdzie my właściwie idziemy?

– Och, cicho bądź, Ros! Już setny raz pytasz o to samo – zamarudziła Priscilla van der Lessenhoff.

– I nikt mi jeszcze nie odpowiedział!

Yen odwróciła się do niej z rozanielonym uśmiechem, przyciągnęła do siebie i chwyciła pod ramię.

– Ta dziwna...

– I brzydka! – dorzuciła od razu Priscilla.

– Ta dziwna dziewczyna – kontynuowała z naciskiem Yenlla – ta cała Trilili-Coś-Tam powiedziała kiedyś, że chętnie mi powróży, więc skoro i tak nie mamy nic lepszego do roboty, to równie dobrze możemy do niej zajrzeć, nie?

– No nie wiem.

– Uważam, że to kompletna głupota – zaperzyła się znowu Priscilla. – Każdy wie, że ona nie ma żadnego daru, tylko udaje i kłamie. Może ta jej prababka faktycznie była wielką wieszczką, ale minęło za mało czasu, żeby talent objawił się w tym pokoleniu. To nie tak działa. Potrzeba ich co najmniej siedem. Siedem pokoleń, aby w jakimś rodzie narodziła się kolejna wielka wróżbitka.

– A skąd ty się tak nagle na tym znasz? – rzuciła powątpiewająco Kitty Silverwand. – Moim zdaniem ona naprawdę wygląda, no, metafizycznie.

– Sterty zwiewnych szmat i za duże okulary nie czynią metafizyki.

– Czepiasz się jak zwykle – dodała swoje Rosmerta, która nie przepadała za Priscillą.

– Jasne, powiedz to Dumble'owi – zachichotała Yenlla, która z kolei nie przepadała za dyrektorem. – Zwłaszcza ten kawałek o szmatach.

– Och, tak?

– Tak!

– Tylko mi nie mów, że wierzysz w te głupoty, Yen?

– A co to szkodzi? – Wzruszyła ramionami Ros. – Możemy zobaczyć, co i jak.

– Cicho! – Tupnęła nogą Yen. – Nie mogę się skupić. Gdzie my w ogóle jesteśmy?

Wszystkie cztery dziewczyny wędrowały późnym popołudniem jednym z korytarzy na ostatnim piętrze, poszukując gabinetu profesor astronomii. Nie bardzo orientowały się, gdzie ten się właściwie znajduje z racji tego, że lekcje owego przedmiotu odbywały się najczęściej nocą na szczycie wieży astronomicznej.

– Dobra, po prostu chodźcie za mną – zakomenderowała Kitty, ponaglając ręką koleżanki. – Sybilla jest ulubienicą profesor. Zresztą nawet jakąś tam jej krewną czy czymś, więc ona pozwala Sybill urzędować w swojej pracowni. Wydzieliła jej tam całkiem przytulny kąt do pracy.

Pozostałe dziewczyny lustrowały ją kompletem zdziwionych spojrzeń. Kitty zaczerwieniła się uroczo.

– Oj, no! Czasami tu przychodzę.

– Po co? – prychnęła Priscilla.

– Czy to źle być ciekawym? Chciałabym wiedzieć, co mnie czeka w życiu, żeby się móc na to jakoś przygotować, a ty nie?

– Och, błagam!

– Zamknij się, Pris, albo cię odeślę do dormitorium – pogroziła ze śmiechem Yenlla.

– I to bez kolacji. – Rosmerta wystawiła jej język.

– Psujesz klimat. Przecież wszystkie jesteśmy czarownicami, na litość boską! – westchnęła teatralnie Yenlla.

– To dwie zupełnie różne sprawy. TO nawet nie jest magia, to jakieś kuglarstwo. Pytać ceramikę i kamienie o zdanie na temat mojej przyszłości? Jasssne. Już lecę.

– Nie chcesz, to nie idź. Nikt cię tu nie trzyma. – Yen również zaprezentowała jej język i pobiegła za Kitty.

– Pewnie! Nikt też nie będzie tęsknił. – Rosmerta potraktowała pannę van der Lessenhoff kuksańcem. – Hej, czekajcie na mnie!

Priscilla posnuła się niechętnie za nimi. Reszta zgromadziła się już wokół wielkich, starych drzwi ozdobionych metalowymi okuciami w kształcie gwiazdek i księżyców. Yen zapukała, po czym nacisnęła klamkę, nie czekając na odpowiedź.

– Cześć! Jest tu kto? – zapytała, próbując utrzymać za sobą trzy koleżanki, napierające na nią uparcie i bardzo ciekawe wyglądu pomieszczenia. – Ojej! – wyrwało jej się.

Oczom Miss Hogwarts ukazało się wnętrze cygańskiego taboru – co najmniej, a na pewno znacznie lepiej. To miejsce bardziej przypominało fragment jakiejś wymyślnej scenografii niż gabinet nauczycielski w Hogwarcie. Zewsząd, z każdej ściany, stolika, szafek, wszystkich dostępnych powierzchni zwieszały się kolorowe draperie. Nad podłogą snuła się lekka mgiełka, a w powietrzu unosiła intensywna woń kadzideł. Całości wystroju dopełniał ogromny kolorowy witraż zastępujący okno, przez który właśnie przeświecały promienie popołudniowego słońca, zalewając komnatę powodzią fantastycznych barw. Panna Honeydell z ciekawości uniosła głowę. Przeczucie jej nie myliło. Sufit był szklany. Z gabinetu można było obserwować przepływające w górze chmury i pierwsze gwiazdy. Efekt był o wiele bardziej zapierający dech w piersiach niż sztuczka z Wielkiej Sali, bo tym razem niebo nad głową było jak najbardziej prawdziwe.

– Witajcie, moje drogie, oczekiwałam was – dobiegł Yen odległy, tajemniczy głos. Wyraźnie trenowany, tak samo jak tekst powitania – kto jak kto, ale ona już się na tym znała.

Rozejrzała się za jego źródłem, ale ilość nagromadzonych w pokoju sprzętów utrudniała orientację. Wreszcie dostrzegła coś. W najciemniejszym kącie, za okrągłym stołem siedziało jakieś rozczochrane straszydło. Wykonywało wymyślne ruchy dłońmi nad rozjarzoną mleczną poświata kryształową kulą.

– To jest Sybilla? – szepnęła pytająco Yenlla do reszty towarzystwa.

Priscilla wybuchła niekontrolowanym, ale za to bardzo złośliwym chichotem. Yen wierzgnęła błyskawicznie nogą do tyłu, nie bardzo dbając o to, kogo trafi.

– Ałć! – poskarżyła się Ros. – Uważaj trochę, co?

– Przepraszam, skarbie.

– Wejdźcie, wejdźcie! – zachęcała natchnionym głosem młoda Sybilla Trelawney. – Zapraszam na spotkanie z Przeznaczeniem.

Yenlla zbliżyła się i zajęła swoje miejsce przy okrągłym stoliku. Wyglądała na nieco zdenerwowaną, ale o wiele bardziej podekscytowaną. Uśmiechała się sympatycznie do Sybilli, wielkie oczy błyszczały jej radośnie w pociągłej twarzy. Nawet cokolwiek oderwana od rzeczywistości panna Trelawney musiała przyznać, że ta dziewczyna była po prostu śliczna. Jak z obrazka. Jak księżniczka. Szczególnie dziś, w koronie z warkocza splecionej ciasno wokół głowy i niebieskiej sukience. Na jej rękach tłoczyły się bransoletki, a z uszu zwieszały srebrne kolczyki w kształcie nietoperzy.

Taaak, Sybilla też znała tę historię. Wielkie lochowe love story. Sprawa była lepiej rozgłoszona w szkolnym środowisku niż niejeden skandaliczny romans z czarodziejskich wyższych sfer. Lepiej niż potrafiłyby to rozreklamować „Czarownica" i „Magopolitan" razem wzięte. Najprawdopodobniej zajmowała się tym sama główna zainteresowana. Piękna i Bestia po raz kolejny, na żywo, tuż na waszych oczach! Kupujcie bilety!

Wszystkie przyjaciółki Yen stłoczyły się ciekawie tuż za jej krzesłem. No tak – Miss Hogwarts nigdy nie bywała sama. Jej babiniec poprzysuwał sobie różne stołki i taborety, i czekał, co będzie dalej.

– No i? – zaczęła rozemocjonowana Yenlla. – Powróżysz mi?

Sybilla spojrzała na nią tajemniczo zza okularów jarzących się identycznym blaskiem, co jej kryształowa kula.

– To nie ode mnie zależy. Duchy same wybierają porę, kiedy mają przemówić, ale mogę sprawdzić, czy dane mi będzie coś dzisiaj ujrzeć.

– Proszę, zrób to.

Panna Trelawney skinęła ręką i Kitty zaraz zerwała się, żeby spuścić zasłony w oknach i zasłonić sufit. W komnacie zapanował przyjemny półmrok. Dziewczyna machnęła różdżką i po chwili w różnych punktach pokoju rozjarzyły się płomyki świec jak świetliki.

– Co znowu? – zapytała znudzonym tonem Kitty, gdy poczuła na sobie kolejną porcję uważnych spojrzeń swoich przyjaciółek.

– Chyba naprawdę często tu bywasz, co? – skomentowała Priscilla z przekąsem.

– Masz jakieś życzenia co do tego, w jaki sposób mamy spróbować poznać twoją Przyszłość, moja droga? – rozległ się ponownie tajemniczy i odległy głos Sybilli, która rzeczywiście potrafiła wymawiać takie słowa, jak Przeznaczenie czy Przyszłość wersalikami. – Kula, karty, runy?

– Może fusy? – zaproponowała ochoczo Yen. – Napiłabym się kawy. Właściwie to niewiele dzisiaj spałam.

Kitty, Rosmerta i Priscilla jak na komendę zaczęły chichotać i poszturchiwać się nawzajem.

– Tak, o tak!

– Na pewno baaardzo niewiele.

– Jak zwykle.

– Już my wiemy dlaczego!

– Już my wiemy, co wyczyniasz po nocach.

– I kto ci tak uparcie spać nie daje.

– Tak, tak!

– Jesteście głupie – prychnęła pogardliwie Yen, ale sprawiała wrażenie, jakby to wszystko raczej jej pochlebiało. – I zazdrosne – dodała zaraz – bo żadna z was jeszcze tego nie robiła.

– A czego niby? Bo ja w ogóle nie wiem, o czym mówisz. – Kitty zatrzepotała niewinnie rzęsami.

– A niczego – zaśpiewała natychmiast słodko Yen. – Nic nie mówiłam.

– Nie grała ze Snape'em w szachy – ryknęła śmiechem Rosmerta.

– Chyba w eksplodującego durnia – dorzuciła swoje Kitty, która też nie wytrzymała.

– Gargulki!

– Mini Qudditcha!

– Gadajcie sobie, co chcecie – kontynuowała Yen tonem matrony, przybierając coraz to bardziej wszechwiedzące miny i prostując się dumnie na krześle. Efekt psuły jedynie drgające co i rusz kąciki ust. – Nie wiecie, co tracicie.

– Ja jej wierzę. Słyszałam, że Snape potrafi wyczyniać nieziemskie rzeczy ze... skoczkiem.

– Chyba ze swoją... wieżą.

– Koniem!

– Aż szachownica mała!

– Jak dla mnie Snape to co najwyżej zwykły pionek – skrytykowała natychmiast panna van der Lassenhoff.

Yenlla, która od pewnego czasu ledwo już panowała nad twarzą, wreszcie nie zdzierżyła i wybuchła perlistym śmiechem, który rozdzwonił się echem po całej komnacie.

– O, pionek to na pewno nie jest, macie moje słowo.

– Yen, jesteś okropna! – Ros chichotała jak wariatka.

– Przecież nic nie mówię.

– Jasne – mruknęła zdegustowana Priscilla.

– Stwierdzam tylko, że Sever ma całkiem ekskluzywny komplet szachów, którego nikt by się nie powstydził. To jest fakt, a szachy jak najbardziej są dostępne do wglądu.

– Za pozwoleniem właściciela? – piszczała panna Silverwand.

– A jak inaczej? – potwierdziła Yen.

– Czyli twoim?

– Być może? Kto wie.

– Jesteś zepsuta – wtrąciła po raz kolejny Pris.

– A ty jesteś... SINGIELKĄ – odgryzła się Yenlla grobowym głosem i w gabinecie zaległa martwa cisza. Rosmerta zaczęła nucić marsz pogrzebowy.

– Zgon! Zgon! Tragedia w Hogwarcie! – krzyczała Kitty, wymachując chustką do nosa jak gazetą. – Słuchajcie! Słuchajcie! Priscilla van der Lassenhoff zabita najstraszliwszą obelgą w historii! Stara panna ginie od jadowitej a celnej riposty! Panna Yenlla Honeydell zatrzymana do wyjaśnienia sprawy!

Nieszczęsna, marudna Krukonka bladła i rumieniła się na przemian, podczas gdy pozostałe dziewczyny to buczały, to mruczały coś do niej współczująco, dopóki wszystkie na powrót się nie rozchichotały. Yen szturchnęła Priscillę w ramię, a potem uwiesiła się jej na szyi na zgodę.

– Nie krzyw się tak, Pris. Wiesz, że jak nie znajdziesz nikogo chętnego, to zawsze ja mogę z tobą zagrać w szachy, skoro tak bardzo ci na tym zależy – zamruczała jej do ucha, na co Priscilla aż pozieleniała. A gdy jeszcze panna Honeydell spróbowała ją pocałować, o mało nie wpadła w histerię i odsunęła się w przeciwległy kąt pokoju.

Rosmerta i Kitty dusiły się ze śmiechu, gdy Sybilla przerwała im wreszcie niecierpliwym, mrocznym chrząknięciem. Kula i okulary dziewczyny rozbłysły jaśniejszym blaskiem i w komnacie powiało ezoteryką. Ekipa Yen uspokoiła się zaraz, a ona sama wróciła na miejsce przy stoliku. Kitty podeszła do kominka i sięgnęła do półki nad paleniskiem po czajnik.

– To ja zaparzę tej kawy, a ty, Sybill, możesz w tym czasie zerknąć w kulę i powiedzieć Yen, czy Snape się z nią ożeni. To powinno być proste.

– A kto powiedział, że chcę za niego wyjść? – obruszyła się Yenlla. – Mam mnóstwo czasu, stać mnie chyba na coś więcej niż pierwszy lepszy prefekt? – Jednak mimo swoich słów wpatrywała się z nową, niesamowitą fascynacją i wyczekiwaniem w pannę Trelawney, która, pochylona nad kulą, z tajemniczą miną przeczesywała pilnie jej wnętrze.

– I co? – niecierpliwiła się Rosmerta.

– Nie popędzajcie jej, bo wróżba nie wyjdzie – ostrzegła Kitty.

– Ale chcę wiedzieć, czy będą razem! – mendziła Ros.

– Na bank Gringotta – rzuciła z przekonaniem panna Silverwand, wieszając czajnik nad paleniskiem. – To czysta formalność.

– Nie – ozwał się wreszcie tajemniczo rozmarzony głos po drugiej stronie stolika. Wszystkie obecne w komnacie dziewczyny wstrzymały oddech, ale nie padły żadne dalsze informacje.

– Co „nie"? – zapytała w końcu Yen.

– Widzę cię bardzo wyraźnie, moja droga – oświadczyła Sybilla. – Twoja przyszłość leży przede mną otworem. Wyraźna i jasna. Kula rzadko ukazuje coś aż tak pewnie. Nie ma tam Severusa Snape'a. Wyjdziesz za mąż, ale nie za niego. Widzę wysokiego blondyna. Stoi obok ciebie. Ciepły letni dzień. Słońce połyskuje na liściach drzew. Jesteście tam oboje. Ale to ktoś inny.

– To niemożliwe! Przecież oni są stworzeni dla siebie! – wystąpiła z rozdzierającym apelem romantyczna Rosmerta.

– Mówiłam, że lepiej trafię – prychnęła Yen.

– Jednak Snape się wywinie?

– Śliski typ. Cwany. – Kitty wydawała się zawiedziona.

– A może to ja go puszczę kantem? Żadnej z was to nie przyszło do głowy?

– Idealnie do siebie pasują! Yen z nikim nie wytrzymała tak długo.

– I wzajem, nikt tak długo nie wytrzymał z Yen.

– Te wróżby są do kitu, zgadzam się z Pris. – Ros nagle zmieniła front.

– Nie wiem, czy jeszcze parzyć te fusy. Najlepsza komedia z głowy. – Biła się z myślami panna Silverwand.

– Co jeszcze widzisz? – dopytywała Yen, ignorując zamieszanie wokół siebie, a oczy jej błyszczały nadzieją i ekscytacją. – Wiesz, kto to jest? Jak wygląda?

– Nie znam go. Wysoki i szczupły. Budzi lęk. Jest w nim coś dzikiego i przerażającego.

– Boję się go?

– Nie wiem.

– Zmusił ją do ślubu? Może porwał? To Czarnoksiężnik? Pirat? – Wyobraźnia Ros ponownie się ożywiła.

– Jest potężny? Bogaty? – Yen okazała się znacznie mniej romantyczna, za to miała wybitnie rozwinięty zmysł praktyczny.

– Nie jestem pewna. Możliwe. Widzę... Ministerstwo za nim.

– Minister Magii? – zapiszczała Kitty.

– Nie, ale urzędnik.

– Tylko? – jęknęła Yen z zawodem. – Ale jaki urzędnik? To chyba istotne?

– Nie wiem. Tego nie wiem.

– Nie ma tam kogoś innego? Może to tylko jeden z moich mężów? – rzuciła z nadzieją Yenlla.

– Zachłanna małpa!

– Cicho, Ros! Jest ktoś inny? Ktokolwiek?

– Nie. Albo...

– Tak?

– Czekaj, nie widzę wyraźnie. – Sybilla chyba zaczęła tracić nikłe połączenie ze światem duchowym.

– Kto to?

– Wygląda zupełnie jak...

– Taaak? – naciskała Yen, która już dawno uniosła się z krzesła i teraz klęczała na nim, próbując również zajrzeć w kulę.

– Syriusz Black.

– CO?! – krzyknęły jednocześnie Yenlla i Rosmerta.

– Tak, to on. Tylko starszy.

– Niemożliwe! Odsuń się, Ros, może przeskoczył od ciebie. Co on tam robi?

– Jest. – Wzruszyła ramionami Trelawney.

– Ale po co?

– Wróżby nie są tak dokładne i szczegółowe. Po prostu pojawia się gdzieś w twojej przyszłości.

– Może to jednak Snape? Ostatecznie są dosyć podobni – stwierdziła rozsądnie Kitty i otrzymała w nagrodę dwa sztyletujące spojrzenia od swoich przyjaciółek. Ich impet omal nie wepchnął jej do kominka. Zawsze potem wspominała, że to cud, iż wyszła z tego bez szwanku. Niebezpiecznie jest zadzierać z zadurzonymi, dojrzewającymi czarownicami. Kto wie, czy na pewno już w pełni panują nad swoimi zdolnościami?

– To Syriusz Black – rozstrzygnęła Sybilla, która miała w tej sprawie ostatnie słowo.

– No nie! Jeżeli gdzieś tam się pęta Black, to ja nie chcę słuchać dalej – poskarżyła się przybita nagle Yenlla.

– Niewiele więcej mogę powiedzieć. Obraz szybko blaknie. – Sybilla zawiesiła dramatycznie głos, a Yen machnęła od niechcenia ręką.

– Dobra, dawaj dalej.

Sybilla ponownie pochyliła się nad kulą i po chwili kontynuowała.

– Widzę dwoje dzieci.

– Moich?! Nie chcę mieć dzieci!

– To coś chyba niespecjalnie się przejmuje twoim zdaniem, Yen.

– Zamknij się, Ros! Co to za dzieci?

– Twoje. Dwóch synów.

– Jeszcze chłopcy? – wybrzydzała panna Honeydell. – Nawet płeć nie ta! Nie chcę chłopców! Żadna kobieta w mojej rodzinie od wieków nie urodziła syna! Słyniemy z tego. I w ogóle ani mi się śni cokolwiek rodzić! Ludzie byliby skłonni zabić za taką figurę, jak moja. Zamierzam ją zachować, jest mi potrzebna.

Nie trzeba było wielkiej empatii, żeby zauważyć, jak Yen z sekundy na sekundę robi się coraz bardziej wściekła. Zacisnęła usta w kreskę i zmarszczyła gniewnie brwi, bawiąc się bransoletką w modnym stylu afrykańskim. Kitty nalała kawę do filiżanek i rozesłała je za pomocą różdżki po pokoju, tylko jedną sama postawiła przed Yenllą. Krukonka zerknęła z obrzydzeniem na parujący płyn i prychnęła. Tupnęła nogą pod stołem i splotła ręce na piersi.

– Dzięki serdeczne za takie coś, chyba mam dość wróżek na całe życie. Nie podoba mi się ta przyszłość. Składam reklamację. Chcę jakąś inną, chociaż trochę ciekawszą.

– Żartujesz sobie, impertynencka dziewczyno? – zawołała wzburzona Sybilla.

– Hej, uważaj! – zapaliła się Rosmerta. – Ty jesteś chyba nawet młodsza od nas. Nie tym tonem.

– Jak już, to jest w moim wieku, więc pilnuj swojego miejsca w szeregu, dzieciaku – uziemiła ją natychmiast niezadowolona i zła Yen. – I to już wszystko? Masz tam jakąś alternatywę? – Kiwnęła głową w stronę kryształowej kuli.

– Tak zapisano w Gwiazdach. Nie możesz zmienić swojego Przeznaczenia. Nikt nie może.

– Brednie! Mogę zrobić ze swoim życiem, co mi się żywnie podoba! I to właśnie zamierzam. Idziemy, dziewczyny!

Yenlla wstała z krzesła, poprawiła na sobie sukienkę, a potem uniosła lewą dłoń do włosów.

Sybilla krzyknęła i migiem znalazła się przy niej. Panna Honeydell rzuciła jej jedno ze swoich najlepszych pogardliwych spojrzeń. Łatwo było po tym ocenić, w jak bardzo złym była nastroju.

– Pokaż mi rękę – poleciła panna Trelawney. – Nie tę. Lewą.

Yen z westchnieniem wykonała polecenie, ale podczas gdy Sybilla egzaminowała jej dłoń, wymownymi spojrzeniami dawała aż nadto dobrze do zrozumienia, co o tym wszystkim myśli. Musiała ratować twarz. Ostatecznie to był jej pomysł. Sama chciała tu przyjść, ma za swoje. Spodziewała się, że usłyszy nie wiadomo co, coś ekstra, coś, co może się jej przydać... Na pewno nie TO. A teraz po całej szkole się rozniesie, że szurnięta Trelawney wyśpiewała jej, że zamiast zostać wielką gwiazda, będzie rodzić bachora za bachorem jakiemuś podrzędnemu urzędasowi z jakiegoś ministerstwa – a przecież nikt nie rzekł ani słowa na temat tego, jakie to w ogóle ministerstwo. Ktoś wspominał o Ministerstwie Magii? A gdzieżby! Zapewne jeszcze miałaby skończyć z jakimś mugolem. To było głupie! I okropne! Priscilla uśmiechała się do niej koślawo ze swojego kąta.

Wreszcie Yen zdziwiła panująca wokół cisza. Sybilla wpatrywała się prosto w jej twarz. Wielkie okulary zsunęły jej się z nosa. W rzeczywistości miała bardzo małe i nieciekawe oczy w kolorze spranego błękitu. Krukonce przyszło na myśl, że to nic dziwnego, iż tak skrzętnie je ukrywa za absurdalnymi brylami, nie było się czym chwalić. Panna Trelawney zakryła usta dłońmi i nie przestawała się w nią wpatrywać w napięciu.

– Co znowu? – spytała Yen, przewracając oczami.

– Masz bardzo krótką linię życia. Przerywa się w połowie – orzekła wypranym z emocji, metalicznym głosem wróżbitka.

Atmosfera zabobonnego lęku opanowała komnatę.

Dopiero teraz Yenlla miała naprawdę dość.

– I co z tego? Biorąc pod uwagę średnią życia zwykłej kobiety, już nawet nie czarownicy, to będzie gdzieś w okolicach czterdziestki. Kto przy zdrowych zmysłach chciałby żyć dłużej? Po co żyć dłużej? Wtedy już nic sensownego człowieka nie czeka. Wolałabym się wcześniej zabić, niż żyć tak długo i odmierzać pozostały mi czas kolejnymi zmarszczkami. Dziękuję serdecznie.

– To już nie jest takie śmieszne, Yenka – wtrąciła się Kitty. – W chiromancji Sybilla jest naprawdę dobra.

Rosmerta sięgnęła rozdygotanymi rękami po filiżankę i podała ją Yen.

– Masz. Ostatnia próba. Co ci szkodzi?

Yenlla machnęła różdżką nad naczyniem, opróżniając je do połowy, po czym wysączyła ostatni łyk. Odstawiła filiżankę na spodek i podała pannie Trelawney.

– Widzisz tam coś?

– Wąż – odrzekła dramatycznie Sybilla. – Strzeż się węża!

– Tylko tyle?

– Yenlla! – syknęła nagle obrabowana z poczucia humoru Kitty.

– Całe dnie spędzam w dormitorium Slytherinu. Tam jest zatrzęsienie węży! Węży po sam sufit! Węży w cholerę i z powrotem! Spora część Ślizgonów ma takie tatuaże. Którego konkretnie węża miałabym się strzec? Rysowanego, rytego, dzierganego, pluszowego? To może znaczyć wszystko. Wychodzę!

Yenlla już maszerowała do drzwi razem ze swoją obstawą, ale nagle jakby sobie o czymś przypomniała i zawróciła. Była spokojniejsza, znów czarująca i uśmiechnęła się uroczo do Sybilli, która wciąż nie ruszyła się z miejsca.

– Wybacz moje okropne zachowanie, chyba przesadnie się uniosłam. Dziękuje za wszystko. Jestem ci coś winna?

– Taki talent jak mój to skarb, Dar, nie towar – odrzekła cierpliwie Sybilla. – Dzielenie się udostępnioną mi wiedzą uważam za swoją Misję, która napawa mnie Dumą.

– Naturalnie, ani słowa o tym. Niech to będzie drobny wyraz mojej wdzięczności – powiedziała Yen, zsuwając z nadgarstka bransoletę, którą wcześniej się bawiła. Była drewniana, ozdobiona etnicznym wzorem. Piękna robota, wyraźnie autentyczny produkt.

– Nie mogę!

– To prezent. – Yenlla uśmiechnęła się szeroko i słodko. – Od przyjaciółki. Wyświadczyłaś mi ogromną przysługę. Już wiem, czego unikać.

– Naprawdę tak myślisz? – Sybilla zdziwiła się i ucieszyła zarazem. Chyba nieczęsto zdarzało jej się słyszeć takie rzeczy.

– Owszem. Nie pozwolę, żeby moje życie było aż tak bardzo do luftu. Przysięgam. – Oczy dziewczyny rozbłysły tak osobliwym blaskiem, kiedy to mówiła, aż Sybilla cofnęła się odruchowo. Zabrzmiało to zupełnie jak groźba. – I żadnych blondynów.

Panująca w pomieszczeniu cisza przedłużała się niebezpiecznie. Kitty przestępowała z nogi na nogę, Priscilla ziewała ostentacyjnie. Yenlla i Sybilla nadal wpatrywały się w siebie.

– Okej, to się powoli robi nudne. Idziemy stąd. – Rosmerta otworzyła szeroko drzwi wejściowe.

– Dzięki, Syb! Zobaczymy się potem. – Kitty pomachała jej wesoło ręką. Priscilla mruknęła coś niezrozumiałego, wciąż obrażona na cały świat.

– Chodźmy, chodźmy! – wołała Ros, ciągnąc Yen za rękę.

– Musimy poinformować Snape'a, że go nie usidlisz. Pewnie mu ulży – zaśmiała się panna Silverwand.

– Zwariuje z radości.

– Gorzej, jak nie...

– Ja tam jednak uważam, że to wszystko bujda. Jak Yen się uprze, to facet nie ma szans. Dopadnie go, choćby za tysiąc lat.

– Nie zapominajcie, że jestem tak jakby ograniczona czasowo. Mój zegar tyka. – Yen uniosła do góry lewą rękę i przyjrzała się jej ciekawie.

– Która to w ogóle linia życia? – spytała Rosmerta.

– A bo ja wiem? Kogo to obchodzi! Kto ma ochotę na kremowe, ręka w górę!

– JA!!!

– I od tego trzeba było dzisiaj zacząć.

***

Tyle czasu minęło od owego popołudnia, a mimo to Sybilla wciąż pamiętała tamtą przepowiednię. Nie pomyliła się. Wiedziała, że się nie pomyliła, a jednak wszystko ułożyło się jakoś nie tak. Zupełnie inaczej. Yenlla Honeydell i Severus Snape byli małżeństwem od kilku miesięcy, mieszkali razem w Hogwarcie i mieli się bardzo dobrze. Przynajmniej do teraz.

Bo teraz wielki wąż o czerwonych ślepiach czaił się na błoniach i kto mógł wiedzieć, jak to wszystko dalej się potoczy. A oni oboje byli właśnie tam, w oku cyklonu. Sybilla widziała, jak Yenlla wybiegała z zamku za mistrzem eliksirów. Jaki będzie koniec tej kabały?

Któż to wie.

Czego się uchwycić w tych strasznych czasach?

Sybilla Trelawney miała tylko swoją przepowiednię i afrykańską bransoletkę, którą właśnie ściskała w dłoniach, gdy cały Hogwart drżał w posadach w powoli zapadającej, nienaturalnej ciemności.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro